Drodzy czytelnicy
Życzę wam wesołych i pogodnych Świąt Bożego Narodzenia! By stół wigilijny był obfity w potrawy, aby karp nie przemówił ludzkim głosem, bo jak takiego zjeść? By wasze marzenia się spełniły, a prezenty pod choinką były trafione. Kolędujcie i się bawcie, póki na to czas macie! Bo gdy zjadamy resztki po świętach, zbliża się Nowy Rok. Więc życzę wam i udanego sylwestra! Byście zobaczyli wspaniały pokaz sztucznych ogni i nie leżeli już wtedy pod stołem. By zabawa była tak wspaniała, że przez cały rok będziecie ją wspominać!
Tego wszystkie życzę wam ja, Asu.
Jako, że już wcześniej pisałam iż planuję zacząć nowe opowiadanie, chcę wam podesłać link do nowego bloga. Miałam je wstawić po nowym roku, ale jak to tak mogę was pozostawić bez życzeń? A same życzenia głupio napisać, więc wręczam wam link do Wstecznej Rewolucji, gdzie czeka na was już prolog.
Zarazem informuję, że po świętach na tym blogu zmieni się szata graficzna i oficjalnie nie pojawią się już żadne notki. Jeśli się to zmieni to postaram jakoś wcześniej o tym poinformować.
Jeszcze raz wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku.
wtorek, 24 grudnia 2013
poniedziałek, 16 grudnia 2013
Epilog
W salonie siedział mężczyzna, który był
zajęty czytaniem porannej gazety. Okulary ledwo trzymały się na czubku jego
nosa, jednak nie zwracał na to uwagi. W pewnym momencie jedną ręką przejechał
po swoich brązowych włosach, które w większości były już siwe. Nagle zamknął
gazetę, nie mając siły by udawać, że ją czyta. Odłożył tygodnik na stojący obok
stół i wyciągnął się w fotelu. Delektował się ciszą jaka panowała w domu. Gdyby
nie kubek porannej kawy, pewnie teraz by sobie drzemał do momentu, kiedy
pozostali domownicy się pojawią. Jednak nie czuł się senny, więc melancholijnie
spojrzał na kominek. A dokładniej na znajdujące się na nim zdjęcia. Pierwsza w
oczy rzucała się fotografia niemowlęcia, które spało w kołysce. Uśmiechnął się
na myśl, kiedy jego kochana córeczka po raz pierwszy pojawiła się w domu. Kiedy
spojrzał na sąsiednie zdjęcie, niemowlę nie było już takie małe i siedziało w
chodziku. Każda kolejna fotografia ze smutkiem przypominała mu, że jego córka
nie jest już taka mała, żeby mógłby ją nosić spokojnie na rękach. Ostatnie
zdjęcie przedstawiało nastolatkę o długich brązowych lokach, która była ubrana
w sukienkę wieczorową i stała w towarzystwie jakiegoś chłopaka. Ciężko
westchnął na myśl, że za niedługo dziewczyna opuści ich dom i zacznie powoli
żyć swoim własnym trybem. Za każdym razem kiedy dochodziła do niego ta
wiadomość, czuł wielki ból. Nie chciał by jego córka się od niego oddaliła.
Możliwe, że w sporej mierze było to spowodowane złymi relacjami mężczyzny ze
swoim ojcem. Nigdy się z nim nie dogadywał i kiedy miał jakąkolwiek sposobność,
wykorzystywał ją by się od niego odizolować. Teraz zaczął tego żałować.
Machnął ręką by oddalić od siebie
posępne myśli i podniósł się powoli z fotela. Powolnym krokiem wszedł do kuchni
i nastawił wodę w czajniku. Zerknął na parapet, na którym znajdowała się ramka
z fotografią. Jednak nie było na niej jego córki. Tym razem było to zdjęcie
jego i przyjaciół za czasów młodości. Uśmiechnął się pod nosem na samo
wspomnienie tamtych dni. Wtedy żył beztrosko, każdą chwilą. Nie zastanawiał się
co będzie później. Dopiero pod sam koniec zaczął odczuwać ciężar takiego życia.
W momencie kiedy się rozstali, musiał nauczyć się od nowa żyć. Nie mógł skupiać
się na samochodach i zabawach. Od razu powitała go ciężka, prawdziwa praca,
dzięki której zagwarantował przyszłość swojej rodzinie. W między czasie
zajmował się swoimi starymi obowiązkami, ale z każdym miesiącem zdawał sobie
sprawę, że robi się to niebezpieczne. Nie chciał by jego bliscy cierpieli z
powodu jego lekkomyślności. Z tych rozmyślań wyrwał go gwizd czajnika. Szybko
wyłączył gaz i wyjął z jednej szafek kubek. Wsypał do niego łyżkę kawy, którą
od razu zalał. Przeszedł się po kuchni i chwycił w drodze cukierniczkę. Jednak
od razu nie posłodził kawy, ale pierw zajrzał do lodówki. Wyciągnął pudełko
jajek, które postawił na blacie oraz szczypiorek i cebulę. Gdy przechodził obok
kubka, wsypał do niego dwie łyżeczki cukru i schylił się do dolnej szafki.
Wyciągnął z niej małą patelnię, którą od razu postawił na gazie. Zaczął
przyrządzać jajecznicę i spojrzał w stronę drzwi, w który stała rozespana
brunetka. Kobieta miała krótkie brązowe loki, które z powodu tak wczesnej
godziny były w nieładzie. Bardziej się opatuliła białym szlafrokiem i podeszła
powoli do mężczyzny. Pocałowała go w usta i uśmiechnęła się lekko.
-
Czym zasłużyłam na śniadanie? – spytała rozbawiona.
Brunet
z uśmiechem na ustach, pochylił się nad nią i ponownie ją pocałował.
-
Czy musi być jakiś powód, że robię jajecznicę dla mojej żony?
Brunetka
powoli podeszła do stołu i usiadła. Uważnie przyglądała się mężowi, który
powrócił do pilnowania jajecznicy. Odruchowo jej wzrok padł na obrączkę, a
później spojrzała na swoją. Mimo kilku lat nie mogła ciągle uwierzyć w to, że
byli małżeństwem. Nigdy nie wpadłaby na pomysł, że ich związek zmieni się w coś
takiego. Czasami miała wątpliwości, czy ich ślub nie był spowodowany jej ciążą.
Jednak za każdym razem gdy budziła się i widziała uśmiechniętą twarz męża,
która się jej przygląda – wszelkie zwątpienia znikały.
-
Wiesz… To jest do Ciebie nie podobne, Vincencie. Moim zdaniem musi być jakiś
powód.
Wspomniany
spojrzał na nią przez ramię i udał oburzenie. Nałożył jajecznicę na talerz i
podał go wraz z kawą do stołu. Nachylił się nad brunetką i spojrzał jej prosto
w oczy.
-
Jak już musi być to w takim razie, za to, że jesteś – pocałował ją w czoło.
Zaśmiała
się pod nosem i zaczęła jeść śniadanie. Usiadł naprzeciw niej i napawał się
widokiem swojej żony. Odruchowo przypomniał sobie te dni, kiedy nic innego go
nie interesowało jak bezpieczeństwo dwóch najważniejszych kobiet w jego życiu.
Spoglądał
na Francisa, nie wiedząc co odpowiedzieć. Blondyn nie wywierał na nim presji,
ale było po nim widać, że musi wiedzieć co Vincent postąpi. Nigdy go nie
ponaglał, ale sytuacja była wyjątkowa. Brunet przygryzł wargę i uderzył pięścią
w stół.
- Jak? – krzyknął.
Jedna z pracownic kancelarii, wyjrzała
zza drzwi i bacznie spojrzała na Vincenta. Później jej wzrok spoczął na
Francisa, który uspokoił ją gestem ręki. Wolał nie odstraszać jego nowej
sekretarki, która jak na razie wypełnia prawidłowo swoje obowiązki. Zwłaszcza,
że ostatnimi czasy musiał skupić się na sprawach Rodziny. Vincent także nie był
zadowolony z tego, że nie może spędzać czasu z prawdziwą rodziną tylko głowić
się nad tym co zrobić z mafią.
- To co słyszałeś… Służby
bezpieczeństwa mają nas na celowniku. I nie mówię tutaj o jednym kraju, chociaż
dobrze o tym wiesz. Nagle zaczęli myśleć i połączyli siły.
- Cholera – sapnął Varin. – Jak tak
dalej pójdzie to szybko nas namierzą.
Współczuł przyjacielowi, ponieważ
ten założył rodzinę i miał małą córeczkę. Gdyby ich odkryli to dziewczynka
zostałaby pozbawiona rodziców. W końcu Asuma także była zamieszana w wiele
spraw, chociaż od czasu porodu przestała angażować się w sprawy Rodziny. Było
to sporym ciosem dla ich mafii, biorąc pod uwagę, że nie było takiej drugiej
osoby jak Asuma, która mogłaby przejąć jej obowiązki. Więc od roku wszelkie
sprawy z strategią czy śledzeniem poczynań służb mundurowych, były bardzo
niedbale wykonywane. Nawet Vincent nie miał czasu by się tym zająć.
- Jakiś plan? – spytał Francis.
- Przydałby się…
Blondyn pokiwał głową i sam zaczął
zastanawiać się nad tym co mogą zrobić. Z tych rozmyślań wyrwała go kłótnia w
pobliskim pokoju, jaki zajmowała asystentka. Kobieta coś krzyczała i nagle
otworzyły się drzwi. Najpierw przeraził się, myśląc, że już ich namierzyli, jednak
uspokoił się kiedy rozpoznał znajomą twarz brunetki. Ponownie uspokoił
pracownicę i wskazał wolne miejsce przyjaciółce.
- Miło Ciebie widzieć – podszedł do
niej i obcałował jej policzki.
- Czy tak miło? – westchnęła. –
Dzwonił Christopher i skarżył się na natrętne sąsiadki… Czy wiecie o co mu
chodziło?
Nawet nie musiał widzieć znaczącego
spojrzenia Asumy, by dostrzec ironię w tym zdaniu. Kobieta była bardzo świadoma
tego, co chciał przekazać Brytyjczyk i z tego powodu była zła. Przed tą rozmową
Vincent błagał go, by powiedział jego żonie, że to tylko normalnie spotkanie.
To, że odbywało się w jego pracy to było spowodowane brakiem czasu Francisa.
Nie podobał mu się ten pomysł, biorąc pod uwagę, że brunetka nienawidzi
kłamstwa. Zerknął na Vincenta, który siedział jakby miał kij w tyłku i patrzył
przed siebie. Nie miał odwagi spojrzeć Asumie w oczy.
- No cóż… - sapnęła i usiadła na
fotelu. – Przy czymś takim nie ma szans bym się nie wtrącała.
Varin na chwilę odetchnął z ulgą,
ciesząc się, że jego małżonka nie drąży tematu kłamstwa. Jednak po chwili czuł
się jakby ktoś go ogłuszył, cennym wazonem jak to często pokazuje się w
filmach. Spojrzał na brunetkę i szukał śladu, który wskazałby na żart.
- Nie możesz! – krzyknął.
Francis miał ochotę wyjść ze
swojego gabinetu i nie wtrącać się w kłótnie dość świeżego małżeństwa. Chociaż
musiał przyznać, że Vincent nie został totalnym pantoflarzem i sprzeciwił się
Asume. Już nawet przed ich związkiem, potrafiła go owinąć wokół palca, a on
radośnie robił wszystko o co go poprosiła.
- Po pierwsze. Nie takim tonem –
fuknęła. – Po drugie… Dlaczego?
- A twój jest lepszy? – odgryzł
się. – Nie możesz wrócić do „pracy” bo musisz zajmować się dzieckiem.
W tym momencie Francis podniósł się
z fotela i opuścił gabinet. Nie widział sensu w słuchaniu ich kłótni kiedy
mógłby poflirtować z asystentką. Nie chciał się przyznać, że robił to tylko po
to by pokazać innym, że nie przejął się tym, że Elizabeth go rzuciła. Dziewczyna
wydawała się zadowolona tymi zalotami i zapewne liczyła na szybki awans.
Nawet
nie zauważył, że jego przyjaciel opuścił go w tej niebezpiecznej chwili. Asuma
zapowietrzyła się i poderwała się z fotela. Odsunęła się jak najdalej od męża i
spojrzała na niego ze złością.
- Może mam jeszcze prać na tarce i
cerować ci koszule? – krzyknęła. – Co to za spojrzenie na świat, że kobieta ma
tylko jedno miejsce!
Nie spodziewał się, że brunetka tak
odbierze jego słowa. Miał coś innego na myśli i chciał jej to wyjaśnić.
Zależało mu tylko na tym by nie ryzykować. W końcu gdyby im się nie powiodło to
prędzej by wytropili Asumę, niż gdyby była w tym czasie w domu. Zawsze mógł
powiedzieć, że o niczym nie wiedziała. Tylko tak samo jak z jego rodzeństwem,
coś go podkusiło by powiedzieć coś innego. Nie lubił kiedy ktoś zarzucał mu coś
innego, albo krytykował jego decyzje.
- Zawsze tak było! A tutaj jest
inna sprawa! – odkrzyknął, podnosząc się. – Przy dziecku zawsze jest matka!
Rozłożył ręce w geście niemożności
i to z bardzo ironicznym wyrazem twarzy.
- O przepraszam, że żyjemy w
dwudziestym pierwszym wieku! – skrzywił się na jej słowa. – A ty w ogóle
pamiętasz jak wygląda twoja córka?
Był to cios poniżej pasa. Już
otwierał usta by powiedzieć coś czego będzie żałował do końca życia, ale w tym
momencie wpadł do gabinetu Francis. Spojrzał na nich z dezaprobatą i pokręcił
głową.
- Uspokójcie się. Wszyscy myślą, że
zajmuję się sprawą rozwodu!
Na te słowa oboje ucichli i
spuścili głowy w geście pokory. Byli świadomi, że posunęli się za daleko, ale
żadne nie miało zamiaru pierwsze przepraszać. Blondyn postanowił wykorzystać
swoje doświadczenie zawodowe i pogodzić parę, bo nigdy nie zajmą się tym co
jest teraz najważniejsze.
- Asuma nie rozumiem po co zaczęłaś
ten temat – strapiona potarła ręką swoje
ramię. – A ty Vincent, po coś drążył ten temat?
W końcu udało mu się pogodzić
małżeństwo i czekał, aż brunet weźmie się w garść i podejmie decyzję.
- A co z Christiną? – szepnął.
- Samuel się nią na ten czas zajmie.
Vincent kiwnął głową i zaczął
zastanawiać nad tym co zrobić. Dobrze wiedział, że zdolności jego żony bardzo
przydadzą się w tej sytuacji, zwłaszcza, że miała wtyki w tym świecie.
- Dobrze… Daję Ci trzy dni na
pierwszy zarys bo kto wie, jak posuwają się nasi przeciwnicy – kobieta
spojrzała na niego znacząco. – Nie patrz tak na mnie… Rozkazuję Ci jako szef, a
nie mąż.
Od
razu po spotkaniu zadzwoniła do brata i poinformowała go, że zajedzie do niego
z córeczką. Od kiedy wyjawiła mu czym się zajmuje, Samuel stał się bardziej
miły niż wcześniej. Dobrze pamiętała te chwile gdy potrafił rozpocząć kłótnie o
byle błahostkę, albo krytykował wszystko co robiła. Gdy dowiedział się z jakimi
trudnościami musiała się zmagać każdego dnia, przestał ją męczyć. Już nie
dzwonił tylko po ty, by zarzucić jej, że nie robi nic związanego z zawodem.
Teraz podczas rozmowy telefonicznej, pytał się czy wszystko w porządku. W
momencie kiedy zbliżał jej się termin porodu, to właśnie z nim rozmawiała o tym
co ma zrobić. Nie chciała zostawiać samego Vincenta z sprawami Rodziny, ale nie
chciała oddalać się od swojego dziecka na krok. Bardzo zależało jej na tym, by
jej córeczka nie zaznała świata w jakim oni żyli. Właśnie z powodu tego
postanowienia, nie chciała by Christina była w domu. Nie miałaby czasu na
zajmowanie się nią jak należy, ponieważ trzy dni to zbyt krótki okres czasu by
mogła na spokojnie stworzyć zarys akcji. Wjechała na podjazd domu jej
najstarszego brata i próbowała się uspokoić. Spojrzała na siedzenie obok, gdzie
w niemowlęcym foteliku spała jej mała córeczka. Czuła wielką gulę w gardle na
myśl, że przez kilka dni jej nie ujrzy. Odpięła pasy i wysiadła z samochodu,
zamykając drzwi najciszej jak mogła. Obeszła auto i otworzyła drugie drzwi po
czym powoli podniosła nosidełko i ruszyła w stronę wejścia. Nawet nie dzwoniła,
tylko od razu weszła do środka. Szatyn już czekał na nią i wyciągnął rękę by
wziąć dziecko, aby jego siostra mogła spokojnie się rozebrać. Gdy zdjęła buty i
odwiesiła płaszcz na wieszak, odebrała nosidełko od brata. Bez słowa weszli do
salonu, gdzie siedziała jej bratowa. Kobieta lekko się uśmiechnęła i wstała z
kanapy, trzymając swojego syna na rękach. Jej bratanek tak samo jak córeczka,
spał w najlepsze. Samuel odprowadził wzrokiem swoją żonę, po czym wskazał na
wolne miejsce. Asuma usiadła i ostrożnie postawiła obok nosidełko. Delikatnie
odpinała pasy i zaczęła rozpinać ciepłą kurteczkę dziecka. Szatyn przyglądał
się temu i oczekiwał na chwilę, gdy siostra wytłumaczy mu co się stało. Kiedy
była pewna, że jej córeczce nie jest gorąco obróciła się w stronę brata.
- Chciałabym Cię o coś poprosić –
powiedziała starając pohamować swój smutek.
- Słucham?
Ponownie spojrzała na Christinę i
czuła jak zaczynają ją szczypać w oczy. Nie chciała tego robić, ale w tej
sytuacji chodziło o bezpieczeństwo ich wszystkich, a zwłaszcza dziecka. Musiała
pomóc Vincentowi inaczej gdyby coś poszło nie tak, czułaby się winna.
- Czy mógłbyś zająć się małą przez
kilka dni?
Nie miała odwagi spojrzeć na brata,
który milczał. Czuła ogromny wstyd prosząc go o to, jeśli rok temu przysięgła,
że już nigdy nie zajmie się mafią.
- Jeśli mnie o to prosisz to
musiało się coś ważnego stać – szepnął.
Otwierała usta by mu odpowiedzieć,
kiedy do jej uszu doszło kwękanie dziecka. Od razu wzięła córeczkę na ręce i
zaczęła nią kołysać, starając się nie dopuścić do jej płaczu. Jednak dziewczynka
powoli otworzyła swoje oczy i przyglądała się zaciekawiona nowemu otoczeniu.
Asuma powoli zdejmowała z niej wierzchnie ubranie, by nie dopuścić do zgrzania.
Zerknęła na zegarek upewniając się ile zostało czasu do karmienia.
- Tak – odpowiedziała cicho. –
Chodzi tutaj o bezpieczeństwo Christiny… Wolałabym by na ten czas była u
Ciebie.
- Dobrze… Mam nadzieję, że
przywiozłaś jej rzeczy.
W duchu miała nadzieję, że Samuel
się nie zgodzi i będzie mogła się cieszyć obecnością swojej córeczki w domu.
Gdy powiedział „dobrze” po jej ciele przeszły dreszcze i poczuła jak zaczyna
płakać. Szatyn usiadł obok niej i objął ramieniem w geście pocieszenia.
- Nic jej nie będzie, a towarzystwo
będzie miała w postaci Felixa.
Kiwnęła głową i wierzchem dłoni
otarła mokre oczy.
Normalnie
w takiej sytuacji zarządziłby spotkanie wszystkich lokalnych szefów, albo
przynajmniej głównego składu. Jednak biorąc pod uwagę, że służby bezpieczeństwa
miały na nich wszystkich oko, musiał wymyślić coś nowego. Dobrze wiedział, że
jakiekolwiek próby rozmów telefonicznych czy pisania maili mogą być
przechwycone, to tracił wiarę w przekazanie informacji. Plan był nawet dobry,
ale mógłby być lepszy. Jednak biorąc uwagę, że powstał w tak krótkim czasie
wszystko było jasne.
Od jakiegoś czasu w
świecie mafii pojawiła się nowa rodzina. Miało to miejsce we Francji. Vincent
nie przejął się tym wątpiąc by ktoś całkiem nowy mógłby mieć jakieś wpływy.
Każdy z półświatka wiedział, że Nationale de la Familie ma największą władzę w
tym kraju i nikt nie próbował ich zrzucić z tego miejsca. Nawet chętniej woleli
przyłączyć się do tej rodziny niż z nimi toczyć wojnę. Jednym słowem – bali
się. Varin podejrzewał, że długo nie będzie musiał czekać, aż pojawi się ich
przedstawiciel, który będzie błagał o współpracę. Jednak pomylił się. Nic
takiego nie nastąpiło. Przeciwnie, nagle pojedyncze familie rezygnowały z
przynależności do jego mafii. Wiele czasu nie minęło kiedy podczas rady
dwunastu padło hasło „International”. Zaskoczony spojrzał na Rossiego, który
nieświadomie powiedział to w rozmowie z sąsiadem.
- O czymże mówisz, Rossi? – spytał
groźnie Vincent.
Starszy mężczyzna widocznie się
zmieszał. Od kiedy Varin nie opuszczał granic kraju, stał się bardziej surowy
dla wszystkich. Tym razem, żadne małe wykroczenie nie umykało jego uwadze i raz
na zawsze skończyły się chwile samowolki.
- Widzisz mój drogi – zaczął
mężczyzna. – Ta nowa Rodzina przyjęła taką nazwę.
Jedyne co pamiętał z reszty
spotkania to, że uderzył ręką w stół i wkurzony opuścił salę. Czuł, że ci nowi
próbują zamach na jego Rodzinę. W końcu nazwa jaką przyjęli jasno dawała do
zrozumienia, że go naśladują. W ciągu paru tygodni dostawał raporty z różnych
krajów i coraz częściej pojawiała się w nich nazwa „International”. Za każdym
razem gdy ją widział, miał ochotę cisnąć dokumenty do komina.
Teraz
dopiero gdy Asuma przedstawiła mu dokładny plan dostrzegł, że próba
naśladownictwa i przejęcia jego wpływów może się przydać. Jednak wymagało to
sporego poświęcenia ze strony wielu osób. Pierwsze co zaczął, to sprzedawanie
udziałów w zbyt dużych międzynarodowych firmach. Mimo, że osoby, które od
strony prawnej i formalnej siedziały w zarządzie, były czyste jak łza to nie
chciał ryzykować. Zbyt często utrzymywał z nimi kontakt, a gdyby śledczy
spojrzeli na historię jego konta od razu by zobaczyli przelewy na dużą sumę,
właśnie z tych firm. Chociaż i tak to były groszowe sprawy, biorąc pod uwagę
konto rodziny w Szwajcarskim Banku gdzie z tygodnia na tydzień, wzrastała suma.
Z tych pieniędzy mógłby spokojnie załatwić dostatni byt wszystkim członkom
rodziny. W końcu środki z tego konta nie były nigdy ruszane od czasów powstania
rodziny. Było to pewne zabezpieczenie. Wszelkie pieniądze, które były
wykorzystywane na wydatki poszczególnych grup były składowane w zaufanych
bankach na całym świecie. Każdy oddział miał swoje konto, na które wpływały
pieniądze z jednej z korporacji jaka znajdowała się w ich kraju. Ten obrót
gotówką był najlepszym rozwiązaniem i udowadniał, że jego dziadek nie był
głupcem wymyślając coś takiego. Tylko jedynym minusem było to, że ostatnimi czasy
Vincent nie miał czasu na tworzenie pomniejszych kont, na które wpływały by
jego dochody tylko wszystko przesyłano na jego prawdziwe konto. Oczywiście gdy
sprzedawał udziały, musiał najpierw zrobić to przez kogoś kto jest na miejscu i
przekazać pieniądze lokalnej grupie. Zazwyczaj było to pięćdziesiąt procent
zysku. Kiedy ostatnia korporacja znalazła nowego właściciela, rozpoczął drugą
fazę operacji.
W
sposób dyskretny podpuszczał „International” do bardziej agresywnej rozgrywki.
Wcześniej wysłał po jednym z zaufanych, ale nie znanych ludzi do każdego z
lokalnych szefów by przedstawił mu plan działania. Po niedługim czasie otrzymał
listowo dziwne przedmioty. Jednym z nich była elektryczna golarka, która
zdaniem Asumy wyglądała na smartfona. W momencie gdy zobaczyła, że owa dziwna
przesyłka pochodzi z Japonii – wszystko było jasne.
- Nawet Itami wie, że nie do twarzy
Ci zbyt długim zarostem – zaśmiała się.
Brunet spojrzał na nią z wyrzutem i
by pokazać, że go to nie ruszyło, poskubał się po brodzie. Gdy ujrzał w
opakowaniu fabrycznym kabel USB oraz ładowarkę, zaczął wątpić w znaczenie
prezentu.
- A co będzie jak podłączę to do
komputera i wykryje on to urządzenie? – zaczął się śmiać.
Było to niczym z filmu o agentach,
gdzie zegarek strzela laserem. Jakie było jego zdziwienie, gdy na ekranie
komputera pojawiła się wiadomość o wykryciu masowego urządzenia USB. Golarka
okazała się sprytnie ukrytym przenośnym dyskiem, na którym znajdował się
dokument z długimi kolumnami cyfr i danych. A w tym czasie golarka powoli się
ładowała. Jakim było dla niego szokiem, kiedy rano obudził się bez brody, a
prezent z Japonii spokojne leżał sobie na biurku.
Nie
krył swojego oburzenia zachowaniem Asumy, która szeroko się uśmiechała i
podobnie jak on szukała ukrytych urządzeń w paczkach. Jednak żadne z nich nie
pobiło golarki Japonki, która zdaniem Vincenta zgadała się z Asumą. Zmienił
zdanie gdy otwierając przesyłkę z Australii, oberwał w nos klaunem na
sprężynie. Brunetka nie mogła powstrzymać rozbawienia, kiedy jej mąż przeklinał
świat i poszukiwał swoich okularów. Gdy mieli już wszystkie informacje o każdym
pełnoprawnym i ważnym członku ich Rodziny, zaczęli zlecać przelewy. Nie
wykonali ich tylko zapisali oraz wybrali dokładną datę kiedy mają być
zrealizowane. Wszystko miało mieć miejsce po ostatecznym dniu.
Tak
jak Asuma podejrzewała, gdy z Rodziny zaczęły odchodzić osoby, które zresztą
zrobiły to za ich prośbą; International od razu zaczęło brać się za przejęcie
ich wpływów oraz pracowników. Ci którzy nie znaczyli wiele dla Nationale de la
Familie i nie wiedział o ważnych sprawach, oraz o tym kto siedzi na samej górze
z chęcią na to przystali. W tym czasie kiedy ich przeciwnik połykał przynętę i
nawet doprowadzał do walki gangów, Asuma dyskretnie naprowadzała śledczych na ich
trop. Długo nie musieli czekać kiedy początkująca mafia została uznana za ich
Rodzinę i złapana. Nie pomogły im wytłumaczenia, że nazywają się inaczej. W
końcu idioci nawet przejęli główne budynki oraz konta, na których niewiele
było, ale należały do ich Rodziny. A ci lokalni szefowie, którzy nie chcieli
rezygnować z takiego życia, dostali środki na rozpoczęcie nowej działalności
pod własnym sztandarem.
Spojrzał na pierścień po swoim
dziadku, na którym był symbol Nationale de la Familie. Mimo tego, że ta Rodzina
nie istnieje już od kilkunastu lat to ciągle nie mógł go zdjąć. Tęsknił czasami
za tymi dniami, kiedy spotykał się ze swoimi ludźmi i z nimi żartował. Czuł też
żal do siebie, że zrujnował to co stworzył jego dziadek. Jednak po chwili
wszystko mijało i dobrze wiedział, że postąpił dobrze. Jego córka wychowała się
bez ryzyka i świadomości tego, czym zajmowali się je rodzice. Nawet nie wypytywała się o szczegóły
gdy oglądała ich zdjęcia. Dobrze wiedział, że dziwiła się za każdym razem gdy
główny skład znajdował się w jakimś innym kraju. Pewnie była pewna, że jeśli
jej rodzina jest bogata to ojciec mógł sobie pozwolić na takie luksusy.
-
Coś się tak zamyślił?
Spojrzał
na Asumę i pokręcił głową. Nie widział sensu w przyznaniu się do wspominek. W
końcu teraz trwa całkiem nowy rozdział w jego życiu.
Dźwięk telefonu rozdzierał ciszę.
Nikt nie wstał by go odebrać, a jakby się przyjrzeć do kołdra na łóżku była
bardziej naciągana na głowy. Gdy dzwonek ucichły, odruchowo czarne włosy lekko
się wysuwały. Kiedy ponownie urządzenie o sobie przypomniało, spod pościeli
wydobył się pomruk.
-
Odbierz… - jęknął kobiecy głos.
Odpowiedziało
jej zaspane „yhym”. Kobieta przez chwilę się wierciła by w końcu zgarnąć dla
siebie całą kołdrę. Mężczyzna mimo wszystko dalej spał i jedynie zakrył swoje brązowe
włosy poduszką. Spod kupy pościeli wyłoniła się noga, która szturchała bruneta.
-
Odbierz…
Jednak
połączenie zostało przerwane i odruchowo przestała męczyć mężczyznę. Nagle
rozległo się głośne piknięcie, które informowało o wiadomości na poczcie
głosowej i automatycznym odtworzeniu.
-
Itamaki! Jak cholero śpisz i spóźnisz się na samolot to własnoręcznie wypruję
Ci flaki! – rozległ się krzyk z głośnika.
Szatynka
odruchowo wyprostowała się na łóżku i spojrzała przerażona na zegarek. Zaspała
i to nawet bardzo. Zostało jej mało czasu na zebranie się i wyjechanie, by
zdążyć na odprawę. Wkurzona chwyciła poduszkę i uderzyła nią śpiącego
mężczyznę.
-
Hitoshii! Ty idioto! – krzyczała okładając bruneta. – Miałeś nastawić budzik!
Dopiero
teraz się obudził i zszokowany nie wiedział o co może chodzić. W momencie kiedy
oberwał w twarz, przestał udawać ofiarę i wyrwał poduszkę z rąk Itamaki. Rzucił
narzędzie zbrodni gdzieś w bok, a ją samą rozłożył na łopatki.
-
Na takie pobudki się nie zgadzam – sapnął siedząc okrakiem na jej brzuchu. –
Prawidłowa żona budzi męża pocałunkiem i słodkim głosikiem… A nie okłada
poduszką i drze się na cały dom.
Wystawiła
mu język i zaczęła się wiercić, by jak najszybciej zacząć się ubierać.
Histoshii miał z tego niezły ubaw i z szerokim uśmiechem na ustach, przyglądał
się niepowodzeniu szatynki. Nagle spojrzał w boczne drzwi i widocznie się
zmieszał.
-
Tato… - odezwał się mały chłopczyk. – Co robisz mamie?
Itami
nagle się uspokoiła i spojrzała na synka. Był tak do niej podobny, że Hitsohii
wręcz nie mógł tego czasami wytrzymać. Za każdym razem jak gdzieś wychodzili i
ktoś wspomniał o tym, że Ryuu jest podobny do matki dostawał dziwnego szału.
Przecież jego syn musi mieć coś po nim, oprócz klejnotów rodowych.
-
Nic takiego… - odpowiedział zakłopotany i zszedł z żony.
Chłopczyk
przyglądał się im wielkimi oczyma i próbował zrozumieć o co tak naprawdę
chodzi. Itamaki wykorzystała chwilę i poderwała się z łóżka, by zacząć wyrzucać
rzeczy z szafy. Ryuu podszedł do ojca i usiadł obok niego i pytająco patrzył na
poczynania szatynki.
-
Kobiety… Tego nie ogarniesz – odpowiedział Hitoshii.
Po
paru minutach była ubrana, spakowana i gotowa do wyjazdu. Najwięcej czasu
zajmowało jej pożegnanie się z synem, który nie rozumiał po co jego mama tak
daleko jedzie. Każdy wiedział, że Itami jest prawdziwą przylepą, która miała
problemy z odstawieniem syna do przedszkola. To ona, a nie Ryuu błagała
opiekunki by mogła z nim zostać. Skończyło się na tym, że Hitoshii odprowadzał
syna do przedszkola jak i do szkoły. Nie było to łatwe, bo jego żona nawet w
domu potrafiła urządzić histerię, że jej nie kochają i odbierają jedynego syna.
-
Mów tak dalej a zrobię Ci drugiego – zawsze odpowiadał.
Za
każdym razem to skutkowało i kobieta przestała marudzić. Na początku go to
bawiło, ale ostatnio zaczęło martwić. Nie wiedział dlaczego Itamaki obawia się
drugiego dziecka, albo raczej czy ma jakieś niesmaki z ich pożycia
małżeńskiego. Kiedyś był gotowy porozmawiać o tym z Kyouyą, ale zrezygnował gdy
tylko zobaczył jego twarz. Dobrze wiedział, że skończyłoby się to wyśmiewaniem.
Do teścia bał się podejść, bo ten od momentu zaręczyn stał się bardzo agresywnie
nastawiony do niego. Gdy tylko go widział, mężczyzna patrzył na niego wzrokiem,
który mógłby zabić. A kiedy przychodził w odwiedziny krzyczał na wejściu.
-
Gdzie jest mój kochany wnuk! – kucał i wystawiał ręce do Ryuu. – A
znienawidzony zięć niech nawet się nie pokazuje.
A
z jakim uśmiechem na twarzy wymawiał ostatnie zdanie. Nie raz prosił Itamaki by
porozmawiała z ojcem, ale odpowiadała, że nie może nic z tym zrobić.
Gdy udało mu się ją wypchnąć za
drzwi i je zamknąć, by już nie molestowała ich syna, spojrzał na nią znacząco.
Szatynka wydęła usta w dziubek i zrobiła minę zbitego szczeniaka. Nie mógł się
nie powstrzymać by ją pocałować. Zwłaszcza, że przez najbliższy tydzień jej nie
zobaczy. Gdy się odsunął, podniósł jej walizkę, która była cholernie ciężka i
ruszył w stronę garażu.
-
Uważaj na siebie i nie wyprawiaj tam żadnych głupstw.
-
I kto to mówi? – zaśmiała się. – To ty wylądowałeś na innej wyspie podczas
wyjazdu służbowego. Do tego jak wrócę to nie chcę widzieć żadnego spaczenia na
Ryuu.
-
Że ja go niby spaczę? – zdziwił się. – Niby jak?
-
Dwóch chłopów samych w domu… Skąd mam wiedzieć o wymyślicie – nagle zebrało jej
się na łzy. – Nie jadę! Nie zostawię mojego synka samego!
Ledwo
wcisnął ją do samochodu i uspokoił, obiecując, że będzie dzwonił co parę
godzin. Itamaki starała się wytargować by dzwonił co pół godziny, ale Hitoshii
się nie dał. Jeszcze chwilę stał na podwórku i przyglądał się jak oddala się
samochód. Gdy minęło parę minut i nie zapowiadało się na to, że jego małżonka
nagle zawróci, obrócił się w stronę drzwi i zaczął trzeć dłonie.
-
Czas na męski tydzień! – zawołał.
Gdyby Itamaki wiedziała, że Ryuu
zamiast oglądać anime siedzi z ojcem i przygląda się wyścigom samochodowym, to
zapewne by zawróciła. Jednak na szczęście męża, nie była tego świadoma i z
impetem wpadła na lotnisko. Od razu z daleka dostrzegła dobrze znane blond
włosy, które mimo wszystko wyróżniały się na tle ciemnych włosów Japończyków.
Podbiegła do miejsca gdzie stała Kikari i już chciała się na nią rzucić, ale w ostatnim
momencie się opamiętała.
-
Kikut! Kikari! – zawołała.
Dziewczyna
powoli się odwróciła i spojrzała na przyjaciółkę z kwaśną miną. Chciała coś
powiedzieć, ale przerwał jej stojący obok blondyn.
-
Cześć Itami – ucieszył się Kai.
-
Czego chcesz? – spojrzała na niego podejrzanie.
Kikari
cicho odchrząknęła by zwrócić na siebie uwagę, po czym położyła rękę na
ramieniu Australijczyka.
-
Otóż ten idiota boi się, że urodzę cztery miesiące przed czasem i nie chce mnie
samą puścić.
Itamaki
pokręciła głową i odruchowo spojrzała na zaokrąglony brzuch przyjaciółki. Nigdy
nie myślała, że w końcu doczeka się dnia kiedy i blondynka będzie miała
dziecko. W końcu jakby spojrzeć to każdy z głównego składu miał swoją pociechę,
którą się chwalił przy każdej okazji.
-
Kai… Ja Ci mówię, że nic jej nie będzie… Nawet gwarantuję, że będziemy się z
nią obchodzić po królewsku.
Dopiero
w tym momencie blondyn, pokiwał głową na znak zgody. Chociaż kiedy już
przyleciał do Japonii to bardziej opłacało się już lecieć z nimi. Chciał się
wykłócać, kiedy coś mu się przypomniało. Nagle przestał okazywać
zainteresowanie podróżą i gdy tylko odbyła się odprawa, pożegnał z dziewczyną i
ruszył do wyjścia. Cały tydzień mógł przecież spędzić z Hitoshiim, na różnych
wygłupach. Taki czas odpoczynku od wszelkich prac. Chociaż wiedział, że to nie
będzie to samo co kiedyś, z powodu syna przyjaciela, ale zawsze jakaś
namiastka.
Nigdy nie przepadał za wyjazdami. Za
każdym razem kiedy musiał nawet odbyć podróż służbową to jego dzieci zaczynały
lament, który później zmuszał go do kupowania im prezentów. Były bardzo cwane,
a jego żona udawała, ze tego nie widzi. Sama nawet potrafiła go tak
zmanipulować, że nawet nie widział kiedy wykonywał posłusznie jej rozkazy.
Wtedy przypominał sobie te czasy, kiedy siał postrach samym spojrzeniem, a co
dopiero gdy się odezwał. Teraz wystarczy, że żona spojrzy na niego spod byka i
staje się potulny jak baranek. Do końca życia będzie pamiętał fatalną próbę
kupienia auta. Bardzo mu zależało na czysto brytyjskim pojeździe, ale jego żona
uparła się na samochód rodzinny. I tym sposobem posiadają Skode Yeti, której
pojemność bagażnika jest mniejsza niż w włoskim Ferrari. Oczywiście za każdym
razem wspominał o przestrzennym Range Roverze albo Land Roverze to jego
ukochana próbowała zabić go wzrokiem. Więc i teraz kiedy odkopał z garażu
swojego poczciwego Ghosta, którym jeździł za czasów młodu; czuł na sobie
mordercze spojrzenie. Brunetka nie była fanką szybkich aut, którymi rozbijają
się nieletni. Dzieci natomiast były zachwycone samochodem, który do najnowszych
modeli nie należał. Teraz nawet auto samo mogło jeździć, co już wymyślili
Szwedzi w dwutysięcznym trzynastym roku.* Więc po co komu kierowca, jeśli bez
wstawania łóżka, twój samochód odwiezie dzieci do szkoły? Niby prawo zabraniało
by nikt nie siedział przed kierownicą, ale i tak nie wszyscy tego słuchali. Nie
raz tęsknił do tych dni kiedy Laptop coś ważył… Ba! Kiedy istniał i miał
jeszcze rację bytu. Teraz to nawet tablety nie są na topie, biorąc pod uwagę,
że wymyślono hologram, który można dotykać. Od tego wynalazku komputery stały
się przenośne i bardziej poręczne, bo mieściły się w kieszeni. Nawet telefony
pewnie by znikły gdyby nie to, że po prostu taki sprzęt jest drogi i nie
wymyślono jeszcze jak dokładniej zastosować hologram jako telefon. On, ten
który kiedyś gonił za technologią miał jej dosyć. Dlatego zamieszkał na wsi i
zajął się uprawą roli, tak jak robili to jego świętej pamięci rodzice.
-
Długo Cię nie będzie? – wyrwał go z rozmyślań głos jednego z dziecka.
Była
to ośmioletnia dziewczynka, która miała długie brązowe włosy oraz śniadą cerę.
Przypominała swoją matkę, ale jedynie różniły je oczy. Jego żona miała
niebieskie, a córeczka zielone. Takie same jak on. Natomiast obok niej stał
syn, który włosy miał takie same jak siostra, ale cerę bladą. Gdzieś w oddali
dostrzegł swojego najstarszego syna, który stał przy traktorze i był zajęty
czytaniem książki. On jedyny wyglądał jak on i miał tą samą wadę wzroku, więc
musiał nosić okulary.
-
Za tydzień wrócę – odpowiedział i poczochrał dziewczynkę po włosach. – Richard
masz być grzeczny dla siostry – powiedział gdy chłopiec szykował się do
podstawienia nogi dziewczynce. – A ty Victorio także.
Dzieci
niechętnie pokiwały głowami i pobiegły w stronę starszego brata. Brunetka
podeszła do męża i zmusiła go by na nią spojrzał.
-
Uważaj na siebie, Chris – szepnęła i pocałowała go usta. – Pozdrów resztę w
moim imieniu i zaproś. Dawno nie mieliśmy gości.
-
Sadije… - westchnął. – Uważasz, że twoja bałkańska rodzinka była tutaj bardzo
dawno?
Źle
wspominał dni kiedy rodzina od strony żony, zjechała się i zrobiła u nich zjazd
rodzinny. Czuł się jak wyrzutek, a tym bardziej, że nie rozumiał zbytnio
języka. Mimo, że uczył się albańskiego dla żony to mógłby przysiąc, że każdy
mówił w innym języku.
Dobrze wiedział, że powinien być już
dawno w drodze, ale nie potrafił opuścić domu. Marina zaczęła nawet go siłą
pchać ku schodom, ale za każdym razem ktoś jej przeszkadzał. Tu pomiędzy nogami
przebiegł jej syn jeden z ciotek, tam po chwili po schodach wchodziło
kuzynostwo. A tu nagle rozległ się płacz dziecka. I gdy tylko obracała się by
uspokoić dziecko, Antonio ją wymijał i wpadał do sypialni syna. Brał go na ręce
i starał się uspokoić.
-
A mówią, że to kobieta ślęczy przy dzieciach – westchnęła. – Tonio, spóźnisz
się. Chcesz krócej z nimi spędzić czas? Przecież nagle Hugo nie urośnie i nie
opuści domu.
Jednak
Antonio dalej tulił syna i nawet nie miał zamiaru wyjść. W końcu wyciągnęła
ostateczną broń i głosem matki, która chce bronić swoje dziecko, zażądała by
oddał jej syna. Szatyn niechętnie posłuchał groźby żony i podniósł torbę
podróżną. Pożegnał się z narzeczoną i z każdym krokiem, obracał się mając
nadzieję, że Marina się rozmyśli. Gdy znalazł się na schodach, wiedział, że nie
ma szans na zmianę decyzji. Pociągnął głośno nosem i zszedł na dół. Był bardzo
przywiązany do syna, ale miał ku temu powody. Pięć lat temu Marina zaszła w
ciążę, ale niestety jej nie doniosła. Źle wspominał te chwile kiedy oboje byli
załamani tym co się stało. Właśnie wtedy Asuma, Vincent i Christopher
przyjechali do nich by podnieść ich na duchu. Gdyby nie oni, zapewne by się
rozszedł z narzeczoną, a tak udało im się postarać o kolejne dziecko. Jednak
bał się, że Hugo może nagle odejść. Za każdym razem kiedy zachowywał się
nietypowo, obawiał się choroby i był gotów jechać na pogotowie. Marina za to
zachowywała spokój i tłumaczyła mu, że to nic takiego. Ale był pewny, że i ona
boi się o życie syna.
Ze smutkiem wsiadł do samochodu i
ruszył włoskimi uliczkami. Mimo złego nastroju, wprawnie kierował i nie
pozwolił by jakiś idiota wcisnął mu się przed maskę. Chociaż minęło tyle lat,
włoskie zasady ulicy były takie same. Czyli nie było żadnych zasad. Jeden
wielki chaos. Gdy tylko wyjechał z Rzymu, odetchnął ulgą i cieszył się pięknymi
widokami. Przed nim była długa droga i chciał ją jak najszybciej pokonać, by
szybko wrócić do domu.
Głośno ziewnęła i zamieszała w
garnku. Mimo długiego snu czuła się zmęczona. Wiedziała co było tego powodem.
Jej jedyna córka miała dzisiaj wyjechać na uniwersytet. Więc chciała by jej
ostatni posiłek w domu był idealny. Do tego mieli spodziewać się gości, których
dawno nie widzieli w tym samym gronie. Spojrzała przez okno jak Vincent, wrzuca
torby do bagażnika i poczuła uścisk na sercu. Nie mogła uwierzyć, że już tyle
lat minęło od czasu kiedy pierwszy raz trzymała ją w rękach. Drugi przykry fakt
od razu nasuwał się na myśl – nie była już tak młoda. Lata szalonej młodości
miała już dawno za sobą, a ich końcówkę spędziła na opiekowaniu się dzieckiem.
Nigdy nie myślała, że tak skończy.
-
Co tam gotujesz?
Spojrzała
na Christinę, która z zaciekawieniem zaglądała do garnka. Pomachała jej łyżką
przed nosem by nie podglądała i usiadła grzecznie przy stole. Jednak dziewczyna
zamiast posłuchać się matki, zajrzała do kredensu i zaczęła wyciągać talerze.
Miał być to znak, że jest głodna i już chce jeść. Więc chcąc czy nie chcąc,
zaczęła się spieszyć. A przecież trzeba jeszcze ugotować coś dla gości, w końcu
tyle się nie widzieli.
Żadne z nich nie wątpiło w istnienie Nationalie de
la Familie i mimo wszystko nosili symbole Rodziny. Chociaż nikt z nich nie
zgłosił chęci do prowadzenia własnej działalności to ciągle czuli pewien pociąg
do świata kryminału. Dlatego każde morderstwo jakie miało miejsce było dla nich
ciekawe. Nie chcieli do tego powracać przez rodzinę, ale gdyby było inaczej to
zapewne Nationale de la Familie istniałoby do dziś. Można powiedzieć, że
istnieje – w ich sercach.
* Jakiś czas temu czytałam o Volvo xc90, które właśnie odpowiada tym parametrom i ma mieć premierę w przyszłym roku. Zainteresowanych odsyłam do magazynu "Top Gear" wydania 9/2013.
_______________________________
Drodzy czytelnicy
No i doszliśmy już do definitywnego końca. Dość długo próbowałam napisać zakończenie epilogu i za każdym razem gdy to robiłam czułam niezadowolenie. Nie podobał mi się koniec, więc pisałam go od nowa. W końcu nie mając siły zrobiłam zakończenie otwarte. Może dlatego, że zbytnio zżyłam się z bohaterami i nie potrafię ich pożegnać... Coś w tym jest, w końcu od 28 lipca zaczęła się ich przygoda, a zarazem moja. Nauczyłam się wiele opisując ich przygody. Może przez to, że jak głupia ślęczałam nad mapami i przewodnikami czytając o miejscach gdzie się pojawiali. Oczywiście nie obeszło się bez historii oraz plotek politycznych jak w przypadku Rosji. Znacząco poprawił się mój kunszt pisarski i jestem świadoma, że pierwsze rozdziały wymagają porządnej edycji. Zrobię to i wiem, że chodzi mi tylko o to by jeszcze jak najdłużej to przeciągać.Na prawdę nie zżyłam się z żadną moją postacią jaką kreowałam, jak z bohaterami tego dzieła. Płakałam gdy musiałam opisywać śmierć Josepha. Byłam wściekła gdy ojciec Itamaki okazał się zdrajcą. Drwiłam z naiwności Ante. Oraz czułam inne emocje bohaterów. Niby to tylko wymysł mojej wyobraźni, ale Ci bohaterowie są dla mnie jak prawdziwi ludzie. Jak moje dzieci, mogę nawet powiedzieć, bo w końcu ich losy wyszły spod moich palców. Nie lubię zbytnio dużo pisać w moich notkach, ale jako, że to ostatni raz chcę podzielić się tym co mi w sercu gra.
Gdybym mogła to zrobiłabym z tego tasiemca, który jest jak "Moda na sukces". Ale nie chcę ciągnąć tego w nieskończoność i wymyślać niestworzone historie. Ile razy ja się głowiłam, jak oddać tutaj prawdziwe życie. Przecież nie trudno o opowiadania, czy dzieła gdzie bohaterowie nie jedzą, nie załatwiają potrzeb fizjologicznych, ani nie cieszą się z życia seksualnego. Co do tego ostatniego to nigdy nie pisałam w prost, ale dyskretnie sugerowałam, że coś takiego ma miejsce. Przecież nawet w tym epilogu było jasne, że korzystali z życia bo w końcu dzieci. Długo myślałam nad tym jak rozplanować przyszłość bohaterów. Ba! Jaki zrobić odstęp czasu między ostatnim rozdziałem, a tym epilogiem. Osoby bystre szybko zauważą, że ostatni rozdział zakończył się na sugestii, że Asuma jest w ciąży, natomiast epilog na wyjeździe Christiny. Jako, że w wieku 16 lat Asuma i Vincent rozpoczęli naukę odpowiadającą naszym studiom, to wychodzi nam około 17 lat. Dużo mogło się wydarzyć, nie? Dlatego uznałam, że każdy powinien mieć założoną rodzinę. Więc pozwoliłam sobie by dziewczyny miały dzieci lub się spodziewały. Jednak nie omieszkałam się poruszyć pewnych spraw jak przyszłość oraz delikatną sprawę poronienia. Moim zdaniem dodało to autentyczności tego opowiadania.
Czy uwierzycie, że pierwotnie miało być inaczej. Nie chciałam happy endu. To było moim zdaniem nie możliwe przy takim zawodzie. Miał być reportaż z średnim wieku mężczyzną, który opowiada losy bohaterów jego książki "Raz, dwa, trzy! Mafia paczy". Tłumaczyłby się ze swojego otwartego zakończenia oraz dlaczego tak zrobił. Byłaby to taka rozmowa ze mną, gdzie wyrzuciłabym wszystkie swoje niesmaki, wątpliwości i teorie. Jednak gdy zbliżyłam się do końca, uznałam, że nie może tak być. Nie miałam serca zabić kolejnych bohaterów. Kto wie które zakończenie jest lepsze? Może kiedyś opublikuję mój pierwszy pomysł jako jakiś dodatek? Nie wiem.
Jednak chcę wam podziękować za to, że czytaliście/czytacie lub przynajmniej próbowaliście przedostać się przez koszmarne pierwsze rozdziały. Wiele dla mnie to znaczyło.
Także po raz kolejny chcę podziękować Itami i wiecznie nieobecnej Kikari. Gdyby nie wy to co ja bym robiła z wolnym czasem i na nudnych lekcjach zawodowych?
Dziękuję.
Asu
Dla osób ciekawych mojego stylu pisania i twórczości
Informuję, że pracuję nad nowym projektem, którego prolog oraz odsyłacz do innej strony pojawi się po nowym roku.
wtorek, 3 grudnia 2013
32 cz.2
Znudzony oparł głowę o szybę i
wpatrywał się w przybliżający się prom do wybrzeża. Scott nie kwapił się do
wyjaśnienia co tu robią zamiast być w pobliżu miejsca spotkania. Jedynie
wspomniał o tym, że nie długo się przekona. Natomiast w tym czasie zaczęły
pojawiać się pierwsze informacje odnośnie porywacza. Antonio spojrzał na
telefon i przyglądał się zdjęciu samochodu pogrzebowego. Powiększył obraz i
próbował odczytać nazwę i siedzibę zakładu.
-
Francja? – zmarszczył brwi.
Szkot
zerknął mu przez ramię i także wydawał się zaskoczony. Po chwili przyszła
kolejna wiadomość z wizerunkiem ich przeciwnika. Tylko pytaniem było czy nie
jest to charakteryzacją. Nie raz mieli okazję spotkać osoby, które były
genialnie przebrane i nie dało się ich rozpoznać.
-
O już jest – mruknął Scott.
Zaczął
się rozglądać za osobą, o której wspomniał mężczyzna ale nikt nie zwracał jego
uwagi. Dopiero po chwili dostrzegł w sznurze wyjeżdżających samochodów, dobrze
znany pojazd. Nawet nie ukrył swojego szoku, kiedy biały Range Rover zatrzymał
się koło nich i wysiadła z niego Asuma. Szybko odpiął pasy i wysiadł z
Mercedesa.
-
Asu… Co ty tu robisz? – starał się by jego głos brzmiał naturalniej.
Brunetka
uśmiechnęła się lekko i dopiero teraz zauważył, że coś się w niej zmieniło.
Była blada jak ściana, a pod jej oczyma straszyły sine worki. Odruchowo
przytulił ją do siebie, chcąc ją jakoś pocieszyć nawet jeśli nie okazywała
słabości.
-
Jest bardzo dużo do opowiedzenia w tak krótkim czasie, więc przenieś się do
mojego samochodu.
Scott
kiwnął głową, że zgadza się na taki pomysł i wrócił do swojego auta. Powiadomił
ich, że jedzie na miejsce spotkania by zobaczyć jak im idzie. Francuzka poparła
jego pomysł i poprosiła by pozostali w kontakcie.
W Range Roverze odruchowo się
rozluźnił, czując się w dobrze w znanym sobie pojeździe. Czekał, aż brunetka
odpali auto i wyjedzie na drogę. Dobrze wiedział, że zacznie rozmowę dopiero
gdy przejadą parę kilometrów. Był to jej zwyczaj, który nikt nie potrafił
zrozumieć.
-
A więc zacznijmy od tego, że Scott powiadomił mnie o przykrych faktach…
Nigdy tak się nie cieszyła, że
znajduje się na lotnisku w Londynie. Za każdym razem kiedy przylatywała tutaj z
drużyny łuczniczej, czuła się jak w wielkiej kuwecie. Odrażało ją to miasto jak
i flegmatyczni mieszkańcy. Nawet wolała nie wspominać akcentu, który
przyprawiał ją o dreszcze. Możliwe, że właśnie przez to nie mogła ścierpieć
osoby Christophera, który była tak bardzo brytyjski. Chociaż ktoś bardzo
wścibski mógłby wypomnieć, że Australia to taka kolonia Wielkiej Brytanii.
Chociaż musiała przyznać, że mają świetną służbę zdrowia.
Jeśli
kiedykolwiek uznała, że nikt nie może ją bardziej wkurzać od Christophera i
Kaia jednocześnie, to się myliła. Postać doktora Falcone pobijała dwójkę
blondynów i to tylko przez to, że miał czelność wydawać jej rozkazy. Gdyby nie
chęć stanięcia na nogach o własnych siłach, to by go olała. Jednak zbytnio jej
na tym zależało, więc z trudem podniosła się z ziemi, podciągając się rękoma przez
barierkę.
- Jak dalej będziesz mieć takie
podejście to nigdy nie będziesz chodzić.
Spojrzała na niego i miała wielką
ochotę mu przywalić. Nie mogła zrozumieć jakim prawem ma zacząć chodzić bez
żadnej pomocy. Gdy tylko przyszedł do jej pokoju, postawił ją na bieżni i kazał
iść. Zawsze myślała, że zakłada się na nogę gips i chodzi się o kulach.
Widocznie medycyna poszła do przodu. Z tego co dała radę zrozumieć z medycznego
bełkotu, to jej noga była pełna stali i innych świństw.
- Długo mam czekać? – z rozmyślań
wyrwał ją głos lekarza.
Próbowała zrobić krok, ale tak jak
poprzednio skończyło się na upadku gdy tylko przestała podtrzymywać rękoma ciało.
Do jej uszu doszło głośne westchnienie lekarza. Emanowało od niego
rozczarowaniem, co ją bardziej irytowało. Jakim prawem ktoś kto ją nie zna może
oceniać jej możliwości?
Nie
ukrywała dumy, kiedy powoli zaczynała chodzić. Może i była strasznie powolna,
ale przynajmniej potrafiła utrzymać swój ciężar ciała. To był już spory sukces
biorąc pod uwagę, że minęły tylko dwa dni. Za każdym razem kiedy odwiedzał ją
Kai to zaznaczała, że to nie zasługa medycyny ale jej silnej woli i chęci
wyrwania się z tego zasranego szpitala. Teraz w pełni rozumiała dlaczego Asuma
narzekała przebywając w takim ośrodku. Nie dość, że śmierdzi różnymi
lekarstwami i chorymi ludźmi to jeszcze lekarze i pielęgniarki są strasznie
wkurzający.
- Widać, że wracasz do formy –
zaśmiał się blondyn.
- Czy ty coś sugerujesz? –
przymrużyła oczy i była gotowa do zaatakowania w razie potrzeby.
- Znowu twoje wiązanki przekleństw
trwają ponad dwie minuty i przy tym się nie zapowietrzasz.
Więc jakże zirytowana zaczęła
wyzywać cały świat, że niby jakim cudem ocenia się jej stan zdrowia poprzez to
ile wulgarnych słów wyrzuci z siebie w ciągu dwóch minut.
- Tylko się nie zapowietrz –
powiedział rozbawiony kiedy skończyła.
- Tak cholera. Jestem w zajebistej
formie – burknęła
Kai z uśmiechem na ustach dotknął
palcem policzka Kikari, która jeszcze bardziej zaczęła kląć na świat. Blondyn
przestał się śmiać, kiedy do pokoju wszedł lekarz. Mężczyzna wydawał się
zażenowany tym co zobaczył i skupił się na oglądaniu widoku za oknem.
- Nie chcę przeszkadzać gołąbeczkom
ale trzeba zacząć ćwiczenia…
- Że czemu?!
Kikari zadziwiająco szybko
poderwała się z łóżka i była gotowa rzucić się na doktora Falcone, jednak
czuła, że na tyle to jeszcze ją nie stać. Natomiast Kai szczerzył się jak głupi
do sera i kiwał głową.
- Chyba już rozumiem na czym polega
pana rehabilitacja.
- Jak herbatę kocham, przysięgam,
że w końcu pana dogonię i zadźgam jak świnię na Ukrainie!*
Medyk nie wydawał się poruszony
słowami pacjentki i spokojnie jechał na deskorolce, kiedy Kikari próbowała go
dogonić. Nie biegała tak szybko jak kiedyś, ale i tak dużo osiągnęła, mogąc już
normalnie chodzić i krzywo biegać. Nawet już uknuła plan jak będzie poruszać
się za pomocą deskorolki lub wózka golfowego. Druga opcja była lepsza, ponieważ
nie wymagała żadnego wysiłku. Czuła, że zaczyna się męczyć i ze smutkiem
przypomniała sobie, jak kiedyś miała bardzo dobrą formę. Zatrzymała się i
schyliła po kamień. Zamachnęła się i idealnie trafiła mężczyznę w plecy.
- Przynajmniej cel mam dalej taki
sam – szepnęła do siebie z satysfakcją.
W momencie kiedy Falcone upadł na
ziemie z głośnym hukiem i zaczął wyklinać, że chyba coś sobie złamał; uznała,
że czas wrócić do pokoju.
Uśmiechnęła się na same wspomnienia
rehabilitacji i powoli szła w stronę wyjścia. Z każdym krokiem zastanawiała się
czemu jej walizka jest tak cholernie ciężka. Nie miała ochoty otwierać ją na
samym środku poczekalni, ale była ciekawa co Kai jej takiego spakował. Gdy była
gotowa jednak zajrzeć do środka, odezwał się jej telefon. Przeczytała wiadomość
tekstową i przyspieszyła kroku. Musiała jak najszybciej dostać się na obrzeża
Londynu. Jak się dowiedziała, każda sekunda się liczyła.
Kiedy Luke wysiadł z samochodu,
Vincent był gotowy sięgnąć po broń by jak najszybciej odbić Elizabeth.
Spodziewał się, że ich przeciwnik wkurzony tym, że go oszukali może dokonać
egzekucji. Jednak wszystko potoczyło się inaczej. Mężczyzna zaczął się śmiać,
przez co Christopher był bliski zawału. Z przerażeniem w oczach przyglądał się
jak ostrze przy szyi jego siostry niebezpiecznie się porusza.
-
Chyba powinienem zaznaczyć płeć w moich żądaniach – powiedział nie kryjąc z
rozbawienia. – Chociaż nie powiem, że się tego nie spodziewałem.
Zbiło
to ich z tropu. Czyżby ich przeciwnik był o krok przed nimi i dobrze wiedział
co planują. Po raz pierwszy miał do czynienia z czymś takim. Nie liczył
sytuacji w Japonii, ponieważ ojciec Itamaki był szpiegiem i przekazał wszystkie
informacje odnośnie ich planu. Tym razem nikt ich nie oszukał, więc mężczyzna
musiał być bardzo sprytny i inteligentny, że sam na to wpadł. Chyba, że
blefował chcąc podłamać ich morale.
-
Siema Thomas – zawołał Luke.
Szybko
się obrócił w stronę bruneta, wyciągając pistolet. Niestety Luke już trzymał
swój wycelowany w Chrisa. Blondyn próbował zrobić unik, jednak wystrzelony
pocisk trafił go w nogę. Padł na ziemie, wyklinając Francuza. Elizabeth
przerażona, próbowała się wyrwać Thomasowi, jednak ten mocno ją trzymał.
-
A teraz uważnie patrz jak ginie twój brat – szepnął jej do ucha. – Gwarantuję,
że będzie to inne widowisko, niż przy twoich rodzicach.
Ostatnie
zdanie powiedział na tyle głośno, by pozostali go usłyszeli. Nagle Christopher
nabrał siły i stanął na nogach. Wyciągnął swój pistolet i wymierzył w rudego
mężczyznę. Patrzył na niego z chęcią mordu, na co Thomas śmiał się coraz
głośniej.
-
Nie zastrzelisz mnie! – krzyknął. – A wiesz dlaczego?
Mocniej
przycisnął nóż do szyi Elizabeth, przez co lekko rozciął jej skórę i pojawił
się mały strumyk krwi. Vincent cały czas celował w Luka, który uśmiechał się
niczym psychopata. Dobrze wiedział, że tym razem któreś z nich zginie. Teraz
nikt ich nie powstrzyma.
-
Wiesz, że ja nic do Ciebie nie mam… No może oprócz tego, że przez Ciebie nie
żyje Joseph, oraz narażasz życie Asumy…
-
Ja mam podobnie… Tylko u mnie wyjątkami jest to, że postrzeliłeś mojego
przyjaciela, podziurawiłeś mi koszulę w Kanadzie oraz oszukałeś nas wszystkich.
Brunet
wzruszył ramionami i nagle pokręcił głową. Vincent zrozumiał, że ten gest nie
był do niego skierowany tylko do stojącego za nim Thomasa. Chciał wiedzieć o co
chodzi, ale był świadomy, że jeśli na chwilę się obróci to może przez to
zginąć. Żaden z nich nie pociągnął za spust, jakby czekał na coś. Nawet nie
wykonywali żadnego ruchu, tylko w milczeniu się sobie przyglądali.
W momencie kiedy porywacz wyciągnął
z bagażnika Elizabeth, Francis nagle stał się bardzo agresywny. Ledwo dała radę
go powstrzymać przed wyskoczeniem z samochodu i zbiegnięciem na dół. Rzucał się
jakby był w konwulsjach, co przerażało Itamaki.
-
Uspokój się! – krzyknęła. – Nic jej się nie stanie!
Chwile
to trwał nim dotarły do niego słowa szatynki. Siedział w bezruchu i ciężko
oddychał, wpatrując się w przed siebie. Chwilę spokoju wykorzystała Itamaki,
poprawiając rozwalone włosy. Zaniepokojona przyglądała się chwili „zwieszenia”
się Francisa. Sięgnęła po lornetkę i przyłożyła ją do oczu. Nie wiedziała co
mówią, ale zauważyła wielkie zdziwienie na twarzy Vincenta. Nagle obrócił się w
stronę Luka, który trzymał w ręce pistolet. Nawet w miejscu gdzie byli dobrze
było słychać huk wystrzału. Francis jak na zawołanie, obudził się z letargu i wybiegł
z samochodu.
-
Nie mogę tego tak zostawić!
-
Francis!
Wyskoczyła
za nim. Dobrze wiedziała, że nie powinni interweniować, nawet jeśli jest tak
źle. Dostrzegła go jak stanął na kamieniu i nerwowo przeszukiwał kieszenie.
-Cholera
gdzie moja broń – mamrotał pod nosem.
W
duchu cieszyła się, że wpadła na pomysł by podczas powstrzymywania blondyna,
zabrała mu pistolet. Ostrożność okazała się słuszna i prawdopodobnie uratowała
sytuację.
-
Słuchaj… I tak nie mamy snajperki, więc nic byś nie wskórał.
Spotkanie z szybą nie należało do
najprzyjemniejszych doznań w ciągu tego dnia. Gdy tylko Range Rover wyszedł z
zakrętu, odkleiła się od szkła i z ciężkim sapaniem spojrzała na przednie
siedzenia.
-
Na serio, aż tak się nam spieszy?
-
Czy ty mnie w ogóle słuchałaś – westchnęła Asuma.
Kiwnęła
głową i próbowała uniknąć kolejnego naruszenia swojej przestrzeni osobistej
przez szybę. Z opowieści Francuzki wywnioskowała, że po raz kolejny zostali
wrobieni. Dziewczyna szybko rozpoznała zdjęcie porywacza, z czego nie była
zadowolona. Okazało się, że ich przeciwnikiem jest znajomy Asumy i to ten sam,
który niedawno został uznany za martwego. Jednym słowem nie było ciekawie.
Dwóch wyszkolonych do zabijania mężczyzny, są przeciwnikami Christophera i
Vincenta. Żadne z nich nie wątpiło w zdolności absolwentów Oxfordu, jednak
obawiali się o ich życie.
-
Cholera co to jest – warknęła Kikari, kiedy w bok wpiło jej się coś w skórzanym
pokrowcu.
-
Nie domyślasz się? – uśmiechnął się Antonio.
Sytuacja nie była zbytnio korzystna
i z każdą chwilą był tego pewien. Słyszał za sobą spanie Christophera, który
jeszcze trzymał się na nogach, ale adrenalina zaczęła go opuszczać. Jednak
jakoś osłaniali swoje plecy przed przeciwnikami. Vincenta gryzło to, dlaczego
Luke zaplanował coś takiego z Thomasem. Był ciekaw jego motywów, ale to nie
była żadna bajka gdzie każdy zły charakter wyjawia swoje plany, by bohater mógł
je zniwelować. Nawet jak się nad tym zastanowić, to żaden z nich nie nadawał
się na miano dobrego bohatera. Oboje byli zamieszani w takie sprawy, które nie
pasowały do bohaterów. W końcu Vincent ma na sumieniu tyli istnień ludzkich, że
nazywają go potworem. Chociaż jeszcze nie odkryto jego prawdziwej „twarzy” to
nie raz w wiadomościach słyszy różne oszczerstwa i przekleństwa skierowane do
głowy Nationale de la Famille.
-
Co się tak zamyśliłeś? – zaśmiał się Luke. – Zdałeś sobie sprawę, że jesteście
na przegranej pozycji?
-
Chyba mnie nie doceniasz? – zmusił się do uśmiechu.
Delikatnie
pochylił się do przodu i nie umknęło jego uwadze jak brunet zrobił krok do
tyłu. Czyli się mnie obawia. Dobrze.
Jeśli ma się jakiś respekt do swojego wroga to mimo wszystko się go boi. A co
najważniejsze dla Vincenta, to walka będzie na zasadzie równości. Było mu to na
rękę, bo sam wolałby to zakończyć bez żadnych oszustw, chociaż jego zdaniem to
Luke był mistrzem w fortelach.
-
Chyba czas to już zakończyć…
Od
dłuższego czasu miał wrażenie, że słyszy jakiś szum. Dopiero teraz wiedział co
go powodowało. Nagle w Luka wjechał Mercedes. Brunet mimo wszystko trzymał się
na masce i wykonał kilka strzałów w stronę kierowcy. Gdy samochód gwałtownie
się zatrzymał zsunął się na ziemię. Jednak Vincent nie miał czasu na
podziwianie tej akcji, ponieważ poczuł jak Christopher zerwał się do biegu.
Obrócił się i przyglądał się jak Thomas odrzuca na bok Elizabeth i pędzi do
samochodu. Blondyn bez celowania wystrzelił w postać mężczyzny, ale niestety
nie trafił.
-
Źle zrobiłeś – usłyszał nad uchem.
Nim
zdążył ponownie obrócić się, poczuł jak kula przeszywa jego ramię. Chwycił się
za miejsce gdzie pocisk wyleciał i osunął na ziemię. Kątem oka widział
stojącego nad nim Luka, który trzymał się za brzuch.
-
Tym razem się nie zawaham… - wycelował w głowę Vincenta. – Trzeba było nasyłać
tego durnego szkota by we mnie wjechał? – krzyknął wkurzony.
Słyszał
w tle wystrzały i miał nadzieję, że wydobyły się z broni Christophera. Nie miał
co liczyć na jego pomoc, jeśli sam był zajęty drugim wojskowym. Starał się
zapomnieć o bólu i próbował podnieść się z ziemi. Przerwał kiedy zobaczył braki
w barierce, odgradzającej drogę od przepaści.
-
Cóż teraz on nie żyje i za chwilę do niego dołączysz.
W
tej chwili zostało mu jedynie zmówić pacierz i prosić o przebaczenie Boga.
Dobrze słyszał wystrzał, który
przeszył Vincenta. Chciał mu pomóc, jednak nagle Thomas zrezygnował z ucieczki
i zaczął kontratak. Kątem oka zerknął na siostrę, która próbowała się schować w
rowie. Teraz mógł spokojnie walczyć, chociaż ból w lewej nodze był do
niewytrzymania. Najlepszym rozwiązaniem było ukrycie się za jakimś obiektem i
stamtąd zacząć ostrzał. Jedynym takim rozwiązaniem był samochód Vincenta. Jeśli z tego cało wyjdziemy, to mnie za to
zabije. Najszybciej jak potrafił schował się za samochodem i z przykrością
wsłuchiwał się w dźwięki zderzającego się pocisku z metalem. Gdy strzały
ucichły powoli się wysunął i oddał kilka strzałów. Ku zniesmaczeniu jego
przeciwnik zastosował tą samą metodę co on. Oparł się o koło i postanowił
poszukać wzrokiem Vincenta. Przysiągłby, że był niedaleko wozu. Dopiero parę
metrów dalej zauważył Luka. Uniósł pistolet, ale nagle zauważył jakiś błysk w
lesie. Nawet nie zdążył pomyśleć co to było, kiedy kolejna seria wystrzałów
zderzyła się z Mercedesem Francuza.
Czuł się tak samo jak w Kanadzie.
But bruneta wbijał mu się w plecy, mocniej dociskając go do ziemi. Lewe ramię
pulsowało od bólu i krwawiło obficie. Tylko tym razem znał swojego przeciwnika
i nie był z tego powodu zadowolony. Przy kimś kto byłby obcy, nie chciałby znać
jego motywów.
-
To głupie… - sapnął. – Ale dlaczego?
-
Dlaczego? – zaśmiał się i nagle zaczął kaszleć.
Zobaczył
jak coś czerwonego pojawia się na ziemi. Czyli
masz obrażenia wewnętrzne. Twoje poświęcenie, Scott, nie poszło na marne.
Poczuł jak ucisk na plecach zaczyna być lżejszy, więc nie czekając aż w końcu
zginie, wyciągnął zza spodni nóż, który zresztą go niemiłosiernie uwierał. Nim
Luke zdążył zauważyć, że coś się zmieniło, wbił mu w nogę ostrze. Wojskowy
krzyknął z bólu i padł na ziemię obok. Chwycił się za obolałe miejsce i z
szokiem wpatrywał się w tryskającą krew. Może i nie trafił w tętnice, ale
wykonał takie cięcie, że nie było szans na poruszanie się z taką raną.
-
Ty skurwielu – krzyknął Luke, starając się zatamować krwotok.
Nie
miał ochoty słuchać kolejnych wyzwisk, więc podniósł się z ziemi i był gotowy
pomóc Chrisowi. W momencie gdy się obrócił, dostrzegł jak Thomas uśmiecha się i
w niego celuje. Co się go tak uczepili? Bo Vinc jest idealną tarczą
strzelniczą. To co się stało później, wprawiło go w osłupienie. Nagle głowa
mężczyzny rozwaliła się na kilka części, a mózg latał w powietrzu. Ciało przez
chwilę stało, by paść na ziemię bez ruchu. Kiedy zaczął rozumieć co się dzieje,
nawet nie zdążył paść na ziemię, kiedy tak samo jak Thomas, skończył Luke. Nie
podobało mu się to, ponieważ był pewny, że nie umieścił tutaj żadnych
snajperów, więc raczej to nie byli jego ludzie. Szybko podbiegł do auta i
spojrzał na Christophera. Blondyn miał parę ran i gdzieś zapodział swoje
okulary. Zdenerwowany chciał pobiec do siostry, jednak zrezygnował kiedy mózg
Thomasa znalazł się na jego twarzy. Spojrzał w stronę gdzie wydawało mu się, że
jest tam Vincent. Jedyne co widział to masę rozmazanych kolorów, ale gdy
Francuz zauważył jak wygląda jego samochód bez problemu wiedział gdzie jest.
Brunet zaczął przeklinać cały świat, nie wierząc, że jego ukochane auto wygląda
jak siedem nieszczęść. Przestał kiedy do jego uszu dotarły czyjeś kroki.
Odruchowo przygotował się do obrony, jednak ten ktoś nie szedł w ich stronę.
Christopher przeraził się, czując, że jego siostra jest w niebezpieczeństwie.
Wsłuchiwali się w kroki, oczekując na to co się stanie.
-
Francis! – usłyszeli rozpaczliwy głos dziewczyny.
Blondyn
od razu rozpoznał swoją siostrę i poderwał się na nogi. Nie widział nic, ale
dobrze wiedział gdzie stoi jego siostra oraz Francis. Vincent poklepał
przyjaciela i pomógł mu podejść do Elizabeth. Dziewczyna oderwała się od
Francuza i rzuciła się na szyję swojemu bratu. Mamrotała zrozpaczona o tym co
się stało i co przeżyła. Po chwili zaczęła bać się o zdrowie Christophera.
Francis wyglądał jakby przez parę godzin biegł przez las i Vincent szybko się
domyślił, że gdy się uspokoiło od razu pobiegł by pomóc swojej dziewczynie.
-
Jak się czujesz – spytał patrząc na ranę bruneta.
-
Na pewno lepiej niż w Kanadzie – zaśmiał się. – Przynajmniej jestem przytomny.
Teraz
kiedy było już po wszystkim cały stres i złe myśli odeszły w przeszłość.
Zerknął na ciała ich przeciwników i poczuł niesmak.
-
W ogóle kto strzelał? – przypomniał sobie.
Francis
podrapał się po brodzie i ciągle przyglądał łkającej Elizabeth, która nie
potrafiła się odkleić od Christophera. Blondyn uśmiechał się delikatnie i
gładził ją po głowie. Nagle oprzytomniał i skupił się na pytaniu przyjaciela.
-
Naprawdę się nie domyślasz?
W
tym momencie na drogę wjechał biały Range Rover. Miał wrażenie, że ma zwidy
przez obrażenia. Jednak gdy z samochodu wysiedli pozostali członkowie głównego
składu, już nie podejrzewał siebie o wstrząs. Nawet dostał nowego zastrzyku
energii, kiedy ujrzał Asumę. Podbiegł do brunetki i mocno ją do siebie
przytulił. W tej chwili nie potrzeba było mu więcej do szczęścia, chociaż z
każdą chwilą zaczął dostrzegać niepokojące fakty. Spojrzał na dziewczynę i
zaczął jej się znacząco przyglądać.
-
Nie patrz tak na mnie – pocałowała go w usta. – Wszystko tak rozplanowałam, że
nawet się nie domyślą, że mnie nie ma w domu.
-
Akurat tym najmniej się przejmuję…
Ciężko
westchnęła i przytuliła się do niego. Nie miała ochoty rozmawiać na ten temat o
który chodziło Vincentowi. Kikari i Itamaki, postanowiły odsunąć się od pary i
podeszły do pozostałych. Zadziwiająco Kikari nie rzuciła żadnej obelgi w
Christophera, który dalej uspokajał swoją siostrę. Mimo swojej nienawiści do
Brytyjczyka, nie chciała mu zepsuć tej chwili. Nagle poczuła jak ktoś unosi ją
do góry i stawia na bok. Nawet nie zdążyła spojrzeć spod byka na Antonia, który
znalazł się przy Chrisie i wręczył mu zapasowe okulary. Kikari złapała się
ramienia Itamaki, czując, że jej nogi jeszcze nie są gotowe na takie
podnoszenie mimo woli.
-
Dobrze się czujesz? – spojrzała na przyjaciółkę.
-
Tak, kurna. Zajebiście. Nie widzisz?
Wskazała
wolną ręką na swoje nogi, które lekko się trzęsły.
-
To dobrze – odpowiedziała z uśmiechem. – Wszyscy się o Ciebie martwili.
Zerknęła
na mężczyzn, którzy otaczali Elizabeth. Jakoś trudno jej było uwierzyć w słowa
szatynki, ale w momencie kiedy przyglądała się Christopherowi, ten lekko się
uśmiechnął i kiwnął głową. Była w szoku ponieważ Pan Wieczny Pokerface się
uśmiechnął ale odpowiedziała tym samym gestem. Po chwili do każdego zaczęło
docierać, że mają stratę. Vincent podszedł do urwanej barierki i spojrzał w
dół. Mercedes Scotta wyglądał jak puszka na konserwy. Leżał do góry kołami,
między drzewami. Francuz wykonał znak krzyża i zmówił krótką modlitwę. Dobrze
wiedział, że Szkot poświęcił swoje życie by go uratować, chociaż nie był
związany z tą sprawą tak jak główny skład. Do tego stracił szefa lokalnego,
który trzymał w ryzach całą Wielką Brytanię. Był światom, że nie będzie łatwo
znaleźć kogoś na jego miejsce.
-
Trzeba tutaj trochę uprzątnąć.
W barze było zadziwiająco mało
klientów. Największą grupką, był główny skład, który siedział na samym końcu
sali. Vincent masował obolały bark, który mimo kilku tygodni dalej bolał.
Pozostali rozmawiali o błahych sprawach, jedząc fast foody, a niektórzy
zapijając je piwem. W gronie nie pijących był tylko Antonio i Asuma. Pozostali
nie żałowali sobie trunku.
-
Ja nie chcę wracać… - zaczęła żalić się Itamaki. – I co ja będę robić w
Japonii?
Z
udawanym płaczem wtuliła się w Kikari, która spojrzała zdezorientowana na
przyjaciółkę. Nawet przerwała rozmowę z Christopherem, który zachowywał się
całkowicie inaczej. Tryskał energią i szczęściem. Przestał ukrywać swoje
uczucia, co zaczęło się podobać pozostałym. Tylko Antonio żałował, że nie może
się już droczyć z Brytyjczykiem.
-
Ale będę Cię odwiedzać – starała się pocieszyć szatynkę.
-
To zrób coś by Hitoshii mnie nie męczył…
Asuma
spojrzała na dziewczyny i zaczęła się śmiać. Nikt nie rozumiał co było powodem
rozbawienia brunetki, ale nie przerywali jej w śmiechu. Nawet Vincent do niej
dołączył, udając, że wie co myśli jego dziewczyna.
-
Itami… Czy ty wiesz jak to dwuznacznie zabrzmiało?
Dopiero
w tym momencie, Japonka się zarumieniła i schowała w objęciach Kikari. Co jakiś
czas było słychać ciche burknięcia o tym, że miała na myśli coś innego. Tym
razem wszyscy się śmiali. Może dlatego, że od dawna brakowało im takiej
atmosfery.
-
Oj nie wstydź się – zarechotała blondynka. – Wezmę Kaia i gwarantuję, że
będziesz mieć spokój.
-
Weźmiesz go? – zaciekawił się Francis. – A na jaki sposób.
Kikari
w porównaniu do swojej przyjaciółki nie oblała się rumieńcem, ale tylko
wystawiła język. Francuz rozbawiony objął ramieniem Vincenta i zaczął kiwać
głową. Brunet spojrzał na przyjaciela, jakby zaczął podejrzewać go o
molestowanie.
-
Francis… Ale ty pamiętasz, że jestem zajęty?
Jak
na zawołanie nastąpił wybuch śmiechu, a blondyn zaczął macać kolegę po torosie.
Siedząca obok Asuma nie mogła oddychać ze śmiechu, ale kiedy przestała. Zdjęła
rękę Francisa z Vincenta i sama się przytuliła do swojego chłopaka.
-
Wybacz kochany, ale ja się nie dzielę zabawkami.
Francuz
uniósł ręce w geście kapitulacji i wrócił do opróżniania swojego kufla. W
między czasie Itamaki powróciła do swoich naturalnych barw na twarzy i radośnie
rozmawiała z Christopherem. Brytyjczyk nagle przybrał poważną minę, co zaczęło
jej przypominać starego Chrisa. Podniósł do góry z wyprostowanym wskazującym
palcem.
-
Zaprawdę przesiaduję z samymi zboczeńcami i bezguściami smakowymi, które nie
potrafią docenić wspaniałości tej potrawy – wskazał ręką na talerz.
Gdy
skończył, roześmiał się i poczochrał po włosach Antonia, który się zapowietrzył.
Włoch był gotowy do walki kulinarnej, ale gdy zorientował się, że Brytyjczyk
tylko żartuje, uspokoił się.
-
Co jak co… Ale chyba powinniśmy wypić za dwóch nowych lokalnych szefów Anglii i
Włoszech– roześmiał się Vincent i wstał. – Za Christophera i Antonia!
Wszyscy
podnieśli swoje napoje i powtórzyli toast. Wspomniani podnieśli się i skłonili
oraz pogratulowali sobie nawzajem.
Mimo wczesnej pory Paryż już tętnił
życiem. Na lotnisku było mnóstwo ludzi, którzy czekali na swoje samoloty.
Niektórzy nawet spędzili tam noc co było widać po ich zmęczonych twarzach. Itamaki
ze smutkiem przyglądała się tablicy odlotów. Za parę minut będą musiały stawić
się na odprawę. Spojrzała na pozostałych z łzami w oczach.
-
Ale obiecajcie, że się kiedyś jeszcze spotkamy…
Asuma
kiwając głową podeszła do niej i przytuliła. Stojąca obok Kikari, próbowała
pohamować swój smutek odnośnie rozstania. Brunetka wyciągnęła jedną rękę i
zgarnęła ją do uścisku.
-
Przecież nie ma szans, byśmy się nie widzieli – powiedziała ciągnąc przy tym
nosem.
Antonio
nie wytrzymał i także dołączył się do uścisku, mamrocząc po włosku o tym, że
będzie tęsknił. Skończyło się na tym, że wszyscy każdego obtulili.
-
Pamiętajcie, że będziemy w kontakcie – dodał Vincent odsuwając się z Asumą. – I
macie zadzwonić jak dolecicie.
Dziewczyny
kiwnęły głową i pociągnęły za sobą walizki. Gdy stanęły przy odprawie, obróciły
się ostatni raz i pomachały pozostałym.
Gdy wyszli przed lotnisko, słońce
zaczęło znikać za chmurami. Antonio odruchowo zapiął kurtkę i schował ręce do
kieszeni. Christopher jedynie wywrócił oczyma. Mimo wszystko pewne nawyki mu
zostały i nie potrafił się ich całkowicie wyzbyć.
-
No cóż, ja przynajmniej mam blisko więc postaram się do was wpadać – odezwał
się Latynos. – Więc nie chcę słuchać jakichkolwiek wymówek, że nie macie czasu.
Para
się roześmiała i pokiwała głowami. Asuma ponownie przytuliła się do Włocha, po
czym do Brytyjczyka.
-
Ja raczej od was wymagam odwiedzin – mruknęła.- Jak mi będzie was brakować…
Ponownie
się rozpłakała, więc Vincent musiał interweniować i zaczął ją uspokajać. W
końcu poprosił Francisa by poszedł z nią do parku. Gdy dwójka Francuzów
zniknęła z pola widzenia, ciężko westchnął. Chris poklepał bruneta po plecach,
a Antonio jedynie pokiwał głową.
-
Przyzwyczaj się… Hormony kobiece są bronią masowego rażenia dla mężczyzn –
odezwał się blondyn.
-
A gdy się uspokoją to będą wspaniałe nie przespane noce pełne płaczu dziecka.
Vincent
spojrzał na nich z mordem w oczach, po czym się roześmiał.
-
Wy to kurde wiecie jak mnie dobić.
Subskrybuj:
Posty (Atom)