Znudzony oparł głowę o szybę i
wpatrywał się w przybliżający się prom do wybrzeża. Scott nie kwapił się do
wyjaśnienia co tu robią zamiast być w pobliżu miejsca spotkania. Jedynie
wspomniał o tym, że nie długo się przekona. Natomiast w tym czasie zaczęły
pojawiać się pierwsze informacje odnośnie porywacza. Antonio spojrzał na
telefon i przyglądał się zdjęciu samochodu pogrzebowego. Powiększył obraz i
próbował odczytać nazwę i siedzibę zakładu.
-
Francja? – zmarszczył brwi.
Szkot
zerknął mu przez ramię i także wydawał się zaskoczony. Po chwili przyszła
kolejna wiadomość z wizerunkiem ich przeciwnika. Tylko pytaniem było czy nie
jest to charakteryzacją. Nie raz mieli okazję spotkać osoby, które były
genialnie przebrane i nie dało się ich rozpoznać.
-
O już jest – mruknął Scott.
Zaczął
się rozglądać za osobą, o której wspomniał mężczyzna ale nikt nie zwracał jego
uwagi. Dopiero po chwili dostrzegł w sznurze wyjeżdżających samochodów, dobrze
znany pojazd. Nawet nie ukrył swojego szoku, kiedy biały Range Rover zatrzymał
się koło nich i wysiadła z niego Asuma. Szybko odpiął pasy i wysiadł z
Mercedesa.
-
Asu… Co ty tu robisz? – starał się by jego głos brzmiał naturalniej.
Brunetka
uśmiechnęła się lekko i dopiero teraz zauważył, że coś się w niej zmieniło.
Była blada jak ściana, a pod jej oczyma straszyły sine worki. Odruchowo
przytulił ją do siebie, chcąc ją jakoś pocieszyć nawet jeśli nie okazywała
słabości.
-
Jest bardzo dużo do opowiedzenia w tak krótkim czasie, więc przenieś się do
mojego samochodu.
Scott
kiwnął głową, że zgadza się na taki pomysł i wrócił do swojego auta. Powiadomił
ich, że jedzie na miejsce spotkania by zobaczyć jak im idzie. Francuzka poparła
jego pomysł i poprosiła by pozostali w kontakcie.
W Range Roverze odruchowo się
rozluźnił, czując się w dobrze w znanym sobie pojeździe. Czekał, aż brunetka
odpali auto i wyjedzie na drogę. Dobrze wiedział, że zacznie rozmowę dopiero
gdy przejadą parę kilometrów. Był to jej zwyczaj, który nikt nie potrafił
zrozumieć.
-
A więc zacznijmy od tego, że Scott powiadomił mnie o przykrych faktach…
Nigdy tak się nie cieszyła, że
znajduje się na lotnisku w Londynie. Za każdym razem kiedy przylatywała tutaj z
drużyny łuczniczej, czuła się jak w wielkiej kuwecie. Odrażało ją to miasto jak
i flegmatyczni mieszkańcy. Nawet wolała nie wspominać akcentu, który
przyprawiał ją o dreszcze. Możliwe, że właśnie przez to nie mogła ścierpieć
osoby Christophera, który była tak bardzo brytyjski. Chociaż ktoś bardzo
wścibski mógłby wypomnieć, że Australia to taka kolonia Wielkiej Brytanii.
Chociaż musiała przyznać, że mają świetną służbę zdrowia.
Jeśli
kiedykolwiek uznała, że nikt nie może ją bardziej wkurzać od Christophera i
Kaia jednocześnie, to się myliła. Postać doktora Falcone pobijała dwójkę
blondynów i to tylko przez to, że miał czelność wydawać jej rozkazy. Gdyby nie
chęć stanięcia na nogach o własnych siłach, to by go olała. Jednak zbytnio jej
na tym zależało, więc z trudem podniosła się z ziemi, podciągając się rękoma przez
barierkę.
- Jak dalej będziesz mieć takie
podejście to nigdy nie będziesz chodzić.
Spojrzała na niego i miała wielką
ochotę mu przywalić. Nie mogła zrozumieć jakim prawem ma zacząć chodzić bez
żadnej pomocy. Gdy tylko przyszedł do jej pokoju, postawił ją na bieżni i kazał
iść. Zawsze myślała, że zakłada się na nogę gips i chodzi się o kulach.
Widocznie medycyna poszła do przodu. Z tego co dała radę zrozumieć z medycznego
bełkotu, to jej noga była pełna stali i innych świństw.
- Długo mam czekać? – z rozmyślań
wyrwał ją głos lekarza.
Próbowała zrobić krok, ale tak jak
poprzednio skończyło się na upadku gdy tylko przestała podtrzymywać rękoma ciało.
Do jej uszu doszło głośne westchnienie lekarza. Emanowało od niego
rozczarowaniem, co ją bardziej irytowało. Jakim prawem ktoś kto ją nie zna może
oceniać jej możliwości?
Nie
ukrywała dumy, kiedy powoli zaczynała chodzić. Może i była strasznie powolna,
ale przynajmniej potrafiła utrzymać swój ciężar ciała. To był już spory sukces
biorąc pod uwagę, że minęły tylko dwa dni. Za każdym razem kiedy odwiedzał ją
Kai to zaznaczała, że to nie zasługa medycyny ale jej silnej woli i chęci
wyrwania się z tego zasranego szpitala. Teraz w pełni rozumiała dlaczego Asuma
narzekała przebywając w takim ośrodku. Nie dość, że śmierdzi różnymi
lekarstwami i chorymi ludźmi to jeszcze lekarze i pielęgniarki są strasznie
wkurzający.
- Widać, że wracasz do formy –
zaśmiał się blondyn.
- Czy ty coś sugerujesz? –
przymrużyła oczy i była gotowa do zaatakowania w razie potrzeby.
- Znowu twoje wiązanki przekleństw
trwają ponad dwie minuty i przy tym się nie zapowietrzasz.
Więc jakże zirytowana zaczęła
wyzywać cały świat, że niby jakim cudem ocenia się jej stan zdrowia poprzez to
ile wulgarnych słów wyrzuci z siebie w ciągu dwóch minut.
- Tylko się nie zapowietrz –
powiedział rozbawiony kiedy skończyła.
- Tak cholera. Jestem w zajebistej
formie – burknęła
Kai z uśmiechem na ustach dotknął
palcem policzka Kikari, która jeszcze bardziej zaczęła kląć na świat. Blondyn
przestał się śmiać, kiedy do pokoju wszedł lekarz. Mężczyzna wydawał się
zażenowany tym co zobaczył i skupił się na oglądaniu widoku za oknem.
- Nie chcę przeszkadzać gołąbeczkom
ale trzeba zacząć ćwiczenia…
- Że czemu?!
Kikari zadziwiająco szybko
poderwała się z łóżka i była gotowa rzucić się na doktora Falcone, jednak
czuła, że na tyle to jeszcze ją nie stać. Natomiast Kai szczerzył się jak głupi
do sera i kiwał głową.
- Chyba już rozumiem na czym polega
pana rehabilitacja.
- Jak herbatę kocham, przysięgam,
że w końcu pana dogonię i zadźgam jak świnię na Ukrainie!*
Medyk nie wydawał się poruszony
słowami pacjentki i spokojnie jechał na deskorolce, kiedy Kikari próbowała go
dogonić. Nie biegała tak szybko jak kiedyś, ale i tak dużo osiągnęła, mogąc już
normalnie chodzić i krzywo biegać. Nawet już uknuła plan jak będzie poruszać
się za pomocą deskorolki lub wózka golfowego. Druga opcja była lepsza, ponieważ
nie wymagała żadnego wysiłku. Czuła, że zaczyna się męczyć i ze smutkiem
przypomniała sobie, jak kiedyś miała bardzo dobrą formę. Zatrzymała się i
schyliła po kamień. Zamachnęła się i idealnie trafiła mężczyznę w plecy.
- Przynajmniej cel mam dalej taki
sam – szepnęła do siebie z satysfakcją.
W momencie kiedy Falcone upadł na
ziemie z głośnym hukiem i zaczął wyklinać, że chyba coś sobie złamał; uznała,
że czas wrócić do pokoju.
Uśmiechnęła się na same wspomnienia
rehabilitacji i powoli szła w stronę wyjścia. Z każdym krokiem zastanawiała się
czemu jej walizka jest tak cholernie ciężka. Nie miała ochoty otwierać ją na
samym środku poczekalni, ale była ciekawa co Kai jej takiego spakował. Gdy była
gotowa jednak zajrzeć do środka, odezwał się jej telefon. Przeczytała wiadomość
tekstową i przyspieszyła kroku. Musiała jak najszybciej dostać się na obrzeża
Londynu. Jak się dowiedziała, każda sekunda się liczyła.
Kiedy Luke wysiadł z samochodu,
Vincent był gotowy sięgnąć po broń by jak najszybciej odbić Elizabeth.
Spodziewał się, że ich przeciwnik wkurzony tym, że go oszukali może dokonać
egzekucji. Jednak wszystko potoczyło się inaczej. Mężczyzna zaczął się śmiać,
przez co Christopher był bliski zawału. Z przerażeniem w oczach przyglądał się
jak ostrze przy szyi jego siostry niebezpiecznie się porusza.
-
Chyba powinienem zaznaczyć płeć w moich żądaniach – powiedział nie kryjąc z
rozbawienia. – Chociaż nie powiem, że się tego nie spodziewałem.
Zbiło
to ich z tropu. Czyżby ich przeciwnik był o krok przed nimi i dobrze wiedział
co planują. Po raz pierwszy miał do czynienia z czymś takim. Nie liczył
sytuacji w Japonii, ponieważ ojciec Itamaki był szpiegiem i przekazał wszystkie
informacje odnośnie ich planu. Tym razem nikt ich nie oszukał, więc mężczyzna
musiał być bardzo sprytny i inteligentny, że sam na to wpadł. Chyba, że
blefował chcąc podłamać ich morale.
-
Siema Thomas – zawołał Luke.
Szybko
się obrócił w stronę bruneta, wyciągając pistolet. Niestety Luke już trzymał
swój wycelowany w Chrisa. Blondyn próbował zrobić unik, jednak wystrzelony
pocisk trafił go w nogę. Padł na ziemie, wyklinając Francuza. Elizabeth
przerażona, próbowała się wyrwać Thomasowi, jednak ten mocno ją trzymał.
-
A teraz uważnie patrz jak ginie twój brat – szepnął jej do ucha. – Gwarantuję,
że będzie to inne widowisko, niż przy twoich rodzicach.
Ostatnie
zdanie powiedział na tyle głośno, by pozostali go usłyszeli. Nagle Christopher
nabrał siły i stanął na nogach. Wyciągnął swój pistolet i wymierzył w rudego
mężczyznę. Patrzył na niego z chęcią mordu, na co Thomas śmiał się coraz
głośniej.
-
Nie zastrzelisz mnie! – krzyknął. – A wiesz dlaczego?
Mocniej
przycisnął nóż do szyi Elizabeth, przez co lekko rozciął jej skórę i pojawił
się mały strumyk krwi. Vincent cały czas celował w Luka, który uśmiechał się
niczym psychopata. Dobrze wiedział, że tym razem któreś z nich zginie. Teraz
nikt ich nie powstrzyma.
-
Wiesz, że ja nic do Ciebie nie mam… No może oprócz tego, że przez Ciebie nie
żyje Joseph, oraz narażasz życie Asumy…
-
Ja mam podobnie… Tylko u mnie wyjątkami jest to, że postrzeliłeś mojego
przyjaciela, podziurawiłeś mi koszulę w Kanadzie oraz oszukałeś nas wszystkich.
Brunet
wzruszył ramionami i nagle pokręcił głową. Vincent zrozumiał, że ten gest nie
był do niego skierowany tylko do stojącego za nim Thomasa. Chciał wiedzieć o co
chodzi, ale był świadomy, że jeśli na chwilę się obróci to może przez to
zginąć. Żaden z nich nie pociągnął za spust, jakby czekał na coś. Nawet nie
wykonywali żadnego ruchu, tylko w milczeniu się sobie przyglądali.
W momencie kiedy porywacz wyciągnął
z bagażnika Elizabeth, Francis nagle stał się bardzo agresywny. Ledwo dała radę
go powstrzymać przed wyskoczeniem z samochodu i zbiegnięciem na dół. Rzucał się
jakby był w konwulsjach, co przerażało Itamaki.
-
Uspokój się! – krzyknęła. – Nic jej się nie stanie!
Chwile
to trwał nim dotarły do niego słowa szatynki. Siedział w bezruchu i ciężko
oddychał, wpatrując się w przed siebie. Chwilę spokoju wykorzystała Itamaki,
poprawiając rozwalone włosy. Zaniepokojona przyglądała się chwili „zwieszenia”
się Francisa. Sięgnęła po lornetkę i przyłożyła ją do oczu. Nie wiedziała co
mówią, ale zauważyła wielkie zdziwienie na twarzy Vincenta. Nagle obrócił się w
stronę Luka, który trzymał w ręce pistolet. Nawet w miejscu gdzie byli dobrze
było słychać huk wystrzału. Francis jak na zawołanie, obudził się z letargu i wybiegł
z samochodu.
-
Nie mogę tego tak zostawić!
-
Francis!
Wyskoczyła
za nim. Dobrze wiedziała, że nie powinni interweniować, nawet jeśli jest tak
źle. Dostrzegła go jak stanął na kamieniu i nerwowo przeszukiwał kieszenie.
-Cholera
gdzie moja broń – mamrotał pod nosem.
W
duchu cieszyła się, że wpadła na pomysł by podczas powstrzymywania blondyna,
zabrała mu pistolet. Ostrożność okazała się słuszna i prawdopodobnie uratowała
sytuację.
-
Słuchaj… I tak nie mamy snajperki, więc nic byś nie wskórał.
Spotkanie z szybą nie należało do
najprzyjemniejszych doznań w ciągu tego dnia. Gdy tylko Range Rover wyszedł z
zakrętu, odkleiła się od szkła i z ciężkim sapaniem spojrzała na przednie
siedzenia.
-
Na serio, aż tak się nam spieszy?
-
Czy ty mnie w ogóle słuchałaś – westchnęła Asuma.
Kiwnęła
głową i próbowała uniknąć kolejnego naruszenia swojej przestrzeni osobistej
przez szybę. Z opowieści Francuzki wywnioskowała, że po raz kolejny zostali
wrobieni. Dziewczyna szybko rozpoznała zdjęcie porywacza, z czego nie była
zadowolona. Okazało się, że ich przeciwnikiem jest znajomy Asumy i to ten sam,
który niedawno został uznany za martwego. Jednym słowem nie było ciekawie.
Dwóch wyszkolonych do zabijania mężczyzny, są przeciwnikami Christophera i
Vincenta. Żadne z nich nie wątpiło w zdolności absolwentów Oxfordu, jednak
obawiali się o ich życie.
-
Cholera co to jest – warknęła Kikari, kiedy w bok wpiło jej się coś w skórzanym
pokrowcu.
-
Nie domyślasz się? – uśmiechnął się Antonio.
Sytuacja nie była zbytnio korzystna
i z każdą chwilą był tego pewien. Słyszał za sobą spanie Christophera, który
jeszcze trzymał się na nogach, ale adrenalina zaczęła go opuszczać. Jednak
jakoś osłaniali swoje plecy przed przeciwnikami. Vincenta gryzło to, dlaczego
Luke zaplanował coś takiego z Thomasem. Był ciekaw jego motywów, ale to nie
była żadna bajka gdzie każdy zły charakter wyjawia swoje plany, by bohater mógł
je zniwelować. Nawet jak się nad tym zastanowić, to żaden z nich nie nadawał
się na miano dobrego bohatera. Oboje byli zamieszani w takie sprawy, które nie
pasowały do bohaterów. W końcu Vincent ma na sumieniu tyli istnień ludzkich, że
nazywają go potworem. Chociaż jeszcze nie odkryto jego prawdziwej „twarzy” to
nie raz w wiadomościach słyszy różne oszczerstwa i przekleństwa skierowane do
głowy Nationale de la Famille.
-
Co się tak zamyśliłeś? – zaśmiał się Luke. – Zdałeś sobie sprawę, że jesteście
na przegranej pozycji?
-
Chyba mnie nie doceniasz? – zmusił się do uśmiechu.
Delikatnie
pochylił się do przodu i nie umknęło jego uwadze jak brunet zrobił krok do
tyłu. Czyli się mnie obawia. Dobrze.
Jeśli ma się jakiś respekt do swojego wroga to mimo wszystko się go boi. A co
najważniejsze dla Vincenta, to walka będzie na zasadzie równości. Było mu to na
rękę, bo sam wolałby to zakończyć bez żadnych oszustw, chociaż jego zdaniem to
Luke był mistrzem w fortelach.
-
Chyba czas to już zakończyć…
Od
dłuższego czasu miał wrażenie, że słyszy jakiś szum. Dopiero teraz wiedział co
go powodowało. Nagle w Luka wjechał Mercedes. Brunet mimo wszystko trzymał się
na masce i wykonał kilka strzałów w stronę kierowcy. Gdy samochód gwałtownie
się zatrzymał zsunął się na ziemię. Jednak Vincent nie miał czasu na
podziwianie tej akcji, ponieważ poczuł jak Christopher zerwał się do biegu.
Obrócił się i przyglądał się jak Thomas odrzuca na bok Elizabeth i pędzi do
samochodu. Blondyn bez celowania wystrzelił w postać mężczyzny, ale niestety
nie trafił.
-
Źle zrobiłeś – usłyszał nad uchem.
Nim
zdążył ponownie obrócić się, poczuł jak kula przeszywa jego ramię. Chwycił się
za miejsce gdzie pocisk wyleciał i osunął na ziemię. Kątem oka widział
stojącego nad nim Luka, który trzymał się za brzuch.
-
Tym razem się nie zawaham… - wycelował w głowę Vincenta. – Trzeba było nasyłać
tego durnego szkota by we mnie wjechał? – krzyknął wkurzony.
Słyszał
w tle wystrzały i miał nadzieję, że wydobyły się z broni Christophera. Nie miał
co liczyć na jego pomoc, jeśli sam był zajęty drugim wojskowym. Starał się
zapomnieć o bólu i próbował podnieść się z ziemi. Przerwał kiedy zobaczył braki
w barierce, odgradzającej drogę od przepaści.
-
Cóż teraz on nie żyje i za chwilę do niego dołączysz.
W
tej chwili zostało mu jedynie zmówić pacierz i prosić o przebaczenie Boga.
Dobrze słyszał wystrzał, który
przeszył Vincenta. Chciał mu pomóc, jednak nagle Thomas zrezygnował z ucieczki
i zaczął kontratak. Kątem oka zerknął na siostrę, która próbowała się schować w
rowie. Teraz mógł spokojnie walczyć, chociaż ból w lewej nodze był do
niewytrzymania. Najlepszym rozwiązaniem było ukrycie się za jakimś obiektem i
stamtąd zacząć ostrzał. Jedynym takim rozwiązaniem był samochód Vincenta. Jeśli z tego cało wyjdziemy, to mnie za to
zabije. Najszybciej jak potrafił schował się za samochodem i z przykrością
wsłuchiwał się w dźwięki zderzającego się pocisku z metalem. Gdy strzały
ucichły powoli się wysunął i oddał kilka strzałów. Ku zniesmaczeniu jego
przeciwnik zastosował tą samą metodę co on. Oparł się o koło i postanowił
poszukać wzrokiem Vincenta. Przysiągłby, że był niedaleko wozu. Dopiero parę
metrów dalej zauważył Luka. Uniósł pistolet, ale nagle zauważył jakiś błysk w
lesie. Nawet nie zdążył pomyśleć co to było, kiedy kolejna seria wystrzałów
zderzyła się z Mercedesem Francuza.
Czuł się tak samo jak w Kanadzie.
But bruneta wbijał mu się w plecy, mocniej dociskając go do ziemi. Lewe ramię
pulsowało od bólu i krwawiło obficie. Tylko tym razem znał swojego przeciwnika
i nie był z tego powodu zadowolony. Przy kimś kto byłby obcy, nie chciałby znać
jego motywów.
-
To głupie… - sapnął. – Ale dlaczego?
-
Dlaczego? – zaśmiał się i nagle zaczął kaszleć.
Zobaczył
jak coś czerwonego pojawia się na ziemi. Czyli
masz obrażenia wewnętrzne. Twoje poświęcenie, Scott, nie poszło na marne.
Poczuł jak ucisk na plecach zaczyna być lżejszy, więc nie czekając aż w końcu
zginie, wyciągnął zza spodni nóż, który zresztą go niemiłosiernie uwierał. Nim
Luke zdążył zauważyć, że coś się zmieniło, wbił mu w nogę ostrze. Wojskowy
krzyknął z bólu i padł na ziemię obok. Chwycił się za obolałe miejsce i z
szokiem wpatrywał się w tryskającą krew. Może i nie trafił w tętnice, ale
wykonał takie cięcie, że nie było szans na poruszanie się z taką raną.
-
Ty skurwielu – krzyknął Luke, starając się zatamować krwotok.
Nie
miał ochoty słuchać kolejnych wyzwisk, więc podniósł się z ziemi i był gotowy
pomóc Chrisowi. W momencie gdy się obrócił, dostrzegł jak Thomas uśmiecha się i
w niego celuje. Co się go tak uczepili? Bo Vinc jest idealną tarczą
strzelniczą. To co się stało później, wprawiło go w osłupienie. Nagle głowa
mężczyzny rozwaliła się na kilka części, a mózg latał w powietrzu. Ciało przez
chwilę stało, by paść na ziemię bez ruchu. Kiedy zaczął rozumieć co się dzieje,
nawet nie zdążył paść na ziemię, kiedy tak samo jak Thomas, skończył Luke. Nie
podobało mu się to, ponieważ był pewny, że nie umieścił tutaj żadnych
snajperów, więc raczej to nie byli jego ludzie. Szybko podbiegł do auta i
spojrzał na Christophera. Blondyn miał parę ran i gdzieś zapodział swoje
okulary. Zdenerwowany chciał pobiec do siostry, jednak zrezygnował kiedy mózg
Thomasa znalazł się na jego twarzy. Spojrzał w stronę gdzie wydawało mu się, że
jest tam Vincent. Jedyne co widział to masę rozmazanych kolorów, ale gdy
Francuz zauważył jak wygląda jego samochód bez problemu wiedział gdzie jest.
Brunet zaczął przeklinać cały świat, nie wierząc, że jego ukochane auto wygląda
jak siedem nieszczęść. Przestał kiedy do jego uszu dotarły czyjeś kroki.
Odruchowo przygotował się do obrony, jednak ten ktoś nie szedł w ich stronę.
Christopher przeraził się, czując, że jego siostra jest w niebezpieczeństwie.
Wsłuchiwali się w kroki, oczekując na to co się stanie.
-
Francis! – usłyszeli rozpaczliwy głos dziewczyny.
Blondyn
od razu rozpoznał swoją siostrę i poderwał się na nogi. Nie widział nic, ale
dobrze wiedział gdzie stoi jego siostra oraz Francis. Vincent poklepał
przyjaciela i pomógł mu podejść do Elizabeth. Dziewczyna oderwała się od
Francuza i rzuciła się na szyję swojemu bratu. Mamrotała zrozpaczona o tym co
się stało i co przeżyła. Po chwili zaczęła bać się o zdrowie Christophera.
Francis wyglądał jakby przez parę godzin biegł przez las i Vincent szybko się
domyślił, że gdy się uspokoiło od razu pobiegł by pomóc swojej dziewczynie.
-
Jak się czujesz – spytał patrząc na ranę bruneta.
-
Na pewno lepiej niż w Kanadzie – zaśmiał się. – Przynajmniej jestem przytomny.
Teraz
kiedy było już po wszystkim cały stres i złe myśli odeszły w przeszłość.
Zerknął na ciała ich przeciwników i poczuł niesmak.
-
W ogóle kto strzelał? – przypomniał sobie.
Francis
podrapał się po brodzie i ciągle przyglądał łkającej Elizabeth, która nie
potrafiła się odkleić od Christophera. Blondyn uśmiechał się delikatnie i
gładził ją po głowie. Nagle oprzytomniał i skupił się na pytaniu przyjaciela.
-
Naprawdę się nie domyślasz?
W
tym momencie na drogę wjechał biały Range Rover. Miał wrażenie, że ma zwidy
przez obrażenia. Jednak gdy z samochodu wysiedli pozostali członkowie głównego
składu, już nie podejrzewał siebie o wstrząs. Nawet dostał nowego zastrzyku
energii, kiedy ujrzał Asumę. Podbiegł do brunetki i mocno ją do siebie
przytulił. W tej chwili nie potrzeba było mu więcej do szczęścia, chociaż z
każdą chwilą zaczął dostrzegać niepokojące fakty. Spojrzał na dziewczynę i
zaczął jej się znacząco przyglądać.
-
Nie patrz tak na mnie – pocałowała go w usta. – Wszystko tak rozplanowałam, że
nawet się nie domyślą, że mnie nie ma w domu.
-
Akurat tym najmniej się przejmuję…
Ciężko
westchnęła i przytuliła się do niego. Nie miała ochoty rozmawiać na ten temat o
który chodziło Vincentowi. Kikari i Itamaki, postanowiły odsunąć się od pary i
podeszły do pozostałych. Zadziwiająco Kikari nie rzuciła żadnej obelgi w
Christophera, który dalej uspokajał swoją siostrę. Mimo swojej nienawiści do
Brytyjczyka, nie chciała mu zepsuć tej chwili. Nagle poczuła jak ktoś unosi ją
do góry i stawia na bok. Nawet nie zdążyła spojrzeć spod byka na Antonia, który
znalazł się przy Chrisie i wręczył mu zapasowe okulary. Kikari złapała się
ramienia Itamaki, czując, że jej nogi jeszcze nie są gotowe na takie
podnoszenie mimo woli.
-
Dobrze się czujesz? – spojrzała na przyjaciółkę.
-
Tak, kurna. Zajebiście. Nie widzisz?
Wskazała
wolną ręką na swoje nogi, które lekko się trzęsły.
-
To dobrze – odpowiedziała z uśmiechem. – Wszyscy się o Ciebie martwili.
Zerknęła
na mężczyzn, którzy otaczali Elizabeth. Jakoś trudno jej było uwierzyć w słowa
szatynki, ale w momencie kiedy przyglądała się Christopherowi, ten lekko się
uśmiechnął i kiwnął głową. Była w szoku ponieważ Pan Wieczny Pokerface się
uśmiechnął ale odpowiedziała tym samym gestem. Po chwili do każdego zaczęło
docierać, że mają stratę. Vincent podszedł do urwanej barierki i spojrzał w
dół. Mercedes Scotta wyglądał jak puszka na konserwy. Leżał do góry kołami,
między drzewami. Francuz wykonał znak krzyża i zmówił krótką modlitwę. Dobrze
wiedział, że Szkot poświęcił swoje życie by go uratować, chociaż nie był
związany z tą sprawą tak jak główny skład. Do tego stracił szefa lokalnego,
który trzymał w ryzach całą Wielką Brytanię. Był światom, że nie będzie łatwo
znaleźć kogoś na jego miejsce.
-
Trzeba tutaj trochę uprzątnąć.
W barze było zadziwiająco mało
klientów. Największą grupką, był główny skład, który siedział na samym końcu
sali. Vincent masował obolały bark, który mimo kilku tygodni dalej bolał.
Pozostali rozmawiali o błahych sprawach, jedząc fast foody, a niektórzy
zapijając je piwem. W gronie nie pijących był tylko Antonio i Asuma. Pozostali
nie żałowali sobie trunku.
-
Ja nie chcę wracać… - zaczęła żalić się Itamaki. – I co ja będę robić w
Japonii?
Z
udawanym płaczem wtuliła się w Kikari, która spojrzała zdezorientowana na
przyjaciółkę. Nawet przerwała rozmowę z Christopherem, który zachowywał się
całkowicie inaczej. Tryskał energią i szczęściem. Przestał ukrywać swoje
uczucia, co zaczęło się podobać pozostałym. Tylko Antonio żałował, że nie może
się już droczyć z Brytyjczykiem.
-
Ale będę Cię odwiedzać – starała się pocieszyć szatynkę.
-
To zrób coś by Hitoshii mnie nie męczył…
Asuma
spojrzała na dziewczyny i zaczęła się śmiać. Nikt nie rozumiał co było powodem
rozbawienia brunetki, ale nie przerywali jej w śmiechu. Nawet Vincent do niej
dołączył, udając, że wie co myśli jego dziewczyna.
-
Itami… Czy ty wiesz jak to dwuznacznie zabrzmiało?
Dopiero
w tym momencie, Japonka się zarumieniła i schowała w objęciach Kikari. Co jakiś
czas było słychać ciche burknięcia o tym, że miała na myśli coś innego. Tym
razem wszyscy się śmiali. Może dlatego, że od dawna brakowało im takiej
atmosfery.
-
Oj nie wstydź się – zarechotała blondynka. – Wezmę Kaia i gwarantuję, że
będziesz mieć spokój.
-
Weźmiesz go? – zaciekawił się Francis. – A na jaki sposób.
Kikari
w porównaniu do swojej przyjaciółki nie oblała się rumieńcem, ale tylko
wystawiła język. Francuz rozbawiony objął ramieniem Vincenta i zaczął kiwać
głową. Brunet spojrzał na przyjaciela, jakby zaczął podejrzewać go o
molestowanie.
-
Francis… Ale ty pamiętasz, że jestem zajęty?
Jak
na zawołanie nastąpił wybuch śmiechu, a blondyn zaczął macać kolegę po torosie.
Siedząca obok Asuma nie mogła oddychać ze śmiechu, ale kiedy przestała. Zdjęła
rękę Francisa z Vincenta i sama się przytuliła do swojego chłopaka.
-
Wybacz kochany, ale ja się nie dzielę zabawkami.
Francuz
uniósł ręce w geście kapitulacji i wrócił do opróżniania swojego kufla. W
między czasie Itamaki powróciła do swoich naturalnych barw na twarzy i radośnie
rozmawiała z Christopherem. Brytyjczyk nagle przybrał poważną minę, co zaczęło
jej przypominać starego Chrisa. Podniósł do góry z wyprostowanym wskazującym
palcem.
-
Zaprawdę przesiaduję z samymi zboczeńcami i bezguściami smakowymi, które nie
potrafią docenić wspaniałości tej potrawy – wskazał ręką na talerz.
Gdy
skończył, roześmiał się i poczochrał po włosach Antonia, który się zapowietrzył.
Włoch był gotowy do walki kulinarnej, ale gdy zorientował się, że Brytyjczyk
tylko żartuje, uspokoił się.
-
Co jak co… Ale chyba powinniśmy wypić za dwóch nowych lokalnych szefów Anglii i
Włoszech– roześmiał się Vincent i wstał. – Za Christophera i Antonia!
Wszyscy
podnieśli swoje napoje i powtórzyli toast. Wspomniani podnieśli się i skłonili
oraz pogratulowali sobie nawzajem.
Mimo wczesnej pory Paryż już tętnił
życiem. Na lotnisku było mnóstwo ludzi, którzy czekali na swoje samoloty.
Niektórzy nawet spędzili tam noc co było widać po ich zmęczonych twarzach. Itamaki
ze smutkiem przyglądała się tablicy odlotów. Za parę minut będą musiały stawić
się na odprawę. Spojrzała na pozostałych z łzami w oczach.
-
Ale obiecajcie, że się kiedyś jeszcze spotkamy…
Asuma
kiwając głową podeszła do niej i przytuliła. Stojąca obok Kikari, próbowała
pohamować swój smutek odnośnie rozstania. Brunetka wyciągnęła jedną rękę i
zgarnęła ją do uścisku.
-
Przecież nie ma szans, byśmy się nie widzieli – powiedziała ciągnąc przy tym
nosem.
Antonio
nie wytrzymał i także dołączył się do uścisku, mamrocząc po włosku o tym, że
będzie tęsknił. Skończyło się na tym, że wszyscy każdego obtulili.
-
Pamiętajcie, że będziemy w kontakcie – dodał Vincent odsuwając się z Asumą. – I
macie zadzwonić jak dolecicie.
Dziewczyny
kiwnęły głową i pociągnęły za sobą walizki. Gdy stanęły przy odprawie, obróciły
się ostatni raz i pomachały pozostałym.
Gdy wyszli przed lotnisko, słońce
zaczęło znikać za chmurami. Antonio odruchowo zapiął kurtkę i schował ręce do
kieszeni. Christopher jedynie wywrócił oczyma. Mimo wszystko pewne nawyki mu
zostały i nie potrafił się ich całkowicie wyzbyć.
-
No cóż, ja przynajmniej mam blisko więc postaram się do was wpadać – odezwał
się Latynos. – Więc nie chcę słuchać jakichkolwiek wymówek, że nie macie czasu.
Para
się roześmiała i pokiwała głowami. Asuma ponownie przytuliła się do Włocha, po
czym do Brytyjczyka.
-
Ja raczej od was wymagam odwiedzin – mruknęła.- Jak mi będzie was brakować…
Ponownie
się rozpłakała, więc Vincent musiał interweniować i zaczął ją uspokajać. W
końcu poprosił Francisa by poszedł z nią do parku. Gdy dwójka Francuzów
zniknęła z pola widzenia, ciężko westchnął. Chris poklepał bruneta po plecach,
a Antonio jedynie pokiwał głową.
-
Przyzwyczaj się… Hormony kobiece są bronią masowego rażenia dla mężczyzn –
odezwał się blondyn.
-
A gdy się uspokoją to będą wspaniałe nie przespane noce pełne płaczu dziecka.
Vincent
spojrzał na nich z mordem w oczach, po czym się roześmiał.
-
Wy to kurde wiecie jak mnie dobić.
Jeeeny, serio kończysz w takim momencie? Q_______________Q
OdpowiedzUsuńTo takie wredne. D:
Co tu się dzieje..
Oj tam... To wszystko przez to, że musiałam od nowa napisać...
UsuńWytrzymaj trochę a się dowiesz. c: