W
samolocie panował zadziwiający spokój, biorąc pod uwagę, że ich grupa się w nim
znajdowała. Joseph, który panicznie boi się latania, spał w najlepsze przy
oknie, a obok niego Francis był zaczytany w jakiejś książce. Dziewczyny
siedzące za nimi były zajęte swoim światem, a pozostałe męskie grono grało w
karty. Pewnie cisza by dalej trwała gdyby nie to, że śpiący Brytyjczyk dość
głośno chrapnął. Blondyn podniósł wzrok znad książki i przyglądał się koledze.
Po chwili obrócił się i spojrzał na siedzących z tyłu:
- Co wy mu zrobiliście, że śpi jak zabity? – Spytał chłopaków.
- Oddycha? – Mruknął Vincent, a Francuz kiwnął głową. – No to najważniejsze.
Żeńskie grono mogło zauważyć zaskoczenie na twarzy Francisa, który został epicko olany. Przez chwile miał otwarte usta jakby chciał coś powiedzieć, ale je zamknął i usiadł ponownie na swoim siedzeniu. Zerknął na Josepha, który tym razem chrumknął, ciamknął, mlasnął i chrapnął, co rozbawiło dziewczyny z tyłu. Chwila ciszy i ponownie to samo zestawienie dźwięków, na co odpowiedział śmiech. Ponownie się podniósł i rzucił poduszką w bruneta:
- Stary, on jest jakiś taki dziwny… - Krzyknął szeptem, by nie irytować innych pasażerów. – Co wy mu daliście?·Antonio chcąc zakończyć rozgrywkę, póki na niej zyskuje, podniósł się i oparł o siedzenie Kikari. Blondynka mruknęła coś niezrozumiałego, ale widząc, że to Włoch uspokoiła się. Szatyn wskazał dyskretnie palcem na jakiegoś mężczyznę po drugiej stronie:
- Ten gość to weterynarz. Użyczył nam środki uspokajające dla zwierząt.
Chwila ciszy i epickie pacnięcie się w czoło pobliskich pasażerów. Francis mamrotał coś pod nosem na temat idiotyzmu niektórych ludzi, po czym westchnął głośno. Zaczął się trząść przez tłumiony śmiech, aż w końcu nie wytrzymał i zaśmiał się na głos:
- Wiecie, że mógłby was pozwać o narażanie zdrowia? – Powiedział rozbawiony.
- Ale ty nas wtedy obronisz jako prawnik, nie? – Zaczął się przymilać Vincent.
Blondyn zaczął nagle na nich przeklinać, co reszta skwitowała śmiechem. Parę pasażerów spojrzała na nich z dezaprobatom, więc stłumili swój śmiech. Francis czując się urażony chwycił paczkę orzeszkowi i rzucił w Antonia, który był najbardziej odsłonięty. Niestety paczuszka nie był zbytnio wytrzymała i kiedy zderzyła się ze swoim celem, uwolniła swoją zawartość na dziewczyny. Ponownie wybuchli śmiechem:
- A idźcie w do diabła! Nie po to studiowałem prawo by potem przed sędzią się tłumaczyć z takich czynów jak „Oni nie chcieli mu nic zrobić wstrzykując środek uspokajający, który by powalił nawet słonia”. – Mruknął urażony.
- Przesadzasz… - Odezwała się Asuma wyciągając orzeszki z włosów. – Gorszy był ten klient od schabu.
Osoby ze starszym stażem w tej mafii, zaśmiali się i potakiwali głowami, zgadzając się z tymi słowami. Kikari i Itamaki uznały, że jak myślą, że wiedząc prawie wszystko to coś nowego musi się pojawić. Francis widząc znaczące spojrzenia wśród Japonek, westchnął i oparł się o swoje siedzenie:
- Miałem kiedyś klienta, który był oskarżony o zabójstwo z premedytacją. Na początku myślałem, że to będzie jakaś ważna sprawa jednak widząc w aktach co było narzędziem zbrodni… - Na samo wspomnienie zrzedła mu mina. – Myślałem, że ława przysięgłych nie wytrzyma ze śmiechu, jak przedstawiono im narzędzie zwane „schab bez kości 3 kilo”.
Chwila ciszy i dziewczyny wybuchły śmiechem. Wyobraziły sobie całą sytuację i nie mogły się pohamować. Pozostali mimo, iż znali tą opowieść na pamięć to jednak także się zaśmiali. Najbliższy pasażerowie także nie byli obojętni i parsknęli śmiechem. Francis chcąc ukazać swoje oburzenie usiadł z powrotem i zatopił się w lekturze. Jak na złość Joseph obrócił się na drugi bok i wydał siebie symfonię chrumkania, ciamkania, mlaskania i chrapania. Zaczął się modlić o to by jak najszybciej znaleźć się na lotnisku w Ottawie, byleby nie być z tymi kochanymi idiotami tak blisko.
- Co wy mu zrobiliście, że śpi jak zabity? – Spytał chłopaków.
- Oddycha? – Mruknął Vincent, a Francuz kiwnął głową. – No to najważniejsze.
Żeńskie grono mogło zauważyć zaskoczenie na twarzy Francisa, który został epicko olany. Przez chwile miał otwarte usta jakby chciał coś powiedzieć, ale je zamknął i usiadł ponownie na swoim siedzeniu. Zerknął na Josepha, który tym razem chrumknął, ciamknął, mlasnął i chrapnął, co rozbawiło dziewczyny z tyłu. Chwila ciszy i ponownie to samo zestawienie dźwięków, na co odpowiedział śmiech. Ponownie się podniósł i rzucił poduszką w bruneta:
- Stary, on jest jakiś taki dziwny… - Krzyknął szeptem, by nie irytować innych pasażerów. – Co wy mu daliście?·Antonio chcąc zakończyć rozgrywkę, póki na niej zyskuje, podniósł się i oparł o siedzenie Kikari. Blondynka mruknęła coś niezrozumiałego, ale widząc, że to Włoch uspokoiła się. Szatyn wskazał dyskretnie palcem na jakiegoś mężczyznę po drugiej stronie:
- Ten gość to weterynarz. Użyczył nam środki uspokajające dla zwierząt.
Chwila ciszy i epickie pacnięcie się w czoło pobliskich pasażerów. Francis mamrotał coś pod nosem na temat idiotyzmu niektórych ludzi, po czym westchnął głośno. Zaczął się trząść przez tłumiony śmiech, aż w końcu nie wytrzymał i zaśmiał się na głos:
- Wiecie, że mógłby was pozwać o narażanie zdrowia? – Powiedział rozbawiony.
- Ale ty nas wtedy obronisz jako prawnik, nie? – Zaczął się przymilać Vincent.
Blondyn zaczął nagle na nich przeklinać, co reszta skwitowała śmiechem. Parę pasażerów spojrzała na nich z dezaprobatom, więc stłumili swój śmiech. Francis czując się urażony chwycił paczkę orzeszkowi i rzucił w Antonia, który był najbardziej odsłonięty. Niestety paczuszka nie był zbytnio wytrzymała i kiedy zderzyła się ze swoim celem, uwolniła swoją zawartość na dziewczyny. Ponownie wybuchli śmiechem:
- A idźcie w do diabła! Nie po to studiowałem prawo by potem przed sędzią się tłumaczyć z takich czynów jak „Oni nie chcieli mu nic zrobić wstrzykując środek uspokajający, który by powalił nawet słonia”. – Mruknął urażony.
- Przesadzasz… - Odezwała się Asuma wyciągając orzeszki z włosów. – Gorszy był ten klient od schabu.
Osoby ze starszym stażem w tej mafii, zaśmiali się i potakiwali głowami, zgadzając się z tymi słowami. Kikari i Itamaki uznały, że jak myślą, że wiedząc prawie wszystko to coś nowego musi się pojawić. Francis widząc znaczące spojrzenia wśród Japonek, westchnął i oparł się o swoje siedzenie:
- Miałem kiedyś klienta, który był oskarżony o zabójstwo z premedytacją. Na początku myślałem, że to będzie jakaś ważna sprawa jednak widząc w aktach co było narzędziem zbrodni… - Na samo wspomnienie zrzedła mu mina. – Myślałem, że ława przysięgłych nie wytrzyma ze śmiechu, jak przedstawiono im narzędzie zwane „schab bez kości 3 kilo”.
Chwila ciszy i dziewczyny wybuchły śmiechem. Wyobraziły sobie całą sytuację i nie mogły się pohamować. Pozostali mimo, iż znali tą opowieść na pamięć to jednak także się zaśmiali. Najbliższy pasażerowie także nie byli obojętni i parsknęli śmiechem. Francis chcąc ukazać swoje oburzenie usiadł z powrotem i zatopił się w lekturze. Jak na złość Joseph obrócił się na drugi bok i wydał siebie symfonię chrumkania, ciamkania, mlaskania i chrapania. Zaczął się modlić o to by jak najszybciej znaleźć się na lotnisku w Ottawie, byleby nie być z tymi kochanymi idiotami tak blisko.
Starsza
kobieta o siwych włosach do ramion, kucała między winogronami. Co jakiś czas
zrywała jeden owoc winorośli i zjadała go. Za każdym razem się uśmiechała i
przechodziła dalej. Nagle usłyszała jak samochody podjeżdżają pod dom. Powoli
się podniosła i wyszła z szklarni, chowając rękawice do kieszeni. Zlustrowała
wzrokiem pojazdy, z których wysiadała młodzież i mimowolnie się uśmiechnęła.
Największą uwagę zwróciła na wysokim brunecie, z totalnym nieładem na głowie.
Westchnęła i podeszła do nich. Parę z nich się uśmiechnęło i przywitało, jednak
jej celem był ów brunet, który grzebał w bagażniku. Wyciągnęła rękawice
ogrodowe i zamachnęła się, trafiając w nimi w odsłonięty kark. Vincent
zaskoczony chciał się poderwać, ale trafił głową w klapę od bagażnika:
- Za co to? – Jęknął prostując się do pionu.
- Za co? – Spytała oburzona. – Już dobrze wiesz… Jak mogłeś dopuścić by tak Denisa poturbowali! Wiesz jak Yekaterina mi się żaliła do telefonu?! Ledwo co ją odciągnęłam od pomysłu by zadzwonić do twoich rodziców!
Asuma rzuciła swoją torbę na ziemię i zamknęła bagażnik nowego samochodu, jaki kupiła przed wyjazdem. Podeszła do Kikari i Itamaki po czym zaciągnęła je w stronę werandy. Pozostali widocznie także nie chcieli stać na drodze starszej kobiecie, która narzekała na Vincenta i co chwilę uderzała go rękawicami:
- Drzwi otwarte? – Zwołała Asuma, poprawiając swoją torbę.
- Oczywiście kochanieńka, dla Was zawsze są otwarte. – Nagle stała się bardzo miła, zerkając na nich z uśmiechem. – Ale nie dla Ciebie! – Obróciła się ku brunetowi.
Vincent mający nadzieję, że skończyło się to kazanie, został oblany kolejną porcją narzekań. Spojrzał na przyjaciół, którzy śmiejąc się znikali w domu. Nikt się nie obrócił by podnieść go na duchu i po chwili trzasnęły drzwi. Każdy zaczął powoli ściągać buty i Ci którzy bywali tu wcześniej zaczęli iść w kierunku wolnych pokoi. Asuma stanęła w połowie drogi i machnęła dziewczyną by szły za nią:
- Tak dla ścisłości to właśnie miałyście okazję poznać Panią Marinę Varin. Jest babcią Vincenta i bardzo miła z niej kobieta. – Powiedziała otwierając drzwi od jednego z pokoi.
Pomieszczenie było w miarę przestrzenne, a widok z okna wychodził prosto na łąkę. Brunetka rzuciła torbę na duże łoże małżeńskie i niezbyt się zastanawiając położyła obok. Japonki spojrzały na siebie i postanowiły sprawdzić miękkość materaca. Po chwili torba Asumy leżała na ziemi, a sama jej właścicielka marudziła pod nosem, że któraś wbija jej łokieć w brzuch. Itamaki zaśmiała się głośno i nie wiadomo po co wyciągnęła ręce do góry, jakby chciała coś chwycić. Nagle dało się usłyszeć jak którejś z nich zaburczało w brzuchu. Każda zaczęła analizować kiedy ostatnim razem coś zjadła i tym razem u innej zaburczało:
- Wiecie co… - Odezwała się Itami. – Tak jakby jestem głodna.
Odpowiedziały jej skinięcia głowy oraz głośne wąchanie brunetki. Tak samo jak z burczeniem, nastąpiła reakcja łańcuchowa by w końcu zdać sobie sprawę, że prysznic też by się przydał. Kikari, która była na wylocie uznała, że pewnie zaraz zacznie się kłótnia o kolejność. Więc by zatuszować swoje zamiary, zwaliła się plackiem na podłogę. Dziewczyny się zaśmiały i nim zdążyły zareagować blondynka wyzywając je od frajerów, zatrzasnęła drzwi od łazienki:
- Ej! – Krzyknęły wystawione do wiatru.
- Tak kończą frajerzy. – Odpowiedział im rozbawiony głos zza drzwi.
Ale nowa koalicja francusko-japońska nie dawała za wygraną i waliła w drzwi, narzekając na wszystko co się da.
- Za co to? – Jęknął prostując się do pionu.
- Za co? – Spytała oburzona. – Już dobrze wiesz… Jak mogłeś dopuścić by tak Denisa poturbowali! Wiesz jak Yekaterina mi się żaliła do telefonu?! Ledwo co ją odciągnęłam od pomysłu by zadzwonić do twoich rodziców!
Asuma rzuciła swoją torbę na ziemię i zamknęła bagażnik nowego samochodu, jaki kupiła przed wyjazdem. Podeszła do Kikari i Itamaki po czym zaciągnęła je w stronę werandy. Pozostali widocznie także nie chcieli stać na drodze starszej kobiecie, która narzekała na Vincenta i co chwilę uderzała go rękawicami:
- Drzwi otwarte? – Zwołała Asuma, poprawiając swoją torbę.
- Oczywiście kochanieńka, dla Was zawsze są otwarte. – Nagle stała się bardzo miła, zerkając na nich z uśmiechem. – Ale nie dla Ciebie! – Obróciła się ku brunetowi.
Vincent mający nadzieję, że skończyło się to kazanie, został oblany kolejną porcją narzekań. Spojrzał na przyjaciół, którzy śmiejąc się znikali w domu. Nikt się nie obrócił by podnieść go na duchu i po chwili trzasnęły drzwi. Każdy zaczął powoli ściągać buty i Ci którzy bywali tu wcześniej zaczęli iść w kierunku wolnych pokoi. Asuma stanęła w połowie drogi i machnęła dziewczyną by szły za nią:
- Tak dla ścisłości to właśnie miałyście okazję poznać Panią Marinę Varin. Jest babcią Vincenta i bardzo miła z niej kobieta. – Powiedziała otwierając drzwi od jednego z pokoi.
Pomieszczenie było w miarę przestrzenne, a widok z okna wychodził prosto na łąkę. Brunetka rzuciła torbę na duże łoże małżeńskie i niezbyt się zastanawiając położyła obok. Japonki spojrzały na siebie i postanowiły sprawdzić miękkość materaca. Po chwili torba Asumy leżała na ziemi, a sama jej właścicielka marudziła pod nosem, że któraś wbija jej łokieć w brzuch. Itamaki zaśmiała się głośno i nie wiadomo po co wyciągnęła ręce do góry, jakby chciała coś chwycić. Nagle dało się usłyszeć jak którejś z nich zaburczało w brzuchu. Każda zaczęła analizować kiedy ostatnim razem coś zjadła i tym razem u innej zaburczało:
- Wiecie co… - Odezwała się Itami. – Tak jakby jestem głodna.
Odpowiedziały jej skinięcia głowy oraz głośne wąchanie brunetki. Tak samo jak z burczeniem, nastąpiła reakcja łańcuchowa by w końcu zdać sobie sprawę, że prysznic też by się przydał. Kikari, która była na wylocie uznała, że pewnie zaraz zacznie się kłótnia o kolejność. Więc by zatuszować swoje zamiary, zwaliła się plackiem na podłogę. Dziewczyny się zaśmiały i nim zdążyły zareagować blondynka wyzywając je od frajerów, zatrzasnęła drzwi od łazienki:
- Ej! – Krzyknęły wystawione do wiatru.
- Tak kończą frajerzy. – Odpowiedział im rozbawiony głos zza drzwi.
Ale nowa koalicja francusko-japońska nie dawała za wygraną i waliła w drzwi, narzekając na wszystko co się da.
Marina
powoli podniosła pokrywkę i przyglądała się zawartości patelni. Obróciła mięso
na drugi bok, zerkając na swojego wnuka, który postanowił zrozumieć działanie
piekarnika. Stał z założonymi rękoma i bez żadnego wyrazu twarzy przyglądał się
urządzeniu, jakby chciał wymusić by zaczęło mówić. Kikari wraz z Chrisem zajęci
byli rozstawianiem naczyń w jadalni, jednak w połowie drogi zauważyli, że
brakuje obrusu. Anglik wyklinając wszystkich Włochów groził nożem koledze,
który tłumaczył się, że biały obrus jest oklepany i szuka jakiegoś lepszego.
Itamaki będąc w połowie w mące, cieszyła się, że ciasto na babeczki ma
prawidłową konsystencję, a Asuma po kryjomu czytała instrukcję obsługi
piekarnika. Starsza kobieta zaśmiała się pod nosem i sięgnęła po przyprawy, by
dodać lepszego smaku mięsu. Dobrze znała gusty kulinarne większości gości, więc
nie było dla niej kłopotem doprawienie danej potrawy:
- A masz ty technofilu! – Zakrzyknęła Kikari, godząc Chrisa łyżką w brzuch.
Blondyn niezbyt rozumiejąc co się stało, patrzył na dziewczynę po czym na swój brzuch, a na końcu na łyżkę, którą został ugodzony. Uśmiechnął się szyderczo i wtedy nastąpił cios, którego się nie spodziewał. Tym razem celem łyżki nie był brzuch tylko klejnoty rodzinne. Jęknął i chwytając się za obolałe miejsce, osunął powoli na podłogę:
- Nazwał mnie gówniarą… - Powiadomiła wszystkich i wróciła do nakrywania.
Reszta jakby rozumiejąc wszystko, pokiwała głowami i wrócili do swoich zadań. Marina nie mogła pohamować rozbawienia i uśmiechając się szeroko, zajrzała do innego garnka. W tym czasie Francis wprowadził w pół przytomnego Josepha, który niezbyt jeszcze doszedł do siebie po środkach uspokajających dla zwierząt. Posadził go na krześle i upewniając się, że z niego nie spada postanowił pomóc swoim rodakom w rozgromieniu tajemnicy kanadyjskiego piekarnika:
- Przecież to łatwe… - Powiedział rozbawiony. – Uruchamiasz ustawiając temperaturę i obieg.
Chcąc pokazać jaki to jest mądry, zrobił tak jak powiedział jednak piekarnik się nie włączył. Zaśmiał się histerycznie i ponowił swoje ruchy. Nic nie nastąpiło. Nabrał powietrza i wypuścił je ze świstem. Odsunął się od urządzenia i spojrzał na nie z wielką wyniosłością po czym wrócił do bladego Brytyjczyka:
- Znam się na samochodach, a nie na piekarnikach. – Odpowiedział z dumą.
Christopher podniósł się ociężale z podłogi i oparł o lodówkę. Jego okulary zsunęły się na koniec nosa, a grzywka jakby oklapła na oczy. Przeczesał włosy ręką i podszedł do piekarnika. Zmierzył sprzęt wzrokiem, po czym spojrzał na Vincenta:
- Jesteś największym idiotom jakiego znam… - Zaczął. – Przecież nie jest podłączone do prądu.
Niedowierzając sprawdzili kontakt i rzeczywiście nie było w nim wtyczki. Brunet udając, że nie słyszał tej obrazy, która po tylu latach nie była już obrazą; podłączył piekarnik do prądu i z wielką radością przyglądał się jak zaczyna działać. Itamaki była jeszcze bardziej zadowolona, bo mogła włożyć babeczki by się upiekły. Kikari wróciła do kuchni i w tym momencie gospodyni stwierdziła, że jest tu zbyt tłoczno. W epicki sposób dała im do zrozumienia, że mają się przenieść gdzie indziej:
- Wynocha stąd bo rzucę was niedźwiedzią na pożarcie!
Szybko uznali tą groźbę, za realną do zrealizowania, ponieważ parę kilometrów od posesji znajdował się rezerwat przyrody. Co się równa obecności niedźwiedzi. Więc cała ich grupa przeniosła się do jadalni by nie zawadzać Pani domu.
- A masz ty technofilu! – Zakrzyknęła Kikari, godząc Chrisa łyżką w brzuch.
Blondyn niezbyt rozumiejąc co się stało, patrzył na dziewczynę po czym na swój brzuch, a na końcu na łyżkę, którą został ugodzony. Uśmiechnął się szyderczo i wtedy nastąpił cios, którego się nie spodziewał. Tym razem celem łyżki nie był brzuch tylko klejnoty rodzinne. Jęknął i chwytając się za obolałe miejsce, osunął powoli na podłogę:
- Nazwał mnie gówniarą… - Powiadomiła wszystkich i wróciła do nakrywania.
Reszta jakby rozumiejąc wszystko, pokiwała głowami i wrócili do swoich zadań. Marina nie mogła pohamować rozbawienia i uśmiechając się szeroko, zajrzała do innego garnka. W tym czasie Francis wprowadził w pół przytomnego Josepha, który niezbyt jeszcze doszedł do siebie po środkach uspokajających dla zwierząt. Posadził go na krześle i upewniając się, że z niego nie spada postanowił pomóc swoim rodakom w rozgromieniu tajemnicy kanadyjskiego piekarnika:
- Przecież to łatwe… - Powiedział rozbawiony. – Uruchamiasz ustawiając temperaturę i obieg.
Chcąc pokazać jaki to jest mądry, zrobił tak jak powiedział jednak piekarnik się nie włączył. Zaśmiał się histerycznie i ponowił swoje ruchy. Nic nie nastąpiło. Nabrał powietrza i wypuścił je ze świstem. Odsunął się od urządzenia i spojrzał na nie z wielką wyniosłością po czym wrócił do bladego Brytyjczyka:
- Znam się na samochodach, a nie na piekarnikach. – Odpowiedział z dumą.
Christopher podniósł się ociężale z podłogi i oparł o lodówkę. Jego okulary zsunęły się na koniec nosa, a grzywka jakby oklapła na oczy. Przeczesał włosy ręką i podszedł do piekarnika. Zmierzył sprzęt wzrokiem, po czym spojrzał na Vincenta:
- Jesteś największym idiotom jakiego znam… - Zaczął. – Przecież nie jest podłączone do prądu.
Niedowierzając sprawdzili kontakt i rzeczywiście nie było w nim wtyczki. Brunet udając, że nie słyszał tej obrazy, która po tylu latach nie była już obrazą; podłączył piekarnik do prądu i z wielką radością przyglądał się jak zaczyna działać. Itamaki była jeszcze bardziej zadowolona, bo mogła włożyć babeczki by się upiekły. Kikari wróciła do kuchni i w tym momencie gospodyni stwierdziła, że jest tu zbyt tłoczno. W epicki sposób dała im do zrozumienia, że mają się przenieść gdzie indziej:
- Wynocha stąd bo rzucę was niedźwiedzią na pożarcie!
Szybko uznali tą groźbę, za realną do zrealizowania, ponieważ parę kilometrów od posesji znajdował się rezerwat przyrody. Co się równa obecności niedźwiedzi. Więc cała ich grupa przeniosła się do jadalni by nie zawadzać Pani domu.
Nastąpił
upragniony moment dla wszystkich – podano do stołu. Nikt nie miał ochotę na
rozmowę, kiedy ich puste żołądki upominały się o coś do jedzenia. Tylko brzuch
Asumy mimo porcji żywności co chwilę burczał, więc uznano, że musi zjeść więcej
i nie żałując niczego nakładano kolejne porcje na jej talerz. W końcu talerze
były puste, a całe towarzystwo oczekiwało na deser. Uznano to za doskonały
moment do rozmowy:
- Tak nawiasem… Jak się tutaj znalazłem? – Odezwał się Joseph, który w końcu odzyskał przytomność umysłu.
Odpowiedziały mu jakieś pomruki, Antonia i Vincenta. Mężczyzna przyglądał im się uważnie po czym jego wzrok padł na Francisa. Blondyn poklepał się po brzuchu i zerknął zaciekawiony na kumpla:
- Coś ty mi zrobił? – Spytał mrużąc oczy.
- Ja? – Krzyknął oburzony. – Czy to zawsze muszę być ja?
Odpowiedziało mu kiwnięcie głowy oraz rechot pozostałych. Zgromił prawdziwych winowajców wzrokiem i pokazując swoje oburzenie, wstał od stołu i wyszedł:
- A ty gdzie? – Zaciekawił się Joseph.
- Odlać się! Chcesz mi potowarzyszyć? – Krzyknął z korytarza.
Pozostali nie wiedzieli co było zabawniejsze. To, że Francis zadał tą propozycję, czy to, że Joseph wydawał się ją rozważać. Z kuchni rozległ się pisk czajnika i nie wiadomo czemu, całe damskie towarzystwo uznało to za znak, że trzeba wyjść. Asuma wycierała filiżanki z kurzu, które brała Kikari i wsypywała do nich kawę. Pani Varin zalewała ją, a Itami wyciągnęła babeczki i stawiała je na paterze. Po chwili wszyscy popijali kawę i zagryzali ją babeczkami:
- Antonio… - Odezwała się Marina. – W zeszłym roku wróciłeś do kraju by napisać maturę?
- Zgadza się. – Uśmiechnął się Włoch.
- Jak Ci poszło? – Zaciekawiła się kobieta.
Szatyn podrapał się po głowie, śmiejąc się jakby chciał coś zatuszować. Jednak bystry wzrok babci Vincenta, wygrał tą rundę:
- Gdyby na maturze była greka zamiast łaciny… - Zaczął z żalem. – Może bym wyciągnął na 95%.
- A na ile Ci się udało? W ogóle nie było problemów z podejściem?
- Tak to mam tylko 90%... – Mruknął niezbyt zadowolony. – A z podejściem to było łatwo. Wystarczyło dać w łapę nauczycielowi i po sprawie.
Po chwili Włoch był pocieszany, że taki wynik jest bardzo dobry, ale widocznie ambicje Antonia były większe, niż myśleli. Oczywiście Chris chcąc zabłysnąć wiedzą, nie mógł zrozumieć po co mieć tyle z matury idąc na kucharza. Zadziwiająco dotknęło do Tośka, który tłumaczył, że jak chce się dostać do dobrej szkoły i uczyć się u najlepszych, musi mieć dobrą maturę. Jednak Anglik nie dał się zbić z tropu i doczepił się, że nie widzi sensu z biologią przy takim zawodzie. Więc Antonio dociął się, że dla niego idiotyzmem jest egzamin z IT* u historyka. Zakończeniem tej bezsensownej kłótni było skazanie męskiego grona na zmywanie naczyń.
- Tak nawiasem… Jak się tutaj znalazłem? – Odezwał się Joseph, który w końcu odzyskał przytomność umysłu.
Odpowiedziały mu jakieś pomruki, Antonia i Vincenta. Mężczyzna przyglądał im się uważnie po czym jego wzrok padł na Francisa. Blondyn poklepał się po brzuchu i zerknął zaciekawiony na kumpla:
- Coś ty mi zrobił? – Spytał mrużąc oczy.
- Ja? – Krzyknął oburzony. – Czy to zawsze muszę być ja?
Odpowiedziało mu kiwnięcie głowy oraz rechot pozostałych. Zgromił prawdziwych winowajców wzrokiem i pokazując swoje oburzenie, wstał od stołu i wyszedł:
- A ty gdzie? – Zaciekawił się Joseph.
- Odlać się! Chcesz mi potowarzyszyć? – Krzyknął z korytarza.
Pozostali nie wiedzieli co było zabawniejsze. To, że Francis zadał tą propozycję, czy to, że Joseph wydawał się ją rozważać. Z kuchni rozległ się pisk czajnika i nie wiadomo czemu, całe damskie towarzystwo uznało to za znak, że trzeba wyjść. Asuma wycierała filiżanki z kurzu, które brała Kikari i wsypywała do nich kawę. Pani Varin zalewała ją, a Itami wyciągnęła babeczki i stawiała je na paterze. Po chwili wszyscy popijali kawę i zagryzali ją babeczkami:
- Antonio… - Odezwała się Marina. – W zeszłym roku wróciłeś do kraju by napisać maturę?
- Zgadza się. – Uśmiechnął się Włoch.
- Jak Ci poszło? – Zaciekawiła się kobieta.
Szatyn podrapał się po głowie, śmiejąc się jakby chciał coś zatuszować. Jednak bystry wzrok babci Vincenta, wygrał tą rundę:
- Gdyby na maturze była greka zamiast łaciny… - Zaczął z żalem. – Może bym wyciągnął na 95%.
- A na ile Ci się udało? W ogóle nie było problemów z podejściem?
- Tak to mam tylko 90%... – Mruknął niezbyt zadowolony. – A z podejściem to było łatwo. Wystarczyło dać w łapę nauczycielowi i po sprawie.
Po chwili Włoch był pocieszany, że taki wynik jest bardzo dobry, ale widocznie ambicje Antonia były większe, niż myśleli. Oczywiście Chris chcąc zabłysnąć wiedzą, nie mógł zrozumieć po co mieć tyle z matury idąc na kucharza. Zadziwiająco dotknęło do Tośka, który tłumaczył, że jak chce się dostać do dobrej szkoły i uczyć się u najlepszych, musi mieć dobrą maturę. Jednak Anglik nie dał się zbić z tropu i doczepił się, że nie widzi sensu z biologią przy takim zawodzie. Więc Antonio dociął się, że dla niego idiotyzmem jest egzamin z IT* u historyka. Zakończeniem tej bezsensownej kłótni było skazanie męskiego grona na zmywanie naczyń.
Słońce
powoli chowało się za górami, rzucając ostatnie promienie na pole. Na tarasie
siedziały Kikari i Itamaki, odpoczywając po dzisiejszym dniu. Rześkie powietrze
poprawiało humor i powodowało, że nie były zmęczone. Z tego błogiego stanu
wybudził ich zapach herbaty, którą podstawiała im pod nos Asuma. Z uśmiechem
odebrały kubki od starszej dziewczyny i przesunęły się by mogła usiąść.
Brunetka starając się nie rozlać swojej herbaty, usiadła powoli na stopniu i
położyła się na deskach werandy:
- Jak myślicie, po co przyjechaliśmy tutaj? – Spytała patrząc w dach i trzymając gorący kubek na brzuchu.
- Więc ty też nic nie wiesz? – Zdziwiła się Kikari.
- Przez połowę miesiąca siedziałam w szpitalu więc nie jestem na bieżąco… - Odpowiedziała rozbawiona.
- No tak… Zapomniałam.
Itami postanowiła pójść za przykładem starszej dziewczyny i także się położyła. Szybko zrozumiała co jest w tym fajnego, ponieważ dach werandy od strony wewnętrznej, był pokryty malowidłem nieba. Mimowolnie się uśmiechnęła, uznając to za bardzo fajny bajer:
- W ogóle to wiedziałyście o ambicjach Tośka? – Zaciekawiła się szatynka.
- To jest trochę bez sensu, no bo niby kiedy chce się szkolić na kucharza. – Zauważyła Kikari i nie chcąc odstawać, także się położyła.
Leżąc tak nie mogły zauważyć smutku na twarzy Asumy. Są jeszcze młode i tego nie widzą. Wiedziała o tym i nie chciała niszczyć tej delikatnej banki jaką sobie wyobraziły. Czując, że wyczekują od niej odpowiedzi, podniosła się do pozycji siedzącej i upiła łyk herbaty:
- Wiecie, że Joseph jest gejem? – Szybko zmieniła temat.
Tak jak myślała, haczyk został złapany i Itami zerwała się patrząc na brunetkę. Kikari klnąc pod nosem nie miała zamiaru się podnosić i kombinowała jak tu napić się tej herbaty:
- Wiedziałam! – Cieszyła się szatynka. – Na początku to były przypuszczenia, jednak podczas obiadu byłam już pewna!
-Nie ciesz się tak… -Mruknęła Kikari.
- Jak mam się nie cieszyć jak wisisz mi 20 euro?
Blondynka miała nadzieję, że jej przyjaciółka zapomniała o tym zakładzie z samolotu. Niestety jeśli miała dobrą passę w kartach to w innych grach hazardowych miała pecha. Przykładem tego było to, że zawsze przegrywała w zakładach:
- Ale możemy to zamienić na to, że przyznasz się do tego, że jednak mnie kochasz. – Powiedziała szerząc się.
- O nie! – Krzyknęła oburzona i podniosła z podłogi. – Już wolę Ci płacić, niż powiedzieć coś tak absurdalnego.
Asuma zaśmiała się z tej całej sytuacji i obserwowała jak dziewczyny poszły uregulować płatność. Spojrzała jeszcze raz na oświetlone góry i lekko się uśmiechnęła. Rozległo się skrzypienie desek i nawet się nie obróciła, dobrze wiedziała kto to spowodował. Obok niej usiadła Pani Varin pijąc grzane wino:
- Coś Cię dręczy, moje dziecko. – Zauważyła.
- Przed Panią nic się nie ukryje… - Zaśmiała się i upiła łyk gorącego napoju.
- Te dziewczyny są jeszcze młode… - Mruknęła patrząc na swój kubek. – Słyszałam waszą rozmowę… Nie rozumiem czemu udałaś, że nie wiesz co się dzieje.
Ciężko westchnęła i posmutniała. Czuła się strasznie winna temu wszystkiemu i to ją dobijało. Niestety nie udało jej się tego zataić przed Mariną, która była jak prawdziwa babcia:
- No bo to nie jest tak całkowicie pewne… - Starała się wytłumaczyć. – To tylko przemyślenia i mogą w ogóle się nie zrealizować.
- Ale jednak Vincent myśli o zrezygnowaniu. – Stwierdziła twardo. – Ja w pełni go rozumiem, bo w końcu po raz pierwszy miał styczność z ryzykiem stracenia bliskich osób i to przez tą mafię.
Poczuła jak szklą jej się oczy i robiła wszystko by pohamować ten odruch. Nie będzie płakać, bo to oznaka słabości, a okazanie tego równa się przegranej. To sobie ustaliła w dniu pogrzebu Gerarda i od tamtej pory starała się żyć zgodnie z tą zasadą. Nawet nie zauważyła jak kobieta ją przytula:
- Także nie dziwię się, że ty także masz tego dosyć… W końcu już dwa lata w tym siedzisz, a pewnym jest, że chciałabyś żyć normalnie, założyć rodzinę i się cieszyć z życia. A nie każdemu mafiosowi udaje się tak jak mojemu mężowi.
Zastanowiła się czy jej pragnienia naprawdę są takie łatwe do przewidzenia, ale Pani Varin nie wiedziała o jednym. Obiecała Vincentowi, że będzie przy nim. A zawsze dotrzymywała obietnicy, więc nie ważne co się stanie, będzie siedziała w tym bagnie.
- Jak myślicie, po co przyjechaliśmy tutaj? – Spytała patrząc w dach i trzymając gorący kubek na brzuchu.
- Więc ty też nic nie wiesz? – Zdziwiła się Kikari.
- Przez połowę miesiąca siedziałam w szpitalu więc nie jestem na bieżąco… - Odpowiedziała rozbawiona.
- No tak… Zapomniałam.
Itami postanowiła pójść za przykładem starszej dziewczyny i także się położyła. Szybko zrozumiała co jest w tym fajnego, ponieważ dach werandy od strony wewnętrznej, był pokryty malowidłem nieba. Mimowolnie się uśmiechnęła, uznając to za bardzo fajny bajer:
- W ogóle to wiedziałyście o ambicjach Tośka? – Zaciekawiła się szatynka.
- To jest trochę bez sensu, no bo niby kiedy chce się szkolić na kucharza. – Zauważyła Kikari i nie chcąc odstawać, także się położyła.
Leżąc tak nie mogły zauważyć smutku na twarzy Asumy. Są jeszcze młode i tego nie widzą. Wiedziała o tym i nie chciała niszczyć tej delikatnej banki jaką sobie wyobraziły. Czując, że wyczekują od niej odpowiedzi, podniosła się do pozycji siedzącej i upiła łyk herbaty:
- Wiecie, że Joseph jest gejem? – Szybko zmieniła temat.
Tak jak myślała, haczyk został złapany i Itami zerwała się patrząc na brunetkę. Kikari klnąc pod nosem nie miała zamiaru się podnosić i kombinowała jak tu napić się tej herbaty:
- Wiedziałam! – Cieszyła się szatynka. – Na początku to były przypuszczenia, jednak podczas obiadu byłam już pewna!
-Nie ciesz się tak… -Mruknęła Kikari.
- Jak mam się nie cieszyć jak wisisz mi 20 euro?
Blondynka miała nadzieję, że jej przyjaciółka zapomniała o tym zakładzie z samolotu. Niestety jeśli miała dobrą passę w kartach to w innych grach hazardowych miała pecha. Przykładem tego było to, że zawsze przegrywała w zakładach:
- Ale możemy to zamienić na to, że przyznasz się do tego, że jednak mnie kochasz. – Powiedziała szerząc się.
- O nie! – Krzyknęła oburzona i podniosła z podłogi. – Już wolę Ci płacić, niż powiedzieć coś tak absurdalnego.
Asuma zaśmiała się z tej całej sytuacji i obserwowała jak dziewczyny poszły uregulować płatność. Spojrzała jeszcze raz na oświetlone góry i lekko się uśmiechnęła. Rozległo się skrzypienie desek i nawet się nie obróciła, dobrze wiedziała kto to spowodował. Obok niej usiadła Pani Varin pijąc grzane wino:
- Coś Cię dręczy, moje dziecko. – Zauważyła.
- Przed Panią nic się nie ukryje… - Zaśmiała się i upiła łyk gorącego napoju.
- Te dziewczyny są jeszcze młode… - Mruknęła patrząc na swój kubek. – Słyszałam waszą rozmowę… Nie rozumiem czemu udałaś, że nie wiesz co się dzieje.
Ciężko westchnęła i posmutniała. Czuła się strasznie winna temu wszystkiemu i to ją dobijało. Niestety nie udało jej się tego zataić przed Mariną, która była jak prawdziwa babcia:
- No bo to nie jest tak całkowicie pewne… - Starała się wytłumaczyć. – To tylko przemyślenia i mogą w ogóle się nie zrealizować.
- Ale jednak Vincent myśli o zrezygnowaniu. – Stwierdziła twardo. – Ja w pełni go rozumiem, bo w końcu po raz pierwszy miał styczność z ryzykiem stracenia bliskich osób i to przez tą mafię.
Poczuła jak szklą jej się oczy i robiła wszystko by pohamować ten odruch. Nie będzie płakać, bo to oznaka słabości, a okazanie tego równa się przegranej. To sobie ustaliła w dniu pogrzebu Gerarda i od tamtej pory starała się żyć zgodnie z tą zasadą. Nawet nie zauważyła jak kobieta ją przytula:
- Także nie dziwię się, że ty także masz tego dosyć… W końcu już dwa lata w tym siedzisz, a pewnym jest, że chciałabyś żyć normalnie, założyć rodzinę i się cieszyć z życia. A nie każdemu mafiosowi udaje się tak jak mojemu mężowi.
Zastanowiła się czy jej pragnienia naprawdę są takie łatwe do przewidzenia, ale Pani Varin nie wiedziała o jednym. Obiecała Vincentowi, że będzie przy nim. A zawsze dotrzymywała obietnicy, więc nie ważne co się stanie, będzie siedziała w tym bagnie.
Francis
stał przy oknie i wpatrywał się w dach tarasu. Dzięki temu, że okno znajdowało
się z boku widział częściowo schody, jednak musiał na domysł obstawiać czyje to
są nogi. Poczuł dym z papierosa i zerkną z dezaprobatom na przyjaciela, który
siedział na łóżku i wpatrywał się w podłogę:
- Powinieneś się bardziej zastanowić. – Powiedział, a brunet podniósł na niego wzrok.
- Łatwo tobie mówić. Nie widziałeś jak oni wyglądali po tym wszystkim.
Nie umknęło jego uwadze jak Vincent ścisnął pięści i zmarszczył brwi. Westchnął i odsunął się od okna by podejść do niego i usiąść obok. Także zaczął przyglądać się podłodze jakby mógł z niej wyczytać myśli przyjaciela:
- Masz rację, ale nie tylko oni są twoim podwładnymi… Pomyśl jak to może wpłynąć na pozostałych?
Tutaj Vincent musiał mimowolnie się zgodzić z blondynem. Od jego decyzji zależało bardzo wiele, a zwłaszcza los wielu ludzi. Zaciągnął się dymem i wypuścił go świstem z ust. Naprawdę nie wiedział co ma już robić by było dla każdego dobrze. Od razu odrzucił myśl spytania Asumy co o tym sądzi bo był świadomy, że w tej decyzji mu nie pomoże. Zbyt dobrze ją znał i pamiętał obietnicę jaką mu złożyła. Że też taki głupi byłem i się zgodziłem. Poczuł jak Francis klepie go po plecach i teraz jedynie on był jego oparciem. Nigdy tak na nim nie polegał na nim ja w tej chwili:
- Słuchaj… Każdy był świadomy ryzyka podejmując się tej roboty, więc nie powinieneś z tego powodu rezygnować. – Te słowa były jak kojący balsam.
Kiwnął głową, że się zgadza i przysiągł sobie w duchu, że się nie podda. Niestety gdzieś tam wewnątrz siebie miał przeczucie, że nie będzie miał takiego szczęścia jak jego dziadek, który mimo tego zawodu, założył rodzinę. Trudno było mu się przyznać, że sam powoli marzy o takim życiu, mimo wszystko zbliżał się powoli do takiego wieku.
_______________
Aj gdzieś mi mignął błąd, ale to było tak dawno, że nie wiem gdzie xD Jak znajdziecie to wybaczcie za to.
Do tego dość długi rozdział, ale jestem taką lamą i nie potrafię go podzielić ;u;
- Powinieneś się bardziej zastanowić. – Powiedział, a brunet podniósł na niego wzrok.
- Łatwo tobie mówić. Nie widziałeś jak oni wyglądali po tym wszystkim.
Nie umknęło jego uwadze jak Vincent ścisnął pięści i zmarszczył brwi. Westchnął i odsunął się od okna by podejść do niego i usiąść obok. Także zaczął przyglądać się podłodze jakby mógł z niej wyczytać myśli przyjaciela:
- Masz rację, ale nie tylko oni są twoim podwładnymi… Pomyśl jak to może wpłynąć na pozostałych?
Tutaj Vincent musiał mimowolnie się zgodzić z blondynem. Od jego decyzji zależało bardzo wiele, a zwłaszcza los wielu ludzi. Zaciągnął się dymem i wypuścił go świstem z ust. Naprawdę nie wiedział co ma już robić by było dla każdego dobrze. Od razu odrzucił myśl spytania Asumy co o tym sądzi bo był świadomy, że w tej decyzji mu nie pomoże. Zbyt dobrze ją znał i pamiętał obietnicę jaką mu złożyła. Że też taki głupi byłem i się zgodziłem. Poczuł jak Francis klepie go po plecach i teraz jedynie on był jego oparciem. Nigdy tak na nim nie polegał na nim ja w tej chwili:
- Słuchaj… Każdy był świadomy ryzyka podejmując się tej roboty, więc nie powinieneś z tego powodu rezygnować. – Te słowa były jak kojący balsam.
Kiwnął głową, że się zgadza i przysiągł sobie w duchu, że się nie podda. Niestety gdzieś tam wewnątrz siebie miał przeczucie, że nie będzie miał takiego szczęścia jak jego dziadek, który mimo tego zawodu, założył rodzinę. Trudno było mu się przyznać, że sam powoli marzy o takim życiu, mimo wszystko zbliżał się powoli do takiego wieku.
_______________
Aj gdzieś mi mignął błąd, ale to było tak dawno, że nie wiem gdzie xD Jak znajdziecie to wybaczcie za to.
Do tego dość długi rozdział, ale jestem taką lamą i nie potrafię go podzielić ;u;