środa, 30 stycznia 2013

13


            W samolocie panował zadziwiający spokój, biorąc pod uwagę, że ich grupa się w nim znajdowała. Joseph, który panicznie boi się latania, spał w najlepsze przy oknie, a obok niego Francis był zaczytany w jakiejś książce. Dziewczyny siedzące za nimi były zajęte swoim światem, a pozostałe męskie grono grało w karty. Pewnie cisza by dalej trwała gdyby nie to, że śpiący Brytyjczyk dość głośno chrapnął. Blondyn podniósł wzrok znad książki i przyglądał się koledze. Po chwili obrócił się i spojrzał na siedzących z tyłu:
- Co wy mu zrobiliście, że śpi jak zabity? – Spytał chłopaków.
- Oddycha? – Mruknął Vincent, a Francuz kiwnął głową. – No to najważniejsze.
Żeńskie grono mogło zauważyć zaskoczenie na twarzy Francisa, który został epicko olany. Przez chwile miał otwarte usta jakby chciał coś powiedzieć, ale je zamknął i usiadł ponownie na swoim siedzeniu. Zerknął na Josepha, który tym razem chrumknął, ciamknął, mlasnął i chrapnął, co rozbawiło dziewczyny z tyłu. Chwila ciszy i ponownie to samo zestawienie dźwięków, na co odpowiedział śmiech. Ponownie się podniósł i rzucił poduszką w bruneta:
- Stary, on jest jakiś taki dziwny… - Krzyknął szeptem, by nie irytować innych pasażerów. – Co wy mu daliście?·Antonio chcąc zakończyć rozgrywkę, póki na niej zyskuje, podniósł się i oparł o siedzenie Kikari. Blondynka mruknęła coś niezrozumiałego, ale widząc, że to Włoch uspokoiła się. Szatyn wskazał dyskretnie palcem na jakiegoś mężczyznę po drugiej stronie:
- Ten gość to weterynarz. Użyczył nam środki uspokajające dla zwierząt.
Chwila ciszy i epickie pacnięcie się w czoło pobliskich pasażerów. Francis mamrotał coś pod nosem na temat idiotyzmu niektórych ludzi, po czym westchnął głośno. Zaczął się trząść przez tłumiony śmiech, aż w końcu nie wytrzymał i zaśmiał się na głos:
- Wiecie, że mógłby was pozwać o narażanie zdrowia? – Powiedział rozbawiony.
- Ale ty nas wtedy obronisz jako prawnik, nie? – Zaczął się przymilać Vincent.
Blondyn zaczął nagle na nich przeklinać, co reszta skwitowała śmiechem. Parę pasażerów spojrzała na nich z dezaprobatom, więc stłumili swój śmiech. Francis czując się urażony chwycił paczkę orzeszkowi i rzucił w Antonia, który był najbardziej odsłonięty. Niestety paczuszka nie był zbytnio wytrzymała i kiedy zderzyła się ze swoim celem, uwolniła swoją zawartość na dziewczyny. Ponownie wybuchli śmiechem:
- A idźcie w do diabła! Nie po to studiowałem prawo by potem przed sędzią się tłumaczyć z takich czynów jak „Oni nie chcieli mu nic zrobić wstrzykując środek uspokajający, który by powalił nawet słonia”. – Mruknął urażony.
- Przesadzasz… - Odezwała się Asuma wyciągając orzeszki z włosów. – Gorszy był ten klient od schabu.
Osoby ze starszym stażem w tej mafii, zaśmiali się i potakiwali głowami, zgadzając się z tymi słowami. Kikari i Itamaki uznały, że jak myślą, że wiedząc prawie wszystko to coś nowego musi się pojawić. Francis widząc znaczące spojrzenia wśród Japonek, westchnął i oparł się o swoje siedzenie:
- Miałem kiedyś klienta, który był oskarżony o zabójstwo z premedytacją. Na początku myślałem, że to będzie jakaś ważna sprawa jednak widząc w aktach co było narzędziem zbrodni… - Na samo wspomnienie zrzedła mu mina. – Myślałem, że ława przysięgłych nie wytrzyma ze śmiechu, jak przedstawiono im narzędzie zwane „schab bez kości 3 kilo”.
Chwila ciszy i dziewczyny wybuchły śmiechem. Wyobraziły sobie całą sytuację i nie mogły się pohamować. Pozostali mimo, iż znali tą opowieść na pamięć to jednak także się zaśmiali. Najbliższy pasażerowie także nie byli obojętni i parsknęli śmiechem. Francis chcąc ukazać swoje oburzenie usiadł z powrotem i zatopił się w lekturze. Jak na złość Joseph obrócił się na drugi bok i wydał siebie symfonię chrumkania, ciamkania, mlaskania i chrapania. Zaczął się modlić o to by jak najszybciej znaleźć się na lotnisku w Ottawie, byleby nie być z tymi kochanymi idiotami tak blisko.
            Starsza kobieta o siwych włosach do ramion, kucała między winogronami. Co jakiś czas zrywała jeden owoc winorośli i zjadała go. Za każdym razem się uśmiechała i przechodziła dalej. Nagle usłyszała jak samochody podjeżdżają pod dom. Powoli się podniosła i wyszła z szklarni, chowając rękawice do kieszeni. Zlustrowała wzrokiem pojazdy, z których wysiadała młodzież i mimowolnie się uśmiechnęła. Największą uwagę zwróciła na wysokim brunecie, z totalnym nieładem na głowie. Westchnęła i podeszła do nich. Parę z nich się uśmiechnęło i przywitało, jednak jej celem był ów brunet, który grzebał w bagażniku. Wyciągnęła rękawice ogrodowe i zamachnęła się, trafiając w nimi w odsłonięty kark. Vincent zaskoczony chciał się poderwać, ale trafił głową w klapę od bagażnika:
- Za co to? – Jęknął prostując się do pionu.
- Za co? – Spytała oburzona. – Już dobrze wiesz… Jak mogłeś dopuścić by tak Denisa poturbowali! Wiesz jak Yekaterina mi się żaliła do telefonu?! Ledwo co ją odciągnęłam od pomysłu by zadzwonić do twoich rodziców!
Asuma rzuciła swoją torbę na ziemię i zamknęła bagażnik nowego samochodu, jaki kupiła przed wyjazdem. Podeszła do Kikari i Itamaki po czym zaciągnęła je w stronę werandy. Pozostali widocznie także nie chcieli stać na drodze starszej kobiecie, która narzekała na Vincenta i co chwilę uderzała go rękawicami:
- Drzwi otwarte? – Zwołała Asuma, poprawiając swoją torbę.
- Oczywiście kochanieńka, dla Was zawsze są otwarte. – Nagle stała się bardzo miła, zerkając na nich z uśmiechem. – Ale nie dla Ciebie! – Obróciła się ku brunetowi.
Vincent mający nadzieję, że skończyło się to kazanie, został oblany kolejną porcją narzekań. Spojrzał na przyjaciół, którzy śmiejąc się znikali w domu. Nikt się nie obrócił by podnieść go na duchu i po chwili trzasnęły drzwi. Każdy zaczął powoli ściągać buty i Ci którzy bywali tu wcześniej zaczęli iść w kierunku wolnych pokoi. Asuma stanęła w połowie drogi i machnęła dziewczyną by szły za nią:
- Tak dla ścisłości to właśnie miałyście okazję poznać Panią Marinę Varin. Jest babcią Vincenta i bardzo miła z niej kobieta. – Powiedziała otwierając drzwi od jednego z pokoi.
Pomieszczenie było w miarę przestrzenne, a widok z okna wychodził prosto na łąkę. Brunetka rzuciła torbę na duże łoże małżeńskie i niezbyt się zastanawiając położyła obok. Japonki spojrzały na siebie i postanowiły sprawdzić miękkość materaca. Po chwili torba Asumy leżała na ziemi, a sama jej właścicielka marudziła pod nosem, że któraś wbija jej łokieć w brzuch. Itamaki zaśmiała się głośno i nie wiadomo po co wyciągnęła ręce do góry, jakby chciała coś chwycić. Nagle dało się usłyszeć jak którejś z nich zaburczało w brzuchu. Każda zaczęła analizować kiedy ostatnim razem coś zjadła i tym razem u innej zaburczało:
- Wiecie co… - Odezwała się Itami. – Tak jakby jestem głodna.
Odpowiedziały jej skinięcia głowy oraz głośne wąchanie brunetki. Tak samo jak z burczeniem, nastąpiła reakcja łańcuchowa by w końcu zdać sobie sprawę, że prysznic też by się przydał. Kikari, która była na wylocie uznała, że pewnie zaraz zacznie się kłótnia o kolejność. Więc by zatuszować swoje zamiary, zwaliła się plackiem na podłogę. Dziewczyny się zaśmiały i nim zdążyły zareagować blondynka wyzywając je od frajerów, zatrzasnęła drzwi od łazienki:
- Ej! – Krzyknęły wystawione do wiatru.
- Tak kończą frajerzy. – Odpowiedział im rozbawiony głos zza drzwi.
Ale nowa koalicja francusko-japońska nie dawała za wygraną i waliła w drzwi, narzekając na wszystko co się da.
            Marina powoli podniosła pokrywkę i przyglądała się zawartości patelni. Obróciła mięso na drugi bok, zerkając na swojego wnuka, który postanowił zrozumieć działanie piekarnika. Stał z założonymi rękoma i bez żadnego wyrazu twarzy przyglądał się urządzeniu, jakby chciał wymusić by zaczęło mówić. Kikari wraz z Chrisem zajęci byli rozstawianiem naczyń w jadalni, jednak w połowie drogi zauważyli, że brakuje obrusu. Anglik wyklinając wszystkich Włochów groził nożem koledze, który tłumaczył się, że biały obrus jest oklepany i szuka jakiegoś lepszego. Itamaki będąc w połowie w mące, cieszyła się, że ciasto na babeczki ma prawidłową konsystencję, a Asuma po kryjomu czytała instrukcję obsługi piekarnika. Starsza kobieta zaśmiała się pod nosem i sięgnęła po przyprawy, by dodać lepszego smaku mięsu. Dobrze znała gusty kulinarne większości gości, więc nie było dla niej kłopotem doprawienie danej potrawy:
- A masz ty technofilu! – Zakrzyknęła Kikari, godząc Chrisa łyżką w brzuch.
Blondyn niezbyt rozumiejąc co się stało, patrzył na dziewczynę po czym na swój brzuch, a na końcu na łyżkę, którą został ugodzony. Uśmiechnął się szyderczo i wtedy nastąpił cios, którego się nie spodziewał. Tym razem celem łyżki nie był brzuch tylko klejnoty rodzinne. Jęknął i chwytając się za obolałe miejsce, osunął powoli na podłogę:
- Nazwał mnie gówniarą… - Powiadomiła wszystkich i wróciła do nakrywania.
Reszta jakby rozumiejąc wszystko, pokiwała głowami i wrócili do swoich zadań. Marina nie mogła pohamować rozbawienia i uśmiechając się szeroko, zajrzała do innego garnka. W tym czasie Francis wprowadził w pół przytomnego Josepha, który niezbyt jeszcze doszedł do siebie po środkach uspokajających dla zwierząt. Posadził go na krześle i upewniając się, że z niego nie spada postanowił pomóc swoim rodakom w rozgromieniu tajemnicy kanadyjskiego piekarnika:
- Przecież to łatwe… - Powiedział rozbawiony. – Uruchamiasz ustawiając temperaturę i obieg.
Chcąc pokazać jaki to jest mądry, zrobił tak jak powiedział jednak piekarnik się nie włączył. Zaśmiał się histerycznie i ponowił swoje ruchy. Nic nie nastąpiło. Nabrał powietrza i wypuścił je ze świstem. Odsunął się od urządzenia i spojrzał na nie z wielką wyniosłością po czym wrócił do bladego Brytyjczyka:
- Znam się na samochodach, a nie na piekarnikach. – Odpowiedział z dumą.
Christopher podniósł się ociężale z podłogi i oparł o lodówkę. Jego okulary zsunęły się na koniec nosa, a grzywka jakby oklapła na oczy. Przeczesał włosy ręką i podszedł do piekarnika. Zmierzył sprzęt wzrokiem, po czym spojrzał na Vincenta:
- Jesteś największym idiotom jakiego znam… - Zaczął. – Przecież nie jest podłączone do prądu.
Niedowierzając sprawdzili kontakt i rzeczywiście nie było w nim wtyczki. Brunet udając, że nie słyszał tej obrazy, która po tylu latach nie była już obrazą; podłączył piekarnik do prądu i z wielką radością przyglądał się jak zaczyna działać. Itamaki była jeszcze bardziej zadowolona, bo mogła włożyć babeczki by się upiekły. Kikari wróciła do kuchni i w tym momencie gospodyni stwierdziła, że jest tu zbyt tłoczno. W epicki sposób dała im do zrozumienia, że mają się przenieść gdzie indziej:
- Wynocha stąd bo rzucę was niedźwiedzią na pożarcie!
Szybko uznali tą groźbę, za realną do zrealizowania, ponieważ parę kilometrów od posesji znajdował się rezerwat przyrody. Co się równa obecności niedźwiedzi. Więc cała ich grupa przeniosła się do jadalni by nie zawadzać Pani domu.
            Nastąpił upragniony moment dla wszystkich – podano do stołu. Nikt nie miał ochotę na rozmowę, kiedy ich puste żołądki upominały się o coś do jedzenia. Tylko brzuch Asumy mimo porcji żywności co chwilę burczał, więc uznano, że musi zjeść więcej i nie żałując niczego nakładano kolejne porcje na jej talerz. W końcu talerze były puste, a całe towarzystwo oczekiwało na deser. Uznano to za doskonały moment do rozmowy:
- Tak nawiasem… Jak się tutaj znalazłem? – Odezwał się Joseph, który w końcu odzyskał przytomność umysłu.
Odpowiedziały mu jakieś pomruki, Antonia i Vincenta. Mężczyzna przyglądał im się uważnie po czym jego wzrok padł na Francisa. Blondyn poklepał się po brzuchu i zerknął zaciekawiony na kumpla:
- Coś ty mi zrobił? – Spytał mrużąc oczy.
- Ja? – Krzyknął oburzony. – Czy to zawsze muszę być ja?
Odpowiedziało mu kiwnięcie głowy oraz rechot pozostałych. Zgromił prawdziwych winowajców wzrokiem i pokazując swoje oburzenie, wstał od stołu i wyszedł:
- A ty gdzie? – Zaciekawił się Joseph.
- Odlać się! Chcesz mi potowarzyszyć? – Krzyknął z korytarza.
Pozostali nie wiedzieli co było zabawniejsze. To, że Francis zadał tą propozycję, czy to, że Joseph wydawał się ją rozważać. Z kuchni rozległ się pisk czajnika i nie wiadomo czemu, całe damskie towarzystwo uznało to za znak, że trzeba wyjść. Asuma wycierała filiżanki z kurzu, które brała Kikari i wsypywała do nich kawę. Pani Varin zalewała ją, a Itami wyciągnęła babeczki i stawiała je na paterze. Po chwili wszyscy popijali kawę i zagryzali ją babeczkami:
- Antonio… - Odezwała się Marina. – W zeszłym roku wróciłeś do kraju by napisać maturę?
- Zgadza się. – Uśmiechnął się Włoch.
- Jak Ci poszło? – Zaciekawiła się kobieta.
Szatyn podrapał się po głowie, śmiejąc się jakby chciał coś zatuszować. Jednak bystry wzrok babci Vincenta, wygrał tą rundę:
- Gdyby na maturze była greka zamiast łaciny… - Zaczął z żalem. – Może bym wyciągnął na 95%.
- A na ile Ci się udało? W ogóle nie było problemów z podejściem?
- Tak to mam tylko 90%... – Mruknął niezbyt zadowolony. – A z podejściem to było łatwo. Wystarczyło dać w łapę nauczycielowi i po sprawie.
Po chwili Włoch był pocieszany, że taki wynik jest bardzo dobry, ale widocznie ambicje Antonia były większe, niż myśleli. Oczywiście Chris chcąc zabłysnąć wiedzą, nie mógł zrozumieć po co mieć tyle z matury idąc na kucharza. Zadziwiająco dotknęło do Tośka, który tłumaczył, że jak chce się dostać do dobrej szkoły i uczyć się u najlepszych, musi mieć dobrą maturę. Jednak Anglik nie dał się zbić z tropu i doczepił się, że nie widzi sensu z biologią przy takim zawodzie. Więc Antonio dociął się, że dla niego idiotyzmem jest egzamin z IT* u historyka. Zakończeniem tej bezsensownej kłótni było skazanie męskiego grona na zmywanie naczyń.
            Słońce powoli chowało się za górami, rzucając ostatnie promienie na pole. Na tarasie siedziały Kikari i Itamaki, odpoczywając po dzisiejszym dniu. Rześkie powietrze poprawiało humor i powodowało, że nie były zmęczone. Z tego błogiego stanu wybudził ich zapach herbaty, którą podstawiała im pod nos Asuma. Z uśmiechem odebrały kubki od starszej dziewczyny i przesunęły się by mogła usiąść. Brunetka starając się nie rozlać swojej herbaty, usiadła powoli na stopniu i położyła się na deskach werandy:
- Jak myślicie, po co przyjechaliśmy tutaj? – Spytała patrząc w dach i trzymając gorący kubek na brzuchu.
- Więc ty też nic nie wiesz? – Zdziwiła się Kikari.
- Przez połowę miesiąca siedziałam w szpitalu więc nie jestem na bieżąco… - Odpowiedziała rozbawiona.
- No tak… Zapomniałam.
Itami postanowiła pójść za przykładem starszej dziewczyny i także się położyła. Szybko zrozumiała co jest w tym fajnego, ponieważ dach werandy od strony wewnętrznej, był pokryty malowidłem nieba. Mimowolnie się uśmiechnęła, uznając to za bardzo fajny bajer:
- W ogóle to wiedziałyście o ambicjach Tośka? – Zaciekawiła się szatynka.
- To jest trochę bez sensu, no bo niby kiedy chce się szkolić na kucharza. – Zauważyła Kikari i nie chcąc odstawać, także się położyła.
Leżąc tak nie mogły zauważyć smutku na twarzy Asumy. Są jeszcze młode i tego nie widzą. Wiedziała o tym i nie chciała niszczyć tej delikatnej banki jaką sobie wyobraziły. Czując, że wyczekują od niej odpowiedzi, podniosła się do pozycji siedzącej i upiła łyk herbaty:
 - Wiecie, że Joseph jest gejem? – Szybko zmieniła temat.
Tak jak myślała, haczyk został złapany i Itami zerwała się patrząc na brunetkę. Kikari klnąc pod nosem nie miała zamiaru się podnosić i kombinowała jak tu napić się tej herbaty:
- Wiedziałam! – Cieszyła się szatynka. – Na początku to były przypuszczenia, jednak podczas obiadu byłam już pewna!
-Nie ciesz się tak… -Mruknęła Kikari.
- Jak mam się nie cieszyć jak wisisz mi 20 euro?
Blondynka miała nadzieję, że jej przyjaciółka zapomniała o tym zakładzie z samolotu. Niestety jeśli miała dobrą passę w kartach to w innych grach hazardowych miała pecha. Przykładem tego było to, że zawsze przegrywała w zakładach:
- Ale możemy to zamienić na to, że przyznasz się do tego, że jednak mnie kochasz. – Powiedziała szerząc się.
- O nie! – Krzyknęła oburzona i podniosła z podłogi. – Już wolę Ci płacić, niż powiedzieć coś tak absurdalnego.
Asuma zaśmiała się z tej całej sytuacji i obserwowała jak dziewczyny poszły uregulować płatność. Spojrzała jeszcze raz na oświetlone góry i lekko się uśmiechnęła. Rozległo się skrzypienie desek i nawet się nie obróciła, dobrze wiedziała kto to spowodował. Obok niej usiadła Pani Varin pijąc grzane wino:
- Coś Cię dręczy, moje dziecko. – Zauważyła.
- Przed Panią nic się nie ukryje… - Zaśmiała się i upiła łyk gorącego napoju.
- Te dziewczyny są jeszcze młode… - Mruknęła patrząc na swój kubek. – Słyszałam waszą rozmowę… Nie rozumiem czemu udałaś, że nie wiesz co się dzieje.
Ciężko westchnęła i posmutniała. Czuła się strasznie winna temu wszystkiemu i to ją dobijało. Niestety nie udało jej się tego zataić przed Mariną, która była jak prawdziwa babcia:
- No bo to nie jest tak całkowicie pewne… - Starała się wytłumaczyć. – To tylko przemyślenia i mogą w ogóle się nie zrealizować.
- Ale jednak Vincent myśli o zrezygnowaniu. – Stwierdziła twardo. – Ja w pełni go rozumiem, bo w końcu po raz pierwszy miał styczność z ryzykiem stracenia bliskich osób i to przez tą mafię.
Poczuła jak szklą jej się oczy i robiła wszystko by pohamować ten odruch. Nie będzie płakać, bo to oznaka słabości, a okazanie tego równa się przegranej. To sobie ustaliła w dniu pogrzebu Gerarda i od tamtej pory starała się żyć zgodnie z tą zasadą. Nawet nie zauważyła jak kobieta ją przytula:
- Także nie dziwię się, że ty także masz tego dosyć… W końcu już dwa lata w tym siedzisz, a pewnym jest, że chciałabyś żyć normalnie, założyć rodzinę i się cieszyć z życia. A nie każdemu mafiosowi udaje się tak jak mojemu mężowi.
Zastanowiła się czy jej pragnienia naprawdę są takie łatwe do przewidzenia, ale Pani Varin nie wiedziała o jednym. Obiecała Vincentowi, że będzie przy nim. A zawsze dotrzymywała obietnicy, więc nie ważne co się stanie, będzie siedziała w tym bagnie.
            Francis stał przy oknie i wpatrywał się w dach tarasu. Dzięki temu, że okno znajdowało się z boku widział częściowo schody, jednak musiał na domysł obstawiać czyje to są nogi. Poczuł dym z papierosa i zerkną z dezaprobatom na przyjaciela, który siedział na łóżku i wpatrywał się w podłogę:
- Powinieneś się bardziej zastanowić. – Powiedział, a brunet podniósł na niego wzrok.
- Łatwo tobie mówić. Nie widziałeś jak oni wyglądali po tym wszystkim.
Nie umknęło jego uwadze jak Vincent ścisnął pięści i zmarszczył brwi. Westchnął i odsunął się od okna by podejść do niego i usiąść obok. Także zaczął przyglądać się podłodze jakby mógł z niej wyczytać myśli przyjaciela:
- Masz rację, ale nie tylko oni są twoim podwładnymi… Pomyśl jak to może wpłynąć na pozostałych?
Tutaj Vincent musiał mimowolnie się zgodzić z blondynem. Od jego decyzji zależało bardzo wiele, a zwłaszcza los wielu ludzi. Zaciągnął się dymem i wypuścił go świstem z ust. Naprawdę nie wiedział co ma już robić by było dla każdego dobrze. Od razu odrzucił myśl spytania Asumy co o tym sądzi bo był świadomy, że w tej decyzji mu nie pomoże. Zbyt dobrze ją znał i pamiętał obietnicę jaką mu złożyła. Że też taki głupi byłem i się zgodziłem. Poczuł jak Francis klepie go po plecach i teraz jedynie on był jego oparciem. Nigdy tak na nim nie polegał na nim ja w tej chwili:
- Słuchaj… Każdy był świadomy ryzyka podejmując się tej roboty, więc nie powinieneś z tego powodu rezygnować. – Te słowa były jak kojący balsam.
Kiwnął głową, że się zgadza i przysiągł sobie w duchu, że się nie podda. Niestety gdzieś tam wewnątrz siebie miał przeczucie, że nie będzie miał takiego szczęścia jak jego dziadek, który mimo tego zawodu, założył rodzinę. Trudno było mu się przyznać, że sam powoli marzy o takim życiu, mimo wszystko zbliżał się powoli do takiego wieku. 


_______________
Aj gdzieś mi mignął błąd, ale to było tak dawno, że nie wiem gdzie xD Jak znajdziecie to wybaczcie za to.
Do tego dość długi rozdział, ale jestem taką lamą i nie potrafię go podzielić ;u;


czwartek, 24 stycznia 2013

12


            Wieczorna panorama Paryża, zapierała dech w piesiach u większości turystów. Itamaki nie była wyjątkiem i z wielkim zafascynowaniem przykleiła się do szyby restauracji, znajdującej się w wieży Eiffla  Kikari, która siedziała obok niej, wydawała się znudzona tym wszystkim i przypatrywała się jak męskie grono wraz z Francisem, rozmawiają o interesach:
- Mam już dosyć… - Szepnęła, a szatynka spojrzała na nią. – Rozumiem, że czekamy, aż stan Asumy się poprawi, jednak zanudzę się na śmierć.
- Myślałam, ze dobrze się bawisz jeżdżąc po Chrisie. – Zdziwiła się.
Blondynka odruchowo spojrzała na anglika, który namiętnie rozmawiał przez telefon z Josephem, który jak dumny Brytyjczyk, zgubił się w Paryżu:
- Soo… - Zaczął Christopher, kiedy nagle ujrzał potrawę przyniesioną przez kelnera. – What the fuck?
Dziewczyny zaciekawione nachylił się nad stołem i ujrzały piękne ślimaczki, na cudnym półmisku. Nie mogły powstrzymać się od chichotu, jednak po chwili zastanowiły się co im zostanie podane. Kikari mogłaby przysiąść, że ujrzała u Vincenta nutkę zadowolenia i złośliwości:
- Jak nie ma Asumy to korzysta. – Szepnął Francis, który nagle znalazł się w ich okolicach.
Antonio zaproponował przyjacielowi, że się z nim zamieni i odda swoją potrawę, którą okazały się owoce morza. Dziewczyny przypomniały sobie pobyt w Chorwacji, gdzie Brytyjczyk jasno dał do zrozumienia, że nie toleruje żadnych żyjątek morskich poza rybami. Wtedy do restauracji wpadł sapiący Joseph i wiele nie myśląc padł na krześle obok Francisa:
- Po Londynie jest się łatwiej przemieszczać. – Wysapał i sięgnął po kieliszek wina.
Blondwłosy Francuz zaczął się śmiać i nawet nie zwrócił uwagi, że to właśnie było jego wino. W tym momencie Itamaki doszła do wniosku, że pozostało jeszcze jedno wolne krzesło, przy którym było nakrycie. Szturchnęła przyjaciółkę, która częściowo się zgadzała z tezą Josepha. Dziewczyna przerwała swój monolog i spojrzała na puste krzesło. Wiele nie myśląc wzięła kawałek chleba i rzuciła nim w Vincenta. Brunet zaskoczony tym, że pieczywo lata rozejrzał się jego wzrok utkwił na Kikari:
- Co? – Spytał niezbyt ogarniając.
- Kto ma jeszcze przyjść?
Uśmiechnął się i przyłożył palec do ust, że jest to tajemnicą. Jednak nie musiały długo czekać na odpowiedź bo do restauracji wkroczyła, nie kto inny jak Asuma, Francis się poderwał i przytulił przyjaciółkę:
- Weź nas więcej nie strasz. – Powiedział.
Uśmiechnęła się przepraszająco i cmoknęła go w nos. Francis się zaśmiał i przepuścił dziewczynę, która usiadła na ostatnim wolnym miejscu. Przez pierwsze chwile rozmowa opierała się na narzekaniach Asumy co do przebywania w szpitalu i na temat tego, że wykorzystała swój życiowy limit przebywania pod opieką służb zdrowia. Joseph wyjątkowo milczał i był zajęty opróżnianiem po raz enty swojego kieliszka, kiedy Christopher wzroczył nerwowo na swój, pełen po brzegi. Antonio dyskretnie zerkał na swojego brytyjskiego przyjaciela i zastanawiał się co on zrobi. Kiedy blondyn postanowił sięgnąć po kieliszek, jego twarz nagle spotkała się z talerzem pełnym Tośkowych owoców morza. Kikari podejrzanie się uśmiechnęła:
- Jednak widzę plus butów z spiczastymi czubkami. – Powiedziała.
Dziewczyny wybuchły śmiechem, a męska koalicja postanowiła zająć się wyciągać niewinne żyjątka z włosów Brytyjczyka. W tym momencie pojawił się kelner, który ledwo co pohamował rozbawienie i miał zamiar nalać wina do kieliszka brunetki. Dziewczyna zasłoniła naczynie ręką i poprosiła o wodę oraz o kartę. Mężczyzna odszedł i było widać, że informuje pozostałych współpracowników o zabawnym incydencie przy ich stoliku:
- Od kiedy ty nie pijesz? – Zdziwił się blondwłosy Francuz.
- Powinieneś dodać „i nie palisz”. – Mruknęła niezadowolona. – Lekarze mi zabronili oraz uściślili moją dietę.
Vincent na samą myśl o odstawieniu papierosów, pobladł i mimowolnie zmacał swoje kieszenie. Odetchnął z ulgą, że jednak ma przy sobie paczkę i nie będzie musiał fatygować się do sklepu. Joseph chwilę wpatrywał się w butelkę wina, którą sam opróżnił po czym spojrzał na Asumę:
- Do diety powinnaś być przyzwyczajona… - Powiedział, a Itamaki dałaby sobie rękę uciąć, że ta butelka nic na nim nie zrobiła.- W końcu w akademii także kontrolowali nasz styl żywienia.
Brunetka wzruszyła ramionami, jednak było widać, że nie pasuje jej tak okrojone menu i z wielkim żalem przyglądała się potrawą, jakich nie może jeść:
- Czekaj! – Zdziwiła się Kikari. – Powiedziałeś „nasz” czyli twój i Asumy?
- Ano… - Odpowiedział i poprosił kelnera o kolejną butelkę. – Byliśmy na tym samym wydziale.
Jakim było szokiem dla dziewczyn, że rodzony Brytyjczyk studiował we Francji. Samo wspomnienie jak Christopher z wielką dumą chwalił się, że uczył się w rodzimym Oxfordzie robiło wielki kontrast przy spokojnym Josephie. Coraz bardziej było widać tą różnicę między dwoma przedstawicielami tego samego kraju:
- A tak w ogóle to po co tu jesteśmy? – Zaciekawił się Antonio.
- Na śmierć bym o tym zapomniał! – Przeraził się Vincent. – Chodzi o kolejną sprawę.
Francis jakby niezainteresowany całą sytuacją nachylił się ku przyjaciółce i szepnął jej coś na ucho. Dziewczyna zaprzestała grzebania widelcem w nic winnej sałatce, spojrzała na niego zaskoczona, jednak po chwili szeroko się uśmiechnęła. Varin chcąc zwrócić na siebie uwagę, postanowił wykorzystać strategię Kikari i rzucił w dwójkę Francuzów chlebem:
- Nie ma randkowania w pracy. – Powiedział poważnym tonem.
Asuma spojrzała na niego i puknęła się w czoło, natomiast Francis wystawił mu język. Widocznie zirytowało to bruneta, który wstał i oparł się o krzesła swoich rodaków, patrząc na nich z góry:
- Więc po pierwsze jedziemy do Kanady.
Pozostali francuzi chcąc zrobić mu na złość nie komentowali tego i tylko szeptali o czymś. Vincent kucnął by lepiej usłyszeć o czym mówią:
- Czy wy właśnie szepczecie jedną z przedszkolnych rymowanek? – Zdziwił się rozbawiony.
Joseph chcąc zaprzestać tą dziecinadę, zaczął analizować wiadomość:
- Tym razem mamy szczęście. – Powiedział i wytarł swój talerz kawałkiem chleba. – Każdy z nas ma prawo przemieszczać się po Kanadzie bez wizy.
Szef się uśmiechnął świadomy z tej sytuacji, jednak po chwili zrzedła mu mina. Podobnie było u anglika, który skojarzył, że trzeba lecieć samolotem, a przecież on się ich panicznie boi:
- Za żadne skarby świata nie wlezę do samolotu! – Oburzył się.
- Kochany… Tak samo mówiłeś przed Chorwacją. – Odpowiedział Francis.
Brytyjczyk skwitował to morderczym spojrzeniem, co wywołało śmiech u reszty:
- Nie powinieneś tak się do mnie zwracać. – Powiedział siląc się na miły ton. – Przecież widać, że wasza dwójka jest ostatnio dość blisko. – Wskazał na Asumę i Francisa.
Wskazani spojrzeli na siebie po czym wybuchli śmiechem. Vincent, który kucał ciągle obok nich, także się zaśmiał:
- Przecież on jest dla mnie jak brat. – Powiedziała brunetka sięgając po szklankę z wodą.
- Kolejny. – Zaznaczył blondyn.
- Przydałaby mi się jakaś siostra… - Zaśmiała się.
Varin dostał nagłego olśnienia i stanął za krzesłem przyjaciela, po czym chwycił jego blond włosy w dwie dłonie, tworząc dwa kucyki. Itami podłapując myk sięgnęła do kieszeni, z której wyciągnęła dwie różowe wstążki i podała szefowi. Blondyn ciągle się śmiejąc, pozwolił Vincentowi na zawiązanie kucyków po czym zaczął machać głową na boki:
- Jak zgoli się zarost to będzie siostrzyczka. – Ucieszył się brunet.
- Ej! To jak mam być siostrą to chce być jakoś podobny do Asumy. – Udał oburzenie francuz.
Itamaki spojrzała na Kikari, która po chwili trzymała brunetkę za ręce, kiedy szatynka związywała jej włosy w dwa kucyki.
            Mijał tak miło czas póki lekko wcięty Christopher postanowił powiadomić świat, że to on i Joseph mają większe prawo przebywania na terytorium Kanady, powołując się na fakt, że ich królowa sprawuje władzę nad tym krajem. Francuska większość grupy postanowiła nie być obojętna i od razu wyskoczyła, że w rzeczywistości wygląda inaczej, a francuski w wersji kanadyjskiej jest częściej używany od angielskiego. Po tym argumencie włosko-japońska koalicja postanowiła się oddalić na tyle ile było to możliwe. Nie trzeba było długo czekać kiedy w ruch poszły hymny kanady w dwóch językach. W końcu personel restauracji postanowił ich wyprosić z lokalu z powodu przeszkadzania innym klientom. Asuma śmiejąc się szła z dziewczynami przodem, w kierunku parkingu. Pozostali zostali z tyłu, asekurując wymiotującego Christophera. Brunetka oparła się o maskę Range Rover’a blondyna i odruchowo zaczęła szukać w torebce papierosów. Po chwili sobie przypomniała, że nie może palić i zaśmiała się gorzko:
- Wyjdzie Ci to na zdrowie. – Pocieszała Itamaki.
- Ale źle się skończy dla mojej tali. – Zaśmiała się na samą myśl o skubaniu słonecznika by zapomnieć o paleniu.
Pojawili się pozostali, którzy doprowadzili jakoś do ładu Brytyjczyka ze słabą głową. Francis widząc, że maska jego wspaniałego samochodu służy za siedzenie, udał oburzenie. Szybko odsunęła się od pojazdu i ruszyła w kierunku swojego Audi. Kiedy Mercedes zaczął wyjeżdżać z swojego miejsca, przypomniała sobie o czymś. Machnęła ręką i Vincent otworzy zaskoczony okno:
- Będę później bo muszę coś załatwić. – Krzyknęła chcąc zagłuszyć ryk silnika włoskiego Ferrari.
Brunet kiwnął głową i powiedział tylko by uważała na siebie. Szybko wsiadła do swojego samochodu i ruszyła jedną z paryskich ulic.
- Panie Deliviet, przyszedł ktoś do Pana. – Odezwała się niska starsza kobieta, w stroju pokojówki.
Mężczyzna podniósł wzrok znad dokumentów i spojrzał zaskoczony na zegarek. Było nieźle po jedenastej w nocy, więc niezbyt była to stosowna pora na odwiedziny. Miał właśnie powiedzieć służącej by pogoniła gościa, kiedy została pociągnięta do tyłu, a jej miejsce zajęła Asuma. Zaskoczony poderwał się z miejsca i chciał sięgnąć po pistolet, na widok jak dziewczyna zamyka drzwi na klucz:
- Nawet nie myśl o tym… Oboje wiemy, że to ja mam lepszy refleks. – Powiedziała zerkając przez okno.
- Dość szybko doszłaś do zdrowia. – Powiedział starając się ukryć swoje zdenerwowanie.
Zaśmiała się i pochyliła nad jego biurkiem. Widział w jej oczach złość i miał nadzieje, że ta stara baba, którą zatrudnia ma jakiś rozum i powiadomi kogoś o zaistniałej sytuacji. Oczami wyobraźni widział jak dzwoni po jego syna, który od paru lat chodzi na siłownię, jednak wystarczyło jak spojrzał na Asumę i wiedział, że pewnie nie dałby sobie z nią rady. Niestety jego pierworodny był wielkim kobieciarzem:
- Jak widać… Jednak na samą myśl, że naraziłam życie dla taką kupę gnoju, robi mi się niedobrze.
- O czym mówisz? - Poczuł jak kropelki potu pojawiają się na jego czole.
- Dobrze wiesz, Deliviet. A może powinnam nazwać Ciebie, Andrijev.
Pobladł i czuł, że robi mu się duszno. Nie mógł uwierzyć, że wyszło na jaw to kim jest naprawdę. Powoli usiadł na swoim fotelu i ostrożnie sięgnął po butelkę whisky. Musiał stanowczo się napić, kiedy opróżnił jednym haustem szklankę, poczuł się odrobinę lepiej:
- Czego chcesz? – Spytał patrząc na nią bacznie.
- Pragnę jedynie wiedzieć dlaczego Pietrovic Ciebie poszukiwał.
- A co tobie do tego? – Zdziwił się.
- Chyba mam prawo wiedzieć po tym co przeszłam ratując twój tłusty zadek. – Powiedziała zdenerwowana i usiadła na krześle.
Ciężko westchnął, przypominając sobie metody wyciągania informacji stosowane w Łubiance. Dobrze wiedział, że ta dziewczyna przeszła piekło i nie chciał się przyznać, że ma do niej teraz wielki szacunek. Sięgnął po czystą szklankę i nalał do niej alkoholu, po czym podał Asumie:
- To będzie dość długa opowieść.
            Z lekkim lękiem rozglądał się po ulicy, pełnej kapitalistów - jak to by określili jego towarzysze. Nie znał zbytnio języka kraju w jakim przebywał, jednak jakimś cudem udało mu się do niego dotrzeć. Spojrzał na małą karteczkę, która wraz z portfelem była jego jedynym bagażem. Nagle mignął mu jakiś mężczyzna, który wyglądał na rodaka. Zaczepił go i pytając po rosyjsku spytał gdzie znajduje się ulica, z kartki. Nie mylił się i mężczyzna z charakterystycznym akcentem z wschodu, wytłumaczył mu jak ma iść. Podziękował mu z wielką radością i ruszył w wskazanym kierunku. Po parunastu minutach doszedł pod ogrodzenie, za którym znajdował się duży dom. Wziął głęboki oddech i podszedł do bramy i nacisnął guzik. Po chwili pojawił się duży mężczyzna w czarnym garniturze i zmierzył go wzrokiem:
- Idź stąd przybłędo, to nie dzielnica dla takich jak ty. – Fuknął.
- Marco! – Rozległ się krzyk.
Goryl się obrócił i po chwili jego mina zrzedła, kiedy jego szef widząc Lwa, wyciąga do niego ręce i wita jak najlepszego przyjaciela:
- Co Cię sprowadza do Francji? – Pyta Vincent i prowadzi go ku wejściu do domu.
- Mam pewien problem… - Wyjąkał niepewnie.
Mężczyzna spojrzał na niego znad swoich okularów i wskazał by wszedł do gabinetu:
- Marina, kochanie! – Krzyknął. – Mam gościa, będę u siebie w gabinecie. Nie przemęczaj się i nie wstawaj z łóżka.
Po chwili wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Uśmiechnął się do niego i wyciągnął cygara. Lew pokręcił głową na samą myśl, palenia tak drogiej rzeczy. Patrzył jak Varin siada naprzeciw niego i odpala cygaro:
- Wiesz moja żona jest w ostatnim trymestrze. – Powiedział niesłychanie zadowolony, nie mogąc się powstrzymać od pochwalenia tą nowiną.
- Gratuluję. – Odpowiedział nie mając odwagi zadać pytania.
- Ale co Ciebie sprowadza?
- Trochę głupio mi o tym mówić…
Mężczyzna zmartwiony zmarszczył brwi i spojrzał na swojego kumpla. Adrijev poczuł się spięty i starał się jakoś przypomnieć swoją zaplanowaną wcześniej przemowę:
- Pamiętasz Pietrovica? – Odpowiedziało mu kiwnięcie. – Znam się z nim od początku pracy w KGB, jednak ostatnio się zaczął zmieniać. Jakby zaczął podejrzewać, że to ja jestem odpowiedzialny za przecieki. – Vincent widocznie się zaniepokoił, ponieważ Lew był bardzo cennym pracownikiem. – Ale najgorszym jest coś innego…
- Co?
- Obwinia mnie o śmierć swojej narzeczonej…
Padła niezręczna cisza, żadne z nich nie miał siły nic powiedzieć. Siedzieli milcząc i wpatrywali się w siebie. Po chwili Varin się podniósł i nalał do szklanek whisky, wrzucił do nich lód i podał jedną Lwowi. Podszedł do okna i pociągnął krótki łyk:
- Zrobiłeś to?
- Nieświadomie… Sama pojawiła się w miejscu gdzie podłożyłem ładunek by pozbyć się Wasiliewa.
Ponownie milczeli jednak było to spowodowane piciem alkoholu. Vincent sięgnął po telefon i rozmawiał z kimś po Francusku. Kiedy skończył, uśmiechnął się lekko:
- Pomogę Ci. – Powiedział i poklepał go po plecach. – Ale musisz nauczyć się francuskiego.
            Wpatrywała się w pełną szklankę i układała to wszystko w głowie. Zaczęła się zastanawiać czy warto było przechodzić te tortury z powodu tego człowieka:
- Varin załatwił by jego znajomi mnie zaadoptowali, tłumacząc, że jestem biednym studentem z Rosji. – Zakończył swoją opowieść.
Wstała powoli z krzesła i otworzyła drzwi. Dostała to czego chciała i uznała, że jednak nie żałuje niczego:
- Nikomu o tym ni  powiem… - Uśmiechnęła się i po chwili schodziła schodami.
Minęła wystraszoną służącą, która widząc ją pobladła. Kiedy stała w drzwiach zobaczyła przez ramię jak przerażona wbiega do gabinetu swojego pracodawcy. Zaśmiała się pod nosem i wsiadła do samochodu.

___________________________
Zapomniałam jak to jest napisać rozdział bez żadnych części xD

niedziela, 13 stycznia 2013

11 cz.2


            Zauważyła, że tym razem jej ochroniarze nie są zbytnio pewni siebie i z pewnym lękiem wpatrywali się w drzwi. Zaczęła się zastanawiać dlaczego się przyłączyli do Pietrovica:
- Nie wierćcie się. – Odezwał się jeden, jednak nawet nie było słychać w jego głosie nuty powagi.
- Co mam poradzić na to, że te węzły są nieumiejętnie związane. – Odpowiedziała.
Drugi Rosjanin mimowolnie się uśmiechnął i zaczęła coś czuć, że oni na serio nie są tacy źli:
- Dlaczego z nim pracujecie?
- Nie wasza sprawa. – Ponownie odezwał się mężczyzna.
Nie padł żaden cios więc może coś wyciągnę. Pomyślała i ponownie się zaczęła wiercić. Nie kłamała mówiąc, że więzły są źle zawiązane i na pewno gdyby nie jej osłabienie to by się z nich wyswobodziła:
- No nie wiem…W końcu przez to siedzę tutaj. – Odpowiedziała, ciesząc się, że może jakoś normalnie porozmawiać.
Mężczyźni wymienili się spojrzeniami jakby zastanawiali się nad odpowiedzią. Myślała nad tym by się uśmiechnąć jednak mięśnie jej twarzy niezbyt chciały pomóc w tym zadaniu, więc zrezygnowała. Jeden z nich westchnął co drugi skwitował uśmiechem:
- Tak na serio to nie mieliśmy wyboru… - Odpowiedział. – Od naszej współpracy zależało życie najbliższych…
- Mogliście powiadomić o tym Petersburg.
- Nie, to i tak nic by nie dało…
Spojrzała w sufit zastanawiając się czemu ludzie od razu stawiają na to, że im się nie uda. Chociaż czy sama dość niedawno podobnie myślała. Spuściła wzrok i zaczęła się przyglądać podłodze:
- Skąd wiecie… Możliwe, że zmieniłoby to wszystko. – Szepnęła. – Moglibyście rozwiązać mnie?
Skierowali swój wzrok na nią i było widać, że zaskoczyła ich ta propozycja. Starszy mężczyzna wręcz był w wielkim szoku tak bezczelną prośbą, jednak młodszy wydawał się to rozmyślać:
- Weźcie pod uwagę, że prędzej czy później moi przyjaciele tu się pojawią… Jeśli mnie rozwiążecie na pewno nie posuną się do użycia broni, a przecież macie rodziny…
Wiedziała, że takie gadanie może nic nie wskórać bo jednocześnie jest ryzyko, że Pietrovicz zjawi się przed nimi. Usłyszała kroki jednego z mężczyzn i kiedy chciała podnieść głowę, poczuła jak osuwa się na bok. Przez chwilę była zdezorientowana tym, że po prostu leży na boku jednak jej mózg zaczął łączyć ze sobą informację i w tym momencie nagle mogła poruszyć kończynami. Obróciła się na plecy i spojrzała na starszego Rosjanina który chował nóż:
- Dziękuję. – Szepnęła.
Odpowiedział jej uśmiech i poczuła, że robi się bardziej senna. Szybko zrozumiała, że przy takiej wygodzie nie ma już szans na to by po tylu godzinach bez snu, opierać się:
- Jak przyjdą twoi to Cię obudzimy. – Odezwał się młodszy.
Wiedziała, że takie bezgraniczne zaufanie nie jest normalne u niej, jednak w takiej sytuacji potrafiła zrobić wyjątek. Ziewnęła i po chwili zasnęła.
            Kikari oparła się o wilgotną ścianę i spojrzała ze znudzeniem na pusty korytarz. Nie wyglądało na to by ta część budynku w ogóle była używana. Zerknęła na Itamaki, która myślała podobnie jak blondynka i większą część ich oddziału wysłała na górę:
- Moim skromnym zdaniem nie ma czego tutaj szukać… - W końcu się odezwała, poprawiając kołczan ze strzałami.
- Zgadzam się z tym, ale rozkaz to rozkaz. – Odpowiedziała szatynka, siląc się na uśmiech.
Souten westchnęła i ruszyła w głąb korytarza, co chwilę zerkając na Itami. Szatynka ciągle trzymała jedna rękę na rękojeści swojej katany i przyglądała się każdym drzwiom jakie mijali. Nawet nie sprawdzali czy ktoś tam jest, ponieważ zamki była tak przerdzewiałe, że na pewno nie dało się ich otworzyć. Nagle Itamaki stanęła:
- Co jest? – Spytała Kikari.
- Czy tylko mi się wydaje, że niemożliwym jest by w tak szybkim czasie rdza pokryła te drzwi?
Blondynka przez chwilę analizowała słowa przyjaciółki zerkając na pozostałe drzwi. Przypomniała sobie, że ten budynek został wybudowany pięć lat temu, jednak przy takiej wilgotności wszystko jest możliwe. Wtedy spojrzała tam gdzie Ikadea i zrozumiała to pytanie. Niegdyś metalowe drzwi były całkowicie pokryte rudawym nalotem:
- Podajcie mi plan. – Wydała rozkaz.
Jeden z mężczyzn podał jej arkusz papieru, który szybko rozwinęła i zaczęła poszukiwać miejsca gdzie się znajdują. Kiedy go znalazła poprosiła jednego z towarzyszy by rozszyfrował oznaczenia techniczne na miejscu drzwi:
- Stal nierdzewna. – Przeczytał. – I to tylko na tych drzwiach.
To wystarczyło by uznać, że to jest coś dziwnego. Dziewczyny spojrzały po sobie i w tym momencie drzwi z wielkim impetem zderzyły się z ścianą. W ich progu stanął starszy siwiejący mężczyzna, który podobnie jak one był zaskoczony czyjąkolwiek obecnością. Kikari sięgnęła szybko po strzałę kiedy mężczyzna wyciągną kałasznikowa:
- Uwaga! – Krzyknęła, jednak zagłuszyły ją strzały.
Niestety korytarz miał minus taki, iż nie można było się nigdzie schować, jednak obyło się bez większych ofiar. Itamaki szybko zareagowała i po pierwszych strzałach, wyciągnęła swoją katanę i wytraciła broń z ręki mężczyzny. W tym momencie Kikari wycelowała i pociągnęła za spust. Strzała wbiła się w lewy bark mężczyzny, który z hukiem runął na ziemię:
- Wszyscy cali? – Krzyknęła patrząc na pozostałych.
Mężczyźni ociężale ponosili się z ziemi, mamrocząc coś pod nosem. Odetchnęła z ulgą, że nikomu nic nie jest:
- Ja krwawię! – Przeraziła się Itami, patrząc na swoją rękę. – A nie, to nie moja krew.
Souten pacnęła się w czoło, nie mogąc pohamować śmiechu. W tym momencie ranny mężczyzna jęknął z bólu, przypominając o swojej obecności. Podeszły do niego i doznały szoku:
- Pietrovicz.
            Natomiast Christopher zaczął się zastanawiać jakim cudem, można mieć tak porytą orientację w terenie, bo co chwilę Vincent się pytał gdzie ma iść. Sięgnął po kubek kawy, ciągle zerkając na swoje urządzenia. Jego zadaniem było kontrolowanie całej sytuacji i bieżące informowanie co się dzieje. Nawet by mu to przypadło do gustu, gdyby nie fakt, iż siedzi w bardzo małym busie. Na jednym z ekranów pojawiła się informacja, że dziewczyny chcą się z nim skontaktować. Westchnął ciężko i korzystając z resztek wolnego miejsca, przesunął swoje krzesło obrotowe w stronę buczącego urządzenia i nałożył słuchawki:
- Co jest? – Spytał siorbiąc kawę.
- Przestań mi tu, kurwa, siorbać do słuchawki! – Krzyknęła Kikari.
Przewrócił teatralnie oczyma i odstawił kubek, patrząc w inny ekran gdzie widział cały budynek:
- Tylko po to dzwoniłaś? – Spytał znudzony.
- Nie. – Odpowiedziała. – Mamy Pietrovicza.
W tym momencie jego stoicki spokój legł w gruzach i mimowolnie poderwał się na równe nogi. Skończyło się to dość bolesnym spotkaniem z sufitem i padnięciem ponownie na krzesło:
- Że jak? – Krzyknął zaskoczony i zaczął nawalać w klawiaturę.
- Wpadł na nas i przydałaby się pomoc medyczna bo się nam zaraz wykrwawi.
- Zaraz grupa medyczna będzie na miejscu.
Zdjął słuchawki i zaczął przyglądać się planu budynku, a dokładniej czerwonej kropce znajdującej się w sektorze 7. Szybko wysłał wiadomość do grupy medycznej, którą po chwili zobaczył jak biegnie do budynku. Ponownie założył słuchawki:
- Do wszystkich jednostek. Pietrovicz został schwytany.
- Powtarzam. Pietrovicz został schwytany. – Rozległ się głos Chritophera w słuchawce.
Spojrzał na Antonia, który także odebrał wiadomość. Teoretycznie zwyciężyli, jednak nie wiedział jak Moskwa zareaguje na pojmanie szefa. Jednak szybko wyrzucił to z głowy kiedy ujrzał drzwi z upragnionym numerem sto jedenaście. Antonio tradycyjnie kopnął w drzwi, a Vincent wpadł do pomieszczenia z bronią. Miał pociągnąć za spust kiedy przeanalizował obraz jaki widział. Rosjanie stali po bokach sofy, na której spała Asuma. Na początku się przeraził, że stało się najgorsze jednak szybko zauważył, że dziewczyna oddycha. Nie puszczając broni przyglądał się ochraniarzom, którzy nawet nie sięgnęli po swoją broń. Spokojnie stali i czekali na rozwój wydarzeń. Włoch położył rękę na ramieniu kumpla:
- Chyba są po naszej stronie. – Odezwał się.
Dopiero teraz się uspokoił i schował pistolet. Jeden z Rosjan, uśmiechnął się i lekko szturchnął Asumę. Dziewczyna przez dłuższy czas się przebudzała, jednak otworzyła powoli swoje zaspane oczy. Widać było, że trochę jej zajmowało analizowanie sytuacji, co wskazywało na jej wykończenie. Uśmiechnęła się słabo i za pomocą obu mężczyzn, usiadła:
- Trochę wam to zajęło. – Powiedziała cicho.
- Wybacz. – Odezwał się Vincent i spojrzał na Antonia, który prosił o wsparcie grupy medycznej.
Brunetka zaczęła się powoli podnosić, jednak po tak długim byciu w więzach jej nogi odmówiły posłuszeństwa i gdyby nie Vincent, to by upadła na podłogę. Francuz posadził ją ponownie na kanapie i spojrzał na Rosjan:
- Dziękuję wam…
- Ja jestem Ivan, a to Misza. – Powiedział starszy mężczyzna.
- Dziękuję wam Ivanie i Miszo. – Poprawił się. – Wasz szef jest już pod naszą kontrolą.
Mężczyźni wyraźnie odetchnęli z ulgą i uzgodnili wraz z Vincentem, że powiadomią pozostałych kumpli, że to już koniec. W tym samym momencie pojawiło się wsparcie medyczne.
            Jasne światło wpadło do pomieszczenia, które i tak było już wystarczająco jasne. Asuma wpatrywała się w biały sufit, który znała już na pamięć. Wiedziała gdzie znajduje się dane pęknięcie, jaką ma długość oraz jego kąty:
- Nie chcę tu leżeć. – Odezwała się urażona.
Gdzieś obok niej rozległ się śmiech Denisa, który po chwili syknął:
- Niech Pan uważa. – Mruknęła jakaś kobieta. – Dwa złamane żebra same się nie zrosną.
Obróciła lekko głowę i przyglądała się pulchnej kobiecie w stroju pielęgniarskim, która zajmowała się zmianą opatrunków u mężczyzny. On sam nie wydawał się z tego faktu zadowolony, jednak potulnie milczał. Usłyszała jak drzwi od pokoju się otwierają, a z nimi pojawił się szmer rozmów. Niechętnie obróciła głowę w drugą stronę i zaczęła przyglądać się przyjaciołom:
- Nienawidzę was. – Burknęła.
Wszyscy oprócz Christophera się zaśmiali, a Asuma nadymała urażona policzki. Wcale nie chciała przesiadywać w szpitalu, gdzie Ci idioci ją zawieźli:
- Jak chcesz dalej z nami jeździć to musisz tu siedzieć. – Odpowiedział Vincent siadając pomiędzy łóżkiem przyjaciółki, a brata.
Gruba pielęgniarka spojrzała niezbyt przychylnie na taką grupę ludzi i widocznie miała się odezwać, kiedy w jej ręce pojawił się rulonik rubli. Uśmiechnęła się obleśnie i wyszła z pokoju, zamykając za sobą cichutko drzwi:
- Jak wam mija czas? – Odezwał się Denis.
- Pomijając to, że twoja małżonka chciała strzelać do mnie z dubeltówki na wieść, że jesteś w szpitalu? – Spytał się odchylając na krześle.
Itamaki zlewając na brata szefa, usiadła na łóżku Asumy i zaczęła się szeroko uśmiechać. Brunetka mając za ślepy punkt wszystko co znajdowało się przed nią, nie była świadoma tego dziwnego zjawiska. Kikari przewracając oczyma sięgnęła po pilot i zmieniła kąt nachylenia łóżka, że starsza dziewczyna teraz siedziała:
- Dzięki. – Sapnęła.
- Luz. – Odpowiedziała.
- Jak długo będziesz tutaj siedzieć? – Spytał Antonio, opierając się o szafkę.
- Wstępnie określają, że do końca miesiąca. – Mruknęła.
Nagle Vincent się poderwał z krzesła i wybiegł z pokoju, zostawiając pozostałych w stanie osłupienia. Poszkodowani spojrzeli na siebie, zastanawiając się co znowu temu idiocie odbiło. Po paru minutach brunet powrócił w towarzystwie lekarza:
- No więc uda się? – Spytał gorączkowo.
- Jak stać Pana na to…
- No to umowa stoi! – Krzyknął zadowolony Vincent.
Lekarz też się ucieszył i przeprosił wszystkich, po czym wyszedł. Asuma spojrzała na kosz owoców, który Christopher trzymał i wyciągnęła do niego ręce. Anglik posłusznie podał podarunek i po chwili z satysfakcją przyglądał się jak jabłko zderza się z głową szefa:
- Ał! – Krzyknął przerażony nagłym atakiem owoców.
- Co ma się udać? – Spytała wkurzona i rzuciła pomarańczą.
W tym momencie Itami skojarzyła, że z pomarańczy robi się sok i z godnością bramkarza rzuciła się na owoc:
- To, że przenosimy Ciebie do szpitala we Francji, gdzie jest lepsza opieka. Oczywiście na potrzeby wynająłem prywatny samolot – Odpowiedział z satysfakcją.
Gdyby nie ból to by z całą pewnością pacnęła się w czoło.

___________
I w ten sposób żegnamy się z Rosją (w końcu)! Rozdzialik szybko dodany, ponieważ jak najszybciej chciałam zakończyć tą akcję. 
            
piątek, 11 stycznia 2013

11 cz.1

- Skąd pewność, że to akurat tam będą? – Przyglądał się punktowi oznaczonemu na mapie.
- To jedyny budynek w tym okręgu, który przypomina starą Łubiankę. Do tego należy do niego oraz jak nam wiadomo, wnętrze jest dokładną kopią wspomnianego budynku.
- Dokładną? – Zdziwił się Vincent. – Skąd to wiecie?
- Paru z naszych ludzi podjęło się pracy, przy budowie w celach czysto zarobkowych i dopiero teraz wyjawili nam dokładniejsze plany budynku. Ponieważ jak wiadomo, część nas pracowała w Łubiance to od razu rozpoznaliśmy ten sam schemat.
Brunet kiwną głową i zaczął poważnie się głowić. Najważniejsze informacje posiadali i jeśli nic nie zostało zmienione od tamtego czasu, to posiadali szczegółowy plan samego budynku. Jednak coś mu mąciło myśli kiedy tylko przyglądał się rysunkowi technicznemu. Zmarszczył brwi kiedy określił co go niepokoiło:
- To jest duży obiekt, pełen pomieszczeń… Jak macie zamiar znaleźć ich tak szybko, by Moskwianie nie zareagowali na przykład zamachem na ich życie?
Padła niezręczna cisza, która wręcz mówiła, że nie ma takiej możliwości by tak przeprowadzić tą akcję. Westchnął i oparł się o ścianę, patrząc na wszystkich zebranych:
- Na czym polega wasz plan? – Spytał zdejmując okulary, które założył kiedy przyglądał się mapie.
- W ciągu następnych dwudziestu czterech godzin, będziemy wysyłać w roboczych busach ludzi, których wysadzimy w pobliskiej miejscowości. Oni jak najdyskretniej przemieszczą się w okolice naszego celu, każda z grup będzie miała wyznaczony dany punkt gdzie będą czekać na dalsze rozkazy. Oczywiście nie będą mogli wykonywać żadnych ruchów zbrojnych i w razie dekonspiracji mają się wycofać. – Zaczął tłumaczyć Christopher. – Najważniejsza jest dyskrecja… Nikt nie może wiedzieć, że coś takiego ma miejsce!
- Dlatego każdy z… oddziałów nie będzie wiedział o położeniu reszty. Wyjątkami są te, które będą zaczynać, ale będą znać miejsce tylko tych, którzy z nimi pracują. – Odezwała się Kikari.
- Oczywiście nie zapominając o tym, że kiedy ich znajdziemy to na pewno będą potrzebować pomocy medycznej, więc wypuścimy jeden bus z paroma lekarzami i sprzętem medycznym. – Kontynuował Antonio.
- Aby uniknąć niespodzianki podczas wynoszenia rannych, będą jak to określiła Panienka Souten; oddziały których zadaniem będzie pozbycie się strzelających z okien. Zapewniam, że będą to nasi najlepsi snajperzy. – Dokończył Wasilij.
Vincent z uwagą się im przysłuchiwał i zaczął sobie wyobrażać przebieg akcji. Zerknął na swojego dziadka, który mimo panującej sytuacji, wydawał się dumny, że tacy ludzie niegdyś dla niego pracowali.
                Słońce powoli wschodziło, oświetlając jeszcze zaspane ulice Sankt Petersburga. W okolicach nadmorskich, unosiła się lekka mgła, a rybacy przygotowywali się do wypłynięcia w morze. Vincent siedział na pomoście i przyglądał się temu wszystkiemu, ze stoickim spokojem. Wiedział, że powinien odpocząć by być w pełni siły podczas akcji odbicia, jednak nie potrafił usnąć. Za każdym razem kiedy jednak morfeusz wygrywał, budził się przerażony tym co mu się śniło. Chcąc wyrzucić z myśli te koszmary, zaczął się bawić krótkim nożem, który trzymał jeszcze za czasów harcerskich. Teraz raczej mu już nie służył, a był bardziej amuletem, który miał przynosić szczęście:
- Tu się schowałeś. – Odezwał się starszy mężczyzna, który uśmiechał się jakby znalazł dziecko bawiące się w chowanego.
- Nie chowałem się… - Mruknął i schował nóż.
Pan Varin z wielkim stęknięciem, usiadł obok wnuka i zaczął się przyglądać morzu, które przybrało pomarańczową barwę:
- Morze jest wspaniały miejscem by wyrzucić z siebie to co zadręcza duszę. Ile musi ono mieścić w sobie żalów, wyznań, gniewu… To jest wręcz morze emocji i myśli. - Powiedział i rzucił kamyk daleko przed siebie. – A ty co do niego dorzuciłeś?
- Co Cię tak nagle wzięło na takie przemyślania… - Zaśmiał się brunet, jednak po chwili ucichł. – Czy tak trudno się domyślić, co zaprząta mi głowę?
- Nie jestem tobą, więc nie wiem co siedzi w tej pustej makówce. – Puknął lekko wnuka w czoło, chcąc go jakoś rozbawić.
- Przecież to proste i nie trzeba być mną… Chociaż czy ty teraz nie jesteś mną, a ja tobą? – Spytał się jednak po chwili machnął ręką, że nieważne. – Zastanawiam się jakby się to wszystko potoczyło gdybym ich nie zwerbował… Gdyby główny skład nie powstał.
Starszy mężczyzna zmarszczył brwi, widocznie niezadowolony z odpowiedzi jaką usłyszał. Przez chwilę wyglądało jakby chciał wrzucić swojego następcę do morza, jednak zabrał rękę i spojrzał pod swoje nogi, jak fale zderzają się z belkami:
- Po pierwsze nie myśl o takich rzeczach. W tym fachu nie ma czegoś takiego jak „gdyby”, nie można sobie gdybać bo to nic nie daje. Do tego teraz wiesz, dlaczego ja unikałem jakichkolwiek powiązań pracy z najbliższymi. No ale to nie czas na takie rozmowy, bo musimy wypocząć przed wyjazdem.
Podniósł się ociężale i dało się usłyszeć jak coś mu strzyka w kościach. Przeklął parę razy pod nosem i poklepał wnuka po plecach, by także się ruszył. Vincent niezbyt chętnie wykonał polecenie.

                Zaczęła się powoli zastanawiać jak jej organizm może wytrzymywać tyle bez snu, albo raczej ile jeszcze da radę tak pociągnąć. Mimo iż ponownie ją posadzono na kanapę to jednak tym razem, zabezpieczyli się by nie było powtórki ostatniego. Więc została przykuta do kanapy, za pomocą kilku węzłów. Jednym plusem tej sytuacji jest to, że jest mi tak niewygodnie. Pocieszała siebie w myślach. Powoli zaczęła się niepokoić co z Denisem, który przecież był poważniej ranny od niej. Nie mogła się dłużej głowić nad tym, ponieważ Pietrovic powrócił, wycierając z obrzydzeniem swoje ręce. Nie umknął jej fakt, że chusteczka była poplamiona prawdopodobnie krwią. W duchu pomodliła się by to nie była krew Denisa:
- Widzę, że się jeszcze jakoś trzymasz... – Zaśmiał się pod nosem i usiadł na krześle.
Nie miała ochoty na odpowiedzenie mu, bo pewnie by nie szczędziła w szyderstwach, a biorąc sytuację w jakiej była, to wolała milczeć. Mężczyzna widzą to jedynie się zaśmiał i spojrzał na swojego podwładnego. Rosjanin pod napływem wzroku szefa, zasalutował i opuścił pomieszczenie. Nie podobał się jej ten fakt i zwiększyła swoją czujność, która i tak była już na wyczerpaniu:
- Dosyć tych podchodów i teraz odpowiesz mi na parę pytań. – Rzekł spokojnym głosem i bliżej się niej przysunął. – Gdzie znajduje się Lew Andrijev?
Jej rozum musiał przez chwilę zanalizować to pytanie, ponieważ z coraz większym zmęczeniem trudniej rozumiała rosyjski. Kiedy zrozumiała co powiedział, zaczęła się zastanawiać kim jest poszukiwany człowiek. Siergiej był cierpliwy, jakby wiedział, że w takim stanie myślenie sporo zajmuje. Spojrzała na niego zdziwiona:
- Przecież on nie żyje…
Rosjanin nagle się zerwał z krzesła i kopnął je pod ścianę z taką siłą, że rozpadło się na części. Pochylił się nad Asumą, chwytając ją za żuchwę:
- Nienawidzę kiedy ktoś próbuje mi wcisnąć taki kit… - Syknął.- Jeszcze raz się pytam. Gdzie jest Andrijew!
- Powtarzam, że on nie żyje.
Pietrovic puścił jej podbródek i chwycił kij, który pozostawił jego wspólnik. Spojrzał na nią i zamachnął się, w ostatniej chwili wypuścił go i zaczął się śmiać:
- No tak… Przecież on nie żyje. – Śmiał się coraz bardziej. – Lew Andrijev jest trupem! – Krzyknął i kopnął pozostałości po krześle.
Poczuła się zbita z tropu widząc śmiejącego się Rosjanina, który zachowywał się teraz jak typowy wariat. Stanowczo to nie pomagało jej w tej sytuacji:
- Ale! – Zakrzyknął i podbiegł do kanapy. – Ale zmartwychwstał jako ktoś inny! – Krzyknął prosto w jej twarz. – Ale kto?
Milczała i jedynie wpatrywała się w te bladoniebieskie oczy, które emanowały szaleństwem. Nie wiedziała co zrobił ten którego szuka, ale przez niego Siergiej zwariował. Tego była pewna. Jego oczy wbijały się w nią żądając odpowiedzi, której nie znała. Nie mogła tego powiedzieć bo by oznaczało, że nie jest już potrzebna:
- Kim jest teraz ten skurwiel? – Zapytał tym razem po francusku. – Jakie nazwisko przybrał Ruski Wilk?
Zamurowało ją. Nagle jej mózg zaczął ciężej pracować i szybko skojarzył wszystkie fakty, opuściła wzrok będąc w zaszkodzeniu ze swojego odkrycia. Wiedziała, że popełniła błąd. On też to wiedział i miał pewność, że usłyszy odpowiedź. Uniósł jej podbródek karząc patrząc w oczy i oczekiwał odpowiedzi. Nie wiedziała co zrobić i jak się wszystko potoczy po danych odpowiedziach. Nagle drzwi się otworzyły i stał w nich zasapany mężczyzna:
- Szefie…
- Czego! – Krzyknął nie odwracając swojego wzroku od niej. – Mówiłem by mi nie przeszkadzać, więc wynocha!
- Ale.. – Zająkał się.
Puścił jej podbródek i wyciągnął pistolet za pazuchy, który przystawił do czoła swojemu podwładnemu:
- Nie słyszałeś co powiedziałem? – Spytał i pociągnął za spust.
Rozległ się huk wystrzału i dźwięk padającego ciała. Przyglądała się temu z niewzruszoną miną, jednak wewnątrz była przerażona. Do czego jest zdolny człowiek, który zabija swoich współpracowników? Nie zdążyła poważniej pomyśleć nad odpowiedzią kiedy poczuła zimną stal na swojej skroni:
- Chcesz do niego dołączyć? – Spytał, uśmiechając się.
- Pietrovic! – Ktoś krzyknął i prawie się nie potknął o zwłoki kumpla. – Mamy kłopot na dole.
- Ty też chcesz kulkę w łeb! – Ryknął i wycelował z pistoletu w drugiego mężczyznę.
- Petersburg szturmuje dół. – Odpowiedział przerażony.
Siergiej nagle znieruchomiał i podbiegł do jednej ze ścian. Przyłożył rękę i po chwili fragment ściany ustąpił wpuszczając zimne nocne powietrze. Mężczyzna spojrzał z ukrytego okna na zewnątrz jednak nic nie mógł zauważyć przez mrok. Przeklął parę razy i ruszył ku drzwiom:
- Rzucić czerwoną racę i wystrzelać tych skurwysynów na dworze, tych wewnątrz też wybić! Zwiększcie ochronę tej dwójki i mają oni żyć! Rozumiemy się? – Wydał rozkazy do podwładnych, którzy zebrali się by zabrać zwłoki przyjaciela.
Jak na zawołanie puścili trupa i ruszyli by wykonać swoje polecenie. Spojrzała na dwóch Rosjan, którzy stanęli po obu jej bokach i wpatrywali się we drzwi. Nie wyglądali na zbytnio silnych, ale zawsze nie wiadomo czego się spodziewać po ruskach. Zauważyła też plus, że Pietrovic zostawił otwarte okno, więc po pierwsze jest świeższe powietrze, a po drugie może się jeszcze do czegoś przydać.
                Oparł się o ścianę i spojrzał na Antonia, który zawiązywał materiał na krwawiącym ramieniu. Czuł się źle z świadomością, że jego przyjaciel przez jego nieuwagę oberwał. Niby Włoch tłumaczył, że to nic takiego i przynamniej będzie miał pamiątkę po tym wszystkim, ale jednak niezbyt mu się to podobało. Zaczął się zastanawiać jak sobie radzą dziewczyny, które poszły z drugą grupą na niższe kondygnacje. Największym kłopotem był fakt, że nie wiedzą gdzie mogą być przetrzymywani. Zmienił szybko magazynek w obu pistoletach i zerknął na Tośka. Szatyn kiwnął głową, że mogą dalej iść, co podobnie robili pozostali. Wymusił lekki uśmiech i powoli wychylił się z zakrętu. Uniósł rękę i dał znać, że jest czysto. Szybkim krokiem ruszyli i nagle rozległy się strzały:
- Góra! – Krzyknął Vincent.
Posłusznie pozostali zaczęli ostrzał wspomnianym kierunku. Poczuł na ramieniu rękę Hiszpana, który wskazał na ponumerowane sale. Szybko zrozumiał o co mu chodzi i przekazał dowodzenie Wasilijowi. Antonio nie czekając na kumpla zaczął wykopywać po kolei drzwi, jednak każde pomieszczenie było puste. Stanęli pod ostatnim drzwiami na tym piętrze i niebyli zbytnio przekonani do tego czy ktoś tam jest. Włoch kopnął i w ostatniej chwili pociągnął za spust widząc wycelowany kałasznikow. Vincent także zaskoczony strzelił w towarzysza poległego ruska i ciągle mierząc wszedł do pomieszczenia. Poczuł jak w jego butach robi się mokro:
- Woda… - Zdziwił się.
- Patrz! – Krzyknął Tosiek.
Spojrzał tam gdzie wskazywał jego kumpel i pohamował okrzyk przerażenia. Zobaczył swojego brata, który siedział na krześle, w wodzie po kolana i posiniaczoną twarzą:
- Denis. – Szepnął zaskoczony i nie zwracając na nic uwagę podbiegł do niego.
Zaczął rozwiązywać węzły i w połowie musiał przerwać by złapać brata, który miał kłopot z utrzymaniem się na własnych siłach. Antonio pomógł mu wyprowadzić francuza i dopiero na oświetlonym korytarzu zauważyli jak w ciężkim stanie znajduje się mężczyzna. Jak w synchronizowanym zegarku pojawiła się ekipa ratunkowa pod dowodzeniem Ivanowicza i zajęli się rannym. Vincent i Antonio mieli ruszyć na dalsze piętro kiedy Denis się odezwał:
- Sto jedenaście…


______________
Tak nie miałam weny na pisanie, albo inaczej... Miałam wenę co do pisania, ale samo siedzenie nad klawiaturą mnie wręcz dołowało! No ale napisałam i jestem z siebie dumna .3.
Pewnie nie uszło wam uwadze, że na górze znajduje się pasek z dwiema zakładkami, a jedna z nich to "Blog" nudzi mi się więc postanowiłam zanudzać was moim życiem. Serdecznie zapraszam do jakże nudnej lektury :'D
No i zmieniłam szatę graficzną bo śniegu nie było... No właśnie, nie było... .3.