Zauważyła, że tym razem jej ochroniarze nie są zbytnio
pewni siebie i z pewnym lękiem wpatrywali się w drzwi. Zaczęła się zastanawiać
dlaczego się przyłączyli do Pietrovica:
- Nie wierćcie się. –
Odezwał się jeden, jednak nawet nie było słychać w jego głosie nuty powagi.
- Co mam poradzić na to,
że te węzły są nieumiejętnie związane. – Odpowiedziała.
Drugi Rosjanin mimowolnie
się uśmiechnął i zaczęła coś czuć, że oni na serio nie są tacy źli:
- Dlaczego z nim
pracujecie?
- Nie wasza sprawa. –
Ponownie odezwał się mężczyzna.
Nie padł żaden cios więc
może coś wyciągnę. Pomyślała i ponownie się zaczęła wiercić. Nie kłamała
mówiąc, że więzły są źle zawiązane i na pewno gdyby nie jej osłabienie to by
się z nich wyswobodziła:
- No nie wiem…W końcu
przez to siedzę tutaj. – Odpowiedziała, ciesząc się, że może jakoś normalnie
porozmawiać.
Mężczyźni wymienili się
spojrzeniami jakby zastanawiali się nad odpowiedzią. Myślała nad tym by się
uśmiechnąć jednak mięśnie jej twarzy niezbyt chciały pomóc w tym zadaniu, więc
zrezygnowała. Jeden z nich westchnął co drugi skwitował uśmiechem:
- Tak na serio to nie
mieliśmy wyboru… - Odpowiedział. – Od naszej współpracy zależało życie
najbliższych…
- Mogliście powiadomić o
tym Petersburg.
- Nie, to i tak nic by nie
dało…
Spojrzała w sufit
zastanawiając się czemu ludzie od razu stawiają na to, że im się nie uda.
Chociaż czy sama dość niedawno podobnie myślała. Spuściła wzrok i zaczęła się
przyglądać podłodze:
- Skąd wiecie… Możliwe, że
zmieniłoby to wszystko. – Szepnęła. – Moglibyście rozwiązać mnie?
Skierowali swój wzrok na
nią i było widać, że zaskoczyła ich ta propozycja. Starszy mężczyzna wręcz był
w wielkim szoku tak bezczelną prośbą, jednak młodszy wydawał się to rozmyślać:
- Weźcie pod uwagę, że
prędzej czy później moi przyjaciele tu się pojawią… Jeśli mnie rozwiążecie na
pewno nie posuną się do użycia broni, a przecież macie rodziny…
Wiedziała, że takie
gadanie może nic nie wskórać bo jednocześnie jest ryzyko, że Pietrovicz zjawi
się przed nimi. Usłyszała kroki jednego z mężczyzn i kiedy chciała podnieść
głowę, poczuła jak osuwa się na bok. Przez chwilę była zdezorientowana tym, że
po prostu leży na boku jednak jej mózg zaczął łączyć ze sobą informację i w tym
momencie nagle mogła poruszyć kończynami. Obróciła się na plecy i spojrzała na
starszego Rosjanina który chował nóż:
- Dziękuję. – Szepnęła.
Odpowiedział jej uśmiech i
poczuła, że robi się bardziej senna. Szybko zrozumiała, że przy takiej wygodzie
nie ma już szans na to by po tylu godzinach bez snu, opierać się:
- Jak przyjdą twoi to Cię
obudzimy. – Odezwał się młodszy.
Wiedziała, że takie
bezgraniczne zaufanie nie jest normalne u niej, jednak w takiej sytuacji
potrafiła zrobić wyjątek. Ziewnęła i po chwili zasnęła.
Kikari oparła się o wilgotną ścianę i spojrzała ze
znudzeniem na pusty korytarz. Nie wyglądało na to by ta część budynku w ogóle
była używana. Zerknęła na Itamaki, która myślała podobnie jak blondynka i
większą część ich oddziału wysłała na górę:
- Moim skromnym zdaniem
nie ma czego tutaj szukać… - W końcu się odezwała, poprawiając kołczan ze strzałami.
- Zgadzam się z tym, ale
rozkaz to rozkaz. – Odpowiedziała szatynka, siląc się na uśmiech.
Souten westchnęła i
ruszyła w głąb korytarza, co chwilę zerkając na Itami. Szatynka ciągle trzymała
jedna rękę na rękojeści swojej katany i przyglądała się każdym drzwiom jakie
mijali. Nawet nie sprawdzali czy ktoś tam jest, ponieważ zamki była tak
przerdzewiałe, że na pewno nie dało się ich otworzyć. Nagle Itamaki stanęła:
- Co jest? – Spytała
Kikari.
- Czy tylko mi się wydaje,
że niemożliwym jest by w tak szybkim czasie rdza pokryła te drzwi?
Blondynka przez chwilę
analizowała słowa przyjaciółki zerkając na pozostałe drzwi. Przypomniała sobie,
że ten budynek został wybudowany pięć lat temu, jednak przy takiej wilgotności
wszystko jest możliwe. Wtedy spojrzała tam gdzie Ikadea i zrozumiała to
pytanie. Niegdyś metalowe drzwi były całkowicie pokryte rudawym nalotem:
- Podajcie mi plan. –
Wydała rozkaz.
Jeden z mężczyzn podał jej
arkusz papieru, który szybko rozwinęła i zaczęła poszukiwać miejsca gdzie się
znajdują. Kiedy go znalazła poprosiła jednego z towarzyszy by rozszyfrował
oznaczenia techniczne na miejscu drzwi:
- Stal nierdzewna. –
Przeczytał. – I to tylko na tych drzwiach.
To wystarczyło by uznać,
że to jest coś dziwnego. Dziewczyny spojrzały po sobie i w tym momencie drzwi z
wielkim impetem zderzyły się z ścianą. W ich progu stanął starszy siwiejący
mężczyzna, który podobnie jak one był zaskoczony czyjąkolwiek obecnością.
Kikari sięgnęła szybko po strzałę kiedy mężczyzna wyciągną kałasznikowa:
- Uwaga! – Krzyknęła,
jednak zagłuszyły ją strzały.
Niestety korytarz miał
minus taki, iż nie można było się nigdzie schować, jednak obyło się bez
większych ofiar. Itamaki szybko zareagowała i po pierwszych strzałach,
wyciągnęła swoją katanę i wytraciła broń z ręki mężczyzny. W tym momencie
Kikari wycelowała i pociągnęła za spust. Strzała wbiła się w lewy bark
mężczyzny, który z hukiem runął na ziemię:
- Wszyscy cali? –
Krzyknęła patrząc na pozostałych.
Mężczyźni ociężale
ponosili się z ziemi, mamrocząc coś pod nosem. Odetchnęła z ulgą, że nikomu nic
nie jest:
- Ja krwawię! – Przeraziła
się Itami, patrząc na swoją rękę. – A nie, to nie moja krew.
Souten pacnęła się w
czoło, nie mogąc pohamować śmiechu. W tym momencie ranny mężczyzna jęknął z
bólu, przypominając o swojej obecności. Podeszły do niego i doznały szoku:
- Pietrovicz.
Natomiast Christopher zaczął się zastanawiać jakim cudem,
można mieć tak porytą orientację w terenie, bo co chwilę Vincent się pytał
gdzie ma iść. Sięgnął po kubek kawy, ciągle zerkając na swoje urządzenia. Jego
zadaniem było kontrolowanie całej sytuacji i bieżące informowanie co się
dzieje. Nawet by mu to przypadło do gustu, gdyby nie fakt, iż siedzi w bardzo
małym busie. Na jednym z ekranów pojawiła się informacja, że dziewczyny chcą
się z nim skontaktować. Westchnął ciężko i korzystając z resztek wolnego
miejsca, przesunął swoje krzesło obrotowe w stronę buczącego urządzenia i
nałożył słuchawki:
- Co jest? – Spytał
siorbiąc kawę.
- Przestań mi tu, kurwa,
siorbać do słuchawki! – Krzyknęła Kikari.
Przewrócił teatralnie
oczyma i odstawił kubek, patrząc w inny ekran gdzie widział cały budynek:
- Tylko po to dzwoniłaś? –
Spytał znudzony.
- Nie. – Odpowiedziała. –
Mamy Pietrovicza.
W tym momencie jego
stoicki spokój legł w gruzach i mimowolnie poderwał się na równe nogi.
Skończyło się to dość bolesnym spotkaniem z sufitem i padnięciem ponownie na
krzesło:
- Że jak? – Krzyknął
zaskoczony i zaczął nawalać w klawiaturę.
- Wpadł na nas i
przydałaby się pomoc medyczna bo się nam zaraz wykrwawi.
- Zaraz grupa medyczna
będzie na miejscu.
Zdjął słuchawki i zaczął
przyglądać się planu budynku, a dokładniej czerwonej kropce znajdującej się w
sektorze 7. Szybko wysłał wiadomość do grupy medycznej, którą po chwili
zobaczył jak biegnie do budynku. Ponownie założył słuchawki:
- Do wszystkich jednostek.
Pietrovicz został schwytany.
- Powtarzam. Pietrovicz
został schwytany. – Rozległ się głos Chritophera w słuchawce.
Spojrzał na Antonia, który
także odebrał wiadomość. Teoretycznie zwyciężyli, jednak nie wiedział jak
Moskwa zareaguje na pojmanie szefa. Jednak szybko wyrzucił to z głowy kiedy
ujrzał drzwi z upragnionym numerem sto jedenaście. Antonio tradycyjnie kopnął w
drzwi, a Vincent wpadł do pomieszczenia z bronią. Miał pociągnąć za spust kiedy
przeanalizował obraz jaki widział. Rosjanie stali po bokach sofy, na której
spała Asuma. Na początku się przeraził, że stało się najgorsze jednak szybko
zauważył, że dziewczyna oddycha. Nie puszczając broni przyglądał się
ochraniarzom, którzy nawet nie sięgnęli po swoją broń. Spokojnie stali i
czekali na rozwój wydarzeń. Włoch położył rękę na ramieniu kumpla:
- Chyba są po naszej
stronie. – Odezwał się.
Dopiero teraz się uspokoił
i schował pistolet. Jeden z Rosjan, uśmiechnął się i lekko szturchnął Asumę.
Dziewczyna przez dłuższy czas się przebudzała, jednak otworzyła powoli swoje
zaspane oczy. Widać było, że trochę jej zajmowało analizowanie sytuacji, co
wskazywało na jej wykończenie. Uśmiechnęła się słabo i za pomocą obu mężczyzn,
usiadła:
- Trochę wam to zajęło. –
Powiedziała cicho.
- Wybacz. – Odezwał się
Vincent i spojrzał na Antonia, który prosił o wsparcie grupy medycznej.
Brunetka zaczęła się
powoli podnosić, jednak po tak długim byciu w więzach jej nogi odmówiły
posłuszeństwa i gdyby nie Vincent, to by upadła na podłogę. Francuz posadził ją
ponownie na kanapie i spojrzał na Rosjan:
- Dziękuję wam…
- Ja jestem Ivan, a to
Misza. – Powiedział starszy mężczyzna.
- Dziękuję wam Ivanie i
Miszo. – Poprawił się. – Wasz szef jest już pod naszą kontrolą.
Mężczyźni wyraźnie odetchnęli
z ulgą i uzgodnili wraz z Vincentem, że powiadomią pozostałych kumpli, że to
już koniec. W tym samym momencie pojawiło się wsparcie medyczne.
Jasne światło wpadło do pomieszczenia, które i tak było
już wystarczająco jasne. Asuma wpatrywała się w biały sufit, który znała już na
pamięć. Wiedziała gdzie znajduje się dane pęknięcie, jaką ma długość oraz jego
kąty:
- Nie chcę tu leżeć. –
Odezwała się urażona.
Gdzieś obok niej rozległ
się śmiech Denisa, który po chwili syknął:
- Niech Pan uważa. – Mruknęła
jakaś kobieta. – Dwa złamane żebra same się nie zrosną.
Obróciła lekko głowę i
przyglądała się pulchnej kobiecie w stroju pielęgniarskim, która zajmowała się
zmianą opatrunków u mężczyzny. On sam nie wydawał się z tego faktu zadowolony,
jednak potulnie milczał. Usłyszała jak drzwi od pokoju się otwierają, a z nimi
pojawił się szmer rozmów. Niechętnie obróciła głowę w drugą stronę i zaczęła
przyglądać się przyjaciołom:
- Nienawidzę was. –
Burknęła.
Wszyscy oprócz
Christophera się zaśmiali, a Asuma nadymała urażona policzki. Wcale nie chciała
przesiadywać w szpitalu, gdzie Ci idioci ją zawieźli:
- Jak chcesz dalej z nami
jeździć to musisz tu siedzieć. – Odpowiedział Vincent siadając pomiędzy łóżkiem
przyjaciółki, a brata.
Gruba pielęgniarka
spojrzała niezbyt przychylnie na taką grupę ludzi i widocznie miała się
odezwać, kiedy w jej ręce pojawił się rulonik rubli. Uśmiechnęła się obleśnie i
wyszła z pokoju, zamykając za sobą cichutko drzwi:
- Jak wam mija czas? –
Odezwał się Denis.
- Pomijając to, że twoja
małżonka chciała strzelać do mnie z dubeltówki na wieść, że jesteś w szpitalu?
– Spytał się odchylając na krześle.
Itamaki zlewając na brata
szefa, usiadła na łóżku Asumy i zaczęła się szeroko uśmiechać. Brunetka mając
za ślepy punkt wszystko co znajdowało się przed nią, nie była świadoma tego
dziwnego zjawiska. Kikari przewracając oczyma sięgnęła po pilot i zmieniła kąt
nachylenia łóżka, że starsza dziewczyna teraz siedziała:
- Dzięki. – Sapnęła.
- Luz. – Odpowiedziała.
- Jak długo będziesz tutaj
siedzieć? – Spytał Antonio, opierając się o szafkę.
- Wstępnie określają, że
do końca miesiąca. – Mruknęła.
Nagle Vincent się poderwał
z krzesła i wybiegł z pokoju, zostawiając pozostałych w stanie osłupienia.
Poszkodowani spojrzeli na siebie, zastanawiając się co znowu temu idiocie
odbiło. Po paru minutach brunet powrócił w towarzystwie lekarza:
- No więc uda się? –
Spytał gorączkowo.
- Jak stać Pana na to…
- No to umowa stoi! –
Krzyknął zadowolony Vincent.
Lekarz też się ucieszył i
przeprosił wszystkich, po czym wyszedł. Asuma spojrzała na kosz owoców, który
Christopher trzymał i wyciągnęła do niego ręce. Anglik posłusznie podał
podarunek i po chwili z satysfakcją przyglądał się jak jabłko zderza się z
głową szefa:
- Ał! – Krzyknął
przerażony nagłym atakiem owoców.
- Co ma się udać? –
Spytała wkurzona i rzuciła pomarańczą.
W tym momencie Itami
skojarzyła, że z pomarańczy robi się sok i z godnością bramkarza rzuciła się na
owoc:
- To, że przenosimy Ciebie
do szpitala we Francji, gdzie jest lepsza opieka. Oczywiście na potrzeby
wynająłem prywatny samolot – Odpowiedział z satysfakcją.
Gdyby nie ból to by z całą
pewnością pacnęła się w czoło.
___________
I w ten sposób żegnamy się z Rosją (w końcu)! Rozdzialik szybko dodany, ponieważ jak najszybciej chciałam zakończyć tą akcję.
Akcja z Itami mnie rozwaliła. : DDD
OdpowiedzUsuńHumorystyczny ten rozdział.
Hah xD
UsuńWiesz w końcu ile można dramować...A ja jestem do komedii stworzona x3
Buhahaha! Powaliłaś mnie kilka razy. :D
OdpowiedzUsuńPomarańczowy soczeeeeek... *Q*