czwartek, 30 maja 2013

25

            Przez dłuższą chwilę przyglądała się swojemu dziadkowi, nie wierząc w to co usłyszała. Nigdy by nie myślała, że Nationale de la Famile może być bliskie upadku. Przecież ta rodzina była największą ze wszystkich zgrupowań. Nikt nie osiągnął takiego zasięgu i władzy jak Vincent. Inni mafiosi mogli tylko pomarzyć o tym, by być chociaż w dobrych stosunkach z ich rodziną. Zerknęła na Kikari, która próbowała zachować spokój. Domyślała się, że w Australii także mogą mieć problemy. Niemiałaby jej za złe kiedy by chciała wyjechać by sprawdzić co się dzieje.
- Jakim cudem jest to możliwe? – szepnęła.
- Cóż gdyby nie pomoc moich synów to pewnie nic by takiego nie nastąpiło – westchnął mężczyzna.
Synów? Zaskoczona tym, że jej ojciec maczał w tym palce, wypuściła z ręki nadgryzione jabłko. Spojrzała na blondynkę, która odwróciła głowę.
- Co tata zrobił?
Kyouya podniósł się z fotela i stukając swoją laską, doszedł do przejścia między salonem a korytarzem.
- Porozmawiamy o tym jutro – Itamaki poderwała się na równe nogi by pokazać swój sprzeciw. – Jest zbyt późno na takie rozmowy!
Stanowczy głos jej dziadka, spowodował, że się poddała. Podniosła z podłogi jabłko i poszła jej wyrzucić. Kikari odprowadziła ją wzrokiem, po czym utkwiła swoje spojrzenie w Hitoshiim.
-Nie da mi teraz w nocy spać – warknęła.
Chłopak wzruszył ramionami, jakby to go w ogóle nie tyczyło. Przerzucił przez ramię torbę dziewczyny, by zanieść ją do pokoju gościnnego. Kiedy miał już wyjść, spojrzał na nią przez ramię.
- Nie wiem co Kai w tobie widzi, ale prosił bym Ci przekazał, byś wróciła.
Nim dziewczyna przenalizowała słowa Japończyka, ten zniknął. Miała wielką ochotę czymś w niego rzucić, jednak brakowało jej celu. Nie wiedziała skąd się ta dwójka zna, ale powiedział jej to w najgorszym momencie. Nie wiedziała co wybrać. Czy zostać tutaj i wspomóc Itami w tych ciężkich chwilach, czy może wrócić do Australii, by pomóc chłopakowi. Dobrze wiedziała, że z byle powodu by jej nie wzywał, jednak jej to nie pomagało. Itamaki spojrzała na przyjaciółkę, która ze skupieniem przyglądała się ścianie.
- Coś się stało? – spytała.
Zaskoczona jej obecnością, nie wiedziała co powiedzieć. W ostatniej chwili ugryzła się w język i pokiwała głową, że wszystko w porządku.
            Tak jak Kikari przewidziała, Itamaki nie mogła zasnąć. Zbyt wiele wiadomości kotłowało jej się w głowie i nie ważne jak się starała, nie potrafiła tego ułożyć w logiczną całość. Dalej nie wiedziała co się stało tydzień temu, ani kto zginął. Męczyło ją pytanie co takiego zrobił jej ojciec oraz co on i wujek mają wspólnego z rozpadem rodziny. Nic nie miało dla niej sensu, jak niepasujące do siebie dwa fragmenty puzzli, które pochodzą z dwóch różnych zestawów. Do tego było jej przykro, że blondynka nie chciała jej powiedzieć prawdy. Słyszała słowa Hitoshiiego i rozumiała jej dylemat. Sama nie wiedziała jakby postąpiła na jej miejscu. To było dla niej jak wybór między rodziną a ich zgrupowaniem. Miała wrażenie, że będzie musiała za niedługo podjąć jakąś decyzję. Tylko jaką? Podniosła się powoli z łóżka i wyszła po cichu z pokoju. Miała ochotę się przejść, by choć trochę się zmęczyć, mając nadzieję, że wtedy łatwiej zaśnie. Kiedy schodziła po schodach, zauważyła, że w salonie paliło się światło.
- Nie uważasz, że takie bezpośrednie powiedzenie prawdy, może źle na nią wpłynąć? – rozpoznała głos Hitoshiiego.
- Dobrze wiesz, że ja nigdy nie owijam w bawełnę – surowy głos jej dziadka, odbił się echem od ścian. – Raz ją okłamywałem, udając, że mam tylko jednego syna. Karmy nie da się oszukać i teraz są tego skutki!
Przysunęła się do ściany i wsłuchiwała w odgłos stukania butów o podłogę. Uznała, że to chłopak chodzi po salonie, ponieważ jej dziadek chodził o lasce. Miała wrażenie, że coś do siebie mówi, jednak nie potrafiła zrozumieć co.
- Nie mieszaj w to religii – w końcu się odezwał.
- W coś trzeba wierzyć w tym zawodzie.
Miała wrażenie, że słyszy Antonia, który tłumaczył jej swoją głęboką wiarę. Na początku myślała, że jest tak wierzący, ponieważ jest Włochem. Zawsze myślała, że jest to najbardziej religijny naród. Jakim było zaskoczenie, kiedy Latynos wyznał, że wcześniej był mało wierzący.
- Jeśli tak, to w takim razie twoja Karma jest zła. Tak jak twoich synów, wnuczki i wszystkich członków tej rodziny.
Nie usłyszała odpowiedzi, więc domyśliła się, że jej dziadek kiwnął lub pokręcił głową. Odgłos kroków ustał, więc zastanawiała się nad wycofaniem.
- Czyli chcesz jej powiedzieć wprost, że jej ojciec zabił Josepha? Czy już zapomniałeś jak ludzie reagują na wieść o śmierci bliskich?
Więcej już nie słuchała. W jej głowie odbijało się zdanie. Ojciec zabił Josepha? Osunęła się na podłogę i nawet nie hamowała łez. Podkuliła nogi i objęła je ramionami. Nie mogła uwierzyć w to, że Joseph nie żyje i to przez jej ojca. Przecież jej zdaniem, on nie mógł zabić kogoś kto był dla niej bliski. Ojciec był kimś kto miał być dla niej ideałem, pierwowzorem. Kimś kto chroniłby ją przed bólem fizycznym i psychicznym. A stało się na odwrót.
Podniosła głowę i spojrzała na stojącego nad nią Hitoshiiego. Miała wrażenie, że widzi w jego oczach smutek, jednak niczego nie była pewna. Chłopak kucnął przed nią i otwierał usta by coś powiedzieć. Jednak żaden głos się z nich nie wydobył. Nie wiedział jak mógłby ją pocieszyć. Czuł się winny, ponieważ przez jego nieuwagę doprowadził ją do tego stanu. Spojrzał w bok na stojącego Kyouye, który nie potrafił patrzeć na płaczącą wnuczkę. Tak, to przez Ciebie ty stary draniu. Przeklął go w myślach. Nagle poczuł ciężar na szyi i zaskoczony lekko poklepał dziewczynę po plecach. W końcu przytulił ją do siebie. Dobrze wiedział jak to jest kiedy świat w którym się żyło, zaczyna się walić. Przy okazji uznał, że nie powinien mówić wtedy Kikari o prośbie Kai’a. Jeśli dziewczyna postanowiła go usłuchać, to Itamaki czułaby się bardziej zagubiona, bez jej wsparcia. Kyouya spojrzał na schody, gdzie stała zaspana blondynka. Widząc ciężką sytuację, szybko zbiegła na dół i kucnęła obok Japończyków.
- Co się stało? – spojrzała z wyrzutem na Hishiiego oraz mężczyznę.
Posłał je znaczące spojrzenie, więc dziewczyna się nie dopytywała. Itamaki nie mogła powstrzymać płaczu. Sama już nie wiedziała z jakiego powodu czuje większy ból, ale miała wrażenie, że straciła grunt pod nogami. Wszystko zaczęło do siebie pasować. Dziwne zachowanie Antonia. Niezadowolenie kiedy powiedziała, że pojedzie zobaczyć się  z dziadkiem. Ciężka sytuacja w rodzinie. Miała wielką ochotę by to był tylko koszmar, z którego zaraz się obudzi w pokoju w Kanadzie. Zejdzie na śniadanie i będzie się śmiała z żartów Latynosa. Pójdzie pobiegać z Josephem. Byłaby skłonna znowu wpaść do jeziora, gdyby on dalej żył. Czuła wielki ból w głowie, od płaczu, który z każdą chwilą narastał oraz zmęczenie.

            Francis zamarł z kubkiem w ręce, w połowie drogi do ust. Zamrugał parę razy, wpatrując się w Vincenta, który ze złością wgryzł się w kanapkę.
- Był tu Luke?
Brunet kiwnął głową z niezadowoleniem. Francuz nie mogąc w to uwierzyć, spojrzał na Christophera, który wpatrywał się w swoje odbicie w czajniku. Nagle rozległ się krzyk i masa siarczystych włoskich przekleństw. Wszyscy spojrzeli w kierunku łazienki, z której one dochodziły. Antonio wybiegł podtrzymując ręcznik, by nie zsunął mu się z bioder i rzucił się na chusteczki. Szybko przyłożył jedną do twarzy i zaczął wycierać krew. Francis obserwował kumpla, który wyklinał „pieprzone japońskie maszynki do golenia” i wracał do łazienki.
- Ten sam co Cię tak nieźle potraktował w Kanadzie?
Christopher wydał z siebie jęk obrzydzenia i zaczął krzyczeć, by Włoch oszczędzał im widoków jego tyłka. Mimowolnie spojrzał w stronę Latynosa, który w pośpiechu podniósł ręcznik i z powrotem nim się owinął.
- Ten sam – odezwał się Vincent.
- I ten sam co chodził z Asu dwa lata? – z podziwem dla bruneta pokiwał głową. – Szacun dla Ciebie. Myślałem, że jak dojdzie do takiego spotkania to się pozabijacie. A tak w ogóle gdzie jest Asuma?
Blondyn zaczął się rozglądać po apartamencie, mając nadzieję na zobaczenie dziewczyny.
- Poszła spotkać się z nim spotkać – odpowiedział Christopher.
Vincent patrzył tępo na rodaka, by w końcu poderwać się na równe nogi. Pędem pobiegł w stronę drzwi i zaczął zakładać buty. Francis odchylił się na krześle by zobaczyć co jego przyjaciel kombinuje.
- A ty gdzie?
- Kurwa zapomniałem, że nim chodziła! – krzyknął i wyklinał na sznurówki, które odmawiały mu współpracy. – Zamorduję tego idiotę!
Obaj blondyni zgodnie poderwali się z miejsc i rzucili na Vincenta. Nim Varin się zorientował, leżał na ziemi pod ciężarem dwóch kumpli, którzy próbowali go uspokoić. Starał się im wyrwać, jednak ich ciężar był zbyt wielki dla niego. Ze smutkiem przyglądał się drzwiom, które były na wyciągnięcie jego ręki.
- Puśćcie mnie!
Chris spojrzał zirytowany na Francisa, który niewinnie się uśmiechnął.
- Nie raz twoja głupota mnie powalała, ale teraz to na serio przegiąłeś – syknął Brytyjczyk.
- Oj tam, oj tam – zaśmiał się Francuz. – Przynajmniej widać, że mu zależy bo zazdrosny się zrobił.
Antonio wyszedł z łazienki, zakładając koszulkę. Stanął na przejściu i przyglądał się dziwacznej scenie, która miała miejsce przed drzwiami. Miał dziwne wrażenie, że znalazł się na planie jakiegoś sitcomu  z comedy central. Podszedł do lodówki i wyciągnął z niej Kartona  karton soku. Starał się nie zwracać na krzyki o pomoc ze strony bruneta i ruszył do swojego pokoju. Nie miał najlepszego humoru po spotkaniu z Itamaki. Był na siebie zły, że tak to rozegrał, ale nie potrafił być obojętny na śmierć przyjaciela. Dobrze wiedział, że Joseph by nie chciał by się wszyscy przez niego dołowali. Jednak nie potrafił tak szybko wrócić do siebie jak pozostali. Chociaż był świadomy, że starają jakoś uciec od tej wiadomości i dlatego próbują zachowywać się tak jak wcześniej. Jednak było widać tą nienaturalność. Vincent zapominał o szczegółach, Chris działa impulsywnie, a Francis jest zbyt zabawny.

            Starała się utrzymać równe tempo biegu, jednak zbyt duży ruch w parku nie był w tym przypadku pomocny. Wymijanie przechodniów także nie sprzyjało w jej rozmowie z chłopakiem. Jednak nie miała zamiaru z nim rozmawiać w kawiarni, ani w innym lokalu. Czuła się lepiej będąc w ruchu, a do tego miała okazję spalić to co jej przybyło podczas dołującego tygodnia. Była świadoma, że musi szybko powrócić do życia inaczej będzie tylko utrudnieniem dla pozostałych.
- Więc tak sytuacja wygląda?
- Mniej więcej – skręciła w boczną dróżkę. – Więcej nie mogę Ci na razie powiedzieć.
Mężczyzna podrapał się po bliźnie, zastanawiając się nad tym co usłyszał. Miała nadzieję, że będzie trzymał język za zębami. Obiecała Vincentowi, że nic mu nie powie na temat tego co się działo w Japonii, ani czym się zajmują. Jakimś cudem udało jej się uniknąć wyjawienia tego ostatniego, ale wiedziała, że jeśli teraz o to nie pyta, to się domyśla. Zbyt długo byli ze sobą by siebie nie znać.
- Mi zależy tylko na tym by wiedzieć kto go zabił.
- Zemsta nie jest najlepszym rozwiązaniem…
Sama miała ochotę pomścić Josepha, jednak fakt, że mordercą jest ojciec Itamaki, jej w tym przeszkadzał. Ciągle nie podjęli decyzji co z nim i jego braćmi zrobią, kiedy ich w końcu dorwą. Bali się reakcji dziewczyny, a nie chcieli jej stracić. Była świadoma, że w takiej sytuacji powinni przekazać podjęcie decyzji komuś kto jej nie zna.
- No ale teraz twoja kolej – przerwała ciszę jaka między nimi zapadła. – Co miało miejsce w Kanadzie?
Luke zatrzymał się i spojrzał na nią marszcząc brwi. Po chwili wyraz jego twarzy złagodniał i ruchem głowy wskazał na stojące obok drzewo. Starała się nie pokazać po sobie niezadowolenia i usiadła obok niego. Szatyn rozejrzał się po okolicy.
- Przyleciałem do Kanady by się z nim spotkać. Specjalnie go poprosiłem by znalazł dla mnie czas, tłumaczyłem się chęcią pomocy przy projekcie…
- Zaraz – przerwała mu. – Przecież projekt został zamknięty po naszym powrocie.
Smutno się uśmiechnął i pokiwał głową.
- Tak miało być, jednak on dalej funkcjonuje – westchnął i oparł głowę o drzewo. – Dlatego chciałem go zabić, by nikt więcej przez niego nie zginął. Zrezygnowałem z tego kiedy spotkałem Josepha – jego oczy zaszkliły się. – Zdałem sobie sprawę, że przez to możemy mieć kłopoty do tego miał rodzinę.
Przyglądała mu się z lekkim zaskoczeniem. Nie spodziewała się takich słów z jego ust i nawet nie kontrolowała mimowolnego uśmiechu. Spojrzał na nią i szeroko się uśmiechnął.
- Co się cieszysz – poczochrał ją po włosach. – Nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć. Nie widziałem nikogo podejrzanego oprócz tego całego Vincenta.
Z udawanym urażeniem, rozpuściła włosy by przywrócić je do ładu. Kiedy je z powrotem związała, lekko uderzyła go w ramię. Luke głośno się zaśmiał i udając ból, złapał się za miejsce w które oberwał.
- On nie jest taki zły jak Ci się wydaje. Znam go od dziecka.
- Rozumiem, rozumiem- westchnął z rezygnowaniem. – Widzę, że nie dam rady przekonać Ciebie do mojego zdania.

___________________
A więc tadaaam! Z powodu moich ostatnich opóźnień, postanowiłam dodać rozdział wcześniej! A tak na serio to z przyzwyczajenia chciałam go wstawić, bo w końcu czwartek... No a ponieważ, ten dzień wspaniale mi pasuje na dodawanie rozdziałów, więc chcę przywrócić do normy mój harmonogram. :'D
A więc z powodu moich osobistych pobudek, macie wcześniej rozdzialik. :'D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz