sobota, 23 lutego 2013

17 cz.1



            Wszyscy wpatrywali się w milczeniu na chłopaka. Nie wiedzieli jak zareagować na jego słowa. Stanowczo nikt się tego nie spodziewał się usłyszeć takich oskarżeń wobec siebie. Sam ich twórca wpatrywał się z dumą na nich jakby przynajmniej wynalazł lekarstwo na AIDS. Vincent niedbale przeczesał włosy ręką i nie odrywał wzroku od podglądacza:
- Możesz powtórzyć? – Spytał próbując brzmieć poważnie.
- Jesteście bohaterami. – Powiedział młodzieniec.
Tym razem nie wytrzymali i wybuchli śmiechem. Nawet Christopher nie mógł się powstrzymać od prychnięcia na słowa chłopaka. Blondyn spojrzał na nich urażony i ścisnął pięści. Nie mógł się pogodzić z tym, że w taki sposób zareagowano na jego twierdzenie. Nagle poczuł jak ktoś klepie go po głowie i już całkowicie zirytowany wpatrywał się w rosłego rudzielca. Mimowolnie poczuł dziwny respekt do jego postury i w duchu cieszył się, że to było tylko klepanie, a nie coś gorszego:
- Słuchaj… - Zaczął Vincent hamując rozbawienie.
- Matthew. – Syknął nie chcąc być więcej anonimowy.
Brunet wydał się zaskoczony i najwyraźniej zastanawiał się o co chodziło chłopakowi. Po chwili załapał, że był to imię, więc się uspokoił. Korzystając z chwili, że nikt nic od niego nie chce, blondyn przyglądał się wszystkim. Próbował odgadnąć kto kim jest w tej paczce, jednak nie dało się wyczuć większej hierarchii:
- A więc Mathieu. – Wspomniany się skrzywił. – Po czym to wnioskujesz?
Christopher mimowolnie był dumny z dzieciaka, któremu najwyraźniej nie podobał się francuski odpowiednik imienia. Gdyby nie ta idiotyczna gadka o bohaterach, którzy kojarzyli mu się tylko z komiksów. Przez to chłopak był dość nisko w jego oczach. Natomiast Matt skupił swój wzrok na Vincencie, który jego zdaniem musiał być szefem:
- Po waszym zachowaniu.
Nastąpiła kolejna salwa śmiechu, którą próbował jakoś opanować brunet. Joseph delikatnie popchnął chłopaka na kanapę by sobie spoczął. Blondyn niezbyt pewnie usiadł obok Włocha, który podejrzanie się uśmiechał. Tak na wszelki wypadek odsunął się od niego. Kiedy uznał, że odległość od
pedo Antonia jest bezpieczna, poczuł jak ktoś kładzie mu rękę na ramieniu:
- Na serio wierzysz w te bajki? – Spytała Kikari.
W tym momencie poczuł się osaczony. Uratowała go gospodyni, która niezbyt rozumiejąc, co robi taki małolat wśród nich, zarządziła obiad.
            Miał przeczucie, że Pani Marina jest najmilszą osobą jaką miał okazję poznać. Nie dość, że poczęstowała go pysznym obiadem, to przedstawiła pozostałych. Widać było, że kobieta cieszyła się wielkim autorytetem wśród pozostałych. W momencie kiedy skończył jeść posiłek miał wrażenie, że znowu zaczną go wypytywać. Uważał ich za bohaterów, chociaż teraz dodałby „szalonych” albo „zbzikowanych”. Jednak jego obawy były błędne, bo każdy zajął się sprzątaniem po obiedzie zostawiając chłopca samego w jadalni. Siedział przez chwilę bez ruchu jednak nie mogąc wytrzymać napięcia zaczął chodzić po pomieszczeniu. Niestety nie było zbytnio co oglądać, więc niepewnie wyniósł się do salonu. Przystanął przy ścianie i przyglądał się fotografiom, które wcześniej go zaintrygowały.
            Prace w kuchni szły pełną parą i po chwili wszystkie naczynia, były czyste i znalazły się w kredensie. Vincent usiadł przy otwartym oknie i wyciągnął paczkę papierosów, kiedy brunetka zaczęła skubać słonecznik. Nikomu się nie spieszyłoby wyjść i dokończyć rozmowę z Mattem:
- A może ucieknie? – Spytała Itamaki z nadzieją w głosie. – Przecież nic nie wie, więc nie grozi nam demaskacja.
Parę osób kiwnęło głowami, że się zgadza. Antonio miał dziwne przeczucie, że oprócz określenia ich bohaterami, chłopak coś od nich chciał. Zadziwiająco się zamyślił i wpatrywał w jeden punkt. Pech chciał, że był nim Judasz Chris, któremu nie odpowiadał ten tępy wzrok kumpla:
- W takim razie, dlaczego nas obserwował?
Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie.
            Gdy oderwał wzrok od dwójki chłopców, którzy śmiali się w identyczny sposób; zauważył powrót pozostałych. Poczuł, że został odkryty podczas myszkowania, jednak nikt mu tego nie zarzucił. Przyglądał się jak zajmują swoje miejsca. Nawet można powiedzieć „stałe miejsca” bo usiedli tak samo jak wcześniej. Przeszło mu przez głowę, że także będzie musiał zająć miejsce na kanapie obok Antonia i nagle poczuł, że robi mu się słabo. Ten Włoch przerażał go najbardziej ze wszystkich, a to przez to, iż ciągle był zadowolony. Oparł się o ścianę dając do zrozumienia, że chce być jak najdalej od tej przeklętej kanapy:
- Po co nas szpiegowałeś? – Zapytał bez ogródek Chris.
Matthew poczuł się zbity z tropu i nie wiedział ja odpowiedzieć. W rzeczywistości to impulsywnie zaczął się im przyglądać, niezbyt myśląc po co to robił. Jednak wiedział, że taka odpowiedź ich nie zadowoli, więc musi na szybko wymyśleć jakąś odpowiedź:
- Ponieważ… - Zaczął starając się jakoś wysilić swoje szare komórki. – Chcę do was dołączyć.
Starał się ukryć swoje zdenerwowanie tym kłamstwem. Przecież tak w naprawdę to nie chciał, jednak nie potrafił powiedzieć wprost co chciał. Czuł na sobie ich spojrzenia i zastanawiał się co będzie dalej. Patrz im prosto w oczy. Powtarzał sobie w myślach, jednak może było to przydatne przy jednej osobie, a nie przy ośmiu. Nagle zauważył, że brunetka posłała znaczące spojrzenie rudemu Brytyjczykowi. Poczuł, że strach się w nim zbiera, kiedy ów dwójka podeszła do niego:
- A tak w rzeczywistości? – Spytała dziewczyna.
Przełknął głośno ślinę. Wtedy jego wzrok mimowolnie spoczął na dekolcie Asumy:
- Typ francuski… - Wyszeptał wpatrując się w nieśmiertelnik.
- Skąd… - Zaczął Joseph.
- Mój ojciec służy w Marines, więc potrafię je rozpoznać. – Odpowiedział nie zastanawiając się nad tym co mówi.
Ktoś ciężko westchnął, przeczuwając, że teraz to lekko z nim nie będzie.


            Samochód ciężko zawył, kiedy Itamaki źle zmieniła bieg. Szatynka przeklęła pod nosem, mamrocząc, że hulajnoga jest łatwiejsza w obsłudze. Matthew całą swą uwagę próbował skupić na widoku za oknem i paru wskazówkach jak dziewczyna ma jechać. W duchu miał nadzieję, że nie będzie musiał wracać do domu, jednak Vincent stanowczo wybił mu ten pomysł z głowy. Pociechą miało być to, że jutro rano po niego przyjadą, by nie musiał jechać tutaj autobusem. Szatynka ponownie przeklęła coś pod nosem, co go przeraziło. On wiedział, że warunki drogowe w Kanadzie o tej porze roku są dość ciężkie, a Itamaki dość nerwowo prowadziła. A dałby sobie rękę uciąć, że jest bardzo spokojną osobą:
 - Na następnym skrzyżowaniu, w lewo. – Powiedział.
Japonka kiwnęła głową i przyglądała się tyłowi Forda przed nimi. Oczywiście zapomniała o tym i gdyby nie Matt to by ominęli zjazd. W ostatniej chwili wcisnęła swoją Mazdę między Fiata a Mercedesa. Blondyn zaczął gwałtownie oddychać, przerażony tym manewrem:
- Jak długo masz prawko? – Spytał chcąc uregulować swój oddech.
- Będzie z jakiś rok. – Odpowiedziała szczerząc się.
Zauważył, że trzyma się kurczowo uchwytu nad oknem. Pierwszy raz zaczął wątpić w to, że są oni bohaterami.
            Kątem oka spojrzała na niego i zauważyła, że zasnął. Wspaniale teraz skąd mam wiedzieć gdzie mieszka. Pomyślała i zmieniła krótkie światła na długie. Chłopak mieszkał spory kawał drogi od domu Państwa Varin. Nie mogła zrozumieć, po jakiego grzyba on tam jeździł i siedział w śniegu, by ich obserwować. Ziewnęła odczuwając, że nie odpoczęła odpowiednio po wyjeździe do Stanów. Włączyła nawigację i dziękowała stwórcy, że Asuma wcześniej wgrała jej trasę:
- Za pięćset metrów skręć w prawo. – Powiedział damski głos w nawigacji.
Ponownie ziewnęła i leniwie obróciła kierownicę, włączając kierunkowskaz. Stanowczo wolała siedzieć z boku niż prowadzić.  Usłyszała ciche kliknięcie, kiedy łopatka wróciła na swoje miejsce. By chcąc powstrzymać swoje zmęczenie, zaczęła zastanawiać się nad tym co usłyszała od Pani Mariny. Zgadzała się z jej postrzeżeniem, jednak wolała wierzyć, że jest inaczej. W końcu z takim zachowaniem, było wszystkim dobrze. Gdyby pokazali swe prawdziwe oblicze mogłoby się zrobić nieprzyjemnie. Gwałtownie zahamowała widząc na drodze Łosia, przez co Matthew się obudził. Zszokowany się rozejrzał po okolicy,  spodziewając się zobaczyć kogoś potrąconego. Uspokoił się kiedy zobaczył zwierzę parzystokopytne. Wtedy zdał sobie sprawę, że jest prawie pod domem:
- To może ja tu wysiądę byś nie jechała dalej. – Powiedział zaspanym głosem.
Pokręciła głową. Asuma szepnęła jej by zawiozła go pod drzwi i upewniła, że nie opuszcza domu. Matt nie wyglądał na zadowolonego z tego powodu, jednak pokierował dziewczyną by podjechała pod prawidłowy budynek. Na pożegnanie mruknął parę słów i pobiegł do domu. Itamaki powoli wyjechała z podjazdu po czym, zgasiła światła. Przez chwilę stała przy ogrodzeniu i obserwowała otoczenie. Kiedy uznała, że jest w porządku, ruszyła w drogę powrotną.


            Przez kolejne dni Matthew rankami do nich przyjeżdżał i wracał wieczorami. Zbyt wiele się o nim nie dowiedzieli oprócz tego, że jego rodzice się rozwiedli i mieszka teraz z matką w Kanadzie. Jego ojciec pozostał w Ameryce i aktualnie znajduje się w Afganistanie. Odkryli także, iż tak naprawdę nie jest blondynem tylko brunetem, a farbuje się by pokazać swój bunt. Jednak dalej nie mogli odkryć dlaczego ich śledził. Vincent stanowczo odmówił jakichkolwiek tortur na osobie nieletniej, co uraziło Kikari. Podczas sprzątania po obiedzie nastąpił pewien przełom:
- Vinc… - Mruknęła Asuma, marszcząc brwi.
Wspomniany spojrzał na nią, starając się by mokry talerz nie wyślizgnął mu się z dłoni:
- Dzisiaj jest poniedziałek, nie? – Brunet kiwnął głową. – To dlaczego Matt nie jest w szkole?
Poczuł jak talerz wypada mu z ręki, jednak na szczęście do pełnego zlewu. Efektem ubocznym było to, że ochlapał sobie spodnie. Zmącił parę przekleństw i wytarł ręce ścierką, po czym zabrał się za próby usunięcia mokrej plamy:
- Czy trochę niebezpieczne jest pozwolenie mu chodzenie do szkoły? – Syknął przez zęby.
- Teoretycznie to nic nie wie, jednak to sama teoria. – Westchnęła i rzuciła Vincentowi suchą szmatkę.
- Czyli trzeba będzie go pilnować, a w szkole raczej to nie jest możliwe.


            Przez chwilę wpatrywała się w Francuzów, myśląc, że to żart. Itamaki także nie brała na poważnie słów szefostwa, jednak podobnie jak u Kikari, zaczęła rozumieć, że mówią na poważnie. Blondynka spojrzała na pozostałych szukając jakiegoś wsparcia, jednak oni odwracali spojrzenia. Wyjątkiem był Christopher, który wrednie się uśmiechał. Poczuła nagłą ochotę by mu przywalić:
- Chyba was doszczętnie powaliło. – Oburzyła się, mierząc wzrokiem okularnika.
- Ale tylko wy możecie się wmieszać w tłum jako uczennice. – Tłumaczył się Vincent.
Jednak dziewczyna go niezbyt słuchała bo zastanawiała się, czy ta lampa obok jest droga. Jeśli nie to czy będzie mogła nią rzucić w Chrisa. W ostatniej chwili zrezygnowała wyobrażając sobie Panią Mariną. Poczuła jak po plecach przechodzą jej ciarki:
- Nie ma mowy! Brytyjskie szkolnictwo jest do dupy.
Tak jak się spodziewała, Brytyjczyk poczuł się wielce dotknięty. W końcu obrażanie jego ojczyzny było bardziej bolesne od oberwania jakimkolwiek sprzętem domowym. Uśmiechnęła się z satysfakcją, widząc jak blondyn próbuje wymyślić jakiś sensowny argument, który obali jej teorię:
- Co nie zmienia faktu, że to wy będziecie go obserwować. – Syknął Fortner.
- A może jednak nie. – Mruknął Joseph.
Wszyscy spojrzeli na niego, a on sam się uśmiechnął.

            Było już dość ciemno, jednak jak na tą porę roku to było coś normalnego. Starszy mężczyzna szedł oszronionym chodnikiem, starając się nie stracić równowagi. Kurczowo trzymał skórzaną teczkę, jakby zależało od niej jego życie. Kiedy doszedł do swojego samochodu, odetchnął z ulgą:
- Nigdy więcej nie będę zostawał po godzinach. – Powiedział do siebie, przeszukując kieszenie marynarki.
Do jego uszu doszedł dziwny szmer. Obrócił się jednak nikogo nie widział. Zaczął coraz bardziej nerwowo grzebać w kieszeniach by odnaleźć kluczyki od auta. Pod czyimiś butami zaskrzypiał śnieg. Obrócił się i poczuł jak krzyk zamiera mu w gardle.

            Dzwonek rozległ się po całej szkole informując uczniów, że zaczynają się lekcje. Matthew niechętnie zamknął szafkę i ruszył w stronę sali, w której miał mieć pierwszą lekcję. Ostatni tydzień spędził z swoimi „bohaterami” jednak dość szybko się skapnęli, że powinien się uczyć. Ciągle miał przed oczyma stanowcze spojrzenie Vincenta, który powiedział, że nie może zawalić szkoły. Westchnął ciężko i wszedł do klasy. Poczuł na sobie spojrzenia znajomych, którzy zdziwili się na jego widok. Uśmiechnął się zawadiacko i zajął swoje stałe miejsce – trzecia ławka w pierwszym rzędzie od okna. Ledwo kiedy usiadł, a doszły do niego słuchy, że ich nauczyciel jest na chorobowym, więc będzie zastępstwo. Wywrócił oczyma niezbyt interesując się sprawami szkolnymi:
- W tym samym czasie co Pan Johnes. – Zauważyła jedna z dziewczyn.
- Oraz Pani Swill. – Dopowiedział ktoś inny.
Podobnie jak pozostali, poczuł, że jest coś nie tak. Obrócił się i spojrzał na kumpli za sobą:
- Nagle zniknęli nauczyciele… - Zaczął.
Przerwał mu trzask drzwi, co oznaczało, że zastępczy belfer się pojawił. Niechętnie obrócił się w stronę tablicy i powstrzymał się od okrzyku zdziwienia. Przy biurku nauczycielskim stał wysoki brunet o artystycznym nieładzie na głowie. Miał na sobie czarną marynarkę, a pod nią białą koszulę, która nawet nie była włożona w jeansowe spodnie. Spojrzał na klasę widocznie zakłopotany i poprawił swój krawat:
- Witajcie… - Powiedział i zaczął coś pisać na tablicy. – Jestem Vincent Varin i w zastępstwie za Pana Williamsa będę was uczyć historii Europy.

_________________
Ale ja was rozpieszczam dodając tak szybko rozdziały... Jednak niespodzianki nie liczymy bo była ona uzależniona od ilości wejść. .3.
Widocznie wracam do formy, ponieważ znowu pojawiają się rozdziały podzielone na części. 

1 komentarz:

  1. "mamrocząc, że hulajnoga jest łatwiejsza w obsłudze" <3
    Wybuchłam śmiechem po przeczytaniu, że niby wydaję się być spokojną osobą. XDD
    Łaaa...mam wrażenie, że odmładzamy się, wracając do szkoły. XD

    OdpowiedzUsuń