środa, 20 lutego 2013

Niespodzianka


Tak jak informowałam, zaplanowałam niespodziankę. Nie zdradziłam jednak kiedy to zrobię i co jest wymiernikiem czasu do jej dodania. Otóż owy bonus istnieje dzięki 1500 wejściom na tego bloga! Uznałam, że nie uczciłam odpowiednio 1000 wejścia, więc trzeba to nadrobić. Tłumaczę się, że nigdy w życiu nie spodziewałabym się, że tyle wejść się pojawi zwłaszcza z takich krajów jak Rosja czy USA. A teraz bęz większego owijania w bawełnę, zapraszam do lektury c:

Echo z przeszłości

            Ona
            Stała na dworcu i przyglądała się wsiadającym ludziom. Ścisnęła mocniej uchwyt walizki i zastanawiała się czemu jej nogi nie chcą się ruszyć. Rozległ się gwizd, który miał pogonić zwlekających pasażerów. To była jej ostatnia szansa, jednak dalej nie potrafiła się poruszyć. Ponownie rozległ się gwizd, a konduktor zaczął krzyczeć. Pociąg ruszył. Przyglądała się jak odjeżdża, jak kłęby pary buchają z lokomotywy. Ciężko westchnęła i oparła się o ścianę:
- Dlaczego nie odjechałaś? – Usłyszała męski głos.
Poczuła jak ciarki przechodzą jej po plecach. Bała się spojrzeć mu w oczy, więc utkwiła wzrok w posadce. Kątem oka zauważyła, że mężczyzna także oparł się o ścianę. Nie wiedziała co ma zrobić w tej sytuacji. Cała ta cisza jaka między nimi panowała, była przytłaczająca:
- Nie zatrzymuję Cię. – Ponownie się odezwał. – Gdybym chciał to na pewno nie byłbym tutaj osobiście.
Teraz wiedziała co jej się nie zgadzało. Spodziewała się zobaczyć na dworcu jego ludzi, którzy by zabrali ją z powrotem. Nie była pewna, czy dlatego nie mogła się poruszyć, czy nie sparaliżował ją strach. Spojrzała na niego i nie mogła się pozbyć wrażenia, że widzi twarz smutnego człowieka. Przez chwilę zastanowiła się dlaczego do tego doszło.

            Dobrze pamiętała ten moment, kiedy pierwszy raz go ujrzała. Zdarzyło się to na przyjęciu u Barona Sharpex, który wyprawił je z okazji zaręczenia swojej córki – Mariny. Właśnie to z jej powodu zebrali się wszystkie najważniejsze osobistości w Paryżu. Ona sama nie była zbytnio zadowolona z tego pomysłu, jednak jeśli jej ojciec chciał ją wydać za mąż, nie przedstawiając kandydata swojej córce to nie mogła się sprzeciwić.
Tego dnia miała po raz pierwszy poznać mężczyznę, z którym miała spędzić resztę swojego życia. Jej rodzice chcieli by wyglądała jak najlepiej, więc parę godzin przed przyjęciem, zaczęto zajmować się nią. Do ich rezydencji został wezwany fryzjer, który miał za zadanie ujarzmić burzę blond loków, jaka na co dzień znajdowała się na jej głowie. Fachowiec z anielską cierpliwością związał je w kok, pozostawiając po kosmyku z każdej strony. Służące przez kolejne godziny pomagały jej założyć suknię, a dokładniej gorset. Mimo iż nie należała do osób z jakąkolwiek tuszą to jednak jej matka nalegała. Na końcu został wykonany makijaż, a ona sama czuła się okropnie wykończona. Zgodnie z tradycją została zaprowadzona na salę balową przez swojego ojca, który miał przekazać jej rękę przyszłemu zięciowi. Jakim było dla wszystkich szokiem, kiedy okazało się, że jej narzeczony się nie zjawił. Zamiast niego stał posłaniec, który przyniósł tą szokującą wiadomość. Szybko doszło do niej to, że spotka tego mężczyznę dopiero przed ołtarzem. Zasmucona tym wszystkim postanowiła wyjść do ogrodu by zaczerpnąć świeżego powietrza. Usiadła ostrożnie na ławce i zastanawiała się nad tym wszystkim. Nagle usłyszała czyjeś kroki i podniosła swój wzrok. Ujrzała wysokiego mężczyznę, z brązowymi włosami związanymi w kucyk i niebieskich oczach. Był ubrany w szyty na miarę czarny frak. Wyglądał na kogoś bardzo wysoko postawionego, chociaż takich ludzi było dzisiaj pełno w tej rezydencji:
- Dlaczego tak piękna dama siedzi tutaj samotnie, zamiast świecić swą urodą w towarzystwie?
Spojrzała na niego zaskoczona, jednak po chwili oprzytomniała:
- Po co mam przebywać wśród ludzi jeżeli pojawili się tylko po to by poznać mego nieobecnego narzeczonego.
Sama myśl o tym, że te wszystkie godziny spędzone na przygotowaniach poszły na marne, powodowały, że zbierała się w niej złość. Mężczyzna nie dawał za wygraną i dalej stał przed nią. Zirytowana podniosła się z ławki i podniosła wzrok by spojrzeć na bruneta:
- Panie… - Zaczęła.
- Varin. – Powiedział i klęknął na jedną nogę, muskając wargami jej dłoń. – Vincent Varin.
Stała przed oknem i przyglądała się widokowi ogrodu. Od tamtego wieczora minął tydzień, a jednak czuła się jakby zdarzyło się to wszystko wczoraj. Ciągle intrygowała ją postać tego całego Vincenta, a najgorsze jest to, że nie miała odwagi nikogo o niego spytać. Spojrzała na małą czerwoną różę, która stała samotnie w wazonie. Nie wiedziała dlaczego ją podarował, ani po co ją dalej trzyma. Jedna ze służących cichutko chrząknęła, by zwrócić na siebie uwagę. Spojrzała na dziewczynę:
- Panienki Ojciec, chce widzieć ją u siebie. – Powiedziała lekko zdenerwowana.
Westchnęła cicho i posłusznie ruszyła w stronę gabinetu. Powoli wspięła się po schodach, a przed samymi drzwiami się zatrzymała. Wyraźnie słyszała, że jej ojciec ma gościa, więc nie rozumiała po co ją do siebie wzywa. Spojrzała na lustro, które znajdowało się na ścianie i poprawiła swoje włosy. Część z nich miała związane kokardą, a reszta luźno spływała po jej ramionach. Przejechała ręką po materiale niebieskiej spódnicy upewniając się, że nie jest pognieciona. Na końcu zdjęła z białej koszuli, swe włosy, które jej wypadły. Po chwili zapukała i usłyszała pozwolenie na wejście. Powoli przekroczyła próg i zdziwiła się widząc, Pana Varina. Spojrzała na swego ojca oczekując jakiegoś wyjaśnienia:
- Marino, poznaj Pana Varina. – Wskazał ręką na swojego gościa.
Lekko dygnęła, kiedy złożył pocałunek na jej dłoni:
- Mieliśmy okazję się poznać. – Powiedziała chcąc brzmieć naturalnie.
Jej ojciec spojrzał zaskoczony na nich, jednak nie pytał o okoliczności. Wskazał dłonią na sofę z czerwonym obiciem, więc ostrożnie usiadła. Położyła dłonie na nogach i patrzyła na swego rodzica. Vincent robił na odwrót i jego wzrok był skupiony na Marinie. Starała się ukryć to, że strasznie takie zachowanie ją irytowało:
- W takim razie widzę, że już poznałaś swojego narzeczonego.
Spojrzała zaskoczona na swojego ojca po czym na mężczyznę. Przypomniała sobie, jak narzekała mu na narzeczonego, który się nie zjawił w dniu zaręczyn. Poczuła jak jej policzki robią się gorące i jedyne co chciała zrobić to zapaść się pod ziemię.
Siedziała w kawiarni i przyglądała się przez szybę, spieszącym się paryżanom. Co jakiś czas zerkała nerwowo na zegarek, nie mogąc uwierzyć, że można się tak spóźniać. Kiedy miała ochotę wezwać kelnera, do stołu podszedł Vincent i ucałował jej dłoń, uśmiechając się przepraszająco. Jedyne na co ją było w tej chwili stać to gromiące spojrzenie:
- Przepraszam. – Powiedział i zamówił kawę. – Musiałem załatwić parę spraw.
Wzruszyła ramionami i wróciła do obserwowania miasta. Czuła na sobie jego wzrok, jednak nie potrafiła mu wybaczyć, że tak się z niej nabijał. Nagle mignął jej wóz policyjny, którego syrena rozległa się na całą ulicę. Ostatnio ulice Paryża były męczone przez jakieś zgrupowanie, przez co było strach wyjść z domu. Bardzo się tym martwiła, ponieważ uwielbiała wychodzić na spacery, a teraz dostała zakaz. Jedynie mogła wyjść z domu pod eskortom:
- Coś się stało? – Zapytał.
- Co się dzieje z tym miastem. – Spytała zasmucona.
Przyglądał jej się zaskoczony, niezbyt rozumiejąc o co może jej chodzić.
Powolnym krokiem zbliżał się dzień ślubu. Marina od kilku dni chodziła na przymiarki sukni ślubnej, jednak nie mogła się obejść wrażenia, że to wszystko dzieje się zbyt szybko. Od jakiegoś czasu nawet nie miała okazji spotkać się z Vincentem. Nawet nie pojawiał się podczas wyboru dań oraz tortu. Wszystko zostało zwalone na jej głowę. Syknęła kiedy jedna z szpilek ją ukłuła. Krawcowa nawet nie przeprosiła i dalej zajmowała się szykowaniem sukni. Kiedy skończono ostatnie poprawki, z wielką ulgą przebrała się w codzienne ubranie. Poprosiła szofera by zawiózł ją do willi jej narzeczonego. Miała wielką ochotę mu nawtykać to wszystko czym ostatnio doprowadził ją do szału. Szybko wspięła się po schodach i nawet nie reagowała na prośby służących by teraz nie wchodziła do jego gabinetu. Co jak co, miała za parę dni wyjść za tego mężczyznę, więc ma prawo odwiedzać go kiedy chce. Otworzyła gwałtownie drzwi i zamarła w bezruchu:
- Marina. – Zawołał zaskoczony.
Jednak ona nie słyszała jego słów i z przerażeniem wpatrywała się w leżące zwłoki. Poczuła na swoim ramieniu, dłoń. Dłoń z której zginął ten człowiek. Szybką ją strząsnęła i odsunęła się od Vincenta. Nie potrafiła nic zrozumieć, a tym bardziej kiedy widziała przed sobą martwe ciało. Do jej uszu doszło kolejne zawołanie, jednak nie chciała nic z tego słyszeć. Ostrożnie się cofała, a kiedy zbliżyła się do schodów po prostu pobiegła. Wpadła szybko do samochodu i rozkazała natychmiast odjechać. Kiedy się odwróciła ujrzała go, stojącego na schodach. Schowała twarz w dłoniach i poczuła jak zaczyna płakać.

Znowu zaczęło jej się zbierać na łzy, więc odwróciła głowę. Nie mogła patrzeć w oczy osoby, która powoduje, że to miasto zaczyna pogrążać się w chaosie. A tym bardziej nie mogła żyć z takim kimś. Wiedziała, że takie zachowanie może być tandetne, jednak w głębi była przekonana, że są dobrzy ludzie na tym świecie. Sama chciała taka być, więc to cało zło ją odrzucało. Poczuła jak w jej ręce znajduje się jakiś świstek papieru. Niepewnie spojrzała na niego i ujrzała bilet na najbliższy pociąg. Zerknęła w bok, jednak nikogo nie zobaczyła. Nie była pewna co ma teraz zrobić. Wiedziała, że jak jej rodzice się zorientują, że nie ma jej w domu to szybko zajmą się poszukiwaniami. W końcu jutro miał się odbyć ślub. Jednak teraz jej głowę zaprzątały inne myśli. Kim tak naprawdę jest Vincent Varin? Nigdy nie zastanawiała się nad odpowiedzią, jednak dlaczego jej nie próbował zatrzymać. Czy nie było bezpieczniej jeśli byłaby u jego boku jako żona i miałby pewność, że nikomu nie powie o tym co widziała?

On
Powoli wsiadł do samochodu i poprosił kierowcę by ruszył. Co chwilę zerkał na budynek dworca i zastanawiał się, dlaczego to jest tak dla niego trudne. Przecież chciał by została jego żoną ze względu tylko na urodę. Nie patrzył na majątek tylko na to jak piękna jest ta kobieta. Zawsze ulegał urokom pięknych dziewcząt, jednak ona jakoś najbardziej utkwiła w jego pamięci. Do tego miała bardzo ciekawy charakter i może by mu się tak szybko nie znudziła. Jego ludzie byli pewni, że tylko z powodu jakiegokolwiek przywiązania puszcza ją wolno. Tak naprawdę nie potrafił zmusić jej do poślubienia takiego potwora jakim on sam był. Miał tą świadomość, że Marina jest jego całkowitym przeciwieństwem. Ta kobieta była uosobieniem dobra i każde najmniejsze zło było dla niej okropne. Wiedział, że po tym co ujrzała nie dałaby rady spędzać z nim w jednym pomieszczeniu:
- Jesteśmy na miejscu. – Z zamyślenia wybudził go głos szofera.
Wysiadł z pojazdu i wszedł do domu. Zdjął buty i odwiesił na wieszak swój płaszcz. Bez słowa zamknął się w gabinecie i rozmyślał, jak rozegrać jutrzejszy dzień. Czy ma się stawić w kościele i zagrać porzuconego przed ołtarzem i tym samym ośmieszyć jej rodzinę. A może ma zostać w domu i wprawić w osłupienie wszystkich gości, kiedy nikogo nie ujrzą. Zapalił powoli cygaro i wpatrywał się w wiszący ślubny frak.

Bardzo dobrze utkwił mu w pamięci ten dzień, kiedy pierwszy raz ją zobaczył. Był to jeden ze słonecznych dni w Paryżu. Ci mieszkańcy, którzy mieli wolny czas, pojawili się w parkach. On także wyszedł na spacer, wraz ze swoim zaufanym przyjacielem. Mieli sporo czasu do spotkania, na którym mieli przedstawić pozostałym swoje spostrzeżenia. Szli w milczeniu ciesząc się ciepłym powietrzem. Wtedy ją zobaczył. Kosmyki blond loków, wyłaniały się z kapelusza, który idealnie skrywał jej oczy. Była ubrana w sukienkę typu ołówkowego, którą ostatnio okrzyknięto nowym stylem mody. Siedziała na ławce między innymi dziewczętami, które starały się pięknie wyglądać. On wiedział, że ona nie musiała. Sama z siebie była wystarczająco piękna. Gdyby nie jego przyjaciel to nigdy by nie poznał jej imienia:
- Widzę, że wpadła Ci w oko córka Barona Shaprex. – Powiedział rozbawiony.
Spojrzał na niego zaskoczony i zaśmiał się. Nie wiedział, że aż tak było widać, iż spodobała mu się tamta dziewczyna. Oczywiście jego znajomi wiedzieli, że miał wielką słabość do kobiet, które najczęściej lądowały w jego łóżku. Minęli powoli ławkę, zajmowaną przez damskie grono i wtedy zobaczył dokładniej jej twarz. Podniosła głowę i spojrzała na nich swoimi zielonymi oczyma. Czuł, że gdyby nie jego przyjaciel to pewnie by się zatrzymał:
- Skąd ją znasz? – Zaciekawił się Vincent, kiedy ławka zniknęła im z pola widzenia.
- Nie raz załatwiam interesy z baronem, więc miałem okazje ją poznać.
Chwilę się zastanawiał nad tym skąd kojarzy to nazwisko. Po chwili sobie przypomniał, a na jaego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Spojrzał na przyjaciela z błyskiem w oczach:
- Kiedy masz z nim najbliższe spotkanie?
- Za dwa dni. – Odpowiedział zdziwiony.
- To w takim razie zabiorę się z tobą.
Siedzieli w jednej z najmodniejszych restauracji i oczekiwali przybycia barona. Przyglądał się barwie wina w kieliszku i słuchał opisu swojego przyjaciela. Jeżeli miał rację to nie musi wiedzieć co lubi ten mężczyzna. Długo nie musieli czekać, ponieważ baron się po chwili pojawił. Przywitał się z jego przyjacielem i spojrzał zaskoczony na Vincenta:
- To mój przyjaciel, Hrabia Varin.
Uścisnął dłoń barona, któremu oczy już się świeciły na sam tytuł. Jednak po chwili coś zaczęło się dziać w jego głowie:
- Miło mi poznać Pana. – Powiedział zaskoczony. – Czy jest może Pan krewnym Gastona Varina?
Nie mógł pohamować się od uśmiechu. Jego cel bardzo szybko złapał się na przynętę:
- Zgadza się, Gaston to mój ojciec. Bardzo wiele od niego słyszałem o panu.
- Bardzo dobrze wspominam te czasy kiedy razem walczyliśmy o ten kraj. – Zamyślił się baron.

Nie mógł uwierzyć, że wspomnienie o swoim ojcu umożliwi mu bez większych problemów, uzyskanie rękę jedynej córki barona. Wcześniej bardzo wiele się nasłuchał o tym jak bardzo wielu mężczyzn starało się o rękę Mariny, jednak jej ojciec był dość wybredny, jeśli chodzi o kandydata na przyszłego męża swojej córeczki. Sama dziewczyna była nazywana „klejnotem Sharpex” i uznawano ją za bardziej cenną od posagu jaki posiadała. Dla niego ten cały majątek nie był ważny, bo przecież baron nie może się równać z hrabiom. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnął się z satysfakcją. Dzisiejszego dnia miało się odbyć przyjęcie zaręczynowe, jednak niezbyt było mu spieszno do spędzania czasu z tymi wszystkimi ludźmi. W końcu część męskiego grona pewnie ubiegała o rękę jego narzeczonej, więc mogło by się zdarzyć parę spięć. Powolnym krokiem podszedł do samochodu i wsiadł. Poprosił kierowcę by się nie spieszył, a on sam z znudzoną miną, patrzył przez okno. Kiedy w końcu dojechali do posiadłości barona, postanowił nie wchodzić przez drzwi, bo przecież miał się w ogóle nie zjawić. Więc szybko przeskoczył przez ogrodzenie i znalazł się w ogrodzie. Zadowolony z siebie poprawił swój frak i ruszył alejką, jednak w ostatniej chwili zorientował się, że nie jest sam. Miał nadzieję, że nikt nie widział jak się tutaj dostaje. Dość szybko zauważył, że tą drugą osobą była Marina, która siedziała na ławce. Postanowił udać jednego z gości przyjęcia i ruszył w jej kierunku.

Poprawił muszkę starając się by była idealnie prosta. Włosy związał białą wstążką i nie rozumiał czemu czuł się tak mniej męsko. Spojrzał na przyjaciela, który miał być jego świadkiem. Ten uśmiechnął się pocieszająco i po chwili oboje wysiedli z samochodu. Szli w milczeniu w stronę ołtarza i czekali. Nie byli zbytnio pewni ile zajmie wszystkim dojście do tego, że panna młoda się nie pojawi. Spojrzeli na siebie wyczekująco i nagle rozległ się dźwięk organów. Pewnie organista się pomylił. Pomyślał i uśmiechnął się rozbawiony. 

Oni
Drzwi od kościoła się otworzyły. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Baron Sharpex prowadził swoją córkę z nieukrywaną dumą. Nie mógł mu się dziwić, ponieważ Marina wyglądała jak anioł w tej sukni ślubnej. Jej włosy został związane tak samo jak podczas przyjęcia zaręczynowego, a jej twarz była ukryta pod materiałem długiego welonu. Małe druhny trzymały jego końce oraz materiał sukni. Po chwili dziewczyna stała obok niego i patrzyła na księdza. Rozpoczęła się ceremonia:
- Czy ślubujesz wspierać, kochać oraz trwać u boku Vincenta Varina, póki śmierć was nie rozłączy? – Zapytał się kapłan.
Chwila ciszy i zastanowił się czy może nie przyszła tutaj, by odpowiedzieć „nie”:
- Ślubuję. – Odpowiedziała pewnym głosem.
Kapłan obrócił się w jego stronę i zadał to samo pytanie. Spojrzał na nią oraz na ich splecione dłonie:
- Ślubuję.
Ksiądz uśmiechnął się i pozwolił by pocałował pannę młodą. Uniósł powoli jej welon i spojrzał jej w oczy. Nie odwróciła wzrok, co go ucieszyło. Powoli się schylił i złożył na jej ustach pocałunek. Goście podnieśli się z ław i zaczęli klaskać na cześć nowożeńców. Po chwili szli między ławami obsypywani ziarnami ryżu. Wsiedli do samochodu by przenieść się w miejsce gdzie miało odbyć się wesele. Spojrzał na nią oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi. Chwyciła jego dłoń:
- Nie będę ukrywać, że odraża mnie to co robisz. – Powiedziała patrząc mu w oczy. – Jednak wiem, że gdzieś tam w głębi jesteś dobrym człowiekiem. Chcę być twoim oparciem.
Przyglądał jej się zaskoczony tą wypowiedzią. Jednak uważał, że jest to bardzo urocze. Wolną ręką dotknął jej policzka i się powoli nachylił by ją pocałować:
- A tak w rzeczywistości to złapali mnie na dworcu. – Powiedziała w ostatniej chwili.
Teraz to całkowicie został zbity z tropu i nie wiedział co zrobić. Brakowało mu centymetrów do ust tej kobiety, a tu nagle coś takiego słyszy. Coś czuł, że przy niej nie będzie mu się nudziło. Całą sytuację uratował fakt, że znaleźli się na miejscu. Wysiadł z samochodu i pomógł przy wyjściu Marinie. Goście już czekali, jednak pierw miała być zrobiona fotografia. Ustawili się do zdjęcia i rozległ się jasny błysk.

13 sierpnia 1959 rok.

2 komentarze:

  1. Awwwww....cudo. *Q*
    Uwielbiam Marinę. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3
      Nie byłam pewna czy spodoba się takie cofnięcie w czasie, więc miałam nadzieję, ze tak będzie. ^^'
      Za co ją uwielbiasz, jeśli mogę się spytać? No i co sądzisz o takim bonusie?

      Usuń