środa, 27 lutego 2013

17 cz.2


            Czuł spojrzenia wszystkich uczniów co powodowało, że było mu dość niezręcznie. Chcąc to ukryć otworzył dziennik i pochylił się nad biurkiem. Wyciągnął z kieszeni marynarki okulary i spojrzał na listę uczniów:
- Lisa Beckey? – Odpowiedział mu chichot.
Spojrzał na klasę, szukając wzrokiem owej uczennicy. Zamiast tego widział rozbawienie nastolatków. Myśląc, że źle odczytał nazwisko zerknął jeszcze raz na listę. Wszystko się zgadzało, więc był jeszcze bardziej zbity z tropu. Usłyszał trzask drzwi i posłał swój wzrok w ich kierunku:
- Varin, wziąłeś mój dziennik. – Syknął Christopher.
Spojrzał na kumpla, który był ubrany podobnie do niego. Różniło ich to, że blondyn miał na nogach trampki i nosił bardziej luźną koszulę:
- Wybacz. – Powiedział i podał mu dziennik.
Fortner nie myśląc o delikatności, rzucił swój na biurko i mamrocząc pod nosem, wyszedł z klasy. Przez chwilę wpatrywał się w drzwi i spojrzał na całkowicie zdezorientowaną klasę. Westchnął czując, że lekko nie będzie i usiadł na krześle:
- Mike Andwey? – Przeczytał i podniósł swój wzrok na rząd ławek.
Chłopak podniósł się, więc czytał dalej. Kiedy skończył sprawdzanie obecności, zaczął czytać poprzednie tematy lekcji. Wypuścił powietrze z ust i podrapał się za uchem:
- Ponieważ jest to nasza pierwsza lekcja to spędzimy ją na poznawaniu siebie… - Powiedział głośno by wszyscy go słyszeli.
Przez salę przeszło parę szeptów, a on wzrokiem szukał ich sprawców. Zdjął okulary i wstał z krzesła. Zaczął przechodzić się po klasie:
- Zaznaczam, że nie mam żadnego doświadczenia pedagogicznego, więc lekcję będę prowadzić na swój sposób. – Szmery ponownie się odezwały. – Jestem zwykłym absolwentem Oxfordu, więc proszę bądźcie wyrozumiali.
Na chwilę się zatrzymał przy ławce Matta. Zerknął na niego i lekko się uśmiechnął. Chłopak niezbyt pewnie, odwzajemnił gest, widocznie będąc w ciągłym szoku. Jedna z uczennic podniosła rękę do góry, więc Vincent przeniósł na nią wzrok:
- Więc dlaczego Pan prowadzi zastępstwo?
Brunet uśmiechnął się szerzej i oparł o swoje biurko. Spodziewał się tego pytania, więc miał idealnie przygotowaną odpowiedź. Czując na sobie pytający wzrok klasy, cicho odchrząknął:
- Jak wiecie całą trójka historyków jest na zwolnieniu lekarskim, więc na szybko dyrekcja musiała znaleźć zmienników. Akurat moja babcia jest przyjaciółką dyrektora, więc zaproponowała bym ja i mój znajomy tym się zajęli.
Kolejna ręka pojawiła się w górze. Strasznie nie podobało mu się takie zachowanie, przez to, iż nie był do tego przyzwyczajony. Pokręcił głową:
- Ustalmy pewną zasadę.- Uczniowie niezbyt rozumiejąc co zrobili źle, wydawali się zaskoczeni. – Nie podnoście ręki. Chce by lekcje były prowadzone w formie dyskusji, więc zachowując pewne maniery odzywajcie się bez pytania czy możecie.

            Powoli włożył podręcznik od francuskiego do szafki, ciągle próbował zrozumieć co się w ogóle dzieje. Nagle do jego klasy wparował Vincent, przedstawiając się jako zastępca Pana Williama. Jakby tego nie było mało, to po chwili wchodzi Christopher narzekając, że pomylił dzienniki. Miał wrażenie, że go śledzą czy przypadkiem czegoś komuś o nich nie powie. Może na serio są bohaterami? W końcu dlaczego go pilnują, jeśli nic o nich nie wie. Zamknął szafkę i zauważył jak zastępcy ze sobą rozmawiają na tylko im znany temat. Miał przeczucie, że ty tematem jest on sam. Omijając szerokim łukiem korytarz, w którym się znajdowali, ruszył w stronę wyjścia. Pożegnał się z kumplami i kiedy zszedł z schodów, poczuł jak ktoś rzuca mu się na szyję:
- Ile można czekać? – Po głosie rozpoznał Itamaki.
Dziewczyna odsunęła się od niego i wskazała ruchem głowy na Mazdę. Ukrywając swoje zdenerwowanie wsiadł do samochodu i zapiął pasy. Szatynka nucąc pod nosem sobie znaną melodię, przekręciła kluczyk i wcisnęła gaz. Matt widział jak większość uczniów się obraca by zobaczyć jak samochód z piskiem opon wyjeżdża po za teren szkoły. Miał wielką ochotę zapaść się pod ziemię, więc powoli zsunął się na fotelu. Itami nawet nie zwróciła uwagę na jego zachowanie i zadziwiająco zadowolona, prowadziła samochód.
            Kiedy dojechali do domu Pani Mariny zza drzwi wyłoniła się Asuma, szukając czegoś w swojej torebce. Japonka z szerokim uśmiechem zatrąbiła, przez co brunetka wypuściła torebkę z ręki. Rozejrzała się za sprawcom tego hałasu i wykonała kilka niemiłych gestów w stronę przyjaciółki, śmiejąc się przy tym. Matthew niezbyt pewnie wysiadł z samochodu i przyglądał się jak dziewczyny się witają:
- Właśnie obiad jest podawany na stół. – Powiedziała Asuma, uśmiechając się do Matta.
- Idealnie przyjechałam. - Ucieszyła się szatynka. – A ty gdzie się wybierasz?
- Muszę odebrać chłopaków…
Kanadyjczyk szybko załapał, że dwie super bryki strasznie by się rzucały na parkingu dla nauczycieli. W końcu jakim cudem dwójka zastępców, posiadała takie samochody. Sam doszedł do wniosku, że w ogóle jest to podejrzane, iż wszyscy mają drogie auta. Zerknął na Mazdę RX8, którą jechał i poczuł, że robi mu się słabo. Zaczął mieć złe przeczucia. Dał się bez oporu zaciągnąć dziewczynie do domu i usiadł przy stole. Przyglądał się każdemu czując, że stracił apetyt. Antonio ciągle na niego zerkał, więc niechętnie zaczął jeść.
            Od czasu kiedy Matthew przesiadywał u nich, kuchnia stała się miejscem obrad. Mimo iż jej funkcja była dość oczywista, to i tak woleli przybywać tam niż w którymś z pokoi. Prawdopodobnie było to spowodowane tym, że w każdym domu kuchnia, jest miejscem gdzie rozstrzyga się bardzo wiele spraw. Jednak Antonio poprosił by dziewczyny pozostały z chłopakiem, tłumacząc się, że potem wszystko im wytłumaczy. Odprowadził je wzrokiem, by w końcu westchnąć:
- Chyba zaczyna powoli łapać. – Powiedział wpatrując się w pozostałych.
Zauważył to podczas obiadu, kiedy zazwyczaj Matt z wielką ciekawością pyta o wszystko. Dzieciak przesiadywał całe życie w Kanadzie lub w Stanach, więc ciekawiło go życie po za ich granicami. Jednak dzisiaj, milczał i mierzył wzrokiem każdego:
- Mówisz tak bo najwidoczniej nie smakowało mu twoje risotto. – Ziewnął Francis.
Włoch spojrzał morderczo na kumpla i miał powiedzieć coś na temat francuskiej kuchni, kiedy się opamiętał. Teraz nie było czasu na takie bezsensowne kłótnie
zwłaszcza, że każdy wie, iż Włoska kuchnia jest najlepsza :
- Mówię, że zaczyna się on domyślać.
Pozostali wpadli w szok. Nie nastąpiła, żadna kłótnia na temat potraw, więc sprawa musiała być poważna.
- Więc musimy zrobić wszystko by skończyło się na domysłach.
            Biały Range Rover Evoque stał na podjeździe szkolnym i zwracał uwagę wszystkich uczniów, którzy opuszczali mury szkoły po zajęciach dodatkowych. Trochę ją to zaczynało irytować bo przecież nie jest jedyną osobą, która jeździ drogim autem. Znudzona spojrzała na parking nauczycielski i wszystko zrozumiała. Widocznie płace grona pedagogicznego nie były tak wysokie by mogli sobie pozwolić na trochę droższe auta. Mając wszystkiego dosyć, wyciągnęła kluczyk ze stacyjki i wysiadła z samochodu. Zerknęła przez ramię czy na pewno drzwi się zamknęły i zaczęła się przechadzać. Poprawiła szalik pod szyją oraz dopięła na ostatni guzik w płaszczyku. Jak tu przyjechała to była pewna, że się spóźniła i będzie słuchać narzekań Chrisa. W końcu pamiętała poranek, kiedy Brytyjczyk stanowczo odmawiał wyjścia z samochodu by uczyć jakiś gówniarzy historii. Oparła się o murek i przyglądała się swoim butom:
- Widziałyście tych nowych nauczycieli? – Zawołała z ekscytacją ruda uczennica.
- Jak można by nie zauważyć takich ciach. – Pisnęła jej znajoma.
Asuma podniosła wzrok i zlustrowała dziewczyny. Było jej ich strasznie żal, bo w końcu by tak podniecać się nauczycielami. Chociaż ona nie wiedziała jak to jest bo w końcu nie uczyła się w normalnej szkole tylko w akademii wojskowej. Tam głównie się nienawidziło belfrów, ponieważ wyciskali siódme poty ze swoich kadetów:
- A ten Vincent. – Zachichotała ruda, jakby była zawstydzona faktem, że użyła imienia. – Bez najmniejszych błędów czytał nazwiska francuskiego pochodzenia, a jak się przy tym uśmiechał.
Wraz z koleżanką westchnęły na samo wspomnienie. Francuzka mimowolnie się uśmiechnęła Bo jest Francuzem, ale z nich idiotki.:
- Ponoć ten drugi jest strasznie oziębły, ale zachowuje się strasznie nie typowo… Widziałaś te jego czerwone trampki do czarnej marynarki?
Nagle uczennice skupiły swój wzrok na starszej dziewczynie, która siedziała na murku i im się przysłuchiwała. Było widać, że są zaskoczone obecnością kogoś kogo w ogóle nie kojarzą. W tym samym momencie wszyli z budynku Vincent i Christopher, rozmawiając o czymś namiętnie. Brunet spojrzał na swoje podopieczne po czym jego wzrok zsunął się na Asumę:
 - Asu!- Ucieszył się, kończąc na tym rozmowę z przyjacielem.
- Dłużej się nie dało? – Spytała wstając z murka i otrzepując swój płaszczyk.
- Gdyby ten idiota nie zapomniał, że jest rada to byś nie musiała tak wcześnie przyjeżdżać. – Ziewnął Chris.
Uczennice zaskoczone przyglądały się tej scenie, nie wiedząc jak mają na nią zareagować. Ledwo co powiedziały słowa pożegnania dla nauczycieli i obserwowały jak wsiadają wraz z dziewczyną dla Range Rovera.
            Kiedy dojechali do domu zauważyli, że coś jest nie tak. Wszyscy siedzieli w salonie i oglądali kreskówki. Jednak w tym zachowaniu było coś dziwnego. Matthew spojrzał na nich, po czym jakby sfochany wrócił do wpatrywania się w ekran. Włoch podszedł do nich i powoli zaciągnął do kuchni:
- Czegoś się domyśla i ogłosił strajk do póki mu wszystkiego nie wytłumaczymy. – Tłumaczył się Antonio.
- Czekaj… - Odezwał się Chris. – Szantażuje was dzieciak?
Cała czwórka poczuła, że stoczyli się na dno. Nigdy w całej ich ciemnej karierze nie spadli tak nisko by dać się podejść jakiemuś małolacie. Asuma poprosiła by wraz z Josephem mogła z nim porozmawiać, w końcu może „wojskowym” bardziej zaufa. Pozostali się zgodzili i po chwili absolwenci akademii siedzieli w salonie wraz z Mattem:
- A więc o co chodzi? – Spytała brunetka.
- Co zrobiliście nauczycielom?
Joseph zerknął zaskoczony na przyjaciółkę, która także nie kryła swojego zdziwienia. Nie pasowało im określenie „nauczycielom”, w końcu wiedzieli tylko o jednym. Wczoraj udało im się namówić Pana Williamsa by wziął sobie wolne, jednak o pozostałych nic im nie było wiadomo:
- Czemu nie odpowiadacie? – Krzyknął chłopak.
- Ilu znikło? – Szepnęła dziewczyna.
- Trzech.
Spojrzeli na siebie, a Matt zauważył, że oboje wydawali się zdenerwowani. Joseph powoli usiadł obok niego i wpatrywał się w podłogę. Nie rozumiał dlaczego Vincent i Chris nie powiedzieli im o tym, a może myśleli, że namówili więcej nauczycieli. Asuma marszczyła brwi i widocznie nad czymś myślała:
- Co twój ojciec robi w Afganistanie? – Spytał rudy mężczyzna.
Kanadyjczyk poczuł się zbity z tropu. Nagle z tematu szkoły przerzucili się na temat wojny. To nie była naturalna zmiana tematu. Nie miał ochoty im odpowiadać, więc odwrócił głowę dając tym jasno do zrozumienia, że nie podoba mu się to pytanie:
- Może nam teraz nie ufasz, ale naprawdę musimy to wiedzieć. – Zaczęła dziewczyna.
Odpowiedź jednak dalej nie nadeszła. Uśmiechnęła się smutno i spojrzała na przyjaciela, oboje wiedzieli, że będą musieli przeprowadzić rozmowę w sposób jaki woleli uniknąć:
- Wiesz… - Westchnął Joseph. – Rozumiemy, że jest Ci trudno, ponieważ twój ojciec jest tak daleko.
Coś w nim pękło. Spojrzał na absolwentów szkoły francuskiej i czuł, że zbiera się w nim gniew:
- Nie wiecie! – Krzyknął i poderwał się z miejsca. – Nie rozumiecie jak to jest nie wiedząc, czy w ogóle on żyje!
Wiedział, że zachowywał się jak dzieciak, jednak nienawidził kiedy inni uważali, że wiedzą co on przechodzi. W porównaniu do znajomych, których ojcowie także służyli w Afganistanie, jego nie wracał tak często, ani nie przebywał tak długo w domu. Zacisnął mocniej palce u dłoni i wpatrywał się na nich ze złością. Nie. Oni nie mogą być bohaterami. Był teraz tego pewien. Nie potrzebnie się łudził:
- Masz rację. – Powiedziała spokojnie Asuma. – Nie wiemy jak to jest czekając na kogoś. Za to wiemy jak to jest mieć nadzieję, że się wróci z tego piekła do krewnych.
Zaskoczyło go to. Czuł jak jego ścisk powoli się rozluźnia na widok jak brunetka dotyka swój nieśmiertelnik:
- Wiemy jak to jest widząc śmierć kogoś z twojego oddziału. Znamy to uczucie kiedy całkowicie obcy tobie ludzie stają się bliscy jak rodzina… - Jej głos zaczął się powoli załamywać.
Joseph położył jej dłoń na ramieniu, wpatrując się smutno w przyjaciółkę. Dopiero teraz zauważył, że i on nosi na szyi nieśmiertelnik. Tępo wpatrywał się jak Asuma siada obok Brytyjczyka i stara się doprowadzić do ładu. Mężczyzną poklepał ją po plecach:
- My w porównaniu do Ciebie przeszliśmy to piekło i wiemy więcej od Ciebie. – Powiedział.
Było mu teraz strasznie głupio. Uznał siebie za ofiarę losu jednak teraz wiedział, że są osoby, które mają gorzej. Oparł się o ścianę:
- Przepraszam… - Wyszeptał. – Ojciec mówi, że jest to ściśle tajne. 
_________________________
No i akcja idzie dalej~ Tak wiem, że pojechałam po bandzie by tak nagle zmienić bieg akcji, no ale ile może się nic nie dziać? 
Do tego zauważyłam, że wcześniej nie wyjaśniłam pewnej sprawy: wszystkie powiązania z Afganistanem są moim własnym wymysłem i to co wcześniej się pojawiło i może później pojawi, nie ma oparcia realnego w aktualnych działaniach na terenie tamtego kraju. Piszę to, ponieważ została mi na to zwrócona uwaga i bardzo dziękuję za to osobie, która do mnie napisała c: 
sobota, 23 lutego 2013

17 cz.1



            Wszyscy wpatrywali się w milczeniu na chłopaka. Nie wiedzieli jak zareagować na jego słowa. Stanowczo nikt się tego nie spodziewał się usłyszeć takich oskarżeń wobec siebie. Sam ich twórca wpatrywał się z dumą na nich jakby przynajmniej wynalazł lekarstwo na AIDS. Vincent niedbale przeczesał włosy ręką i nie odrywał wzroku od podglądacza:
- Możesz powtórzyć? – Spytał próbując brzmieć poważnie.
- Jesteście bohaterami. – Powiedział młodzieniec.
Tym razem nie wytrzymali i wybuchli śmiechem. Nawet Christopher nie mógł się powstrzymać od prychnięcia na słowa chłopaka. Blondyn spojrzał na nich urażony i ścisnął pięści. Nie mógł się pogodzić z tym, że w taki sposób zareagowano na jego twierdzenie. Nagle poczuł jak ktoś klepie go po głowie i już całkowicie zirytowany wpatrywał się w rosłego rudzielca. Mimowolnie poczuł dziwny respekt do jego postury i w duchu cieszył się, że to było tylko klepanie, a nie coś gorszego:
- Słuchaj… - Zaczął Vincent hamując rozbawienie.
- Matthew. – Syknął nie chcąc być więcej anonimowy.
Brunet wydał się zaskoczony i najwyraźniej zastanawiał się o co chodziło chłopakowi. Po chwili załapał, że był to imię, więc się uspokoił. Korzystając z chwili, że nikt nic od niego nie chce, blondyn przyglądał się wszystkim. Próbował odgadnąć kto kim jest w tej paczce, jednak nie dało się wyczuć większej hierarchii:
- A więc Mathieu. – Wspomniany się skrzywił. – Po czym to wnioskujesz?
Christopher mimowolnie był dumny z dzieciaka, któremu najwyraźniej nie podobał się francuski odpowiednik imienia. Gdyby nie ta idiotyczna gadka o bohaterach, którzy kojarzyli mu się tylko z komiksów. Przez to chłopak był dość nisko w jego oczach. Natomiast Matt skupił swój wzrok na Vincencie, który jego zdaniem musiał być szefem:
- Po waszym zachowaniu.
Nastąpiła kolejna salwa śmiechu, którą próbował jakoś opanować brunet. Joseph delikatnie popchnął chłopaka na kanapę by sobie spoczął. Blondyn niezbyt pewnie usiadł obok Włocha, który podejrzanie się uśmiechał. Tak na wszelki wypadek odsunął się od niego. Kiedy uznał, że odległość od
pedo Antonia jest bezpieczna, poczuł jak ktoś kładzie mu rękę na ramieniu:
- Na serio wierzysz w te bajki? – Spytała Kikari.
W tym momencie poczuł się osaczony. Uratowała go gospodyni, która niezbyt rozumiejąc, co robi taki małolat wśród nich, zarządziła obiad.
            Miał przeczucie, że Pani Marina jest najmilszą osobą jaką miał okazję poznać. Nie dość, że poczęstowała go pysznym obiadem, to przedstawiła pozostałych. Widać było, że kobieta cieszyła się wielkim autorytetem wśród pozostałych. W momencie kiedy skończył jeść posiłek miał wrażenie, że znowu zaczną go wypytywać. Uważał ich za bohaterów, chociaż teraz dodałby „szalonych” albo „zbzikowanych”. Jednak jego obawy były błędne, bo każdy zajął się sprzątaniem po obiedzie zostawiając chłopca samego w jadalni. Siedział przez chwilę bez ruchu jednak nie mogąc wytrzymać napięcia zaczął chodzić po pomieszczeniu. Niestety nie było zbytnio co oglądać, więc niepewnie wyniósł się do salonu. Przystanął przy ścianie i przyglądał się fotografiom, które wcześniej go zaintrygowały.
            Prace w kuchni szły pełną parą i po chwili wszystkie naczynia, były czyste i znalazły się w kredensie. Vincent usiadł przy otwartym oknie i wyciągnął paczkę papierosów, kiedy brunetka zaczęła skubać słonecznik. Nikomu się nie spieszyłoby wyjść i dokończyć rozmowę z Mattem:
- A może ucieknie? – Spytała Itamaki z nadzieją w głosie. – Przecież nic nie wie, więc nie grozi nam demaskacja.
Parę osób kiwnęło głowami, że się zgadza. Antonio miał dziwne przeczucie, że oprócz określenia ich bohaterami, chłopak coś od nich chciał. Zadziwiająco się zamyślił i wpatrywał w jeden punkt. Pech chciał, że był nim Judasz Chris, któremu nie odpowiadał ten tępy wzrok kumpla:
- W takim razie, dlaczego nas obserwował?
Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie.
            Gdy oderwał wzrok od dwójki chłopców, którzy śmiali się w identyczny sposób; zauważył powrót pozostałych. Poczuł, że został odkryty podczas myszkowania, jednak nikt mu tego nie zarzucił. Przyglądał się jak zajmują swoje miejsca. Nawet można powiedzieć „stałe miejsca” bo usiedli tak samo jak wcześniej. Przeszło mu przez głowę, że także będzie musiał zająć miejsce na kanapie obok Antonia i nagle poczuł, że robi mu się słabo. Ten Włoch przerażał go najbardziej ze wszystkich, a to przez to, iż ciągle był zadowolony. Oparł się o ścianę dając do zrozumienia, że chce być jak najdalej od tej przeklętej kanapy:
- Po co nas szpiegowałeś? – Zapytał bez ogródek Chris.
Matthew poczuł się zbity z tropu i nie wiedział ja odpowiedzieć. W rzeczywistości to impulsywnie zaczął się im przyglądać, niezbyt myśląc po co to robił. Jednak wiedział, że taka odpowiedź ich nie zadowoli, więc musi na szybko wymyśleć jakąś odpowiedź:
- Ponieważ… - Zaczął starając się jakoś wysilić swoje szare komórki. – Chcę do was dołączyć.
Starał się ukryć swoje zdenerwowanie tym kłamstwem. Przecież tak w naprawdę to nie chciał, jednak nie potrafił powiedzieć wprost co chciał. Czuł na sobie ich spojrzenia i zastanawiał się co będzie dalej. Patrz im prosto w oczy. Powtarzał sobie w myślach, jednak może było to przydatne przy jednej osobie, a nie przy ośmiu. Nagle zauważył, że brunetka posłała znaczące spojrzenie rudemu Brytyjczykowi. Poczuł, że strach się w nim zbiera, kiedy ów dwójka podeszła do niego:
- A tak w rzeczywistości? – Spytała dziewczyna.
Przełknął głośno ślinę. Wtedy jego wzrok mimowolnie spoczął na dekolcie Asumy:
- Typ francuski… - Wyszeptał wpatrując się w nieśmiertelnik.
- Skąd… - Zaczął Joseph.
- Mój ojciec służy w Marines, więc potrafię je rozpoznać. – Odpowiedział nie zastanawiając się nad tym co mówi.
Ktoś ciężko westchnął, przeczuwając, że teraz to lekko z nim nie będzie.


            Samochód ciężko zawył, kiedy Itamaki źle zmieniła bieg. Szatynka przeklęła pod nosem, mamrocząc, że hulajnoga jest łatwiejsza w obsłudze. Matthew całą swą uwagę próbował skupić na widoku za oknem i paru wskazówkach jak dziewczyna ma jechać. W duchu miał nadzieję, że nie będzie musiał wracać do domu, jednak Vincent stanowczo wybił mu ten pomysł z głowy. Pociechą miało być to, że jutro rano po niego przyjadą, by nie musiał jechać tutaj autobusem. Szatynka ponownie przeklęła coś pod nosem, co go przeraziło. On wiedział, że warunki drogowe w Kanadzie o tej porze roku są dość ciężkie, a Itamaki dość nerwowo prowadziła. A dałby sobie rękę uciąć, że jest bardzo spokojną osobą:
 - Na następnym skrzyżowaniu, w lewo. – Powiedział.
Japonka kiwnęła głową i przyglądała się tyłowi Forda przed nimi. Oczywiście zapomniała o tym i gdyby nie Matt to by ominęli zjazd. W ostatniej chwili wcisnęła swoją Mazdę między Fiata a Mercedesa. Blondyn zaczął gwałtownie oddychać, przerażony tym manewrem:
- Jak długo masz prawko? – Spytał chcąc uregulować swój oddech.
- Będzie z jakiś rok. – Odpowiedziała szczerząc się.
Zauważył, że trzyma się kurczowo uchwytu nad oknem. Pierwszy raz zaczął wątpić w to, że są oni bohaterami.
            Kątem oka spojrzała na niego i zauważyła, że zasnął. Wspaniale teraz skąd mam wiedzieć gdzie mieszka. Pomyślała i zmieniła krótkie światła na długie. Chłopak mieszkał spory kawał drogi od domu Państwa Varin. Nie mogła zrozumieć, po jakiego grzyba on tam jeździł i siedział w śniegu, by ich obserwować. Ziewnęła odczuwając, że nie odpoczęła odpowiednio po wyjeździe do Stanów. Włączyła nawigację i dziękowała stwórcy, że Asuma wcześniej wgrała jej trasę:
- Za pięćset metrów skręć w prawo. – Powiedział damski głos w nawigacji.
Ponownie ziewnęła i leniwie obróciła kierownicę, włączając kierunkowskaz. Stanowczo wolała siedzieć z boku niż prowadzić.  Usłyszała ciche kliknięcie, kiedy łopatka wróciła na swoje miejsce. By chcąc powstrzymać swoje zmęczenie, zaczęła zastanawiać się nad tym co usłyszała od Pani Mariny. Zgadzała się z jej postrzeżeniem, jednak wolała wierzyć, że jest inaczej. W końcu z takim zachowaniem, było wszystkim dobrze. Gdyby pokazali swe prawdziwe oblicze mogłoby się zrobić nieprzyjemnie. Gwałtownie zahamowała widząc na drodze Łosia, przez co Matthew się obudził. Zszokowany się rozejrzał po okolicy,  spodziewając się zobaczyć kogoś potrąconego. Uspokoił się kiedy zobaczył zwierzę parzystokopytne. Wtedy zdał sobie sprawę, że jest prawie pod domem:
- To może ja tu wysiądę byś nie jechała dalej. – Powiedział zaspanym głosem.
Pokręciła głową. Asuma szepnęła jej by zawiozła go pod drzwi i upewniła, że nie opuszcza domu. Matt nie wyglądał na zadowolonego z tego powodu, jednak pokierował dziewczyną by podjechała pod prawidłowy budynek. Na pożegnanie mruknął parę słów i pobiegł do domu. Itamaki powoli wyjechała z podjazdu po czym, zgasiła światła. Przez chwilę stała przy ogrodzeniu i obserwowała otoczenie. Kiedy uznała, że jest w porządku, ruszyła w drogę powrotną.


            Przez kolejne dni Matthew rankami do nich przyjeżdżał i wracał wieczorami. Zbyt wiele się o nim nie dowiedzieli oprócz tego, że jego rodzice się rozwiedli i mieszka teraz z matką w Kanadzie. Jego ojciec pozostał w Ameryce i aktualnie znajduje się w Afganistanie. Odkryli także, iż tak naprawdę nie jest blondynem tylko brunetem, a farbuje się by pokazać swój bunt. Jednak dalej nie mogli odkryć dlaczego ich śledził. Vincent stanowczo odmówił jakichkolwiek tortur na osobie nieletniej, co uraziło Kikari. Podczas sprzątania po obiedzie nastąpił pewien przełom:
- Vinc… - Mruknęła Asuma, marszcząc brwi.
Wspomniany spojrzał na nią, starając się by mokry talerz nie wyślizgnął mu się z dłoni:
- Dzisiaj jest poniedziałek, nie? – Brunet kiwnął głową. – To dlaczego Matt nie jest w szkole?
Poczuł jak talerz wypada mu z ręki, jednak na szczęście do pełnego zlewu. Efektem ubocznym było to, że ochlapał sobie spodnie. Zmącił parę przekleństw i wytarł ręce ścierką, po czym zabrał się za próby usunięcia mokrej plamy:
- Czy trochę niebezpieczne jest pozwolenie mu chodzenie do szkoły? – Syknął przez zęby.
- Teoretycznie to nic nie wie, jednak to sama teoria. – Westchnęła i rzuciła Vincentowi suchą szmatkę.
- Czyli trzeba będzie go pilnować, a w szkole raczej to nie jest możliwe.


            Przez chwilę wpatrywała się w Francuzów, myśląc, że to żart. Itamaki także nie brała na poważnie słów szefostwa, jednak podobnie jak u Kikari, zaczęła rozumieć, że mówią na poważnie. Blondynka spojrzała na pozostałych szukając jakiegoś wsparcia, jednak oni odwracali spojrzenia. Wyjątkiem był Christopher, który wrednie się uśmiechał. Poczuła nagłą ochotę by mu przywalić:
- Chyba was doszczętnie powaliło. – Oburzyła się, mierząc wzrokiem okularnika.
- Ale tylko wy możecie się wmieszać w tłum jako uczennice. – Tłumaczył się Vincent.
Jednak dziewczyna go niezbyt słuchała bo zastanawiała się, czy ta lampa obok jest droga. Jeśli nie to czy będzie mogła nią rzucić w Chrisa. W ostatniej chwili zrezygnowała wyobrażając sobie Panią Mariną. Poczuła jak po plecach przechodzą jej ciarki:
- Nie ma mowy! Brytyjskie szkolnictwo jest do dupy.
Tak jak się spodziewała, Brytyjczyk poczuł się wielce dotknięty. W końcu obrażanie jego ojczyzny było bardziej bolesne od oberwania jakimkolwiek sprzętem domowym. Uśmiechnęła się z satysfakcją, widząc jak blondyn próbuje wymyślić jakiś sensowny argument, który obali jej teorię:
- Co nie zmienia faktu, że to wy będziecie go obserwować. – Syknął Fortner.
- A może jednak nie. – Mruknął Joseph.
Wszyscy spojrzeli na niego, a on sam się uśmiechnął.

            Było już dość ciemno, jednak jak na tą porę roku to było coś normalnego. Starszy mężczyzna szedł oszronionym chodnikiem, starając się nie stracić równowagi. Kurczowo trzymał skórzaną teczkę, jakby zależało od niej jego życie. Kiedy doszedł do swojego samochodu, odetchnął z ulgą:
- Nigdy więcej nie będę zostawał po godzinach. – Powiedział do siebie, przeszukując kieszenie marynarki.
Do jego uszu doszedł dziwny szmer. Obrócił się jednak nikogo nie widział. Zaczął coraz bardziej nerwowo grzebać w kieszeniach by odnaleźć kluczyki od auta. Pod czyimiś butami zaskrzypiał śnieg. Obrócił się i poczuł jak krzyk zamiera mu w gardle.

            Dzwonek rozległ się po całej szkole informując uczniów, że zaczynają się lekcje. Matthew niechętnie zamknął szafkę i ruszył w stronę sali, w której miał mieć pierwszą lekcję. Ostatni tydzień spędził z swoimi „bohaterami” jednak dość szybko się skapnęli, że powinien się uczyć. Ciągle miał przed oczyma stanowcze spojrzenie Vincenta, który powiedział, że nie może zawalić szkoły. Westchnął ciężko i wszedł do klasy. Poczuł na sobie spojrzenia znajomych, którzy zdziwili się na jego widok. Uśmiechnął się zawadiacko i zajął swoje stałe miejsce – trzecia ławka w pierwszym rzędzie od okna. Ledwo kiedy usiadł, a doszły do niego słuchy, że ich nauczyciel jest na chorobowym, więc będzie zastępstwo. Wywrócił oczyma niezbyt interesując się sprawami szkolnymi:
- W tym samym czasie co Pan Johnes. – Zauważyła jedna z dziewczyn.
- Oraz Pani Swill. – Dopowiedział ktoś inny.
Podobnie jak pozostali, poczuł, że jest coś nie tak. Obrócił się i spojrzał na kumpli za sobą:
- Nagle zniknęli nauczyciele… - Zaczął.
Przerwał mu trzask drzwi, co oznaczało, że zastępczy belfer się pojawił. Niechętnie obrócił się w stronę tablicy i powstrzymał się od okrzyku zdziwienia. Przy biurku nauczycielskim stał wysoki brunet o artystycznym nieładzie na głowie. Miał na sobie czarną marynarkę, a pod nią białą koszulę, która nawet nie była włożona w jeansowe spodnie. Spojrzał na klasę widocznie zakłopotany i poprawił swój krawat:
- Witajcie… - Powiedział i zaczął coś pisać na tablicy. – Jestem Vincent Varin i w zastępstwie za Pana Williamsa będę was uczyć historii Europy.

_________________
Ale ja was rozpieszczam dodając tak szybko rozdziały... Jednak niespodzianki nie liczymy bo była ona uzależniona od ilości wejść. .3.
Widocznie wracam do formy, ponieważ znowu pojawiają się rozdziały podzielone na części. 
środa, 20 lutego 2013

Niespodzianka


Tak jak informowałam, zaplanowałam niespodziankę. Nie zdradziłam jednak kiedy to zrobię i co jest wymiernikiem czasu do jej dodania. Otóż owy bonus istnieje dzięki 1500 wejściom na tego bloga! Uznałam, że nie uczciłam odpowiednio 1000 wejścia, więc trzeba to nadrobić. Tłumaczę się, że nigdy w życiu nie spodziewałabym się, że tyle wejść się pojawi zwłaszcza z takich krajów jak Rosja czy USA. A teraz bęz większego owijania w bawełnę, zapraszam do lektury c:

Echo z przeszłości

            Ona
            Stała na dworcu i przyglądała się wsiadającym ludziom. Ścisnęła mocniej uchwyt walizki i zastanawiała się czemu jej nogi nie chcą się ruszyć. Rozległ się gwizd, który miał pogonić zwlekających pasażerów. To była jej ostatnia szansa, jednak dalej nie potrafiła się poruszyć. Ponownie rozległ się gwizd, a konduktor zaczął krzyczeć. Pociąg ruszył. Przyglądała się jak odjeżdża, jak kłęby pary buchają z lokomotywy. Ciężko westchnęła i oparła się o ścianę:
- Dlaczego nie odjechałaś? – Usłyszała męski głos.
Poczuła jak ciarki przechodzą jej po plecach. Bała się spojrzeć mu w oczy, więc utkwiła wzrok w posadce. Kątem oka zauważyła, że mężczyzna także oparł się o ścianę. Nie wiedziała co ma zrobić w tej sytuacji. Cała ta cisza jaka między nimi panowała, była przytłaczająca:
- Nie zatrzymuję Cię. – Ponownie się odezwał. – Gdybym chciał to na pewno nie byłbym tutaj osobiście.
Teraz wiedziała co jej się nie zgadzało. Spodziewała się zobaczyć na dworcu jego ludzi, którzy by zabrali ją z powrotem. Nie była pewna, czy dlatego nie mogła się poruszyć, czy nie sparaliżował ją strach. Spojrzała na niego i nie mogła się pozbyć wrażenia, że widzi twarz smutnego człowieka. Przez chwilę zastanowiła się dlaczego do tego doszło.

            Dobrze pamiętała ten moment, kiedy pierwszy raz go ujrzała. Zdarzyło się to na przyjęciu u Barona Sharpex, który wyprawił je z okazji zaręczenia swojej córki – Mariny. Właśnie to z jej powodu zebrali się wszystkie najważniejsze osobistości w Paryżu. Ona sama nie była zbytnio zadowolona z tego pomysłu, jednak jeśli jej ojciec chciał ją wydać za mąż, nie przedstawiając kandydata swojej córce to nie mogła się sprzeciwić.
Tego dnia miała po raz pierwszy poznać mężczyznę, z którym miała spędzić resztę swojego życia. Jej rodzice chcieli by wyglądała jak najlepiej, więc parę godzin przed przyjęciem, zaczęto zajmować się nią. Do ich rezydencji został wezwany fryzjer, który miał za zadanie ujarzmić burzę blond loków, jaka na co dzień znajdowała się na jej głowie. Fachowiec z anielską cierpliwością związał je w kok, pozostawiając po kosmyku z każdej strony. Służące przez kolejne godziny pomagały jej założyć suknię, a dokładniej gorset. Mimo iż nie należała do osób z jakąkolwiek tuszą to jednak jej matka nalegała. Na końcu został wykonany makijaż, a ona sama czuła się okropnie wykończona. Zgodnie z tradycją została zaprowadzona na salę balową przez swojego ojca, który miał przekazać jej rękę przyszłemu zięciowi. Jakim było dla wszystkich szokiem, kiedy okazało się, że jej narzeczony się nie zjawił. Zamiast niego stał posłaniec, który przyniósł tą szokującą wiadomość. Szybko doszło do niej to, że spotka tego mężczyznę dopiero przed ołtarzem. Zasmucona tym wszystkim postanowiła wyjść do ogrodu by zaczerpnąć świeżego powietrza. Usiadła ostrożnie na ławce i zastanawiała się nad tym wszystkim. Nagle usłyszała czyjeś kroki i podniosła swój wzrok. Ujrzała wysokiego mężczyznę, z brązowymi włosami związanymi w kucyk i niebieskich oczach. Był ubrany w szyty na miarę czarny frak. Wyglądał na kogoś bardzo wysoko postawionego, chociaż takich ludzi było dzisiaj pełno w tej rezydencji:
- Dlaczego tak piękna dama siedzi tutaj samotnie, zamiast świecić swą urodą w towarzystwie?
Spojrzała na niego zaskoczona, jednak po chwili oprzytomniała:
- Po co mam przebywać wśród ludzi jeżeli pojawili się tylko po to by poznać mego nieobecnego narzeczonego.
Sama myśl o tym, że te wszystkie godziny spędzone na przygotowaniach poszły na marne, powodowały, że zbierała się w niej złość. Mężczyzna nie dawał za wygraną i dalej stał przed nią. Zirytowana podniosła się z ławki i podniosła wzrok by spojrzeć na bruneta:
- Panie… - Zaczęła.
- Varin. – Powiedział i klęknął na jedną nogę, muskając wargami jej dłoń. – Vincent Varin.
Stała przed oknem i przyglądała się widokowi ogrodu. Od tamtego wieczora minął tydzień, a jednak czuła się jakby zdarzyło się to wszystko wczoraj. Ciągle intrygowała ją postać tego całego Vincenta, a najgorsze jest to, że nie miała odwagi nikogo o niego spytać. Spojrzała na małą czerwoną różę, która stała samotnie w wazonie. Nie wiedziała dlaczego ją podarował, ani po co ją dalej trzyma. Jedna ze służących cichutko chrząknęła, by zwrócić na siebie uwagę. Spojrzała na dziewczynę:
- Panienki Ojciec, chce widzieć ją u siebie. – Powiedziała lekko zdenerwowana.
Westchnęła cicho i posłusznie ruszyła w stronę gabinetu. Powoli wspięła się po schodach, a przed samymi drzwiami się zatrzymała. Wyraźnie słyszała, że jej ojciec ma gościa, więc nie rozumiała po co ją do siebie wzywa. Spojrzała na lustro, które znajdowało się na ścianie i poprawiła swoje włosy. Część z nich miała związane kokardą, a reszta luźno spływała po jej ramionach. Przejechała ręką po materiale niebieskiej spódnicy upewniając się, że nie jest pognieciona. Na końcu zdjęła z białej koszuli, swe włosy, które jej wypadły. Po chwili zapukała i usłyszała pozwolenie na wejście. Powoli przekroczyła próg i zdziwiła się widząc, Pana Varina. Spojrzała na swego ojca oczekując jakiegoś wyjaśnienia:
- Marino, poznaj Pana Varina. – Wskazał ręką na swojego gościa.
Lekko dygnęła, kiedy złożył pocałunek na jej dłoni:
- Mieliśmy okazję się poznać. – Powiedziała chcąc brzmieć naturalnie.
Jej ojciec spojrzał zaskoczony na nich, jednak nie pytał o okoliczności. Wskazał dłonią na sofę z czerwonym obiciem, więc ostrożnie usiadła. Położyła dłonie na nogach i patrzyła na swego rodzica. Vincent robił na odwrót i jego wzrok był skupiony na Marinie. Starała się ukryć to, że strasznie takie zachowanie ją irytowało:
- W takim razie widzę, że już poznałaś swojego narzeczonego.
Spojrzała zaskoczona na swojego ojca po czym na mężczyznę. Przypomniała sobie, jak narzekała mu na narzeczonego, który się nie zjawił w dniu zaręczyn. Poczuła jak jej policzki robią się gorące i jedyne co chciała zrobić to zapaść się pod ziemię.
Siedziała w kawiarni i przyglądała się przez szybę, spieszącym się paryżanom. Co jakiś czas zerkała nerwowo na zegarek, nie mogąc uwierzyć, że można się tak spóźniać. Kiedy miała ochotę wezwać kelnera, do stołu podszedł Vincent i ucałował jej dłoń, uśmiechając się przepraszająco. Jedyne na co ją było w tej chwili stać to gromiące spojrzenie:
- Przepraszam. – Powiedział i zamówił kawę. – Musiałem załatwić parę spraw.
Wzruszyła ramionami i wróciła do obserwowania miasta. Czuła na sobie jego wzrok, jednak nie potrafiła mu wybaczyć, że tak się z niej nabijał. Nagle mignął jej wóz policyjny, którego syrena rozległa się na całą ulicę. Ostatnio ulice Paryża były męczone przez jakieś zgrupowanie, przez co było strach wyjść z domu. Bardzo się tym martwiła, ponieważ uwielbiała wychodzić na spacery, a teraz dostała zakaz. Jedynie mogła wyjść z domu pod eskortom:
- Coś się stało? – Zapytał.
- Co się dzieje z tym miastem. – Spytała zasmucona.
Przyglądał jej się zaskoczony, niezbyt rozumiejąc o co może jej chodzić.
Powolnym krokiem zbliżał się dzień ślubu. Marina od kilku dni chodziła na przymiarki sukni ślubnej, jednak nie mogła się obejść wrażenia, że to wszystko dzieje się zbyt szybko. Od jakiegoś czasu nawet nie miała okazji spotkać się z Vincentem. Nawet nie pojawiał się podczas wyboru dań oraz tortu. Wszystko zostało zwalone na jej głowę. Syknęła kiedy jedna z szpilek ją ukłuła. Krawcowa nawet nie przeprosiła i dalej zajmowała się szykowaniem sukni. Kiedy skończono ostatnie poprawki, z wielką ulgą przebrała się w codzienne ubranie. Poprosiła szofera by zawiózł ją do willi jej narzeczonego. Miała wielką ochotę mu nawtykać to wszystko czym ostatnio doprowadził ją do szału. Szybko wspięła się po schodach i nawet nie reagowała na prośby służących by teraz nie wchodziła do jego gabinetu. Co jak co, miała za parę dni wyjść za tego mężczyznę, więc ma prawo odwiedzać go kiedy chce. Otworzyła gwałtownie drzwi i zamarła w bezruchu:
- Marina. – Zawołał zaskoczony.
Jednak ona nie słyszała jego słów i z przerażeniem wpatrywała się w leżące zwłoki. Poczuła na swoim ramieniu, dłoń. Dłoń z której zginął ten człowiek. Szybką ją strząsnęła i odsunęła się od Vincenta. Nie potrafiła nic zrozumieć, a tym bardziej kiedy widziała przed sobą martwe ciało. Do jej uszu doszło kolejne zawołanie, jednak nie chciała nic z tego słyszeć. Ostrożnie się cofała, a kiedy zbliżyła się do schodów po prostu pobiegła. Wpadła szybko do samochodu i rozkazała natychmiast odjechać. Kiedy się odwróciła ujrzała go, stojącego na schodach. Schowała twarz w dłoniach i poczuła jak zaczyna płakać.

Znowu zaczęło jej się zbierać na łzy, więc odwróciła głowę. Nie mogła patrzeć w oczy osoby, która powoduje, że to miasto zaczyna pogrążać się w chaosie. A tym bardziej nie mogła żyć z takim kimś. Wiedziała, że takie zachowanie może być tandetne, jednak w głębi była przekonana, że są dobrzy ludzie na tym świecie. Sama chciała taka być, więc to cało zło ją odrzucało. Poczuła jak w jej ręce znajduje się jakiś świstek papieru. Niepewnie spojrzała na niego i ujrzała bilet na najbliższy pociąg. Zerknęła w bok, jednak nikogo nie zobaczyła. Nie była pewna co ma teraz zrobić. Wiedziała, że jak jej rodzice się zorientują, że nie ma jej w domu to szybko zajmą się poszukiwaniami. W końcu jutro miał się odbyć ślub. Jednak teraz jej głowę zaprzątały inne myśli. Kim tak naprawdę jest Vincent Varin? Nigdy nie zastanawiała się nad odpowiedzią, jednak dlaczego jej nie próbował zatrzymać. Czy nie było bezpieczniej jeśli byłaby u jego boku jako żona i miałby pewność, że nikomu nie powie o tym co widziała?

On
Powoli wsiadł do samochodu i poprosił kierowcę by ruszył. Co chwilę zerkał na budynek dworca i zastanawiał się, dlaczego to jest tak dla niego trudne. Przecież chciał by została jego żoną ze względu tylko na urodę. Nie patrzył na majątek tylko na to jak piękna jest ta kobieta. Zawsze ulegał urokom pięknych dziewcząt, jednak ona jakoś najbardziej utkwiła w jego pamięci. Do tego miała bardzo ciekawy charakter i może by mu się tak szybko nie znudziła. Jego ludzie byli pewni, że tylko z powodu jakiegokolwiek przywiązania puszcza ją wolno. Tak naprawdę nie potrafił zmusić jej do poślubienia takiego potwora jakim on sam był. Miał tą świadomość, że Marina jest jego całkowitym przeciwieństwem. Ta kobieta była uosobieniem dobra i każde najmniejsze zło było dla niej okropne. Wiedział, że po tym co ujrzała nie dałaby rady spędzać z nim w jednym pomieszczeniu:
- Jesteśmy na miejscu. – Z zamyślenia wybudził go głos szofera.
Wysiadł z pojazdu i wszedł do domu. Zdjął buty i odwiesił na wieszak swój płaszcz. Bez słowa zamknął się w gabinecie i rozmyślał, jak rozegrać jutrzejszy dzień. Czy ma się stawić w kościele i zagrać porzuconego przed ołtarzem i tym samym ośmieszyć jej rodzinę. A może ma zostać w domu i wprawić w osłupienie wszystkich gości, kiedy nikogo nie ujrzą. Zapalił powoli cygaro i wpatrywał się w wiszący ślubny frak.

Bardzo dobrze utkwił mu w pamięci ten dzień, kiedy pierwszy raz ją zobaczył. Był to jeden ze słonecznych dni w Paryżu. Ci mieszkańcy, którzy mieli wolny czas, pojawili się w parkach. On także wyszedł na spacer, wraz ze swoim zaufanym przyjacielem. Mieli sporo czasu do spotkania, na którym mieli przedstawić pozostałym swoje spostrzeżenia. Szli w milczeniu ciesząc się ciepłym powietrzem. Wtedy ją zobaczył. Kosmyki blond loków, wyłaniały się z kapelusza, który idealnie skrywał jej oczy. Była ubrana w sukienkę typu ołówkowego, którą ostatnio okrzyknięto nowym stylem mody. Siedziała na ławce między innymi dziewczętami, które starały się pięknie wyglądać. On wiedział, że ona nie musiała. Sama z siebie była wystarczająco piękna. Gdyby nie jego przyjaciel to nigdy by nie poznał jej imienia:
- Widzę, że wpadła Ci w oko córka Barona Shaprex. – Powiedział rozbawiony.
Spojrzał na niego zaskoczony i zaśmiał się. Nie wiedział, że aż tak było widać, iż spodobała mu się tamta dziewczyna. Oczywiście jego znajomi wiedzieli, że miał wielką słabość do kobiet, które najczęściej lądowały w jego łóżku. Minęli powoli ławkę, zajmowaną przez damskie grono i wtedy zobaczył dokładniej jej twarz. Podniosła głowę i spojrzała na nich swoimi zielonymi oczyma. Czuł, że gdyby nie jego przyjaciel to pewnie by się zatrzymał:
- Skąd ją znasz? – Zaciekawił się Vincent, kiedy ławka zniknęła im z pola widzenia.
- Nie raz załatwiam interesy z baronem, więc miałem okazje ją poznać.
Chwilę się zastanawiał nad tym skąd kojarzy to nazwisko. Po chwili sobie przypomniał, a na jaego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Spojrzał na przyjaciela z błyskiem w oczach:
- Kiedy masz z nim najbliższe spotkanie?
- Za dwa dni. – Odpowiedział zdziwiony.
- To w takim razie zabiorę się z tobą.
Siedzieli w jednej z najmodniejszych restauracji i oczekiwali przybycia barona. Przyglądał się barwie wina w kieliszku i słuchał opisu swojego przyjaciela. Jeżeli miał rację to nie musi wiedzieć co lubi ten mężczyzna. Długo nie musieli czekać, ponieważ baron się po chwili pojawił. Przywitał się z jego przyjacielem i spojrzał zaskoczony na Vincenta:
- To mój przyjaciel, Hrabia Varin.
Uścisnął dłoń barona, któremu oczy już się świeciły na sam tytuł. Jednak po chwili coś zaczęło się dziać w jego głowie:
- Miło mi poznać Pana. – Powiedział zaskoczony. – Czy jest może Pan krewnym Gastona Varina?
Nie mógł pohamować się od uśmiechu. Jego cel bardzo szybko złapał się na przynętę:
- Zgadza się, Gaston to mój ojciec. Bardzo wiele od niego słyszałem o panu.
- Bardzo dobrze wspominam te czasy kiedy razem walczyliśmy o ten kraj. – Zamyślił się baron.

Nie mógł uwierzyć, że wspomnienie o swoim ojcu umożliwi mu bez większych problemów, uzyskanie rękę jedynej córki barona. Wcześniej bardzo wiele się nasłuchał o tym jak bardzo wielu mężczyzn starało się o rękę Mariny, jednak jej ojciec był dość wybredny, jeśli chodzi o kandydata na przyszłego męża swojej córeczki. Sama dziewczyna była nazywana „klejnotem Sharpex” i uznawano ją za bardziej cenną od posagu jaki posiadała. Dla niego ten cały majątek nie był ważny, bo przecież baron nie może się równać z hrabiom. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnął się z satysfakcją. Dzisiejszego dnia miało się odbyć przyjęcie zaręczynowe, jednak niezbyt było mu spieszno do spędzania czasu z tymi wszystkimi ludźmi. W końcu część męskiego grona pewnie ubiegała o rękę jego narzeczonej, więc mogło by się zdarzyć parę spięć. Powolnym krokiem podszedł do samochodu i wsiadł. Poprosił kierowcę by się nie spieszył, a on sam z znudzoną miną, patrzył przez okno. Kiedy w końcu dojechali do posiadłości barona, postanowił nie wchodzić przez drzwi, bo przecież miał się w ogóle nie zjawić. Więc szybko przeskoczył przez ogrodzenie i znalazł się w ogrodzie. Zadowolony z siebie poprawił swój frak i ruszył alejką, jednak w ostatniej chwili zorientował się, że nie jest sam. Miał nadzieję, że nikt nie widział jak się tutaj dostaje. Dość szybko zauważył, że tą drugą osobą była Marina, która siedziała na ławce. Postanowił udać jednego z gości przyjęcia i ruszył w jej kierunku.

Poprawił muszkę starając się by była idealnie prosta. Włosy związał białą wstążką i nie rozumiał czemu czuł się tak mniej męsko. Spojrzał na przyjaciela, który miał być jego świadkiem. Ten uśmiechnął się pocieszająco i po chwili oboje wysiedli z samochodu. Szli w milczeniu w stronę ołtarza i czekali. Nie byli zbytnio pewni ile zajmie wszystkim dojście do tego, że panna młoda się nie pojawi. Spojrzeli na siebie wyczekująco i nagle rozległ się dźwięk organów. Pewnie organista się pomylił. Pomyślał i uśmiechnął się rozbawiony. 

Oni
Drzwi od kościoła się otworzyły. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Baron Sharpex prowadził swoją córkę z nieukrywaną dumą. Nie mógł mu się dziwić, ponieważ Marina wyglądała jak anioł w tej sukni ślubnej. Jej włosy został związane tak samo jak podczas przyjęcia zaręczynowego, a jej twarz była ukryta pod materiałem długiego welonu. Małe druhny trzymały jego końce oraz materiał sukni. Po chwili dziewczyna stała obok niego i patrzyła na księdza. Rozpoczęła się ceremonia:
- Czy ślubujesz wspierać, kochać oraz trwać u boku Vincenta Varina, póki śmierć was nie rozłączy? – Zapytał się kapłan.
Chwila ciszy i zastanowił się czy może nie przyszła tutaj, by odpowiedzieć „nie”:
- Ślubuję. – Odpowiedziała pewnym głosem.
Kapłan obrócił się w jego stronę i zadał to samo pytanie. Spojrzał na nią oraz na ich splecione dłonie:
- Ślubuję.
Ksiądz uśmiechnął się i pozwolił by pocałował pannę młodą. Uniósł powoli jej welon i spojrzał jej w oczy. Nie odwróciła wzrok, co go ucieszyło. Powoli się schylił i złożył na jej ustach pocałunek. Goście podnieśli się z ław i zaczęli klaskać na cześć nowożeńców. Po chwili szli między ławami obsypywani ziarnami ryżu. Wsiedli do samochodu by przenieść się w miejsce gdzie miało odbyć się wesele. Spojrzał na nią oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi. Chwyciła jego dłoń:
- Nie będę ukrywać, że odraża mnie to co robisz. – Powiedziała patrząc mu w oczy. – Jednak wiem, że gdzieś tam w głębi jesteś dobrym człowiekiem. Chcę być twoim oparciem.
Przyglądał jej się zaskoczony tą wypowiedzią. Jednak uważał, że jest to bardzo urocze. Wolną ręką dotknął jej policzka i się powoli nachylił by ją pocałować:
- A tak w rzeczywistości to złapali mnie na dworcu. – Powiedziała w ostatniej chwili.
Teraz to całkowicie został zbity z tropu i nie wiedział co zrobić. Brakowało mu centymetrów do ust tej kobiety, a tu nagle coś takiego słyszy. Coś czuł, że przy niej nie będzie mu się nudziło. Całą sytuację uratował fakt, że znaleźli się na miejscu. Wysiadł z samochodu i pomógł przy wyjściu Marinie. Goście już czekali, jednak pierw miała być zrobiona fotografia. Ustawili się do zdjęcia i rozległ się jasny błysk.

13 sierpnia 1959 rok.
poniedziałek, 18 lutego 2013

16

           W końcu nadszedł dzień wyczekiwany przez Francuzkę, czyli mieli jechać do Stanów na targi broni. Dziewczyna nie mogła przez to spać w nocy, więc wkurzona Itamaki co chwilę narzekała, aż w końcu zabrała kołdrę i poszła sobie. Asuma wstała wcześnie i zaczęła się szykować na upragniony wyjazd. Jeszcze nigdy nie miała okazji być na takim targu jakie były normą w USA. Ziewając weszła do łazienki i potknęła się o coś. W ostatniej chwili chwyciła się umywalki i wykorzystując całą siłę, próbowała walczyć z grawitacją. Spojrzała pod nogi i ujrzała śpiącą na podłodze Itami. Szatynka nawet się nie obudziła co ją jeszcze bardziej zdziwiło od spania w takim miejscu. Ostrożnie wyciągnęła dziewczynę z łazienki pozostawiając przed drzwiami i zajęła się poranną toaletą. Zza drzwi usłyszała huk i masę przekleństw blondynki. Nawet nie musiała wyglądać by wiedzieć, że Kikari potknęła się o przyjaciółkę.
            Kiedy znaleźli się w hali, absolwenci francuskiej szkoły wojskowej od razu rzucili się w wir pasjonatów broni. Antonio zadziwiająco był jakiś bez życia, a to przez to, iż Arthur nie posiadał wizy. Niestety Brytyjczycy nie należą do obywateli ścisłego grona krajów, którzy mogą swobodnie poruszać się po Stanach. Rudy mężczyzna miał szczęście, ponieważ wybrał ten obszar świata jako swój obręb pracy, więc posiadał wizę oraz obywatelstwo amerykańskie. Pozostali nawet nie zauważyli, kiedy Asuma i Joseph zniknęli im w masie ludzi, więc z racji, iż nie byli zainteresowani przebywaniem w tym miejscu, wynieśli się na okupację miasta. Miejscowość była bardziej interesująca od tych całych targów, a zwłaszcza jedna z knajp, która stylizowała się na lata pięćdziesiąte. Tam rozbili swój obóz i postanowili przeczekać, aż ich dwójka przyjaciół się wyszaleje.
            W hali mimo wczesnych godzin było bardzo dużo ludzi, więc Asuma by nie zgubić swojej przepustki do kupienia broni czytaj: Josepha wzięła go pod rękę i ciągnęła co chwile w kierunku interesujących ją stoisk. Rudzielec nawet nie miał okazji przyjrzeć się temu co mu się podobało, bo po chwili brunetka szła gdzie indziej. W końcu zatrzymali się na dłużej, a oczy dziewczyny stały się większe. Z wręcz chorą obsesją wpatrywała się w karabin Lebel Mle1886/93. Joseph z zaciekawieniem zerknął na baner i szybko się zorientował, że było to stoisko z starszą bronią. Jeden z pracowników stoiska zauważył, że ma potencjalną klientkę więc podniósł karabin i pokazał Asumie:
- Widzę, że przypadł Panience do gustu francuski karabin z czasów drugiej wojny światowej. – Zagadał szczerząc się jak psychopata.
Anglik teatralnie wywrócił oczyma i chciał odejść, jednak dziewczyna mocniej ścisnęła jego ramię. No i masz Ci babo placek. Pomyślał i ciężko westchnął. Mimowolnie słuchał jak sprzedawca opisywał broń oraz jej historię. Natomiast brunetka sprawdzała w tym czasie czy zamek dobrze chodzi oraz czy nie ma większych uszkodzeń. Nagle dziewczyna się skrzywiła co zaskoczyło sprzedawcę:
- To jest karabin używany przez polskie wojska. – Powiedziała i wskazała na numer broni.
Trafiła kosa na kamień! Ucieszył się w duchu Brytyjczyk i przyglądał się zszokowanej minie pracownika. Pewnie mężczyzna myślał, że Asuma nie zna się na broni i da sobie wmówić, iż akurat ten model był używany przez francuską armię. Po chwili uśmiech z twarzy rudzielca znikł, ponieważ widocznie pojawił się właściciel stosika, który zaczął przepraszać jego towarzyszkę. Natomiast ten chłopak, który ich obsługiwał nagle gdzieś pobiegł:
- Proszę wybaczyć, ale on jeszcze się uczy i nie potrafi doskonale rozpoznawać broń po numerze. – Powiedział delikatnie mężczyzna.
Był on dość rosły, ale było widać, że jest sędziwego wieku. Jego siwa broda była lekko pobrudzona czymś czarnym, co zapewne mogło być smarem. No głowie nosił brązowy kapelusz, który kojarzył się Josephowi z westernem. Nie wiedział czemu ten osobnik bardziej mu przypadł do gustu niż jego pracownik. Po chwili pojawił się chłopak, który podał skurzaną walizkę swojemu szefowi:
- Nie uchodzi mej uwadze, że poszukuje Pani karabin, który był używany podczas jednej z wojen przez wojska francuskie. – Powiedział i poprosił ich by przeszli za stoisko.
Nawet jak anglik nie chciał, to Asuma stanowczo go pociągnęła i musiał iść. Stanęli przy pustym stoliku, na którym właściciel postawił walizkę. Uśmiechając się otworzył ją i pozwolił by dziewczyna zajrzała do środka:
- Może nie jest to karabin Lebel Mle1886/93, ale jego udoskonalenie w postaci karabinka. Zapewniam, że tym razem należał do francuskiego żołnierza.
Bez większych słów, podał broń dziewczynie, która od razu spojrzała na numer. Uśmiechnęła się i spojrzała na sprzedawcę.
            Kiedy w końcu ubyli targu i odnieśli karabin do samochodu, mogli rozejrzeć się czymś dla siebie. Asuma szła zadziwiająco zadowolona, nucąc coś pod nosem. Stanowczo zbiło to z tropu rudzielca, który zerkał na nią nerwowo. Zastanawiał się czy by nie zaprowadzić ją do lekarza, ale przypomniał sobie rozmowę w restauracji przed wyjazdem. Nawet nie zauważył kiedy został pociągnięty gdzieś w bok i znaleźli się na świeżym powietrzu:
- Chciałabym odetchnąć. – Wytłumaczyła i usiadła na trawniku.
Przyglądał jej się z góry i rozmyślał, czy by nie wykorzystać tej sytuacji i samemu się rozejrzeć. Ciężko westchnął i usiadł obok niej. Jednak uznał, że niewygodnie i postanowił się rozłożyć. Położył głowę na udach dziewczyny i przyglądał się błękitnemu niebu:
- Pilnuję Cię byś nie zapaliła. – Powiedział po chwili namysłu.
Asuma przestała się uśmiechać i przeklęła pod nosem. Dość szybko ją rozpracował, co jej się nie podobało. Dobrze był świadomy, że coś mu nie pasowało w jej zachowaniu, a zapewne cieszyła się ona z tego, że w końcu zapali. Zamknął oczy i korzystał z okazji do odpoczynku. Do jego uszu doszedł dźwięk nadjeżdżającego roweru, który zadziwiająco go uspokoił. Uśmiechnął się lekko kiedy poczuł jak dłoń dziewczyny przejeżdża po jego włosach:
- Powinnaś znaleźć sobie chłopa, a nie przesiadywać z gejem. – Powiedział rozbawiony.
Otworzył jedno oko by zobaczyć jak Asuma zareagowała na jego słowa. Szybko zauważył, że przyglądała się jego nieśmiertelnikowi:
- Łatwo powiedzieć. – W końcu się odezwała i przeniosła swój wzrok na coś innego.
Zaśmiał się pod nosem i sam się zajął oglądaniem swojego nieśmiertelnika. Nie spodziewał się w przyszłości by się do czegoś przydał. Aktualnie jego sprawy wojskowe ograniczały się do kilku wyjazdów i nic poważniejszego. Podobnie jak brunetkę, nigdzie go nie chcieli. Wszystko przez to samo hasło w kartotekach. Może było to i lepiej przy takim zajęciu jakie teraz mają, jednak wolałby by to się nie wydarzyło:
- Wiesz co? – Mruknął i sięgnął po jej nieśmiertelnik. – Ja Ci tu odstraszam potencjalnych kandydatów.
Spojrzała na niego zaskoczona i nie tym, że ręka Josepha była blisko jej dekoltu. Po chwili śmiejąc się poczochrała go po włosach. W oczach innych musieli wyglądać jak para. Oprócz zawodu łączyło ich to samo przeżycie. Niektórzy mówią, że po wojnie żołnierze stają się sobie bliscy, przez to, iż powierzają sobie nawzajem życia. Ich dwójka była tego dowodem. Gdyby nie ten cały projekt to pewnie znaliby się tylko z widzenia.
            Poprawił ostrożnie czapkę, która idealnie skrywała jego nieokrzesany busz na głowie. Chociaż nie tylko na niej, ale wewnątrz też panował taki nieład. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i nie myślał, że będzie musiał założyć czarny mundur. Ten strój kojarzył się wszystkim z pogrzebami i niósł smutne wspomnienia. Pohamował chęć krzyknięcia z irytacji i spojrzał na pozostałych. Wyglądali na przygaszonych i zastanowił się, jak dadzą radę nieść trumnę. Jego wzrok spoczął na jedynej dziewczynie w tym gronie. Brązowe loki związane w końskie ogon, wypływały spod czapki. Jednak bardziej skupił się na łzach. Dobrze wiedział, że ona z nich wszystkich przechodziła to najgorzej. Podszedł do niej i położył rękę na jej ramieniu. Podniosła swój wzrok i wpatrywała się w niego szklistymi oczyma. Nie znał jej. Jedynie jej imię. Parę razy mignęła mu na korytarzu, jednak teraz stała się niemal jak rodzina. Przytulił ją mocno:
- Dasz sobie radę. Jesteś silna. – Szepnął jej do ucha.
Poczuł jak brunetka się w niego wtula i płacze. Pozostali spojrzeli na nich i także zaczęli mówić słowa otuchy. Cała ich szóstka podnosiła się na duchu, kiedy do pomieszczenia wszedł dowódca ich oddziału. Nadszedł moment kiedy mieli stawić się w kościele. Odsunął się od Asumy spojrzał na nią. Dziewczyna szybko przetarła oczy. Ruszył ku wyjściu i zauważył, że Luck postanowił jej potowarzyszyć. Zajęli ławki z lewej strony wraz z pozostałymi uczniami.
            Przestał wpatrywać się w nieśmiertelnik dziewczyny i puścił go. Nawet nie zauważył kiedy się tak zamyślił. Ociężale wstał z trawnika i pomógł podnieść się Asumie.
            Na stoliku znajdowało się mnóstwo brudnych naczyń, a ich piątka z rozleniwieniem siedziała na kanapach i przyglądała się temu co już zjadła. Od samego rana siedzieli w tej knajpie i jedli. Mieli pewność, że w kasie zostawią sporo pieniędzy, jednak niezbyt ich to obchodziło. W końcu do środka weszli Asuma z Josephem, którzy śmiali się z czegoś. Na widok stolika przy którym siedzieli przyjaciele, stanęli jak w wryci. To co się potem stało, powaliło pozostałych. Absolwenci szkoły wojskowej się rozejrzeli po lokaju, po czym wzruszając ramionami wyszli z niego. Przez szybę widzieli jak oparli się o samochód brunetki i śmiali się do rozpuku. Vincent ścisnął usta w wąską kreskę i zirytowany poszedł zapłacić. Kiedy opuścili lokal bez słowa wsiedli do samochodów i odjechali, pozostawiając śmiejących się samym sobie.
            Kiedy wrócili nad ranem następnego dnia, Christopher siedział na schodkach i czyścił swoje nowe okulary. Kikari mimowolnie przeklęła przez CV radio, co wprawiło pozostałych w rozbawienie. Gdy wszyscy opuścili swoje samochody, blondyn spojrzał na nich usatysfakcjonowany, że widzi. Antonio tak się stęsknił za przyjacielem, że się na niego rzucił, powodując epicką glebę obu. Itamaki otwierała usta by coś powiedzieć:
- Nie, oni nie są gejami. – Uprzedził jej pytanie Joseph.
Szatynka spojrzała na niego zaskoczona, ale w końcu się zaśmiała. Asuma zmusiła do pomocy Francisa, który był obładowany pakunkami, natomiast ona sama z wielką czcią trzymała skurzaną walizkę.
            Mimo zorganizowania wyjazdu tak, że na samochód przypadało przynajmniej dwóch kierowców to i tak wszyscy byli wykończeni. Najbardziej chyba Antonio, który uznał, iż już nigdy więcej nie będzie siedział w mustangu Kikari, gdzie były same dziewczyny. Włoch podczas drogi do Stanów przebywał w o wiele wygodniejszym i przestronnym Range Roverze Asumy, wraz z Josephem. Mógł przynajmniej tam otworzyć usta i pogadać o wszystkim, a u dziewczyn to nie miał zbytnio wpływu na wybór tematów. Pozostali Francuzi nie narzekali, ponieważ im swoje towarzystwo bardzo odpowiadało. Wszyscy uczestnicy wyjazdu siedzieli w salonie i nie mieli na nic siły. Chris był zmuszony z tego powodu pojechać na zakupy, więc nikt im nie zrzędził o tym, iż Brytyjczycy są zbyt fajni na to by jeździć do Ameryki. Kiedy blondyn wrócił zamiast zakupów ciągnął za ucho jakiegoś chłopaka. Pozostali spojrzeli na niego zaskoczeni:
- Siedział w krzakach i podglądał. – Wycedził Fortner.
Podglądacz wyglądał na maksymalnie szesnaście lat i był ubrany w czarny strój do biegania. Jego wręcz platynowe włosy wyłaniały się spod czarnej czapki. Przeklinał coś pod nosem, patrząc jasnymi niebieskimi oczyma na mężczyznę, który ciągnął go za ucho. Vincent niechętnie poprawił się na fotelu i machnął ręką by przyjaciel puścił chłopaka. Ten od razu się odsunął i chciał się widocznie wycofać, kiedy stanął mu na drodze Christopher:
- Czego tu szukałeś? – Spytał boss, hamując ziewnięcie.
Nie nadeszła odpowiedź, a pozostali zaciekawieni także spojrzeli na schwytanego. Młodzieniec poczuł się speszony taką liczbą osób, która się w niego wpatrywała. Spuścił wzrok i przyglądał się swoim butom:
- Wiem kim jesteście. – Powiedział.
Nastąpiła cisza. Nikt nie spodziewał się, że zostaną odkryci przez małolata i to jeszcze kiedy nie robili nic związanego ze swoją pracą. Vincent odruchowo nachylił się do przodu i wbił swój wzrok w chłopaka. Oparł brodę o splecione dłonie:
- Czyli kim?

___________________
Dość szybko dodałam rozdział bo zadziwiająco mam dobrą passę xD Ale za to jest krótki, więc was przepraszam .3.
czwartek, 14 lutego 2013

15


            Powoli zbliżało się południe, a Francuzi siedzieli dalej w kuchni i rozmawiali na temat propozycji Asumy. Dziewczyna czując lekki głód, zaczęła grzebać w lodówce co chwilę potakując lub kręcąc głową. Wtedy do pomieszczenia wszedł Antonio, którego T-shirt wyglądał na bardziej rozciągnięty niż podczas śniadania:
- Chris się wkurza, że nie może znaleźć tych okularów i wyżywa się na mnie. – Odpowiedział Włoch i uwiesił się na ramieniu brunetki.
Nagle oboje zaczęli dyskutować na temat tego, co jest dobre jako przekąska. Francis spojrzał na przyjaciela, który wyciągnął papierosa i posłał mu znaczące spojrzenie. Brunet niezbyt rozumiejąc wzruszył ramionami i dostał nagle w głowę książką kucharską. Zaskoczony tym zdarzeniem wypuścił z rąk paczkę i zaczął przeklinać blondyna. Francuz szybko mu wskazał ruchem głowy na Asumę i dopiero teraz Vincent zrozumiał i z niechęcią podniósł paczkę i schował ją do kieszeni. W tym momencie przy lodówce powstał plan na posiłek. Antonio wyciągnął z lodówki kilka słoików dżemu, a Asuma zaczęła kroić ciemne pieczywo. Po chwili kanapki były gotowe i Włoch powrócił do jaskini ślepego Brytyjczyka. Brunetka przez chwilę z nimi siedziała, jednak po chwili wzięła talerz i postanowiła wrócić do pokoju.
            Przez chwilę stała w progu, jedząc jedną z kanapek i przyglądała się dziewczynom. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, Itami podniosła lekko głowę i na widok jedzenia szerzej się uśmiechnęła. Asuma usiadła na łóżku i poczęstowała szatynkę, przekąską. Jak na dźwięk przeżuwania, obudziła się Kikari i spojrzała na nie. Dziewczyny zaśmiały się i przyglądały się jak blondynka walczy z zdrętwiałym ciałem. Po chwili wszystkie siedziały po turecku i jadły kanapki, rozmawiając na błahe tematy:
- I wiadomo co my będziemy tutaj robić? – Zapytała Kikari.
- Jak mi się uda namówić chłopaków to może pojedziemy na targi broni w Stanach. – Odpowiedziała brunetka.
- Po co? – Zdziwiła się szatynka niezbyt podjarana wizją oglądania broni palnych.
- Muszę sobie coś kupić oraz zamówić w pewnym warsztacie prezent dla brata.
Gdyby nie wiedziały, że brat Asumy jest wojskowym to uznałyby to za dość dziwny pomysł. W końcu kto normalny kupuje swojemu starszemu rodzeństwu pistolet. Przecież młodsi zawsze denerwowali tych starszych, więc istnieje ryzyko by oni odegrali się wykorzystując prezent
jak brat Vincenta. Jednak Francuzka była widocznie pewna siebie i swojego życia, że postanowiła kupić bratu prezent z okazji zbliżającego się ślubu.
            Do pokoju weszła gospodyni i zmierzyła dziewczyny wzrokiem. Dokładniej mówiąc to na pusty talerz, który jeszcze parę minut temu był pełny. Skrzyżowała ręce na piersiach i tupała rytmicznie nogą, jakby jej postawa miała już je skarcić za podjadanie. Dziewczyny z pokorą opuściły głowy, jak małe dzieci, które zostały okrzyczane:
- Asumo Colette Takamachi. – Zaczęła formalnie kobieta. – Zejdź do garażu i pomóż tym idiotom.
Dziewczyna posłusznie podniosła się z łóżka i po drodze wzięła sweter. Po chwili nie było jej w pokoju, a Japonki nie mogły pohamować rozbawienia. Dość niespodziewanie dowiedziały się, że jednak ich przyjaciółka ma coś w sobie francuskiego – drugie imię. Marina spojrzała na nie z wyższością jednak po paru sekundach sama się roześmiała:
- Charlotte uparła się by jej córka przynajmniej drugie imię miała francuskie. – Wytłumaczyła i przysunęła sobie krzesło.
Powoli usiadła na nim i przyglądała się dziewczynom, które niezbyt wiedziały o co może chodzić Pani domu. Ona sama się uśmiechała i wyglądała na zadowoloną. Wtedy Kikari przypomniała sobie zadziwiający fakt:
- Pani jest żoną… - Zaczęła.
- Tego „zboczonego dziada”? – Dokończyła za nią kobieta. – Zgadza się.
Japonki spojrzały na siebie zaskoczone, że z tym mężczyzną ktokolwiek może wytrzymać.
            W garażu męskie grono było zajęte porządkami, do których zostali zmuszeni. W końcu trzeba w czymś pomóc w zamian za możliwość pobytu. Zawsze panowała taka niepisana zasada podczas odwiedzania krewnych czy nawet u znajomych. Christopher stał z boku i z założonymi rękoma wpatrywał się w podłogę. Ciągle nie znalazł swoich okularów, więc był całkowicie bezużyteczny. Cały świat dla niego był wielką rozmazaną plamą. Drugi Brytyjczyk korzystając z swoich prawie dwóch metrów, ściągał pudła z najwyższych półek. Ich zawartość sprawdzali Francuzi, a Antonio wyrzucał to co dostało negatywną ocenę. Asuma niezbyt rozumiała po co ją tutaj zagoniono, opatuliła się swetrem i oparła się o ścianę obok Chrisa. Blondyn niezbyt ogarniając kto przy nim stoi, zrobił groźną minę, która miała pogonić do pracy. Brunetka się zaśmiała co spowodowało, że mężczyzna wiedział z kim ma do czynienia. Francis podniósł wzrok znad Kartona pudła i spojrzał na przyjaciółkę, niezbyt ogarniającym wzrokiem. Dziewczyna wzruszyła ramionami tłumacząc, że sama nie wie co tutaj robi. Vincent zirytowany tym, że choćby jak się starał to większości nie można było wyrzucić; wyciągnął papierosa. Niestety jego babcia nie chomikowała i większość przedmiotów wydawała się potrzebna. Po garażu rozległ się zapach dymu co nikogo by nie wzruszyło, gdyby nie fakt, że brunetka pod przymusem je odrzuciła. Francuz nawet nie zauważył kiedy jego kumpel wytrącił mu ręką papierosa i go zdeptał:
- Francis! – Oburzył się i trzepnął go w głowę.
 Asuma hamując chęć zapalenia, zaczęła chrupać solone orzeszki, których opakowanie miała w kieszeni. Rudy Brytyjczyk ściągnął ostatnie pudło i postawił przed kłócącym się Vincentem i Francisem. Nie widząc, żadnych prób wzięcia się do roboty, a raczej do okładania się pięściami, zawołał Antonia. Włoch zajrzał do garażu i z wielką ulgą usiadł na podłodze i zajrzał do kartonu. Mimowolnie gwizdnął z zachwytu widząc jego zawartość. Joseph ostrożnie wyciągnął szarfę z odznaczeniami wojskowymi, a dziewczyna odruchowo podeszła bliżej. Oboje z wielkim zaciekawieniem szeptali za co one zostały uzyskane, a szatyn dalej grzebał w pudle. Nagle przyjaźnie okładający się francuzi stracili równowagę i epicko padli na podłogę, co zakończyło ich kłótnię. Wtedy Tosiek wyciągnął fotografię ślubną państwa Varin i wszyscy dostali olśnienia. Okazało się, że Vincent był bardzo podobny do swojego dziadka za czasów młodości. Christopher zirytowany tym, że nic nie może zobaczyć postanowił sobie pójść. Niestety po drodze zaczepił o skrzynkę z narzędziami i klnąc na wszystko co się da, z pomocą Włocha wyniósł się z garażu.
            W końcu garaż został sprzątnięty i cała ich czwórka z dumą wpatrywała się w swoje dzieło. Dziewczyna ostrożnie oparła się o maskę Forda gospodyni i przyglądała się chłopakom. Francis opierał się o kumpli i dziwnie się przy tym cieszył. Brunet niezbyt rozumiejąc rodaka, postanowił się przenieść w okolice samochodu. Niestety śmierdział fajkami, więc Asuma dała mu jasno znać by się wyniósł gdzie indziej. Rudy Brytyjczyk zmierzył wzrokiem mężczyznę, który znalazł oparcie w jego ramieniu:
- Czyżbyś zmieniał orientację, że się tak ostatnio do mnie kleisz? –Spytał z poważną miną.
Francis całkowicie zaskoczony odsunął się od Josepha i gwałtownie pokręcił głową, co rozbawiło pozostałych. Rudzielec poklepał kumpla po plecach, nie mogąc uwierzyć, że ten się nabrał:
- To nie jest śmieszne. – Oburzył się blondyn jednak sam zaczął się śmiać. – W ogóle tak jakby mam dziewczynę, więc trochę nie tego…
Brytyjczyk zrobił smutną minę, co wywołało kolejną salwę śmiechu. Stanowczo ich duet rozbawiał wszystkich do łez. Jednak chwilę zajęło pozostałym przeanalizowanie informacji i zrozumienie, że nie znają aktualnego obiektu westchnień przyjaciela. Zadziwiająco to Vincent pierwszy na to zareagował:
- Kogo? – Zaskoczył się.
Francis pokazał wskazujący palec, dając znać, że za chwilę odpowie. Podszedł do drzwi łączących garaż z domem i rozejrzał się. Po chwili wyszedł przed budynek i zrobił to samo. Kiedy miał pewność, że nikogo nie ma w okolicy, uśmiechnął się podejrzanie:
- Ale zachowajcie to dla siebie… - Zaznaczył. – Więc moja aktualna dziewczyna jest trochę od was młodsza…
- Ty nie gej! Tyś pedofil! – Zakrzyknął Jospeh, nie mogąc pohamować śmiechu. – Asu uważaj bo jeszcze się za… A nie. – Nagle go oświeciło. – Ty już jesteś za stara.
Dziewczyna nagle umilkła i zgromiła spojrzeniem rudego mężczyznę. W końcu postanowiła rzucić w niego kapciem, który idealnie trafił cel w głowę. Blondyn pokręcił tylko rozbawiony głową, nie obrażając się o to jak został nazwany:
- Bardziej was powali to jak się nazywa… - Jak na zawołanie wszyscy spojrzeli na niego wyczekująco. – Elisabeth Fortner.
            Pani Marina na chwilę wyszła by zobaczyć co się dzieje na korytarzu, ponieważ dobiegały z niego podejrzane odgłosy. Szybko się zorientowała, że jego sprawcą był Chris, który podobnie jak jego rodak zahaczył o stolik do kawy. Wymieniła parę zdań z Włochem, który służył za eskortę i powróciła do pokoju. Dziewczyny wiedziały, że kobieta lekko się zirytowała, ponieważ trochę nawet bardzo obraziły jej męża. Przyglądała im się z surową miną, zbierając myśli. Zastanawiała się nad ubraniem w słowa to co chodziło jej po głowie:
- Nie wiem czy udajecie, czy w rzeczywistości jesteście tak tępe. – Odezwała się mierząc je wzrokiem.
Te słowa zawisły w powietrzu wprawiając w otępienie Japonki. Nie spodziewały się takich oskarżeń ze strony Pani Varin, która była wyobrażana jako usposobienie spokoju. Jednak teraz kobieta stała się ostra i poważna co powodowało, że jej słowa były bardziej raniące:
- Co ma pani na myśli? – Oburzyła się Kikari.
- Czyli jednak to drugie… - Westchnęła. – Naprawdę uważacie, że wszyscy zachowują się tak normalnie? -Odpowiedziała jej cisza, więc uznała to za potwierdzenie swojej tezy i dalej kontynuowała – Otóż tak nie jest. Nikt, zaznaczam. Nikt! – Aż krzyknęła. – Nie jest w pełni sobą w tym zawodzie… To wszystko jest jak jeden wielki bal maskowy, a to co wy widzicie to tylko maski.
Zatkało je. Nie wiedziały co odpowiedzieć. Przecież ich grupa była ścisła i bardzo rodzinna, więc niemożliwym było by to wszystko co o nich wiedzieli to jedno wielkie kłamstwo. Do tego przecież inaczej się zachowywali na początku, a z czasem zaczęli zachowywać się zdaniem dziewczyn, naturalnie. Jednak teraz dowiedziały się, że tak nigdy nie było. Itamaki spojrzała na starszą kobietę i próbowała zrozumieć czemu im to mówi:
- Mówię to ponieważ oceniliście mojego męża po tej masce… Przecież na przykład Chris nie jest tak zadufany w sobie, a Antonio nie tryska radością. Asuma nie jest twardą kobietą, natomiast Vincent lekkomyślny. Ten zawód wymaga bycia kimś innym, chociaż powinnyście to wiedzieć.
Marina powoli się podniosła z krzesła i poprawiła swoje spodnie. Nawet nie spojrzała na nie i podeszła do drzwi. Otworzyła je jednak przed wyjściem zerknęła na nie:
- Wy także nosicie takie maski.
            W powietrzu roznosił się zapach dymu z papierosa, jednak nie palił go szef tylko jego prawa ręka. Dziewczyna wpadła w taki szok, że nie wytrzymała i musiała ulec pokusie swojego nałogu. Oczywiście pozostali to rozumieli jednak byli świadomi, że ona nie powinna palić z powodu zaleceń lekarza. Pokazywali dezaprobatę całą swoją postawą, jednak Asuma niezbyt zwracała na to uwagę. W końcu tak bardzo brakowało jej dawki nikotyny, a te całe plastry i tabletki niezbyt dobrze zastępowały papierosy:
- Ej nie mogło was to tak zszokować, że nic nie mówicie… - Zdziwił się Francis.
Brunetka odpowiedziała tylko wypuszczeniem dymu z ust prosto w blondyna, który kaszlnął i odsunął się na bezpieczną odległość. Vincent wpatrywał się w podłogę przez cały czas od kiedy usłyszał nazwisko nowej dziewczyny jego przyjaciela, natomiast Brytyjczyk skubał się po zaroście:
- Czy Chris wie? – W końcu się odezwał Jospeh.
- Nie mieliśmy okazji mu powiedzieć… - Mruknął francuz.
- Mam przeczucie, że nasz kochany okularnik w końcu użyje ten pistolet co trzyma za poduszką… - Powiedział brunet i zabrał przyjaciółce papierosa. – W końcu ktoś odważył się dotknąć jego kochaną młodszą siostrzyczkę.
Pozostali się zaśmiali, chociaż blondyn coś czuł, że w rzeczywistości to co powiedział Vincent, może się wydarzyć. Jednak przecież co ma poradzić na to co dyktuje mu serce. Natomiast jego żołądek dawał mu we znaki, że czas coś przekąsić. Reszta widocznie podobnie pomyślała, ponieważ zaczęli się zbierać ku wyjściu.
            Po obiedzie Itamaki została wybrana by wyprowadzić psa właścicielki. Uznała to za doskonałą okazję do poznania lepiej innej części okolicy, gdzie nie było jeziora. Dom Mariny znajdował się na sam wśród drzew, jednak z powodu trasy biegowej nie był odizolowany od ludzi. Dziewczyna powoli przechadzała się po lesie, w którym śnieg nie chciał stopnieć. Mały kundelek z wielką radością skakał przez zaspy i próbował dogonić wiewiórki. Japonka przez cały czas zastanawiała się nad tym co powiedziała jej Pani Varin. Podczas posiłku próbowała zobaczyć to co usłyszała, jednak wszyscy zachowywali się normalnie. Nie mogła wyłapać momentu kiedy grają i to ją bardzo irytowało. Ostatnim razem była taka podejrzliwa po rozmowie z Anicą w Chorwacji. Jednak to była całkiem inna sytuacja. Z tego zamyślenia wybudziło ją warknięcie Piera. Od razu się rozejrzała próbując dostrzec to co zdenerwowało psa, jednak nic nie zobaczyła. Kucnęła i zagwizdała na zwierzaka. Kundelek spojrzał na nią jednak ciągle miał zjeżoną sierść na karku. Nagle poczuła, że coś jest nie tak.Wyprostowała się i zbliżyła się powoli do psa i nim zdążyła zareagować zza powalonego drzewa wyjawiła się czyjaś sylwetka i rzuciła jej śniegiem w oczy. Kiedy ponownie się rozejrzała nikogo nie było, a do jej uszu dochodziły coraz bardziej oddalające się kroki. Podeszła do miejsca gdzie znajdowała się tamta osoba i szybko zorientowała się, że dość długo tam przebywała. Niezbyt rozumiała co się przed chwilą stało, ale postanowiła ruszyć za śladami uciekiniera. Zgłębiała się coraz bardziej w las, aż w pewnym momencie doszła do jego krańca i znajdowała się przed nią droga. Trop się zakończył więc niezbyt pewna tego wszystkiego postanowiła wrócić i poinformować resztę na temat tego co widziała. Chociaż to raczej nic wielkiego. Zawahała się i jednak postanowiła to przemilczeć. W końcu mógł być to zwykły biegacz, który postanowił odpocząć, a ze wstydu uciekł.
 

______________
Miał być powrót do części, jednak dzięki moim wspaniałym umiejętnością obyło się bez tego. Rozdział pisany przez kilka dni, a każdego z nich co chwilę zmieniał się plan wydarzeń (bo notorycznie gubiłam kartki z nim). Miał się pojawić wcześniej, ale postanowiłam dać z okazji Walentynek, ponieważ nasz Francis znalazł sobie dziewczynę xD
środa, 6 lutego 2013

14


            Zaspany rozum Itamaki informował, że coś hałasuje na korytarzu. Dziewczyna otworzyła powoli jedno oko, próbując jakoś przeanalizować dostarczone informacje. Po paru sekundach uznała, że coś jej się przewidziało i starała się ponownie zasnąć. Jednak nie było jej to dane, bo rozległ się huk i wiązanka przekleństw. Podniosła głowę oburzona, że nie można spać dłużej niż do ósmej i zaczęła się zastanawiać jak tu wstać z łóżka, by nie zahaczyć o żadną z dziewczyn. Wieczorem jej pasował taki układ, że będzie leżeć po środku, jednak teraz odkryła tego minusy. Mamrocząc coś pod nosem wyczołgała się na podłogę i spojrzała na przyjaciółki. Kikari spała w dość oryginalnej pozie – czyli każda kończyna gdzie indziej; natomiast Asuma tuliła się do zwiniętego koca i marszczyła gniewnie brwi. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem, jednak przypomniała sobie o hałasach. Wyszła z pokoju i wszystko stało się dla niej jasne. Joseph przeklinając pod nosem, zbierał gazety z podłogi. Szybko się domyśliła, że mężczyzna czując się pewnie, nie zapalił światła i potknął się o stolik do kawy, na którym gospodyni trzyma czasopisma:
- Gdzie się wybierasz o tak wczesnej porze. – Zapytała i cicho się zaśmiała. – Czyżby jakaś schadzka?
- Co? – Spojrzał na nią zaskoczony. – Nie. Idę pobiegać po okolicy.
Nagle wpadła na pomysł i poprosiła go by chwilę poczekał. Wpadła do pokoju i zaczęła grzebać w swojej torbie i po paru minutach była przebrana w strój sportowy. Joseph przez chwilę jej się przyglądał po czym kiwnął głową, że podoba mu się ten pomysł.
Wyszli z domu i od razu zaczęli swój trucht. Itamaki miała nadzieję, że jej kolega ma lepszą orientację w terenie niż w domu. Szybko się zorientowała, że tak jest, ponieważ po chwili biegli leśną ścieżką, gdzie można było zauważyć innych miłośników joggingu:
- Coś nie mogę uwierzyć, że ot tak sobie biegasz. – Zagadała.
- Dlaczego? – Zdziwił się rozbawiony.
- Oj przyznaj się, że chcesz wyczaić jakieś ciacha.
Joseph głośno się roześmiał, przez co zwrócił na siebie uwagę pozostałych ludzi. Szatynka nie dawała za wygraną i patrzyła na niego znacząco. Mężczyzna lekko się uśmiechając przyspieszył i wyminął jakąś parę. Itami nie dawała za wygraną i dogoniła go. Jak na złość skręcił nagle w bok i musiała się wrócić:
- Kto puścił parę?
- Tak na serio to sama się domyśliłam… - Spojrzał na nią z niedowierzaniem. – No dobra, Asuma mnie w tym utwierdziła.
Pokręcił głową zaskoczony informacją. Nie spodziewał się, że akurat ona nie wytrzyma i zacznie rozpowiadać o jego orientacji. Biegli przez jakiś czas w milczeniu, ciesząc się słoneczną pogodą, jednak powietrze w lesie było chłodne. Co jakiś czas widzieli małe zaspy śniegu, które uchroniły się przed promieniami słonecznymi, a z jakiegoś drzewa zbiegała ruda wiewiórka. Dziewczyna musiała przyznać, że to jest wspaniała trasa biegowa i powinny być takie w miastach:
- Joseph…
- Mmm? – Mruknął skupiając się na swoim oddechu.
- Jesteś trochę zbyt mało pedalski.
Spojrzał na nią zbity z tropu, przez co potknął się o wystający korzeń. Klnąc na wszystko co mu przychodziło do głowy, podskakiwał na jednej nodze. Itami nie mogła wytrzymać i wybuchła śmiechem, przy okazji zatrzymując się. Rudy mężczyzna wyglądał komicznie w tej sytuacji jednak po chwili wrócił do biegu:
- A muszę się z tym afiszować? – Spytał urażony.
- No mógłbyś… Wiesz, Francis jest bardziej gejowski niż ty.
Chwycił się za serce, udając, że jej słowa go dotknęły po czym się roześmiał. Zaczął poprawiać swoje włosy, starając się je jakoś ulizać. Dziewczyna przyglądała mu się podejrzanie:
- No więc… Co powiesz na ocenianie chłopaków?
Zaklaskała w ręce zadowolona z pomysłu i po chwili Joseph wyprowadził ich na główną drogę, gdzie było coraz więcej biegaczy.
            W pokoju panowała cisza, którą co jakiś czas zagłuszał czyjś oddech. Na początku niezbyt go to interesowało, jednak po chwili się zerwał i spojrzał w bok:
- Francis! Wynocha z mojego wyrka! - Krzyknął Vincent.
Blondyn jakby go to nie dotyczyło, obrócił się na drugi bok. Więc za pomocą swojej stopy wykopał niechcianego gościa z łóżka. Huknęło, jednak francuz dalej spał. Nieliczni wiedzieli, że ma on naprawdę twardy sen. Drzwi powoli się otworzyły i stały w nich dziewczyny, które miał pokój za ścianą:
- A może to jednak Francis jest gejem? – Miała nadzieję Kikari.
- A co? Na niego stawiałaś? – Zaśmiała się Asuma.
Vincent niezbyt rozumiejąc sytuację patrzył na nie, po czym na swojego kumpla. A do pomieszczenia wszedł mały kundelek, który stanął przy śpiącym francuzie. Chwilę tak stał po czym z zadowoleniem odszedł:
- Pier! Coś ty jadł? – Zakrzyknął brunet, zatykając sobie nos.
Szybko zerwał się z łóżka i wyniósł się ze strefy skażonej. Francis jak nigdy wcześniej gwałtownie się obudził, wstając błyskawicznie z podłogi. Otworzył na oścież okno i zaczął łapczywie łapać świeże powietrze. Spojrzał przez ramię na merdającego ogonem zwierzaka:
- Mam kumpla, który prowadzi chińską knajpę… - Warknął, a pies zaskomlał.
Pozostali skwitowali to śmiechem.
            Dziewczyna rozglądała się na wszystkie strony, kiedy mignął jej chłopak z brązowymi włosami, nastawionymi na żel. Uśmiechnęła się szeroko i lekko szturchnęła Josepha, wskazując lekkim ruchem głowy na swój cel:
- Wysportowany, schludny… - Zaczęła wymieniać. – Ten boski uśmiech. – Zachwyciła się kiedy spojrzał na nią.
- I jest gejem. – Skwitował rudzielec i kiwnął głową chłopakowi.
Itamaki spojrzała na niego z niedowierzeniem i chciała się oburzyć. Niestety jej chwilowy obiekt westchnień, dogonił jakiegoś innego chłopaka i poklepał go po tyłku. Nawet nie zauważyła kiedy stanęła i wpatrywała się im z otwartą buzią. Joseph odwrócił się w jej stronę, biegnąc w miejscu i zrobił zdjęcie telefonem. W tym momencie szatynka oprzytomniała i wpatrywała się w niego z dziwieniem:
- Skąd wiedziałeś?
- Bo go znam. – Odpowiedział i wystawił język.
- Osz ty!
Zerwała się do biegu, a mężczyzna czując, że może się źle dla niego skończyć, zaczął uciekać. Goniła go krzycząc by się zatrzymał, jednak rudzielec miał trochę rozumu w głowie i utrzymywał między nimi odpowiedni dystans. Nagle ją oświeciło i skręciła w bok chcąc skrócić sobie jakoś drogę. Joseph widząc to, chciał ją zawołać, jednak do jego uszu doszedł donośny wrzask i plusk. Szybko pobiegł i po chwili stał nad brzegiem jeziora, w którym pływała Japonka:
- Miałem właśnie Ci powiedzieć, żebyś tu nie biegła. – Powiedział rozbawiony.
Dziewczyna oburzona uderzyła o taflę wody, powodując niemały rozprysk. Anglik nie mógł się pohamować by nie zaśmiać i za karę został ochlapany wodą:
- Pomóż mi wyjść. – Krzyknęła.
- I mam się zmoczyć? Chyba sobie żartujesz…
            Na stole stały różne półmiski, pełne wędlin, serów, chleba i warzyw. Obok wielka patelnia z jajecznicą, a w jednym z garnków – parówki. Każdy mógł coś znaleźć dla siebie i ciesząc się z tego rozmawiali. Wtedy do pomieszczenia wszedł Joseph, trzymający w ręce mokry top dziewczyny oraz Itamaki, cała przemoczona i w bluzie rudzielca. Zapanowała grobowa cisza, którą po chwili zagłuszył gromki śmiech. Szatynka nadymała oburzona policzki nic nie mówiąc poszła się przebrać. Anglik także rozbawiony, usiadł na jednym z wolnych krzeseł i nałożył sobie jajecznicę na talerz:
- Coście wy robili? – Zdumiał się Francis. – Czy mam się czuć zazdrosny?
- Ależ nic… Po prostu Itami miała ochotę wpaść do jeziora.
Pozostali francuzi milczeli i byli skupieni na konsumowaniu kanapek. Kikari wydało się to dziwne, ale była tak głodna, że nawet nie miała siły myśleć co by tu im zrobić. Christopher nieumiejętnie smarował pieczywo, ponieważ gdzieś zapodział okulary. Włoch co jakiś czas pomagał koledze, który za każdym razem mówi, że nie potrzebuje pomocy. Wtedy powróciła Itamaki, rzucając w Josepha bluzą. Mężczyzna tylko się zaśmiał i nie przestawał wyławiać parówki z garnka. W tym gronie brakowało tylko gospodyni, która umiejętnie uniknęła pracy przy śniadaniu i pojechała do miasta.
            Nadszedł w końcu moment, w którym każdy chciał uniknąć sprzątania po posiłku. Każdy mierzył każdego wzrokiem i tylko czekano, aż ktoś nie wytrzyma i się tym zajmie. Szokiem było, że jednocześnie francuskie grono dało za wygarną i zajęło się zbieraniem brudnych naczyń. Jednak nikt dłużej nad tym się nie zastanawiał i postanowili zająć się własnymi sprawami. Wyjątkiem był Antonio, który obiecał pomóc Chrisowi jego okulary. Po chwili wszystkie naczynia znalazły się w zlewie i bez większych kłótni, Francis został zmuszony do zmywania, a Vincent do wycierania naczyń. Natomiast Asuma usiadła na blacie i wkładała naczynia do kredensu. Panowała przytłaczająca cisza i chociaż każdy wiedział o co chodzi, to jednak milczeli. W końcu cała robota została wykonana jednak nikt nie zbierał się do wyjścia. Francuzi oparli się o blat obok przyjaciółki i wpatrywali się w nieszczęsny piekarnik:
- I co ustaliliście? – Spytała.
Nagle ich uderzył fakt, że tak w rzeczywistości to nic nie wymyślili. Vincent niby się podjął, że na razie nie zrezygnuje, ale potem znowu pojawiły się wątpliwości. Wszystko się zakończyło tym, że oboje zasnęli. Brunet odwrócił wzrok udając, że to go nie dotyczy, a Francis postanowił sprawdzić czy nie ma rozdwojonych końcówek. Asuma co chwilę patrzyła to na jednego, to na drugiego kumpla i nie mogła nic zrozumieć. Zaplotła ręce na piersiach i czekała, aż któryś w końcu się wyłamie i jej powie. Blondyn zerkał nerwowo na przyjaciela, który robił to samo. Natomiast dziewczyna miała przy okazji niezłe przedstawienie bo siedziała między nimi. Gdyby byłą to jakaś inna sytuacja to na pewno by wybuchła śmiechem, a teraz siedziała z oburzoną miną:
- Tak na serio… - Poddał się Vincent. – To nic.
Spojrzała na niego zaskoczona bo była pewna, że podczas tej namiętnej nocy coś ustalili. Chociaż gdzieś tam w głębi była świadoma, że są jak dzieci i potrzebują trochę więcej czasu. Kiwnęła głową, że rozumie i miała już zeskoczyć, kiedy sobie coś przypomniała:
- Ej. Co my tu będziemy robić?
Brunet zaśmiał się nerwowo i szukał wsparcia w Francisie, który postanowił poprzeglądać książki kucharskie. W duchu przeklął blondyna, że zostawił go na pastwę losu Asumy, która wręcz go wierciła spojrzeniem:
- No bo widzisz… Chciałem by wszyscy trochę odpoczęli. – Powiedział niepewnie.
- A te ostatnie tygodnie we Francji? – Zdziwiła się.
- Ale Kanadyjski klimat jest o wiele lepszy. Przecież widziałaś, że Joseph wyciągnął Itamaki na jogging. – Szybko wymyślił.
Spojrzała na niego jak na idiotę i była już całkowicie pewna dlaczego tutaj są. Dobrze pamiętała kiedy pierwszy raz tutaj przyjechali, a było to dwa lata temu. Nie liczył się klimat, kontynent. Tylko to u kogo byli. Marina Varin. Kobieta, która potrafiła każdego podnieść na duchu i wszystkich rozumiała. Miała w tym „doświadczenie” poprzez wspomaganie swojego męża. Jednak była pewna, że nie wszystkim spodoba się bezczynne siedzenie:
- Vinc… - Mruknęła. Wspomniany spojrzał na nią zaskoczony. – No bo Kanada sąsiaduje z Ameryką, a zbliżają się targi broni…
Mężczyźni zaśmiali się, a dziewczyna czując się urażona zrobiła naburmuszoną minę. Vincent poczochrał ją po włosach i powiedział, że się zastanowi.
            Biegła przez korytarz niezbyt wiedząc co ma myśleć o tym co usłyszała. Prawie co  wpadła na wychodzącego z pokoju Josepha, jednak w ostatniej chwili go ominęła. Anglik zaśmiał się, krzycząc czy nie ma po dzisiejszym dosyć biegania. Obróciła się na pęcie i pokazała mu język, po czym szybko otworzyła drzwi i wpadła do pomieszczenia. Pierwsze to co zauważyła, że jej torba dalej jest nie wypakowana i do tego leży na środku. Potem dostrzegła, że Kikari leży na łóżku i bawi się laptopem:
- Kikut! – Krzyknęła i położyła się obok niej.
- Nie nazywaj mnie tak… - Mruknęła blondynka, nie odrywając wzroku od ekranu.
- Czy to nie laptop Chrisa? – Zaciekawiła się Itamaki.
Dziewczyna podejrzanie się uśmiechnęła, jednak nic nie powiedziała. Samo w sobie było to wystarczającą odpowiedzią. Szatynka nadymała policzki czekając, aż przyjaciółka raczy zwrócić na nią uwagę. Jednak Kikari nie wydawała się tym zainteresowana i co chwilę coś klikała. Dziewczyna chcąc przynajmniej skorzystać, z tego epickiego olewania, położyła głowę na plecach przyjaciółki. Blondynka nagle przestała stukać w klawiaturę i widocznie nad czymś się zastanawiała:
- Nie za wygodnie? – Warknęła.
- Nie. – Odpowiedziała całkiem szczerze.
Dziewczyna głośno westchnęła i zamknęła laptopa, po czym położyła go na podłodze. Itami uznała to za znak, że może mówić. Lecz pierw chwyciła poduszkę i położyła sobie pod głowę:
- Więc zeszłam do kuchni by wziąć coś do picia. – Zaczęła swoją historię.
- A możesz pierw podać mi jakąś poduchę?
Szatynka przewróciła teatralnie oczyma i sięgnęła po wspomniany przedmiot, by na końcu epicko trzepnąć nim rodaczkę. Blondynka bardziej się wkurzyła tym, że grzywka spadła jej na oczy i zaczęła wyklinać co się dał
o Nie wiadomo dlaczego co drugie słowo to był „Chris” . W końcu jak zamilkła i przytuliła się do poduszki, dziewczyna wróciła do swej opowieści:
- Wiesz… Coś oni przed nami ukrywają. – Powiedziała w końcu.
Wiedziała, że może jest to bezpodstawne, ale coś jej nie pasowało. Od rana francuskie grono dziwnie się zachowywało, a do tego ten tekst Vincenta, że są tutaj by odpocząć. Kikari cały czas milczała i zastanawiała się o co może chodzić. W końcu nie wytrzymała i po prostu zasnęła. Itami może by tego nie zauważyła, jednak dziewczyna zadziwiająco spokojnie oddychała. Obróciła się na bok i przyglądała się przyjaciółce:
- Kikari… - Cisza. – Kiki… - Także nic jej nie odpowiedziało. – Kikut.
Nawet ten zwrot nie wybudził blondynki. Japonka uśmiechnęła się i spojrzała na sufit. Dziwnie się czuła, nie śpiąc chociaż to ona spała krócej od przyjaciółki. Nagle wpadła na pomysł:
- Więc mnie jednak kochasz.
- Spadaj na drzewo. – Odpowiedziała dziewczyna i zakryła głowę poduszką.

___________________
Są ferie i mam czas na pisanie, jednak moja wena postanowiła sobie wziąć wolne i polepić bałwany .-.