czwartek, 24 października 2013

31

            Rozległ się trzask, po czym chlupot wody, która pozbawiona naczynia spadła na podłogę. Resztki wazonu rozmieściły się po całym pokoju, co spowodowało pojawienie się pielęgniarki. Kobieta groźnym wzrokiem spojrzała na Kikari, która próbowała podnieść się z łóżka, ale skutecznie uniemożliwiał jej to Kai.
- Do jasnej cholery puść mnie! – krzyknęła mu prosto w twarz.
- Jeszcze za wcześnie byś mogła chodzić – sapnął chłopak.
Pielęgniarka wybiegła z pokoju, wołając jednego z lekarzy. Siwy mężczyzna, wpadł do pomieszczenia i zmącił w ustach jakieś przekleństwo. Wyciągnął z kieszeni kiltu strzykawkę, a kobieta podała mu zapakowaną igłę, którą założył i szybko wciągnął jakiś płyn. Gdy wypuścił powietrze ze strzykawki, podszedł do kroplówki i wbił igłę w rurkę. Powoli wpuścił do niej substancję i po paru chwilach było widać efekty. Blondynka z coraz mniejszą siłą, próbowała się wyrwać, aż w końcu przestała się ruszać i opadła na poduszkę. Zamglonym wzrokiem wodziła po pokoju, aż w końcu zamknęła oczy.
- Gdybym wiedział, że jest taka problematyczna to przypisałbym na stałe leki uspokajające do kroplówki – westchnął lekarz.
- Nie… To moja wina – przeczesał ręką włosy. – Powiedziałem coś czego nie powinienem.
Prawdę mówiąc wymknęło mu się to, co przydarzyło się w Europie. Nie myślał nawet o tym, że dziewczyna zareaguje tak ostro. Tyle razy słyszał o tym, że nienawidzi Christophera i źle mu życzy, ale na wieść o tym co go spotkało chciała od razu wsiadać w samolot. Próbował zrozumieć co chodzi po głowie blondynce, ale nie potrafił. Dla niego jak kogoś się nie lubi to nie przejmuje jego losem, chociaż kiedy brał pod uwagę, że ta dwójka razem pracowała zaczął mieć wątpliwości. W końcu Kikari nieraz mówiła coś innego, a inaczej myślała. Sam kilkakrotnie słyszał jakim jest idiotom, ale dalej z nim rozmawiała. Zdaniem Kaia w dziwny sposób wyrażała swoje emocje, co czasem było niebezpieczne dla środowiska. Uśmiechnął się pod nosem na kilka wspomnień i z trudem wyprostował się, spojrzał jeszcze raz na japonkę i podszedł do wieszaka. Zdjął z niego kurtkę i opuścił pokój. Nie wiedział ile czasu dziewczyna będzie pod wpływem środków, ale chciał jak najszybciej załatwić parę spraw. Zanim opuścił klinikę, zaszedł do jednego z gabinetów lekarskich. Łysy lekarz podniósł wzrok znad jakiś akt, po czym gestem wskazał wolny fotel.
- Da się szybko postawić ją na nogi? – spytał bez ogródek.
- Wszystko zależy od woli pacjentki, a z tego co mi wiadomo, aż się pcha do chodzenia – mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.
- A jaką ma krzepę – zaśmiał się. –Ile czasu zajmie rehabilitacja?
Lekarz spojrzał na swoją plakietkę, na której widniało nazwisko Falcone, jakby upewniał się, że nie jest brudna.
- Jest to ciężki przypadek, ale użyto najnowocześniejszej technologii w medycynie i postaram zrobić to w tydzień. Jednak zaznaczam, że pacjentka musi się mnie w pełni słuchać i ciężko pracować.
Kai kiwnął głową i wyciągnął z kieszeni białą kopertę. Podał ją medykowi, który zajrzał do wnętrza i szeroko się uśmiechnął. Schował ją do teczki i uścisnął rękę Australijczyka. Blondyn nie mógł zrozumieć, jak można się cieszyć z tak słabej zaliczki. Więcej płacili miesięcznie policji, by nie wpadli na pomysł by zająć się ich rodziną. W tej chwili był wdzięczny bogu, że ich zgrupowanie było jednym z najbardziej wpływowych i bogatych. Nie musiał się martwić o pieniądze. Jeśli były potrzebne, po prostu je miał i przeznaczał na wybrany cel. Oczywiście robił wszystko, by unikać ich wydawania. W końcu nie można tak szastać pieniędzy na lewo i prawo, bo inni zaczną coś podejrzewać. Z uśmiechem podziękował lekarzowi i opuścił gabinet. Teraz zostało mu jedynie zadzwonić do Vincenta i powiadomić o zbliżającej się rehabilitacji Kikari. W końcu francuz martwił się o przyjaciółkę i zastrzegł sobie, by Kai co chwilę do niego telefonował przy każdej poprawie zdrowia. Cieszył się, że szef tak wielkiej organizacji ciągle myśli o swoich najbliższych, przecież dobrze wiedział, że zarządzanie ich rodziną wymaga wiele czasu i poświęceń. Dlatego podziwiał Vincenta za jego wytrwałość.

            Gdy otworzyła oczy miała wrażenie, że ma na głowie jakiś wielki kamień, którego ciężar przyprawia ją o ból głowy. Wszystko wydawało się rozmazane, a  w ustach miała prawdziwą pustynię. Chciała sięgnąć po szklankę wody, ale nie miała siły by podnieść rękę. Nawet nie była w stanie wyklinać wszystko co wpadłoby jej na myśl, czuła się zbytnio otępiona. Więc chcąc jakoś zabić czas, w którym jest pozbawiona wszystkich sił, zaczęła się zastanawiać nad tym wszystkim co się ostatnio stało. Przynajmniej teraz mogła poskładać to w logiczną całość. Pierwszego dnia pobytu w szpitalu, dowiedziała się o tym, że w Japonii udało się pohamować bunt, jednak tutaj w Australii do tej pory walczą. Na samo wspomnienie o nieudanej akcji, poczuła ból. Niezbyt dobrze wspominała upadek, przez który była przygwożdżona do łóżka. Chciała pomóc Kaiowi, bo ciągle widziała w nim chłopaka, który potrzebuje pomocy. Chociaż przy ich pierwszymi spotkaniu to było na odwrót. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Widzę, że Panienka już się obudziła – spojrzała w kierunku z którego dochodził głos lekarza.
- Trwałoby to szybciej gdybyście nie wpakowali we mnie tego cholerstwa po raz drugi – syknęła.
Medyk zmarszczył brwi starając się zrozumieć słowa blondynki, która mówiła trochę niewyraźnie przez częściowy paraliż.
- Trzeba było znokautować pielęgniarza? – zaśmiał się pod nosem.
- Pf – prychnęła. – By facet był pielęgniarzem… Myślałam, że to wróg.
Mężczyzna ciężko westchnął i podsunął pod łóżko wózek. Kikari spojrzała na nie lekko zaskoczona.
- Proszę się nie dziwić. Zaczynamy rehabilitacje.

            Vincent przyglądał się dwóm blondynom, którzy dość nerwowo się zachowywali. Chris przechadzał się po pokoju mamrocząc coś pod nosem, a Francis siedział na kanapie i pochylony do przodu podpierał brodę swoimi rękoma. Antonio tylko co chwilę spoglądał na każdego, by w końcu zatrzymać swój wzrok na Itamaki, która tak samo jak ona była zdezorientowana. Nagle oboje zostali ściągnięci do Anglii i jedyne co wiedzieli, to było to co powiedział im Vincent przez telefon. Jak na złość w ich gronie znalazł się nowy mężczyzna. Był to średniego wzrostu brunet o kręconych, brązowych włosach. Spokojnie pił herbatę i patrzył na nich znad swoich okularów. Nagle przechylił głowę, obok której przeleciała poduszka. Jednak nie rzucił nią Christopher którym miotało po całym pokoju, ale „spokojny” Francis. Mężczyzna odłożył filiżankę na stół i głośno odchrząknął.
- A więc na chwilę dzisiejszą nic nie wiadomo, chociaż ciągle oczekujemy na informacje z Walii i Irlandii. Powinny dotrzeć następnego dnia, jeśli nic im nie przeszkodzi.
Vincent kiwnął głową i przez chwilę wpatrywał się w martwy punkt na podłodze.
- Scott, a Irlandia Południowa? Były jakieś wieści?
Brunet ciężko westchnął i pokręcił głową.
- Dobrze wiesz, że to już odbiega po za zakres moich obowiązków. Mimo iż nasza organizacja ma nie działać na tle stosunków międzynarodowych to jednak Daniel nie odpowiada.
Gdy Scott tłumaczył z jakiego powodu szef z Irlandii Północnej się nie odzywa, Itamaki przypomniała sobie jedną z rozmów, jaką odbyła z Hitoshiim. Od kilku dni wiedziała, że większość lokalnych szefów pracuje w wielkich korporacjach, które należą do ich rodziny. Często odgrywali rolę szefów dzięki czemu mieli zawsze jakieś alibi. Nigdy by się tego nie domyśliła gdyby Japończyk nie powiedział, że musi iść do firmy. Zaczęła się przez to zastanawiać gdzie pracuje Scott. W końcu w Anglii nie ma zbyt wiele dużych koncernów, które by już pod kogoś nie podlegały. Korzystając z innego zajęcia chłopaków, nachyliła się nad Latynosem i zapytała o nurtującą ją sprawę.
- Nie domyślasz się? – spytał zaskoczony. – Rolls-Royce zazwyczaj, ale jako, że jest szkotem to wyjątkowo zajmuje ”Johnnie Walkerem”
- Serio?
Nigdy by nie wpadła na pomysł, że ich rodzina może mieć w garść największe koncerny samochodowe. W końcu to jest najbardziej popularny rynek.
- Jak do dwóch dni nie odezwą się, albo nie będzie żadnych poszlak to wprowadzamy plan „B”.
Razem z Antoniem spojrzeli na Vincenta, zastanawiając się co ich ominęło. Zwłaszcza, że nie wiedzieli na czym polega plan „B”. Spojrzeli pytająco na bruneta, który otwierał usta by im odpowiedzieć.
- Chodzi o mnie.
Wszyscy obrócili się w stronę drzwi, w których stał Luke. Mężczyzna uśmiechał się z satysfakcją i opierał się o stojącą obok komodę. Scott zmarszczył brwi niezbyt zadowolony, że ktoś kogo nie zna widzi jego twarz. W końcu najważniejsza jest anonimowość, a jak mniej osób wie kim jesteś tym najlepiej. Nie chciał by nieznajomy skojarzył go z właścicielem firmy „Johnnie Walker”, która produkuje najlepszą whisky sprzedawaną na zachód.
- A na czym polega ten plan „B” – spytał patrząc nieprzychylnie na bruneta.
- O! – zawołał Luke. – Szkocki akcent słyszę.
Szkot zacisnął usta w wąską kreskę. Czuł, że nigdy się nie dogada z gościem do planu „B”. Miał wrażenie, że coś on knuje albo przynajmniej innych oszukuje. Może to przez ten zawadiacki uśmiech.
- Spełnimy żądania porywacza i dostarczymy mu jednego Francuza.
- A nie miał być to ktoś z wojska? – zdziwił się.
Luke roześmiał się głośno i podszedł do kanapy. Bez słowa usiadł obok Francisa, który spojrzał na niego spod byka. Zachowanie wojskowego nie było na miejscu, biorąc pod uwagę, że nikt od kilku dni się nie uśmiechał.
- Widzisz gościu – w tym momencie Scott uniósł wyżej jedną brew. – Tak jakby to jestem żołnierzem.
Szkot poderwał się z miejsca i sięgał za marynarkę by wyciągnąć pistolet, ale powstrzymał go Vincent. Spojrzał niemrawo na swojego szefa i z wielkim oburzeniem zajął ponownie swoje miejsce.
- Luke jest po naszej stronie i będzie robić za wabik.

            Patrzyła z niezadowoleniem na talerz ze śniadaniem. Mimo że omlet wglądał bardzo apetycznie i pachniał jakby był jadalny, to jednak od razu ją mdliło. Za każdym razem kiedy odsuwała go od siebie, to Samuel z powrotem go przysuwał nawet nie przerywając lektury gazety. W końcu nie wytrzymała i najciszej jak mogła wzięła talerz w ręce i zaczęła się wycofywać w stronę kosza na śmieci.
- Nawet się nie waż bo zbiję jak psa gazetą.
Spojrzała na brata z wyrzutem i pewnym zaskoczeniem. Nie rozumiała jakim cudem wiedział co chciała zrobić, jeśli jego świat ogranicza się do stron wiadomości.
- Ale mdli mnie na myśl o jedzeniu – mruknęła.
Bez słowa złożył gazetę i odłożył ją na stole. Powoli nachylił się nad blatem, gestem ręki przywołując do siebie dziewczynę. Asuma posłusznie usiadła na krześle i nadstawiła ucho.
- Jest takie magiczne coś co ludzie nazywają prezerwatywą.
Oburzona odchyliła się i była gotowa do zdzielenie szatyna po głowie. Jednak w ostatniej chwili zrezygnowała i obróciła się do niego plecami.
- Bóg wie co sobie wyobrażasz… Ja tutaj z nerwów nie mogę jeść, a ty mi z ciążą wyskakujesz.
Nie widziała jak Samuel uśmiechnął się pod nosem i zaczął rozbawiony kręcić głową. Gdyby na niego patrzyła, to na pewno nigdy by się tak nie zachował. W końcu odgrywał rolę najmniej uczuciowego i okazującego emocję brata. Sięgnął po kubek kawy i wziął jej spory łyk. Co jakiś czas zerkał na zegarek, jakby odliczał czas. Gdy w końcu wskazówki wskazały idealny dla niego moment, wstał z krzesła i podszedł do zlewu.
- Ja nic nie wspominałem o ciąży, a ponoć winny się tłumaczy.
Poczuł jak gazeta zderza się z jego plecami, więc bez namysłu chwycił mokrą gąbkę i rzucił ją za siebie. Gdy do jego uszu doszedł kobiecy pisk, poczuł się spełniony. Obrócił się by zobaczyć gdzie dokładniej trafił i powstrzymał gwizdnięcie. Dokładnie w sam środek dekoltu.
- Sam! – z obrzydzeniem wyjęła gąbkę i odrzuciła ją w bok. – Jak możesz!
- Przynajmniej zapomniałaś o stresie.
Spojrzała na niego wielkimi oczyma i na zmianę się uśmiechała, po czym robiła poważną minę.
- Kochanie! Zrobisz zakupy?
Oboje spojrzeli w stronę drzwi skąd dobiegał kobiecy głos, ciesząc się, że topór wojenny zostanie zakopany. Samuel przeciągnął się i minął siostrę.
- Oczywiście, Słonko… - spojrzał na Asumę. – Coś Ci kupić?
Pokręciła głową i zerknęła przez okno. Od razu rzucił jej się w oczy czarny samochód, stojący pod płotem. Wywróciła teatralnie oczyma, nie rozumiejąc jak niby ma ich nie zauważyć. Przez wyjazd Luka nie ruszała się z domu, ponieważ tylko tutaj ich ochroniarze nie wchodzili. Do tego logicznym dla wszystkich było, że nie rusza się nigdzie bez kolegi, więc dziwnym by było gdyby nagle sama gdzieś wyszła.
            Zakryła ręką usta, by pohamować ziewnięcie i wyszła z kuchni. Leniwym krokiem wspięła się schodami na piętro po czym weszła do jednego z pokojów. Była to sypialnia gościnna, ale nikt w niej już nie spał. Jednak by zachować pozory musiała robić małe przedstawienie. Zrobiła najbardziej zirytowaną minę i z rozmachem rozsunęła firanki, wpuszczając światło dzienne do pomieszczenia. Obróciła się plecami do okna i zaczęła wymachiwać rękoma. Miała nadzieję, że wojskowi to zauważyli bo nie chciała niepotrzebnie błaznować. Gdy uznała, że już normalnie przestałaby narzekać, wyszła z pokoju. Zeszła do salonu i uśmiechnęła się do rudowłosej kobieta.
- Jak tam się czujesz? – usiadła obok niej.
- Dobrze. Myślałam, że ciąża gorzej przebiega. Bardziej narzeka Sam.
Obydwie się zaśmiały, na wspomnienie o szatynie.

- Coś się stało? – głos Itamaki wyrwał go z zadumy.
Spojrzał zaskoczony na szatynkę i pokręcił głową. Dziewczyna usiadła obok niego i przyglądała się panoramie Edynburga. Dom Scotta znajdował się na wzniesieniu i było widać całe jego rodzinne miasto. Skupiła swój wzrok na górującej nad wszystkim sylwetce zamku, który wiele już widział. Gdyby nie zaistniała sytuacja to z wielką chęcią by go zwiedziła. Poczuła charakterystyczny dym papierosowy i przewróciła teatralnie oczyma. Chciała porozmawiać z Vincentem, ale wydawał się nie obecny. Tak samo jak Christopher i Francis, natomiast Antonio także niezbyt wiedział o zaistniałej sytuacji. Podniosła się z ławki i podeszła do balustrady. Zimne powietrze bardzo ją ucieszyło, ponieważ czuła pewną świeżość, której brakowało jej w Tokio. Czekała aż brunet przestanie bić się ze swoimi myślami i zrozumie o co jej chodzi. Chciała by był taki jak kiedyś, gdy bez słów wiedział co komu na sercu ciąży. Kiedy potrafił zrobić wszystko by pomóc, pocieszyć czy doradzić. Teraz stał się strasznie cichy, skryty i co chwilę o czymś rozmyślał. Miała wrażenie, że nagle się postarzał o parę lat. Może to przez to, że od dawna nie widziała w jego oku tego charakterystycznego błysku, dzięki któremu było widać, że kocha swoją pracę. Zresztą nie tylko on się zmienił. Wszyscy stali się inni. Nie rozumiała co tak na nich wpłynęło, że nie są już sobą. Bała się, że nagle wszystko się rozsypie i nie będzie miała u nich żadnego wsparcia.
- Zawołaj pozostałych, chcę wam coś powiedzieć…
Wzdrygnęła się słysząc zachrypnięty głos Francuza. Obróciła się w jego stronę chcąc poruszyć temat, który ją męczy. Zrezygnowała z tego, gdy zobaczyła jego zasmuconą twarz. Kiwnęła głową i opuściła balkon. Gdy weszła do salonu od razu zobaczyła chłopaków, którzy milczeli. Nie podobało jej się to, jednak nie mogła nic na to poradzić.
- Vinc chce z nami porozmawiać – szepnęła.
Antonio pierwszy się podniósł i z ulgą zauważyła, że zrobił to z swoją nieodłączną energią. Przynajmniej jakaś część dawnego Tonia w nim została. Blondyni wstali z pewnym ociąganiem i niemrawo szli w stronę tarasu. Gdy wszyscy znaleźli się na zewnątrz, Vincent podniósł się z ławki i wskazał ręką by na niej usiedli. Wszyscy posłusznie wykonali prośbę i przyglądali się stojącemu naprzeciw brunetowi.
- Długo nad tym rozmyślałem, jednak podjąłem już decyzję – Itamaki zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc o czym mówi. – Odbicie rodziny Chrisa jest naszą ostatnią akcją.
- Chcesz powiedzieć, że będziemy już tylko jeździć po świecie? – spytała z lekkim uśmiechem.
- Nie. Chcę powiedzieć, że rozwiązuję główny skład.
            Była zszokowana tym co usłyszała. Parę razy pytała Vincenta, czy jest tego pewien, ale każda jego odpowiedź brzmiała tak samo. Spełniły się jej największe obawy. Będzie musiała zostać w Japonii urwać kontakt z przyjaciółmi. Poczuła jak zaczynają szczypać ją oczy. Zbytnio przywiązała się do nich, by teraz wrócić do ojczyzny. I tak siedzenie w Tokio wraz z Hitsohiim było dla niej męczące, ale pocieszała się myślą, że za niedługo znowu się z nimi zobaczy. Prawdę mówiąc nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. W końcu jej rodzina nie zajmuje się już grupą Japońską, więc nie musi siedzieć w tym interesie. Jednak łatwo nie jest wrócić do normalnego trybu życia, kiedy nie martwisz się o swoje życie. Zbyt mało czasu minęło, by mogła normalnie rozmawiać ze swoim ojcem, więc nie wiedziała co ma począć.


sobota, 5 października 2013

30

            Od kilku dni nie potrafił dojść do siebie, miał ochotę wskoczyć w samochód i jechać przed siebie, aż ich znajdzie. Nie mógł zebrać myśli i chodź minimalnie określić kto jest podejrzany. Wiedział, że każdy dzień zwłoki może być tragiczny. Podobnie miał Francis, który nawet posunął się do rękoczynów wobec Vincenta, kiedy powiedział, że na razie muszą czekać. Zmobilizował całą rodzinę w Anglii i Francji by odkryć kto jest sprawcą porwania. Kto mógł tak nienawidzić Christophera, że wziął jego rodzinę jako zakładników. Chociaż czy koniecznie musiał mieć coś za złe Chrisowi, jeśli ten ktoś żąda by oddano mu jednego z Francuzów. Nawet Vincent nie potrafił zbytnio się skupić, ponieważ ciągle słyszał słowa Asumy. Pokręcił głową, chcąc wyrzucić to wszystko z myśli. Teraz ktoś z bliskich czołówki był w niebezpieczeństwie i nie mógł myśleć o własnych problemach.
- Chociaż… - mruknął do siebie, zwracając uwagę pozostałych. – Tak… To jest to!
Poderwał się z miejsca i spojrzał jeszcze raz na żądania oprawcy. Nikt nie rozumiał o co mu chodzi, a tym bardziej Chris. Francis jedynie zaciskał mocniej pięść, chcąc się powstrzymać od kolejnego ataku agresji. Vincent widzący, że jego przyjaciel jest na skraju wytrzymania, postanowił wszystko szybko wyjaśnić. Zaczął opowiadać to co usłyszał od Asumy, na temat morderstw osób związanych z projektem „Afganistan”. Itamaki pierwsza się połapała, w tym co chodzi po głowie bruneta i niezadowolona pokręciła głową. Podobnie zrobił Antonio, który zmarszczył brwi i włożył ręce do kieszeni.
- Czyli ten ktoś chce dostać Asumę bo… Tak na serio to nie wiem dlaczego i kim jest ten ktoś.
Brytyjczyk podniósł się z kanapy i przeszedł się po pokoju. Było widać, że się z czymś zmaga. Co jakiś czas się obracał w stronę pozostałych, po czym rezygnował i wpatrywał się w drzwi. W tym czasie Vincent wydał rozkazy na czym mają się skupić grupy poszukiwawcze. Było to jak szukanie igły w stogu siana, ale miał nadzieję, że coś wskórają. Powoli pokój stawał się pusty, aż zostali w nim tylko Vincent i Christopher. Blondyn spojrzał na przyjaciela i przygryzł wargę.
- Słuchaj… - Francuz oderwał się od komputera. – Wiem, że nie powinienem o to prosić, ale spełnijmy jego prośbę.
Gdyby coś w tym momencie pił to na pewno by się zakrztusił. Zszokowany przyglądał się okularnikowi i nie potrafił nic z siebie wykrztusić. Spokojnie odłożył laptop i podniósł się z kanapy. Podszedł do Chrisa i spojrzał mu prosto w oczy.
- Muszę Ci odmówić.
Jego ton był stanowczy, a całą swoją postawą pokazał, że nie ma zamiaru mu ustąpić. Nie mógł sobie wyobrazić, że jego najlepszy kumpel chce zaryzykować życie najbliższej mu osoby. To było dla niego absurdalne i zaczął się zastanawiać czy to nie jest przypadkiem jakiś koszmar.
- Vincencie nie patrz na tą sprawę jako chłopak Asumy tylko jako szef. Jeśli dobrze to rozplanujemy to nic jej nie będzie, a zlokalizujemy tego kogoś kto postanowił skrzywdzić moją rodzinę.
Pokręcił głową. Wiedział, że w tym momencie Christopher rzeczywiście ma racje, ale nie potrafił zmienić swojego punktu widzenia. I tak już w Japonii miał problemy z przypisaniem jej do tak niebezpiecznych misji, a co dopiero do prawie samobójczego zadania. Nie miałby pewności, że nic jej się nie stanie. Po ostatniej rozmowie z rodzeństwie bał się stracić kolejną bliską osobę. Wystarczyło, że niedawno odeszła jego matka, a ojciec dostał wylewu. To by go zabiło, gdyby jeszcze miałby ją stracić.
- Muszę coś sprostować o czym pozostali nie wiedzą i dotyczy to Asumy.

            Schował twarz w dłoniach, załamany tym, że stracił jedyne rozwiązanie. Nie mógł uwierzyć, że jak na złość los zgotował coś takiego. Mimo wszystko nie miał za złe Vincentowi, który w końcu nie był niczemu winny. Po prostu w takiej sytuacji nie mógł wymagać od Asumy, by zaryzykowała życie.
- Ale jest to pewne? – miał jeszcze jakąś nadzieję.
- Inaczej by mi o ty nie powiedziała… Wiesz jaka ona jest, trzyma się faktów.
Kiwnął głową i próbował znaleźć inny plan. Nic nie przychodziło mu do głowy, a czuł jak czas go ponagla. W głowie odbijało mu się echem tykanie zegarka, co doprowadzało go powoli do szału. Był na siebie zły, bo w normalnej sytuacji wymyśliłby wiele strategii, które byłyby skuteczne. Jednak tym razem nie chodziło o obce osoby, których nie zna, ani o jakieś wpływy. Tym razem zagrożona była jego rodzina. Najbardziej martwił się o ojca, który ostatnio bardzo mocno chorował i powinien leżeć w łóżku. Dobrze wiedział, że nie została mu zapewniona opieka. Gdyby coś któremuś z nich coś się stało, to nigdy by sobie tego nie wybaczył. W pewnym sensie rozumiał co czuł Vincent, gdy go poprosił o podstawienie Asumy. Jednak dziewczyna była teraz bezpieczna wraz z Lukiem w ich ojczyźnie. Pilnowali ich wojskowi i najważniejsze, że nie była sama. Zawsze jakieś oparcie dawał jej przyjaciel.
- Czekaj… A gdyby Luke się zgodził? – spojrzał zaskoczony na Vincenta.
- Praktycznie i teoretycznie to on nie należy do naszej rodziny i nie musi się zgadzać… W końcu dlaczego miałby ryzykować życie dla obcych mu osób?
Przez chwilę wpatrywał się w przyjaciela, myśląc czy powinien mówić to co przyszło mu do głowy. Jednak chodziło tutaj o jego rodzinę, więc nie mógł myśleć o uczuciach Francuza.
- Bo dalej coś do niej czuje?

            Krople deszczu dudniły w okna, zakłócając ciszę jaka panowała w domu. Wszyscy wyglądali na zszokowanych zaistniałą sytuacją. Asuma nie mogła uwierzyć, że Vincent przyjechał do jej domu, mimo iż ma na karku wojsko. Natomiast ochroniarze byli zaskoczeni wizytą jednego z Varinów. Luke starał się złagodzić sytuację, ale przerwał mu w tym najstarszy brat Asumy co wprawiło go w zdumienie. Samuel zachował zimną krew i umiejętnie trzymał wojskowych z dala od pary. Tylko co jakiś czas zerkał jak jego siostra kręci gwałtownie głową i coś nerwowo szepcze. Vincent nie wydawał się zbytnio poruszony i poprosił na stronę Luka. Mężczyzna niezbyt rozumiejąc udał się z brunetem do ogrodu. Samuel spojrzał na ochroniarzy.
- W tym domu jest bezpieczna więc się wynoście – syknął w ich stronę.
Mężczyźni wydawali się zdezorientowani kogo mają słuchać rozkazów. Swojego przełożonego czy kogoś, kto ma równy stopień, a jego rodzina ma silne wpływy w wojsku. Postanowili jednak usłuchać i ulotnili się z budynku. Szatyn spojrzał na dziewczynę, która wyglądała na roztrzęsioną i podszedł do niej.
-Nigdy nie interesowałem się tym czym się zajmujesz, ale chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia.
- Błagam nie teraz…- jęknęła. – Powiem wszystko tylko nie teraz.
Jego wzrok powędrował za okno i pokręcił głową.
- Z byle powodu nie wyszli w taką ulewę by rozmawiać.
Cicho syknęła, a on wskazał jej kanapę. Niechętnie usiadła i opatuliła się mocniej swetrem. Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy, ponieważ się bała zobaczyć jego reakcje na to co powie. Chociaż nie wiedziała jak to wszystko opisać, by nie brzmiało tak drastycznie jak jest w rzeczywistości. Chciała wiedzieć od czego zacząć, ponieważ wtedy było jej łatwiej. Wyciągnęła z kieszeni mały wisiorek, który zawsze nosiła ze sobą, ale nigdy na szyi. Uważała, że brzydko wygląda na tle nieśmiertelnika. Podniosła go tak by zawieszka znajdowała się na poziomie oczu szatyna.
- Co tam widzisz? – spojrzał na nią znacząco. – To ważne.
Ciężko westchnął i przyjrzał się wisiorkowi. Na początku miał wrażenie, że widzi esy floresy, jednak jak się przyjrzał dostrzegał detale. Cienki srebrny okrąg otaczał dwie litery „N” i „F”, które były wygrawerowane jakąś ozdobną czcionką. Na tle tych liter znajdowała się mała flaga oraz coś co przypominało pistolet. Po środku odróżniała się postać szabli.
- Więc widzę dwie litery „NF”, pistolet, flagę i szablę…
Kiwnęła głową i schowała wisiorek w dłoni. Czekał na wytłumaczenia, jednak milczała coraz mocniej ściskając dłoń.
- Czy wiesz czego to jest symbol? – otworzyła dłoń i przesunęła wisiorek.
Ku swojemu zaskoczeniu zauważył odbicie, które przypomniało ośmiornicę. Coś zaczęło mu świtać. Nie potrafił określić co, ale wiedział, że to stworzenie coś oznaczało.
- Ośmiornica jest zwierzęciem morskim, posiada miękkie ciało i osiem ramion nazywanych mackami. Na dolnej powierzchni każdej macki znajdują się rzędy okrągłych miseczek działających jak przyssawki. Przyssawki mogą przywrzeć mocno do jakiegokolwiek przedmiotu i pozostają w tym stanie nawet, gdy ramie zostanie odcięte. Gdy ośmiornica straci którąś z macek, na jej miejsce wyrasta nowa. Ośmiornica ma dwoje oczu i dobry wzrok. Posiada najwyżej rozwinięty mózg wśród bezkręgowców. Niektóre gatunki ośmiornic wstrzykują swej ofierze paraliżującą truciznę. Ośmiornica może również wydzielać ochronny płyn, zabarwiony na czarno, który tworzy kryjącą ją ciemną chmurę, i w ten sposób chroni ją przed rekinami, wielorybami, ludźmi i innym wrogami.*
- Do jasnej cholery wiem czym jest ośmiornica, więc nie musisz mi cytować encyklopedię.
Pokręciła głową i wskazującym palcem dotknęła odciśnięta w dłoni ośmiornicę.
- Te cechy u ośmiornicy zafascynowały sycylijską mafię, która obrała to stworzenie na swój symbol. Każde zdanie, które wypowiedziałam jest tak jakby wymaganiami, jakie trzeba spełnić by założyć mafię. Członkowie muszą trwać w postanowieniach nieważne co się stanie, tak samo jak macki trzymają się przedmiotu po odcięciu ręki – zmarszczył brwi i wsłuchiwał się dalej w jej słowa. – Gdy są straty trzeba je szybko zapełnić nowymi rekrutami. Tylko dwie osoby mają władzę absolutną i muszą dostrzegać każdy ważny element. Muszą myśleć lepiej od innych. Trzeba być tak skutecznym jak trucizna, a najważniejsze… Na co dzień ukrywać swoją prawdziwą twarz, jak robi to ośmiornica w zagrożeniu.
Schowała wisiorek do kieszeni. Nawet nie podnosiła wzroku by na niego spojrzeć. Po prostu wolała nie widzieć tych mieszanych emocji, jakie nim teraz targają. Starała się zrobić to jak najdelikatniej. Nie wspominała, że podobny symbol posiada Vincent na pierścieniu, czy Francis, który ma wygrawerowany na tarczy swojego zegarka.
- Mów dalej…
Zaskoczył ją spokojny ton, ale dobrze wiedziała, że Samuel potrafi bardzo dobrze maskować swoje uczucia. Wzięła głęboki oddech.
- Jednak wracając do tego co widniało na zawieszce… Zacznijmy może od symboli. Flaga jest podzielona na trzy części i gdyby ją pokolorować to powstałaby flaga Francji. Symbolizuje to miejsce początku. Szabla ma być odwołaniem do tradycji, a pistolet czymś nierozłącznym Trzy ważne zasady: ojczyzna, tradycja, konieczność.
Może i na jej wisiorku jak i na pierścieniu Vincenta, czy zegarze Francisa widniała flaga Francji, tak na pozostałych były dwie. Jedna kraju z którego ich trójka pochodziła, a druga ojczyzny członka mafii. Dlatego każdy miał w sobie coś wyjątkowego i mógł objawiać się w każdej postaci. Itamaki symbol rodziny nosiła na bransoletce, Kikari miała wygrawerowany na kolczyku, Antonio wytatuował go sobie na ramieniu, natomiast Christopher miał na oprawkach okularów.
- A litery?
Był to najgorszy moment, którego się obawiała. To, że znała takie szczegóły, nie musiało nic oznaczać. Jednak podanie nazwy organizacji jasno daje do zrozumienia, że w niej się znajduje. Nerwowo zaczęła strzelać palcami, chcąc jak najdłużej zwlekać. Samuel nie naciskał na nią. Sam był zbyt przytłoczony informacjami, które zaczęły zbierać się w całość.
- Nationale de la Famile.
Zaskoczony spojrzał na nią wielkimi oczyma. Była na siebie wściekła, że na niego zerknęła. Po raz pierwszy widziała go w takim szoku. Nie dziwiła się. Właśnie przyznała się do należenia do mafii, która „terroryzuje” cały świat. Przynajmniej w mniemaniu służb mundurowych. Zrobiła coś za co mogłaby pożegnać się z wolnością i resztę życia spędzić za kratkami.
- Dlaczego… Dlaczego?! – poderwał się z miejsca i stanął nad nią. – Co Ci odbiło?
- I tak tego nie zrozumiesz!
Przeklął pod nosem i nerwowym krokiem podszedł do okna. Oparł się głową o zimną szybę, chcąc ochłodzić swoje emocje. Gdy podniósł wzrok, zauważył w oddali Vincenta i Luka, którzy rozmawiali. Zmarszczył brwi i obrócił się w stronę siostry. Dostrzegł, że próbuje hamować łzy co zadziałało na niego uspokajająco. Mimo iż od zawsze się kłócili i przedrzeźniali to zrobiłby wszystko by była szczęśliwa. Jak to nie raz tłumaczył pozostałym braciom: tylko on ma prawo ją wkurzać.
- A powiesz dlaczego?
Przygryzła dolną wargę i kiwnęła lekko głową. Ponownie zajął miejsce na kanapie i spojrzał na brunetkę. Po chwili odwrócił wzrok, by nie czuła się przytłoczona.
- Więc zaczęło się od projektu „Afganistan”… - tego sam się domyślił, ale jej nie przeszkadzał. – Byłam zrozpaczona po śmierci Gerarda, ale… Ale najgorszym było to, że wszelkie okoliczności zostały zatuszowane. Nikt nie dowiedział się o tym, że wysłano nas wręcz na śmierć, by podnieść statystyki uczelni!
Przerwała i zamknęła oczy. Kątem oka obserwował jak zaciska mocniej ręce na materiale swetra. Starał się zrozumieć jej uczucia, wyobrażając sobie, że przeszedł to samo. Było to dość trudne i był świadomy, że nigdy nie ogarnie tego, ponieważ nikogo bliskiego nie stracił.
- Chciałam jak najszybciej uciec od tego świata przepełnionego idiotycznymi aspiracjami starych weteranów, którym wojny zepsuły psychikę…Dlatego jak szalona uczyłam się. Marzyłam o odebraniu dyplomu i ucieczce do spokojnego życia.
Ponownie zamilkła walcząc ze swoimi emocjami. Nie miał jej za złe, że opowiada to wszystko w częściach. Mógł przynajmniej powoli i spokojnie analizować jej wypowiedź i odkrywać motyw przystąpienia do mafii.
- Jednak gdy wróciłam do domu zastałam załamanego Vincenta… Mnie pierwszej się zwierzył z zaistniałej sytuacji – spojrzała na niego z łzami w oczach. – Ja nie mogłam go samego z tym zostawić. Nie chciałam by miał tak samo jak ja, która nic nie mogąc powiedzieć i zrobić, cierpiałam samotnie. Był dla mnie zbyt bliski, bym go olała… - pociągnęła nosem i otarła mokre policzki. – Dlatego zaproponowałam swoją pomoc i zaplanowałam całą akcję „uniewinnienia” Vincenta I Varina.
Był zaskoczony, ale nic nie mówił. W życiu by nie pomyślał, że Asuma stworzyła tak zawiłą i dokładną strategię, że bez wahania zwolniono dziadka Vincenta z aresztu i oczyszczono jego kartotekę. W duchu był z niej dumny, że ma tak wspaniały talent, a wojsko nie wiedziało jak genialną osobę straciło. Nie słysząc ciągu dalszego historii, uznał, że to koniec. Kiwnął głową.
- Nie doniosę na Ciebie, ale masz mi o wszystkim mówić – otwierała usta by odmówić. – To co usłyszę zachowam dla siebie… Dlatego wytłumacz mi dlaczego Varin przyjechał.

- Ktoś porwał rodzinę naszego przyjaciela… Christophera, tego Brytyjczyka, który kiedyś był tutaj na wakacjach. Ten porywacz zażądał mnie, a w zamian zwróci zakładników.

______________________________
* cytat zapożyczony z książki Claire Sterling "Mafia - Sycylia rządzi światem". Autorka cytowała fragment z "Encyclopaedia Britannica". Jednak interpretacja tego cytatu jest już moja własna.