Uniosła jedną brew nie wierząc, że
ten plan może wypalić. Mimo iż od ponad roku nie miała styczności z tą grupą i
nie wiedziała jak się zmienili, to ciągle wydawało jej się to nierealne.
Przecież nie mogli się na tyle poprawić w tak krótkim czasie by coś takiego
mogło się wydarzyć. Spojrzała na Kaia, który zadowolony z siebie obserwował
swoich najlepszych ludzi.
-
To nie wypali – powiedziała bez ogródek.
Kai
stał dalej niewzruszony, ale nie można tego powiedzieć o jednym z jego ludzi.
Najniższy z nich mężczyzna, nagle się zirytował i zaczął wyrzucać zalety tego
planu, z prędkością światła. Chyba w
ogóle się nie zmienili. Brunet zaczął sapać, chcąc nadrobić braki tlenu w
płucach.
-
Richard… - zaczęła spokojnie i do niego podeszła.
Mimo
iż bym on najniższy to i tak był od niej wyższy. Co ją w tej chwili zaczęło
irytować. Raczej przypomniała sobie, że ją to zawsze irytowało. Richard
spojrzał na nią spod byka i stał dalej w miejscu. Inni zapewne by się cofnęli o
krok, ale brunet nie miał żadnego instynktu samozachowawczego. Nawet w
krytycznej sytuacji brnął dalej i starał się dokończyć misję. Był najbardziej
szalonym, a zarazem najwierniejszym człowiekiem w tym zespole. Skoczyłby za
szefem w ogień. Wróć… On to już kiedyś
zrobił.
-
To że tu przyjechałaś nie oznacza, że możesz się rządzić – syknął jej w twarz.
Wywróciła
teatralnie oczyma i wróciła na swoje miejsce. Nigdy nie rozumiała dlaczego
wszyscy byli dla niej od zawsze tacy negatywnie nastawieni. Może i szmaciła
Kaia na każdym kroku, ale przecież taka jej natura. Urok kobiety. Kai widocznie
rozbawiony tą sytuacją, trząsł się lekko. Przez co dostał sójkę w bok.
-
Dobra ludzie! – krzyknął z entuzjazmem, ale trochę dawało to rozkazem. – Musi
się to udać, więc macie dać z siebie wszystko, a nawet więcej!
Spojrzał
na Kikari i uśmiechnął się. Przez chwilę miała wrażenie, że widzi Vincenta
przed akcją w Rosji. Czy każdy lokalny
szef ma w sobie coś z tego francuza?
Antonio starał się uspokoić, siedząc
w swoim ferrari, które aktualnie było czyszczone w myjni automatycznej. Szum
wody działał na niego relaksująco, a wnętrze jego samochodu przy tym pomagało.
Lubił cieszyć się typowo swojskim zapachem, który kojarzył mu się z domem.
Przez te ostatnie wydarzenia coraz bardziej tęsknił za Włochami. Jednak nie
potrafił zrezygnować z tego życia, czuł się tutaj potrzebny i zbytnio
przyzwyczaił się do obecności pozostałych. Jego wzrok padł na żółtą kopertę, w
której miał wszystkie potrzebne instrukcje. Niezbyt mu się podobało, że to
zadanie padło właśnie na niego, ale jako jedyny nie siedział przy organizacji.
Prawie co nie zszedł na zawał, kiedy ciszę przerwał jego telefon. Szybko złapał
urządzenie i zaskoczony przyglądał się nieznanemu numerowi. Przekręcił kluczyk
w stacyjce nim odebrał połączenie. Chwilę milczał wsłuchując się w słowa
rozmówcy, by po chwili pokazać japońskiej obsłudze co to znaczy ryk włoskiego
auta. Z piskiem opon opuścił myjnię, klnąc pod nosem. Wiedział, że powinien
poinformować o tym pozostałych, ale po raz pierwszy chciał zdać się tylko na
siebie. W końcu wiecznie nie będzie polegał na decyzji innych. Miał świadomość,
że z czasem wróci do swej ojczyzny i będzie chciał zacząć prowadzić normalne
życie. To się równało życiu na miejscu, czyli musiałby się postarać o zajęciu
miejsca Louisa. Kiedyś zastanawiał się czy nie za wcześnie na takie plany,
jednak nie raz miał okazję się przekonać, że bez celu nigdzie się nie dojdzie.
Syknął pod nosem kiedy zawieszenie poinformowało go, że zmieniła się
nawierzchnia. Jednak to się teraz nie liczyło. Chociaż miał nadzieję, że nic
złego się nie stanie z podwoziem. Zbytnio kochał to auto by oddać je do naprawy
w nie ojczystym serwisie.
Po półgodzinnej jeździe zjechał na
stację benzynową, gdzie w oczy rzucił mu się jakiś stary grat. Obok stał
Japończyk z założonymi rękoma. Zahamował z piskiem, tuż obok niego i otworzył
okno. Nawet nie musiał nic mówić, ponieważ Histoshii bez oporu wsiadł do
Ferrari i zapiął pasy. Musieli zachować jakieś środki ostrożności, jednak
spodziewał się, że chłopak nie będzie na tyle ufny by wsiąść do pojazdu.
Chociaż po rozmowie z Kikari wyszło na to, że są po tej samej stronie. Jednak
zawsze jest jakieś „ale”.
-
No i o co chodzi – spojrzał na Histohiiego.
Japończyk
starał się nie zwracać uwagę na luksusowe wnętrze, które było niczym raj w
porównaniu do jego samochodu. Jednak było to trudne zadanie. Zaczął coś
mamrotać pod nosem.
-
To długa historia, więc może to potrwać…
-
Mamy czas.
Słońce powoli przebijało się przez
chmury, powodując, że mokry świat zaczął wyglądać przyjaźniej. Mimo to było
widać ciemne niebo, które powoli się przybliżało. Kolejna burza była
nieunikniona tego dnia. Przez to wszyscy siedzieli w jednorodzinnym domku i
próbowali jakoś ze sobą wytrzymać. Itamaki się to nie udało, dlatego zamknęła
się w sypialni swojej mamy. Łapała ją w tym miejscu sentymentalność, ale miała
pewność, że raczej nikt tutaj nie wejdzie. Mogła nawet zaryzykować, że od
opuszczenia tego domu, przez jej matkę, nikt nic nie zmieniał w tym pokoju.
Potwierdzały to zdjęcia, które były pokryte grubą warstwą kurzu. Gdyby jej
ojciec tutaj wszedł to zapewne zostałyby tylko ślady po ich istnieniu. A w ten
sposób mogła się przekonać, że w krótkich włosach była do niej bardzo podobna.
Podczas przyglądania się pierwszemu zdjęciu, miała wrażenie, że patrzy w
lustro. Była ciekawa jaka ona była, jednak w tej sytuacji nie miała czasu na
takie rozmyślania. Nawet nie miała szansy, ponieważ ktoś głośno uderzał w
drzwi.
-
Wyłaź bo jedziemy! – krzyczał jeden z ludzi Kruka.
Miała
ochotę otworzyć drzwi i rzucić w tego faceta butem. Jednak wzięła parę
głębokich wdechów i się uspokoiła. Opuściła pokój i podeszła do swojego ojca
oraz wujków, którzy zawzięcie się kłócili. Przez chwilę się zastanawiała czy
jej się wydaje, czy na serio wykłócają się o to gdzie kto usiądzie. To było dla
niej takie dziecinne. Jednak skąd mogła wiedzieć, że chodziło o to kto
zaryzykuje i wystawi się na ewentualny ostrzał. Kiedy uzgodnili, że najstarszy
powinien zająć jakże godne miejsce, zwrócili na nią uwagę.
-
Gdzie jedziemy?
-
Zmieniamy miejsce na bardziej przestrzenne… - uśmiechnął się jej ojciec.
Tak jak powiedział, tak rzeczywiście
było. Samochody w różnych odstępach czasu zatrzymały się pod dużym starym
magazynem. Hayato zaczął jej tłumaczyć, że to miejsce było od lat
przygotowywane na awaryjną główną bazę.
-
Z zewnątrz wygląda na stary magazyn, który został zbudowany po drugiej wojnie
światowej… - ręką zatoczył półkrąg wskazując całą budowlę. – Ale wewnątrz jest
to świetnie zaopatrzona i przystosowana baza.
Do
jej uszu doszedł zgrzyt otwieranych drzwi i była gotowa zatkać nos, na myśl o
stęchłym zapachu ostatnich pięćdziesięciu lat. Jakim zaskoczeniem było
zobaczenie czystego wnętrza, pełnego nowoczesnego i starego sprzętu w dobrym
stanie. Co chwilę mijali ich jacyś ludzie, którzy śmiali się, żartowali, wzdychali.
Którzy po prostu byli sobą. Nie zwracali uwagę na to, że sytuacja ich rodziny
jest zachwiana. Że większość ich znajomych została złapana i przeżyła piekło.
To miejsce miało atmosferę domu, co nie pasowało jej do wizerunku dwójki wujków
i ich „pomocników”.
-
Na taką atmosferę nalegał twój ojciec… - spojrzała na Hayato. – Nigdy tak nie
było w Feniksie, ale faktycznie takie podejście to jedyne co dobrego dał nam
ten Francuz.
Spojrzała
na tatę, który rozmawiał z drugim bratem. Nigdy nie myślała, że może być on
zdolny do czegoś takiego. Jednocześnie zdała sobie sprawę, że mimo jego zapewnień
musiał siedzieć w tym po śmierci matki.
Ze
snu wybudził ją straszny hałas. Przez chwilę zastanawiała się z czym jej się
kojarzy by w końcu zrozumieć, że to syrena alarmowa. Poderwała się na równe
nogi i nerwowo zaczęła grzebać w swojej torbie. Przeklęła pod nosem kiedy
zorientowała się, że nie ma tam pistoletu. Musieli jej go zabrać kiedy
siedziała w samochodzie. Jednak ku jej uldze wymacała dobrze znany kształt.
Wyciągnęła katanę i wpatrywała się w nią jakby była zaklęta. Nie brała ze sobą
tej broni i na pewno jej nie było kiedy pakowała się przed przyjazdem tutaj.
Szybko wyciągnęła ostrze z pochwy i obróciła się w stronę drzwi, gdzie widziała
czyjąś sylwetkę. Mężczyzna powoli uniósł ręce i zapalił światło. Poczuła jak
jasność kłuje ją w oczy i zmusza do łzawienia. Była pewna, że ten ktoś
wykorzysta okazję by ją obezwładnić, ale nic takiego się nie stało. Wręcz
przeciwnie. Nikogo nie było. Wybiegła na korytarz i rozejrzała się na boki. Co
chwilę ktoś biegał i wykrzykiwał jakieś słowa. Poczuła jak jeden z mężczyzn uderzył
ją barkiem.
-
Co tak stoisz! – krzyknął przez ramię. – Atakują nas!
Przez
chwilę miała wrażenie, że nogi się pod nią ugną. Dobrze wiedziała kto postanowił
ich zaatakować. Miała nadzieję, że nie nastąpi to tak szybko. Kiedy znowu ktoś
się z nią zderzył, oprzytomniała i pobiegła w tym samym kierunku co reszta.
Jeśli wcześniej miała wrażenie dobrej organizacji, to teraz wszystko runęło w
gruzach. Wiele osób biegało bez sensu i próbowało uniknąć ostrzału. Poczuła jak
ktoś ciągnie ją w bok. Kei patrzył na nią groźnie i nim zrozumiała co ma się
stać, poczuła zimną lufę na swej skroni.
-
Rzuć katanę…
Nie
miała zamiaru wykonywać jego polecenia i mocniej ścisnęła rękojeść. Nagle
rozległ się huk i poczuła, że uścisk zelżał, a do jej nozdrzy dotarł smród.
Szybko się odsunęła i tak jak myślała, martwe ciało padło na ziemię. Z dziury w
głowie sączyła się krew. Gwałtownie się obróciła by odeprzeć atak, ale jedynie
znowu ujrzała tą samą męską sylwetkę między przejściem. Tym razem tajemniczy
osobnik nie uciekł, ale pokazał się w świetle.
-
Antonio… - szepnęła zszokowana.
Włoch
wyglądał tak samo strasznie, jak tego dnia kiedy przyjechał po nią i Kikari. Jednak
jak się przyjrzała to zauważyła, że miał łagodne spojrzenie. Ruchem głowy
pokazał drzwi i uśmiechnął się lekko. Nie wiedziała co się dzieje, ale szybko
wybiegła z tego miejsca gdzie śmierdziało odchodami. Minusem śmierci jest to,
że wszelkie zwieracze puszczają no i robi się nieprzyjemnie. Miała teraz okazję
pozbyć się tych, którzy wpłynęli na jej rodzinę. Więc kiedy kolejny z listy,
którą podarował jej Histoshii, pojawił się na jej horyzoncie bez pohamowania go
zaatakowała. Mężczyzna nie spodziewał się ataku, więc jej ostrze spokojnie
przecięło tętnicę szyjną.
Była
zmęczona i śmierdziała śmiercią. Udało jej się pozbyć większości, jednak
została jej pewna kwestia. Co się stanie z nią i rodziną? Poczuła jak ktoś
kładzie jej rękę na ramieniu, więc spojrzała w górę. Jej ojciec słabo się
uśmiechał, a z boku stali jego bracia. Nagle jego wzrok skupił się na czymś co
było za nią. Obróciła się i ujrzała prawie całą czołówkę. Brakowało tylko
Kikari. Każdy z nich wyglądał jakby właśnie wrócił z wojny. Ślady krwi na
ubraniach, kilka zadrapań jak nie śladów po postrzeleniu. Zdała sobie sprawę,
że pewnie podobnie wygląda. Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Vincent zaczął
klaskać, zbliżając się do nich.
-
Brawo! – krzyknął. – W końcu udało się nam ich pozbyć. Ten plan był idealny!
Jej
ojciec zaśmiał się gorzko, podobnie jak wujkowie.
-
Cóż ja tylko podałem informacje, to wy stworzyliście strategię.
Skłonił
głowę w stronę Asumy, która odwróciła wzrok. Dopiero teraz zauważyła, że
jeszcze ktoś inny stał wraz z pozostałymi. Pewnie by tego nie dostrzegła, kiedy
Asuma zagrodziła mu drogę coś sycząc pod nosem.
-
Czy ktoś mi to wytłumaczy – krzyknęła.
Wszyscy
spojrzeli na Itamaki, która wyjątkowo była wkurzona. To był dość niesłychany
widok.
-
Może zmieńmy miejsce?
Z ulgą wdychała zapach świeżo
wypranych ubrań, które miała na sobie. Nie wiedziała co się stało. Czuła się
otępiona nie rozumiejąc jakim cudem jej i rodzinie nic się nie stało. Do tego
czekała na swoich krewnych oraz Vincenta, Asume i Christophera, którzy
siedzieli w innym pokoju i rozmawiali. Antonio i Francis nie byli skłonni do
wytłumaczeń. Zresztą byli zajęci uspokajaniem Luka. Czuła się ignorowana, ale
nic nie mówiła, ponieważ mieli prawo ją tak traktować. W końcu zdradziła.
-
Rozumiecie naszą decyzję? – spytał Vincent mierząc mężczyzn wzrokiem.
Stali
w pokoju jego i Asumy, jednak był to jedyne miejsce gdzie nikt nie mógł
usłyszeć ich rozmowy. Yoshiro nie wydawał się zaskoczony tak bardzo jak jego
bracia.
-
I tak łagodnie nas potraktujecie… Biorąc pod uwagę to co zrobiłem.
Christopher
odsunął się z drogi Asumy, która nerwowo zaczęła się przechadzać. Bał się, że
dziewczyna nie wytrzyma, jednak i tak wiele robiła, hamując się przed
przywaleniem Japończykowi.
-
Tak jest tylko przez to, że żałujecie i podaliście nam niezbędne informacje…
Jednak i tak wielką karą jest was wydalenie z Rodziny. Przez wasze głupstwo,
Feniks nie będzie już tak szanowany jak wcześniej. Do tego nigdy już nikt z
waszej rodziny nie będzie miał prawa do niego należeć, a tym bardziej dowodzić.
Hayato
nagle prychnął z rozbawienia.
-
Czyli nasz ojczulek straci status szefa?
Vincent
nie rozumiał co go w tym rozbawiło. Gdyby on był na jego miejscu to czułby się
fatalnie.
-
Zgadza się… Dowodzenie przejmie Histoshii.
Tym
razem mężczyzna nie hamował się i wybuchł gromkim śmiechem. Wariat. Pomyśleli.
-
Ten gówniarz ma niby sobie poradzić?
Ktoś
kiedyś powiedział, że Vincent należy do osób, które rzadko się denerwują. Sam
uważał siebie za strasznie nerwowego, a takie bezczelne zachowanie go wkurzało.
Uderzył ręką o komodę.
-
Zamknij psyk! – jego głos stał się strasznie niski. – To jest dowód waszej
niekompetencji! Jest od was o wiele młodszy, a umie więcej. Był wyszkolony
przez tą samą osobę co wy, a nadaje się lepiej na szefa od was. Uważasz to za
zabawne, ale tylko zauważę, że chodź minimalnie spróbujecie mieszać się w
sprawy całej Rodziny to gwarantuję wam, że nie będę patrzeć i zabiję was bez
cienia żalu.
Mężczyzna
nagle się uspokoił i wpatrywał z niedowierzeniem głowie Rodziny. Nigdy nie miał
styczności ze złym Vincentem, więc nie wiedział jak ma odebrać jego słowa.
Jednak Francuz całkowicie go zignorował i spojrzał na pozostałych.
-
Yoshiro… Twoją karą jest także to, że nie zobaczysz swojej córki póki ona sama
nie wróci do Japonii – odezwała się Asuma.
Z irytacją siedziała w samochodzie i
próbowała nie zwracać uwagi na Richarda, który cały czas patrzył przez
lornetkę. Nie podobało jej się to, że musi współpracować z tym mężczyzną,
jednak była świadoma, że nie nadawała się do walki bezpośredniej. Natomiast
Australijczyk był dobry w każdym typie walki. Niestety jak na złość większość
snajperów była pochodzenia Japońskiego.
-
Dobra zaczynamy…
Wywróciła
oczyma i wysiadła z pojazdu, zarzucając na plecy kołczan z łukiem, a w ręce
nowoczesną kuszę. W razie gdyby ktoś ich zaskoczył szybciej użyje kuszy niż
łuku. Richard miał na plecach, cały ekwipunek snajperski co wyglądało komicznie
biorąc pod uwagę jego wzrost. W końcu snajperka nie jest krótka. Za to w dłoni
trzymał pistolet z założonym tłumikiem. Nie czekając, aż mężczyzna znowu jej
rozkaże ruszyła lasem. Powoli się poruszała by nie spowodować, żadnego hałasu.
Może i człowiek by tego nie usłyszał, ale zwierzę owszem. A jak strażnik
zobaczy spłoszone stworzenie to na pewno się domyśli. Po długim czasie jej
oczom ukazała się improwizowana wieża strzelecka. Spojrzała na Richarda, który
przyłożył do oczu lornetkę i uniósł ściśniętą pięść. Był to znak, że ktoś tam
siedzi, więc musiała iść się upewnić, czy nie ma nikogo na dole. Kucnęła i
zaczęła przeciskać się między krzewami by w końcu zobaczyć niewielką polanę. Jakaś
sylwetka przechadzała się w tą i z powrotem. Przybrała dogodną pozycję i
położyła kuszę na ziemi. Ściągnęła łuk z pleców i sięgnęła po strzałę.
Naciągnęła cięciwę i skupiła się na swoim celu. Dobrze wiedziała, że musi tak
trafić by padł bez hałasu. Najlepszym rozwiązaniem była tchawica, ale mogło to
spowodować charczenie ofiary. Miała nadzieję, że snajper nie usłyszy tego.
Kiedy strażnik znalazł się w miarę blisko i odsłonił jej cel, wypuściła
strzałę. Mężczyzna nawet nie zorientował się co się stało i charcząc padł
trupem. Podniosła szybko kuszę i wypuściła strzałę w duże drzewo. Było to
znakiem by Richard pozbył się snajpera. Chwile to trwało gdy nagle zobaczyła
jak ciało spada z wieży i zderza się z ziemią. Rozejrzała się na boki i
wybiegła na polanę. Po chwili dołączył do niej mężczyzna, który od razu zaczął wdrapywać
się na wierzę. Za to ona miała inne zadanie.