sobota, 13 lipca 2013

27 cz.1

            Uniosła jedną brew nie wierząc, że ten plan może wypalić. Mimo iż od ponad roku nie miała styczności z tą grupą i nie wiedziała jak się zmienili, to ciągle wydawało jej się to nierealne. Przecież nie mogli się na tyle poprawić w tak krótkim czasie by coś takiego mogło się wydarzyć. Spojrzała na Kaia, który zadowolony z siebie obserwował swoich najlepszych ludzi.
- To nie wypali – powiedziała bez ogródek.
Kai stał dalej niewzruszony, ale nie można tego powiedzieć o jednym z jego ludzi. Najniższy z nich mężczyzna, nagle się zirytował i zaczął wyrzucać zalety tego planu, z prędkością światła. Chyba w ogóle się nie zmienili. Brunet zaczął sapać, chcąc nadrobić braki tlenu w płucach.
- Richard… - zaczęła spokojnie i do niego podeszła.
Mimo iż bym on najniższy to i tak był od niej wyższy. Co ją w tej chwili zaczęło irytować. Raczej przypomniała sobie, że ją to zawsze irytowało. Richard spojrzał na nią spod byka i stał dalej w miejscu. Inni zapewne by się cofnęli o krok, ale brunet nie miał żadnego instynktu samozachowawczego. Nawet w krytycznej sytuacji brnął dalej i starał się dokończyć misję. Był najbardziej szalonym, a zarazem najwierniejszym człowiekiem w tym zespole. Skoczyłby za szefem w ogień. Wróć… On to już kiedyś zrobił.
- To że tu przyjechałaś nie oznacza, że możesz się rządzić – syknął jej w twarz.
Wywróciła teatralnie oczyma i wróciła na swoje miejsce. Nigdy nie rozumiała dlaczego wszyscy byli dla niej od zawsze tacy negatywnie nastawieni. Może i szmaciła Kaia na każdym kroku, ale przecież taka jej natura. Urok kobiety. Kai widocznie rozbawiony tą sytuacją, trząsł się lekko. Przez co dostał sójkę w bok.
- Dobra ludzie! – krzyknął z entuzjazmem, ale trochę dawało to rozkazem. – Musi się to udać, więc macie dać z siebie wszystko, a nawet więcej!
Spojrzał na Kikari i uśmiechnął się. Przez chwilę miała wrażenie, że widzi Vincenta przed akcją w Rosji. Czy każdy lokalny szef ma w sobie coś z tego francuza?

            Antonio starał się uspokoić, siedząc w swoim ferrari, które aktualnie było czyszczone w myjni automatycznej. Szum wody działał na niego relaksująco, a wnętrze jego samochodu przy tym pomagało. Lubił cieszyć się typowo swojskim zapachem, który kojarzył mu się z domem. Przez te ostatnie wydarzenia coraz bardziej tęsknił za Włochami. Jednak nie potrafił zrezygnować z tego życia, czuł się tutaj potrzebny i zbytnio przyzwyczaił się do obecności pozostałych. Jego wzrok padł na żółtą kopertę, w której miał wszystkie potrzebne instrukcje. Niezbyt mu się podobało, że to zadanie padło właśnie na niego, ale jako jedyny nie siedział przy organizacji. Prawie co nie zszedł na zawał, kiedy ciszę przerwał jego telefon. Szybko złapał urządzenie i zaskoczony przyglądał się nieznanemu numerowi. Przekręcił kluczyk w stacyjce nim odebrał połączenie. Chwilę milczał wsłuchując się w słowa rozmówcy, by po chwili pokazać japońskiej obsłudze co to znaczy ryk włoskiego auta. Z piskiem opon opuścił myjnię, klnąc pod nosem. Wiedział, że powinien poinformować o tym pozostałych, ale po raz pierwszy chciał zdać się tylko na siebie. W końcu wiecznie nie będzie polegał na decyzji innych. Miał świadomość, że z czasem wróci do swej ojczyzny i będzie chciał zacząć prowadzić normalne życie. To się równało życiu na miejscu, czyli musiałby się postarać o zajęciu miejsca Louisa. Kiedyś zastanawiał się czy nie za wcześnie na takie plany, jednak nie raz miał okazję się przekonać, że bez celu nigdzie się nie dojdzie. Syknął pod nosem kiedy zawieszenie poinformowało go, że zmieniła się nawierzchnia. Jednak to się teraz nie liczyło. Chociaż miał nadzieję, że nic złego się nie stanie z podwoziem. Zbytnio kochał to auto by oddać je do naprawy w nie ojczystym serwisie.
            Po półgodzinnej jeździe zjechał na stację benzynową, gdzie w oczy rzucił mu się jakiś stary grat. Obok stał Japończyk z założonymi rękoma. Zahamował z piskiem, tuż obok niego i otworzył okno. Nawet nie musiał nic mówić, ponieważ Histoshii bez oporu wsiadł do Ferrari i zapiął pasy. Musieli zachować jakieś środki ostrożności, jednak spodziewał się, że chłopak nie będzie na tyle ufny by wsiąść do pojazdu. Chociaż po rozmowie z Kikari wyszło na to, że są po tej samej stronie. Jednak zawsze jest jakieś „ale”.
- No i o co chodzi – spojrzał na Histohiiego.
Japończyk starał się nie zwracać uwagę na luksusowe wnętrze, które było niczym raj w porównaniu do jego samochodu. Jednak było to trudne zadanie. Zaczął coś mamrotać pod nosem.
- To długa historia, więc może to potrwać…
- Mamy czas.

            Słońce powoli przebijało się przez chmury, powodując, że mokry świat zaczął wyglądać przyjaźniej. Mimo to było widać ciemne niebo, które powoli się przybliżało. Kolejna burza była nieunikniona tego dnia. Przez to wszyscy siedzieli w jednorodzinnym domku i próbowali jakoś ze sobą wytrzymać. Itamaki się to nie udało, dlatego zamknęła się w sypialni swojej mamy. Łapała ją w tym miejscu sentymentalność, ale miała pewność, że raczej nikt tutaj nie wejdzie. Mogła nawet zaryzykować, że od opuszczenia tego domu, przez jej matkę, nikt nic nie zmieniał w tym pokoju. Potwierdzały to zdjęcia, które były pokryte grubą warstwą kurzu. Gdyby jej ojciec tutaj wszedł to zapewne zostałyby tylko ślady po ich istnieniu. A w ten sposób mogła się przekonać, że w krótkich włosach była do niej bardzo podobna. Podczas przyglądania się pierwszemu zdjęciu, miała wrażenie, że patrzy w lustro. Była ciekawa jaka ona była, jednak w tej sytuacji nie miała czasu na takie rozmyślania. Nawet nie miała szansy, ponieważ ktoś głośno uderzał w drzwi.
- Wyłaź bo jedziemy! – krzyczał jeden z ludzi Kruka.
Miała ochotę otworzyć drzwi i rzucić w tego faceta butem. Jednak wzięła parę głębokich wdechów i się uspokoiła. Opuściła pokój i podeszła do swojego ojca oraz wujków, którzy zawzięcie się kłócili. Przez chwilę się zastanawiała czy jej się wydaje, czy na serio wykłócają się o to gdzie kto usiądzie. To było dla niej takie dziecinne. Jednak skąd mogła wiedzieć, że chodziło o to kto zaryzykuje i wystawi się na ewentualny ostrzał. Kiedy uzgodnili, że najstarszy powinien zająć jakże godne miejsce, zwrócili na nią uwagę.
- Gdzie jedziemy?
- Zmieniamy miejsce na bardziej przestrzenne… - uśmiechnął się jej ojciec.
            Tak jak powiedział, tak rzeczywiście było. Samochody w różnych odstępach czasu zatrzymały się pod dużym starym magazynem. Hayato zaczął jej tłumaczyć, że to miejsce było od lat przygotowywane na awaryjną główną bazę.
- Z zewnątrz wygląda na stary magazyn, który został zbudowany po drugiej wojnie światowej… - ręką zatoczył półkrąg wskazując całą budowlę. – Ale wewnątrz jest to świetnie zaopatrzona i przystosowana baza.
Do jej uszu doszedł zgrzyt otwieranych drzwi i była gotowa zatkać nos, na myśl o stęchłym zapachu ostatnich pięćdziesięciu lat. Jakim zaskoczeniem było zobaczenie czystego wnętrza, pełnego nowoczesnego i starego sprzętu w dobrym stanie. Co chwilę mijali ich jacyś ludzie, którzy śmiali się, żartowali, wzdychali. Którzy po prostu byli sobą. Nie zwracali uwagę na to, że sytuacja ich rodziny jest zachwiana. Że większość ich znajomych została złapana i przeżyła piekło. To miejsce miało atmosferę domu, co nie pasowało jej do wizerunku dwójki wujków i ich „pomocników”.
- Na taką atmosferę nalegał twój ojciec… - spojrzała na Hayato. – Nigdy tak nie było w Feniksie, ale faktycznie takie podejście to jedyne co dobrego dał nam ten Francuz.
Spojrzała na tatę, który rozmawiał z drugim bratem. Nigdy nie myślała, że może być on zdolny do czegoś takiego. Jednocześnie zdała sobie sprawę, że mimo jego zapewnień musiał siedzieć w tym po śmierci matki.
Ze snu wybudził ją straszny hałas. Przez chwilę zastanawiała się z czym jej się kojarzy by w końcu zrozumieć, że to syrena alarmowa. Poderwała się na równe nogi i nerwowo zaczęła grzebać w swojej torbie. Przeklęła pod nosem kiedy zorientowała się, że nie ma tam pistoletu. Musieli jej go zabrać kiedy siedziała w samochodzie. Jednak ku jej uldze wymacała dobrze znany kształt. Wyciągnęła katanę i wpatrywała się w nią jakby była zaklęta. Nie brała ze sobą tej broni i na pewno jej nie było kiedy pakowała się przed przyjazdem tutaj. Szybko wyciągnęła ostrze z pochwy i obróciła się w stronę drzwi, gdzie widziała czyjąś sylwetkę. Mężczyzna powoli uniósł ręce i zapalił światło. Poczuła jak jasność kłuje ją w oczy i zmusza do łzawienia. Była pewna, że ten ktoś wykorzysta okazję by ją obezwładnić, ale nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie. Nikogo nie było. Wybiegła na korytarz i rozejrzała się na boki. Co chwilę ktoś biegał i wykrzykiwał jakieś słowa. Poczuła jak jeden z mężczyzn uderzył ją barkiem.
- Co tak stoisz! – krzyknął przez ramię. – Atakują nas!
Przez chwilę miała wrażenie, że nogi się pod nią ugną. Dobrze wiedziała kto postanowił ich zaatakować. Miała nadzieję, że nie nastąpi to tak szybko. Kiedy znowu ktoś się z nią zderzył, oprzytomniała i pobiegła w tym samym kierunku co reszta. Jeśli wcześniej miała wrażenie dobrej organizacji, to teraz wszystko runęło w gruzach. Wiele osób biegało bez sensu i próbowało uniknąć ostrzału. Poczuła jak ktoś ciągnie ją w bok. Kei patrzył na nią groźnie i nim zrozumiała co ma się stać, poczuła zimną lufę na swej skroni.
- Rzuć katanę…
Nie miała zamiaru wykonywać jego polecenia i mocniej ścisnęła rękojeść. Nagle rozległ się huk i poczuła, że uścisk zelżał, a do jej nozdrzy dotarł smród. Szybko się odsunęła i tak jak myślała, martwe ciało padło na ziemię. Z dziury w głowie sączyła się krew. Gwałtownie się obróciła by odeprzeć atak, ale jedynie znowu ujrzała tą samą męską sylwetkę między przejściem. Tym razem tajemniczy osobnik nie uciekł, ale pokazał się w świetle.
- Antonio… - szepnęła zszokowana.
Włoch wyglądał tak samo strasznie, jak tego dnia kiedy przyjechał po nią i Kikari. Jednak jak się przyjrzała to zauważyła, że miał łagodne spojrzenie. Ruchem głowy pokazał drzwi i uśmiechnął się lekko. Nie wiedziała co się dzieje, ale szybko wybiegła z tego miejsca gdzie śmierdziało odchodami. Minusem śmierci jest to, że wszelkie zwieracze puszczają no i robi się nieprzyjemnie. Miała teraz okazję pozbyć się tych, którzy wpłynęli na jej rodzinę. Więc kiedy kolejny z listy, którą podarował jej Histoshii, pojawił się na jej horyzoncie bez pohamowania go zaatakowała. Mężczyzna nie spodziewał się ataku, więc jej ostrze spokojnie przecięło tętnicę szyjną.
Była zmęczona i śmierdziała śmiercią. Udało jej się pozbyć większości, jednak została jej pewna kwestia. Co się stanie z nią i rodziną? Poczuła jak ktoś kładzie jej rękę na ramieniu, więc spojrzała w górę. Jej ojciec słabo się uśmiechał, a z boku stali jego bracia. Nagle jego wzrok skupił się na czymś co było za nią. Obróciła się i ujrzała prawie całą czołówkę. Brakowało tylko Kikari. Każdy z nich wyglądał jakby właśnie wrócił z wojny. Ślady krwi na ubraniach, kilka zadrapań jak nie śladów po postrzeleniu. Zdała sobie sprawę, że pewnie podobnie wygląda. Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Vincent zaczął klaskać, zbliżając się do nich.
- Brawo! – krzyknął. – W końcu udało się nam ich pozbyć. Ten plan był idealny!
Jej ojciec zaśmiał się gorzko, podobnie jak wujkowie.
- Cóż ja tylko podałem informacje, to wy stworzyliście strategię.
Skłonił głowę w stronę Asumy, która odwróciła wzrok. Dopiero teraz zauważyła, że jeszcze ktoś inny stał wraz z pozostałymi. Pewnie by tego nie dostrzegła, kiedy Asuma zagrodziła mu drogę coś sycząc pod nosem.
- Czy ktoś mi to wytłumaczy – krzyknęła.
Wszyscy spojrzeli na Itamaki, która wyjątkowo była wkurzona. To był dość niesłychany widok.
- Może zmieńmy miejsce?

            Z ulgą wdychała zapach świeżo wypranych ubrań, które miała na sobie. Nie wiedziała co się stało. Czuła się otępiona nie rozumiejąc jakim cudem jej i rodzinie nic się nie stało. Do tego czekała na swoich krewnych oraz Vincenta, Asume i Christophera, którzy siedzieli w innym pokoju i rozmawiali. Antonio i Francis nie byli skłonni do wytłumaczeń. Zresztą byli zajęci uspokajaniem Luka. Czuła się ignorowana, ale nic nie mówiła, ponieważ mieli prawo ją tak traktować. W końcu zdradziła.

- Rozumiecie naszą decyzję? – spytał Vincent mierząc mężczyzn wzrokiem.
Stali w pokoju jego i Asumy, jednak był to jedyne miejsce gdzie nikt nie mógł usłyszeć ich rozmowy. Yoshiro nie wydawał się zaskoczony tak bardzo jak jego bracia.
- I tak łagodnie nas potraktujecie… Biorąc pod uwagę to co zrobiłem.
Christopher odsunął się z drogi Asumy, która nerwowo zaczęła się przechadzać. Bał się, że dziewczyna nie wytrzyma, jednak i tak wiele robiła, hamując się przed przywaleniem Japończykowi.
- Tak jest tylko przez to, że żałujecie i podaliście nam niezbędne informacje… Jednak i tak wielką karą jest was wydalenie z Rodziny. Przez wasze głupstwo, Feniks nie będzie już tak szanowany jak wcześniej. Do tego nigdy już nikt z waszej rodziny nie będzie miał prawa do niego należeć, a tym bardziej dowodzić.
Hayato nagle prychnął z rozbawienia.
- Czyli nasz ojczulek straci status szefa?
Vincent nie rozumiał co go w tym rozbawiło. Gdyby on był na jego miejscu to czułby się fatalnie.
- Zgadza się… Dowodzenie przejmie Histoshii.
Tym razem mężczyzna nie hamował się i wybuchł gromkim śmiechem. Wariat. Pomyśleli.
- Ten gówniarz ma niby sobie poradzić?
Ktoś kiedyś powiedział, że Vincent należy do osób, które rzadko się denerwują. Sam uważał siebie za strasznie nerwowego, a takie bezczelne zachowanie go wkurzało. Uderzył ręką o komodę.
- Zamknij psyk! – jego głos stał się strasznie niski. – To jest dowód waszej niekompetencji! Jest od was o wiele młodszy, a umie więcej. Był wyszkolony przez tą samą osobę co wy, a nadaje się lepiej na szefa od was. Uważasz to za zabawne, ale tylko zauważę, że chodź minimalnie spróbujecie mieszać się w sprawy całej Rodziny to gwarantuję wam, że nie będę patrzeć i zabiję was bez cienia żalu.
Mężczyzna nagle się uspokoił i wpatrywał z niedowierzeniem głowie Rodziny. Nigdy nie miał styczności ze złym Vincentem, więc nie wiedział jak ma odebrać jego słowa. Jednak Francuz całkowicie go zignorował i spojrzał na pozostałych.
- Yoshiro… Twoją karą jest także to, że nie zobaczysz swojej córki póki ona sama nie wróci do Japonii – odezwała się Asuma.

            Z irytacją siedziała w samochodzie i próbowała nie zwracać uwagi na Richarda, który cały czas patrzył przez lornetkę. Nie podobało jej się to, że musi współpracować z tym mężczyzną, jednak była świadoma, że nie nadawała się do walki bezpośredniej. Natomiast Australijczyk był dobry w każdym typie walki. Niestety jak na złość większość snajperów była pochodzenia Japońskiego.
- Dobra zaczynamy…

Wywróciła oczyma i wysiadła z pojazdu, zarzucając na plecy kołczan z łukiem, a w ręce nowoczesną kuszę. W razie gdyby ktoś ich zaskoczył szybciej użyje kuszy niż łuku. Richard miał na plecach, cały ekwipunek snajperski co wyglądało komicznie biorąc pod uwagę jego wzrost. W końcu snajperka nie jest krótka. Za to w dłoni trzymał pistolet z założonym tłumikiem. Nie czekając, aż mężczyzna znowu jej rozkaże ruszyła lasem. Powoli się poruszała by nie spowodować, żadnego hałasu. Może i człowiek by tego nie usłyszał, ale zwierzę owszem. A jak strażnik zobaczy spłoszone stworzenie to na pewno się domyśli. Po długim czasie jej oczom ukazała się improwizowana wieża strzelecka. Spojrzała na Richarda, który przyłożył do oczu lornetkę i uniósł ściśniętą pięść. Był to znak, że ktoś tam siedzi, więc musiała iść się upewnić, czy nie ma nikogo na dole. Kucnęła i zaczęła przeciskać się między krzewami by w końcu zobaczyć niewielką polanę. Jakaś sylwetka przechadzała się w tą i z powrotem. Przybrała dogodną pozycję i położyła kuszę na ziemi. Ściągnęła łuk z pleców i sięgnęła po strzałę. Naciągnęła cięciwę i skupiła się na swoim celu. Dobrze wiedziała, że musi tak trafić by padł bez hałasu. Najlepszym rozwiązaniem była tchawica, ale mogło to spowodować charczenie ofiary. Miała nadzieję, że snajper nie usłyszy tego. Kiedy strażnik znalazł się w miarę blisko i odsłonił jej cel, wypuściła strzałę. Mężczyzna nawet nie zorientował się co się stało i charcząc padł trupem. Podniosła szybko kuszę i wypuściła strzałę w duże drzewo. Było to znakiem by Richard pozbył się snajpera. Chwile to trwało gdy nagle zobaczyła jak ciało spada z wieży i zderza się z ziemią. Rozejrzała się na boki i wybiegła na polanę. Po chwili dołączył do niej mężczyzna, który od razu zaczął wdrapywać się na wierzę. Za to ona miała inne zadanie.