Podniosła zaspane powieki i poczuła
niesłychany ból głowy. Przez chwilę próbowała sobie przypomnieć co się wczoraj
stało, a kiedy to zrobiła miała wielką nadzieję, że to był zwykły koszmar.
Poczuła jak łzy napływają jej do oczu i szybko zaczęła je przecierać ręką. Była
świadoma, że nie może ciągle rozpaczać. Musiała podjąć jakąś decyzję. Tylko, że
to ją przerastało. Mimo wszystko to był jej ojciec. Nie potrafiła zaakceptować
tego co się stało i co ma się wydarzyć. Miała do wyboru stanięcie po stronie
Rodziny – czyli ich zgrupowania jakie tworzą; lub po stronie tej prawdziwej, z
którą łączą ją więzy krwi. Pokręciła głową nie mogąc się zdecydować. Nie ważne
jak postąpi to i tak ktoś zginie. Musiała jednak wymyślić coś co by ograniczyło
ofiary. Tylko problemem było, że zginął ktoś z głównego składu, co oznaczało
stuprocentowy odwet. Nie była pewna ile Vincent będzie się wstrzymywał, ale
długo to nie może trwać.
Szybko zeszła z łóżka i zaczęła się
ubierać. W duchu dziękowała, że się nie rozpakowała, więc tylko przerzuciła
torbę przez ramię i była gotowa. Przygryzła dolną wargę i najciszej jak
potrafiła, wyszła na korytarz. Do jej uszu doszły głosy z salonu. Czyli wszyscy tam siedzą… Odetchnęła z
ulgą i po cichu zeszła na dół po czym otworzyła drzwi. Spojrzała po raz ostatni
przez ramię, na mały korytarzyk.
-
Przepraszam… - szepnęła i opuściła budynek.
Szybkim
krokiem wyszła z ogrodu i ruszyła ulicą. Musiała się dostać jak najszybciej do
ojca, tylko miała pewien problem. Nie wiedziała gdzie może być. Jednak wolała
pierw oddalić się od tego miejsca i dopiero na spokojnie wszystko przemyśleć.
Przetarła ręką oczy, próbując powstrzymać łzy.
-
Boli to bardziej niż myślałam.
Hitoshii próbował zachować spokój,
słuchając słów szefa. Nie mógł uwierzyć, że można być tak obojętnym na ból
bliskich. Nic dziwnego, że jego synowie
chcieli się go pozbyć. Mimo wszystko jednak go szanował. Głownie za to, że
go przygarnął kiedy stracił rodzinę. Gdyby nie ten fakt, pewnie by już dawno mu
przywalił. Spojrzał za okno i o mało co nie opluł herbatą.
-
A tobie co? – zdziwiła się Kikari i ruszyła w jego stronę.
Trochę
zbyt gwałtownie zasłonił okno firanką i uśmiechnął się niewinnie.
-
Nic…
Blondynka
nieufnie spojrzała na niego i na zasłonę. Czuła, że chłopak stara się coś przed
nią zatuszować, a to jej się w cale nie podobało. Chwyciła za materiał by
odsłonić okno, kiedy brunet nagle objął ją ramieniem i obrócił w stronę jednej
z szaf.
-
Widziałaś kiedyś zdjęcia Kai’a jak był mały?
Postawił
ją w niemałym dylemacie. Mogła dowiedzieć się co Hitoshii ukrywa lub pośmiać
się z Kai’a. Przybrała pokerową twarz i wskazała ręką na mebel.
-
Wyciągaj album kamracie!
Chłopak
w duchu odetchnął z ulgą i wykonał polecenie. Był świadom, że jak jego
przyjaciel się o tym dowie to nie dożyje emerytury. Jednak czego się nie robi
dla dobra innych. Podał Kikari album oprawiony w brązową skórę i usiadł na
kanapie. Dziewczyna już na widok pierwszego zdjęcia wybuchła gromkim śmiechem.
Nie dziwił się, ponieważ on i Kai byli cali w błocie.
-
Cóż mieliśmy takie szczęście, że będąc na leśnej wycieczce, wpadliśmy w
bagienko.
Spojrzał
na Kyouye, który przyglądał mu się, marszcząc przy tym brwi. Starzec dobrze
wiedział co się stało i był z tego powodu zawiedziony. Hitoshii także czuł
pewien smutek na myśl, że Itamaki postanowiła stanąć po stronie ojca. Spojrzał
na zasłonięte okno. Oby dała sobie radę.
Martwił się, że dziewczyna dozna zawodu jak pozna prawdziwą naturę jej ojca.
Sam miał okazję poznać Yoshiro i mężczyzna nie wydawał mu się zbyt miły. Nie tylko
on ale jego dwaj bracia także. Słyszał, że obawiali się o to, iż to właśnie
Hitoshii przejmie dowodzenie po Kyouyi. W końcu mężczyzna ciągle trzymał go
przy sobie i szkoli we wszystkim na czym się znał. Inni się śmiali, że był dla
starca jak czwarty syn, jednak sam nie miał takich odczuć. Mężczyzna był
strasznie wymagający i surowy, więc nigdy nie czuł się jakby otaczał go
ojcowską miłością. Nie byłby wstanie zliczy ile w całym życiu miał śladów na
plecach po oberwaniu drewnianą laską. Jednak dzięki temu jest taki dobry w tym
co robi.
Syknął
z bólu i spojrzał z wyrzutem na łokieć Kikari, który wbijał się w jego bok.
-
Coś się tak zamyślił?
Wzruszył
ramionami i zamknął album. Wolał się już nie pogrążać u Kai’a. W końcu życie
było mu jeszcze jakoś miłe. Dziewczyna wydawała się oburzona tym faktem i z
fochem podniosła się z kanapy.
-
Idę zobaczyć jak się czuje Itami.
Teraz
on przybrał kamienną twarz i stanął za fotelem. Tak na wszelki wypadek, wolał
być po za zasięgiem dziewczyny.
-
Nie ma jej w pokoju…
Kikari
spojrzała na niego pytająco i wybuchła śmiechem.
-
A niby gdzie indziej ma być – prychnęła.
Widząc
poważne twarze pozostałych, doszła do wniosku, że nie żartują. I pokręciła
głową. Nie mogła uwierzyć, że ją zostawiła.
-
Cholera!
-
Kurwa!
Asuma
obróciła się by zobaczyć co się stało. Luke leżał na ziemi i trzymał się za
kostkę. Inni biegacze byli widocznie gotowi do pomocy, ale uśmiechnęła się do
nich i sama postanowiła zająć się kolegą. Próbowała go uciszyć by nie rzucał na
lewo i prawo pannami lekkich obyczajów. Kiedy jej się to jakoś udało, pomogła
mu wstać i wzięła go pod ramię.
-
Nie wierzę, że na serio to zrobiłeś – powiedziała rozbawiona.
Chłopak
spojrzał na nią urażony i mruknął jakąś odpowiedź pod nosem. Nigdy nie
pamiętała, żeby Luke był kontuzjowany. Zwłaszcza podczas biegania po prostej
alejce. Z uśmiechem na ustach pomogła mu usiąść pod jednym z drzew i sięgnęła
po telefon. Szybko wybrała numer Francisa i poprosiła go by przyjechał po nich.
-
Naprawdę nie chcesz mi się przyznać do tego czym się teraz zajmujesz…
Spojrzała
na niego zaskoczony i zakończyła połączenie. Czyżby się domyślał? Zrobiło jej się słabo na samą myśl.
-
Nie wiem o czym mówisz.
Usłyszała
ciche westchnięcie i zrobiło jej się głupio. Nie chciała go okłamywać, ale nie
mogła dopuścić do tego by się dowiedział.
-
Wiesz… -zaczął i spojrzał na koronę drzewa. – Wtedy w Kanadzie jak trafiłem na
Josepha, zacząłem się zastanawiać co on w ogóle teraz robi. Nie wiem czy wiesz,
ale chwilę rozmawialiśmy…
Rozmawiali?
Zaskoczyło ją to, ponieważ Brytyjczyk o niczym jej nie wspomniał.
-
Nie chciał powiedzieć co sprowadza go do tego kraju i kim jest Vincent, ale
powiedział, że nie tylko on w tym siedzi – uśmiechnął się lekko do siebie. –
Wiesz ile czasu mi zajęło rozmyślanie nad „tym”? – spojrzał na nią. – Kiedy
wróciłem do domu dostałem olśnienia.
Przygryzła
wargę i skupiła swój wzrok na butach. Nie czuła się dobrze w tej sytuacji. Nie
wiedziała co powiedzieć, jeśli jego przypuszczenia będą prawdziwe. Była
świadoma, że Luke miał silne poczucie sprawiedliwości. Bała się, że może ją
wydać i pozostałych.
-
Widzisz kiedy chciałem się dorwać do Petera, zbierałem informacje potrzebne mi
do akcji… Siedząc w domu przypomniało mi się nazwisko Varin – zaśmiał się pod
nosem. – Skądś je znałem, ale minęło parę godzin nim skojarzyłem je z twoim
przyjacielem z dzieciństwa. Wtedy wszystko stało się jasne. Ty wraz z Josephem
zniknęliście z życia towarzyskiego w dniu, kiedy nijaki Vincent I Varin miał
mieć sprawę sądową. Tego samego dnia pewien Vincent V. wywołał wojnę między
rodzinami w centrum Paryża. Staruszek został uniewinniony.
W
duchu wyklinała jego dedukcję, z którą mu pomagała w czasach szkolnych.
Stanowczo była zbyt dobrym nauczycielem.
-
Co teraz zrobisz? – spytała cicho.
Poczuła
jak chłopak czochra ją po włosach. Spojrzała na niego i zobaczyła pełen radości
uśmiech.
-
Jedynie poproszę byś więcej niczego nie ukrywała. Jesteśmy przyjaciółmi, więc
zawsze stanę po twej stronie.
Poczuła
jak cały stres z niej wyleciał. Miała wrażenie, że straciła kilka kilo i jest
lekka jak piórko. Przytuliła się do Luka, ciągle dziękując. Chłopak nawet nie
wiedział jak jej pomógł, wspomagając ją w tej ciężkiej sytuacji. Do jej uszu
doszło dość głośne chrząknięcie, więc odsunęła się od bruneta by zobaczyć kto
je wywołał. Jej wzrok utkwił w Francisie, który stał z założonymi rękoma.
-
Coś się stało? – spytała.
Miała
dziwne wrażenie, że musiało się coś wydarzyć, ponieważ na twarzy blondyna
widziała grymas. Wyciągnął dłoń by pomóc jej wstać, po czym spojrzał znacząco
na Luke’a. Kiwnęła głową by się przy nim nie hamował. Nie chciała już ukrywać
niczego przed swoim przyjacielem.
-
Itamaki stanęła po stronie ojca – powiedział na jednym wydechu.
Podziałało
na nią to jak uderzenie młotem kowalskim. Nie mogła uwierzyć w to co słyszała.
Właśnie Itami przyznała się do zdrady.
-
Skąd masz pewność? – szepnęła i pomogła podnieść się brunetowi.
-
Kikari nam przekazała tą wiadomość…
Czuła
pewną ulgę, że blondynka jednak pozostała po ich stronie. Przynajmniej nie
musieli myśleć nad ukaraniem dwóch członków głównego składu.
Przy pomocy Francisa usadowiła Luke
na tylnym siedzeniu, a sama zajęła miejsce obok kierowcy. Miała mętlik w
głowie, ale z jawną zdradą nie miała się w czym wahać. Musieli wcielić w życie
swój plan, który tak długo odwlekali na później.
-
Gdzie jest Kikari – spytała stanowczym głosem.
Francis
uśmiechnął się pod nosem widząc, że dziewczyna wróciła do starej formy. Ułatwi
im to zadanie.
-
Na lotnisku – Asuma spojrzała na niego pytająco – Leci zająć się problemem w
Australii, po czym wróci do nas.
Kiwnęła
głową, zgadzając się, że jest to najlepsze rozwiązanie. Kikari będąc przez
jakiś czas po za tą sprawą, ostygnie trochę co dobrze jej zrobi.
Nie mogła uwierzyć, że od razu nie
wpadła na tą myśl. Musiała przesiedzieć godzinę na dworcu, by w końcu odgadnąć
gdzie może się ukrywać jej ojciec. Czasami się zdarza, że banalna odpowiedź nie
przychodzi tak łatwo jak by się chciało. Tak samo było teraz. W normalnej
sytuacji od razu by pomyślała o rodzinnym domu jej matki, jednak teraz by to
wywnioskować musiała się namęczyć. Jedynym kłopotem było to, że ten dom
znajdował się innej prefekturze. A to oznaczało spore koszty podróży.
Wyciągnęła kopertę, w której zostały jej pieniądze po wyjeździe do domku brata
Kikari. Skrzywiła się niezbyt zadowolona zawartością. Jeśli by oszczędziła na
wygodzie to może by dojechała do okolic swojego celu. Jednak intrygowało ją to
„może”. Chciała być pewna tego co ją czeka, a teraz każda minuta się liczyła. Z
powodu goniącego czasu bez zastanowienia wsiadła do pociągu, mając nadzieję, że
konduktor będzie miły i pozwoli zejść trochę z ceny.
-
Dokąd bilecik? – usłyszała męski głos.
-
Proszę do… - podniosła wzrok znad koperty. – Hitoshii!
Nawet
nie myśląc rzuciła mu się na szyję. Mimo wszystko szybko się do niego
przywiązała. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że przecież zmieniła strony
i uciekła po kryjomu. Chłopak spojrzał na nią bacznie, gniewnym wzrokiem.
Poczuła się przybita i miała wrażenie, że jej plan spalił na panewce. Jednak po
chwili uśmiechnął się szeroko.
-
Nie martw się… Nie będę Ciebie ciągnąć na siłę do Kyouyi.
Kamień
spadł jej z serca, jednak pojawiła się wątpliwość.
-
Więc co ty tu robisz?
Brunet
wręczył jej bilet kolejowy do pierwszej klasy i wskazał jej przejście do
odpowiedniego wagonu. Patrząc podejrzliwie ruszyła korytarzem po czym weszła do
przedziału wskazanego na bilecie. Hitoshii rozejrzał się po czym zamknął za
sobą drzwi. Usiadł naprzeciw Itamaki i przyglądał jej się uważnie.
-
Słuchaj mnie uważnie i staraj się jak najwięcej zapamiętać, ponieważ wysiadam w
najbliższej miejscowości.
Było
słychać powagę w jego głosie, więc postanowiła go usłuchać. Miała dziwne
wrażenie, że widzi młodszą wersję Vincenta. Oczy Japończyka niebezpiecznie
lśniły, tak samo jak u Varina. Ma w sobie
coś z dowódcy. Przeszło jej przez głowę.
-
Rozumiem twoją decyzję – powiedział spokojnie. – Chociaż mam wrażenie, że
przechodzisz na stronę ojca z innego powodu, niż inni myślą.
Przygryzła
wargę i kiwnęła głową. Dziwnym dla niej było, że mimo tak krótkiej znajomości
tak szybko ją rozpracował. Stawiała bardziej na kogoś z głównego składu, z
którymi spędziła już rok czasu.
-
Tak myślałem – uśmiechnął się pod nosem. – Musisz wiedzieć, że Kyouya ma trzech
synów. Tak trzech – powtórzył się widząc niedowierzenie w jej oczach. – Dlatego
nie daj się im oszukać. Mimo wszystko twój ojciec raz to zrobił i pewnie nie
zawaha się przed kolejnym. Do tego musisz uważać na ludzi, którzy ich otaczają.
Są cwani i nie zdziwiłbym się gdyby to oni nimi jakoś pokierowali.
Wyciągnął
zza kurtki jakąś grubą, żółtą kopertę. Kiedy wzięła ją do ręki, poczuła że do
lekkich na pewno nie należy.
-
W środku masz parę informacji o tych osobach, pieniądze oraz nowy telefon. Na
wszelki wypadek jest tam zapasowa karta sim gdyby chcieli usunąć twój ślad.
Nie
mogła uwierzyć w to co się dzieje. W tej chwili widziała w chłopaku boga, który
wybawia ją z opresji. Miała ochotę rzucić się na niego i wyściskać za wszelkie
czasy.
-
Dlaczego ze mną nie pojedziesz?
Czułaby
się pewniej z kimś kto mógłby jej pomóc. W końcu jest stworzeniem towarzyskim i
nienawidzi prowadzić trybu samotnika.
-
Nie mogę… - pokręcił stanowczo głową. – Znają mnie i od razu strzelili by mi w
łeb.
-
Dlaczego – coś jej nie pasowało.
-
Ponieważ po ich wybryku pewnie ja będę zastępcom twojego dziadka.
Mimo
wszystko było do dla niej sporym ciosem. Jej rodzina, która zajmowała się
dowodzeniem Feniksem, nagle zostaje wyparta. Chociaż była świadoma, że to
wyłącznie wina jej ojca i jego braci. Jednak pewnie w duchu miała nadzieję, że
jej przypadnie ta rola. Jakby nie patrzeć była wnuczką Kyouyi. Szybko przeszły
jej te myśli, mając dowód, że Hitoshii ma wielkie zadatki na bycie głową rodziny.
-
Rozumiem i nie dziwię się decyzji dziadka.
Chłopak
uśmiechnął się lekko, woląc zachować dla siebie inne informacje. Nagle
gwałtownie się podniósł i spojrzał przez okno.
-
Dobra ja wysiadam… Pamiętaj o tym co Ci mówiłem i dokładniej przestudiuj te
informacje… - podszedł do wierzei ale nagle się wrócił. – Nikogo nie
wpuszczaj do przedziału.
-
Dobrze tato… - zaśmiała się.
Hitoshii
zrobił urażoną minę i wyszedł na korytarz. Ponownie się wrócił i przytulił
Itamaki, po czym pocałował w czoło. To
takie braterskie. Zaśmiała się w myślach. Po chwili chłopak opuścił
przedział. Naprawdę byłą mu wdzięczna za to, że tak daleko się pofatygował by
jej pomóc.
Przeciągnęła się powoli, mrużąc przy
tym bolące oczy. Całą podróż spędziła na czytaniu dokumentów, które jej
udostępnił Hitoshii. Za chwilę miała wysiadać, więc powinna powoli pozbierać
wszystko co wyrzuciła na stolik. Na wszelki wypadek podarła strony i wrzuciła
do koperty, której miała zamiar pozbyć się od razu po wyjściu z pociągu. Nie
podobały jej się rysopisy osób, które otaczają jej rodzinę ale nie mogła na to
nic poradzić. Poczuła jak pociąg zaczyna hamować, więc sięgnęła po torbę i
wyszła na korytarz. Kiedy znalazła się przy drzwiach, wjechali na peron. Szybko
wyskoczyła na betonową płytę i wyrzuciła kopertę. W duchu dodawała sobie
otuchy, bojąc się trochę tego spotkania.
Kiedy wyszła z dworca kolejowego,
zdała sobie sprawę, że ostatnim razem była tutaj za dziecka. Czyli po prostu
nie znała drogi. Niepewnie ruszyła główną drogą i rozglądała się na boki. Co
chwilę widziała jak mieszkańcy podejrzanie na nią patrzą, przez co obawiała się
ich spytać jak ma iść. Jakaś starsza kobieta, szła powoli chodnikiem i się jej
przyglądała. Kiedy znalazła się bliżej, pobledła i przyspieszyła kroku. To było dziwne. Mimo iż nie była tutaj
od lat, to zawsze kojarzyła to miejsce jako przyjaźnie nastawione. Nagle
poczuła jak ktoś chwyta ją za ramię.
-
Proszę za mną – odezwał się wysoki mężczyzna.
Zmierzyła
go wzrokiem i nie mogła mu nic zarzucić. Był ubrany jak przeciętny Japończyk,
tylko było czuć od niego jakąś mroczną aurę. Ha! Jak u Chrisa. Uśmiechnęła się pod nosem na swoje spostrzeżenie
i ruszyła za facetem. Po chwili stali przed rodzimym domem jej matki. Bez słowa
wyminęła mężczyznę i weszła do środka. Dziwnie się czuła w miejscu gdzie jej
rodzicielka spędziła większość swego życia. Jednak zauważyła, że brakuje na
ścianach zdjęć. Utwierdziło ją to w tym, że jej ojciec tu jest. Nie potrafiła
określić dlaczego Yoshiro nie umie patrzeć na fotografie swojej żony. Po poznaniu
prawdy jak jej matka zginęła, podejrzewała, że może czuć się winny tej
katastrofie. Jednak miała dowód, że nie potrafi go zrozumieć.
Weszła do małego saloniku, gdzie jej
ojciec siedział na fotelu i przyglądał się jakimś papierom na stole. Nad nimi
był pochylony także Takahshi oraz inny mężczyzna. Hayato Ikadea. Jej drugi
wujek. Yoshiro podniósł wzrok i miała wrażenie, że pobladł.
-
Yuki? – szepnął, jednak po chwili pokręcił głową – Itami.
Była
zaskoczona. Po raz pierwszy od śmierci matki, wymówił jej imię. Czyżbym była tak do niej podobna?
Poczuła jak mężczyzna przytula ją mocno do siebie.
-
Jak się cieszę, że Cię widzę – pogłaskał ją po włosach. – Tak się bałem, że nie
będziesz chciała mnie znać.
Starała
się ukryć swoje emocje, chociaż i tak kilka łez pociekło jej po policzku.
Trudno było jej określi czy to łzy wzruszenia, czy może smutku na myśl, że jej
ojciec właśnie przyznał się do tych zbrodni. Delikatnie się od niego odsunęła i
słabo uśmiechnęła.
-
Przecież jesteś moim tatom… Jak mogłabym się Ciebie wyrzec?
Było
widać, że mężczyźnie spadł kamień z serca. Podskoczył jak poparzony, kiedy
Takahshi chrząknął by zwrócić na siebie uwagę. Po chwili się roześmiał i objął
ramieniem córkę, po czym wskazał ręką na swojego ostatniego z braci.
-
Tego tam nie znasz, ale to mój młodszy braciszek – ostatnie słowo powiedział
słodkim głosikiem. – Hayato.
Zauważyła,
że po twarzy wspomnianego przeszedł cień zirytowania. Nie dziwiła się, ponieważ
sama by się wkurzyła gdyby ktoś tak ją nazwał. Dlatego cieszyła się, że jest
jedynaczką.
-
Masz jeszcze jakiś braci, których nie znam, a chowają się może w szafie?
Wtedy
najmłodszy z braci Ikadea, wybuchł gromkim śmiechem. Tak. Dziwny to facet. Przypomniało jej się, że ten fakt Hitoshii
napisał dużymi literami i jeszcze parę razy podkreślił.
-
Nie mamy chyba rodziny w Narni – odezwał się ciągle jeszcze prychając z
rozbawienia.
-
Nie chyba tylko na pewno – fuknął Takahshi.
Miała
wrażenie, że widzi wyrośnięte dzieciaki, kiedy dwójka braci zaczęła się
przekomarzać. Spojrzała na swojego ojca, który mimo uśmiechu wyglądał na
przybitego. Czując na sobie wzrok córki, ruchem głowy wskazał jej wyjście do
ogrodu. Z chęcią opuściła salon, w którym jeszcze nie latały przyszłe narzędzia
zbrodni i odetchnęła chłodnym, wieczornym powietrzem.
-
A tak naprawdę dlaczego tu przyjechałaś? – jego głos i nie był już wesoły.
Starała
się zachować spokój, w końcu mogła się spodziewać, że szybko ją przejrzy. W
końcu to był jej tato, wychował ją i słuchał wszystkich wyżaleń.
-
Sama nie wiem… - szepnęła.
Przyglądał
jej się z zapytaniem, jednak nie był to surowy wzrok.
-
Widzisz… Nie mogę Ci wybaczyć, że zabiłeś Josepha – spojrzała gdzieś w bok. –
Ale jesteś moim ojcem! Nie potrafię od tak się od Ciebie odwrócić.
-
Czyli jesteś gotowa do tego, że pozostali uznali Cię za zdrajczynie i tak Cię
ukarzą?
Pokręciła
głową. Nigdy nie będzie gotowa na ten fakt. Jednak miała nadzieję, ze uda jej
się to naprawić. Yoshiro otwierał już usta by coś powiedzieć, jednak
zrezygnował i rozejrzał się po ogrodzie. W końcu jego wzrok padł na stare
drzewo.
-
Kei! Nie czaj się jak jakiś bohater z mangi – fuknął.
Wzdrygnęła
się słysząc ton swojego rodzica. Nigdy nie miała styczności z takim chłodem i
gniewem w jego głosie. Zza drzewa wyszedł mężczyzna, który okazał swój brak szacunku,
trzymając dłonie w kieszeniach. Zmierzył ją wzrokiem pełnym pogardy, po czym
łaskawie spojrzał na Yoshiro.
-
Wal się – w końcu się odezwał i wszedł do środka.
Próbowała
sobie przypomnieć rysopis tego mężczyzny, jednak tak skupiła się na jego bezczelności,
że nie przyjrzała się jak wygląda. Zerknęła na ojca, który ściskając palce w
pięść, przyglądał się drzwiom.
-
To nie najlepszy pomysł byś tu była – szepnął.
Tak jak mówił Hitoshii, spory wpływ
na jej rodzinę miały osoby z zewnątrz. Nie podobał jej się ten fakt. Zauważyła,
że nawet jej ojciec był negatywnie nastawiony do „doradców” w porównaniu do
swoich braci. W pewien sposób jej się to spodobało, ponieważ ciągle nie chciała
uwierzyć, że Yoshiro zabił jej przyjaciela. Nie mogąc wytrzymać skrytych
spojrzeń, które w ogóle nie były dyskretne; postanowiła wyjść na spacer.
Mruknęła coś o sklepie i w pośpiechu wyszła. Nie miała pomysłu jak może odsunąć
tamtych facetów od swojej rodziny. Dlatego postanowiła zadzwonić do
Hitoshiiego. Dziękowała mu za drugą kartę telefoniczną, ponieważ obawiała się,
że jakoś dorwali się do jej telefonu.
-
Masz chwilkę? – rozejrzała się po okolicy i czekała na odpowiedź w słuchawce.
Zirytowana ciągnęła za sobą walizkę
i mijała pozostałych podróżnych, którzy szukali znajomych twarzy. Nie podobał
jej się fakt, że musiała w takim momencie opuścić Japonię, jednak była
świadoma, że tutaj jest bardziej potrzebna. Nagle z kimś się zderzyła.
-
Jak łazisz baranie! – krzyknęła i spojrzała na swoją przyszłą ofiarę.
Blondyn
wyglądał na zaskoczonego takim stwierdzeniem, natomiast Kikari zadarła głowę by
nie mówić z nim twarzą w klatę.
-
Ciebie także miło widzieć…
Wywróciła
teatralnie oczyma i wepchnęła mu w rękę, uchwyt od walizki. Nie miała ochoty na
jakiekolwiek sprzeczki. Liczyło się dla niej szybkie załatwienie sprawy i
powrót do reszty. Miała nadzieję, że uda jej się wykonać swój cel. Kai
wyczuwając PMS zdenerwowanie dziewczyny wolał nic nie mówić i posłusznie
wykonać rolę tragarza. Kiedy wyszli na zewnątrz wskazał kierunek do swojego
Jeepa i wrzucił walizkę na tyły. By złagodzić jakoś niemiłą atmosferę włączył
radio.
-
Dzięki, że przyleciałaś.
-
Nie miałam wyboru – fuknęła.
Chłopak
westchnął, obawiając się tej wypowiedzi. Dobrze wiedział, że jej przybycie jest
rozkazem Vincenta. Wolałby by Hitoshii jakoś ją przekonał, niż żeby była
zmuszona. Z doświadczenia był świadomy, że brak własnej woli potrafi zepsuć
wszystko.
Przyglądał się jak Kikari bezczelnie
pada na jego kanapę i zaczyna zjadać jego chipsy. Wiedział, że jest wściekła.
Miała do tego prawo, w końcu to on poprosił Vincenta o przysługę. Jednak było
małe „ale”.
-
Siedzisz na mojej desce!
Blondynka
zaczęła się wiercić i wyjęła spod siebie obiekt rozpaczy Kaia. Mimo tak długiej
znajomości nie mogła zrozumieć jego miłość do surfingu.
-
A zastanawiałam się, cholera, dlaczego było mi tak niewygodnie…
Australijczyk
próbował zachować spokój i skupić się na pracy. Więc wyszedł na chwilę z
salonu, zabierając ze sobą deskę, by poszukać teczki z informacjami. Kikari
podejrzewała, że potrwa to wieki, biorąc pod uwagę bałagan jaki panował w
mieszkaniu chłopaka. Jakby chcąc udowodnić sobie sformułowaną przez siebie
tezę, zrzuciła z oparcia starą skarpetę, za pomocą leżącego na stole widelca.
Chociaż Kai był świetnym i zorganizowanym dowódcą to w domu całkowicie
zapominał o tej cesze. W końcu blondyn wrócił do salonu z grubą teczką pod
pachą. Patrzył mściwym wzrokiem na zawalony wszelakimi przedmiotami stół, by w
końcu epicko wszystko zwalić na podłogę. Kikari zaśmiała się pod nosem. Jednak tego mi brakowało. Chłopak zaczął
wykładać różne strony i zdjęcia na blacie. Kiedy skończył, zaczął poszukiwania
w rzeczach, które chwilę temu zrzucił. Dziewczyna nie zwracała na niego uwagi,
ponieważ była zajęta studiowaniem dokumentów.
-
Definitywnie Feniks maczał w tym palce – podsumowała.
Mimo
iż nigdy nie należała do grupy, która zajmuje się stwierdzaniem faktów, planowaniem
i tym podobnymi rzeczami; to potrafiła zauważyć pewne zbieżności. Najpierw
szeregi Australijskiej grupy opuścili wszyscy Japończycy. Nagle pojawia się
nowa azjatycka grupa, która próbuje przejąć wpływy. Wybucha wojna, a po stronie
nowicjuszy stają wszystkie zgrupowania powiązane z Azją. Razem sklejało się to
w jedną całość, którą każdy głupiec by zauważył.
-
To logiczne – mruknął i założył na nos okulary. – Wszyscy lokalni szefowie
uważają podobnie jak ja, że Feniks chce wybawić z Francji rezerwę. W końcu tak
honorowa rodzina nie zadowoli się jednym człowiekiem.
-
Zaraz, zaraz – przerwała mu. – Jaka rezerwa?
Blondyn
zamrugał parę razy, by w końcu zaśmiać się na głos.
-
Czy ty choć raz zainteresujesz się czymś bezinteresownie?
Urażona
nadymała policzki i posłała mu sójkę w bok. Aktualnie zależało jej na poznanie
odpowiedzi na swoje pytanie, a nie słuchanie jakiś tam zażaleń.
-
No już… - uspokoił ją. – Rezerwa jest to grupa zaufanych ludzi, którzy albo nie
mogą podróżować z głównym składem, albo nie chcą. No ewentualnie są bardziej
potrzebni na miejscu. Są rozmieszczeń po całej Francji i kiedy Vincent, Asuma
lub Christopher zauważają, że ich kompetencję się aktualnie przydadzą, są
proszeni o przyjazd…
Rezerwowi
głównego składu, w skrócie zwani przez wszystkich Rezerwą; są to członkowie Rodziny,
którzy swoimi zasługami zostali uznani za jednych z najlepszych. W sporej
mierze są to ludzie, którzy służyli pod dowodzeniem założyciela rodziny. Tych
najstarszych nazywa się Dwunastką. Ci, którzy się do niej zaliczają nigdy nie
opuszczają granic Francji. Mogą to zrobić tylko wtedy kiedy Vincent I Varin im
to rozkaże. Wszelkie decyzje, które mogą wpłynąć na całą Rodzinę, muszą być
przedstawione Dwunastce. Wcześniej za czasów Varina I, obowiązywała zasada, że
przynajmniej połowa musi być za by plan został wcielony w życie. Aktualnie jego
wnuk zniósł tą zasadę, opierając się tylko na zdaniu głównego składu. To nie
oznacza, że seniorowie nie mogą starać się wpłynąć na decyzję. Wszelkie tego
typu zebrania są organizowane w czasie kiedy główny skład zjeżdża do Francji.
Rezerwowi mogą poruszać się po
świecie, jednak kiedy dostaną instrukcję, że mają dołączyć do głównego składu,
mają obowiązek wszystko porzucić i wykonać polecenie. Oczywiście „porzucenie
wszystkiego” oznacza, że mają to zrobić bez podejrzeń.
Przez
chwilę wpatrywała się w dokumenty, jednak nie skupiała się na tym co na nich
widnieje. Powoli analizowała to co usłyszała. Czuła, że niezbyt wiele jeszcze wie
o ich rodzinie, chociaż miała podstawy by to wcześniej załapać. W końcu Francis
i Joseph na początku tłumaczyli, że należą do głównego składu, ale zazwyczaj
siedzą w domach. Tak samo podczas pobytu we Francji, Vincent wraz z
Christopherem co chwilę gdzieś jeździli i wracali podirytowani. Teraz
wiedziała, że odbywali naradę z Dwunastką.
-
No ale nie ważne… Musimy wykurzyć tych posranych Japończyków – uniosła jedną
brew. – Bez urazy – poprawił się.
________________________________________
A więc na początek chcę przeprosić za tak długie nie dodawanie rozdziałów, ale jestem aktualnie osobą pracującą i trudno to pogodzić z pisaniem. By to wynagrodzić ten rozdział jest bardzo długi.
Do tego zaznaczam, że przez okres wakacyjny nie będę regularnie dodawać rozdziałów, z powodu wymienionego. Jednak postaram się by uniknąć dłuższych opóźnień.