środa, 25 września 2013

29

            Gdy Vincent zakończył swą opowieść na dworze było już całkowicie ciemno, a pracownicy dawno wrócili do domów. Tępym wzrokiem wpatrywał się w dno pustego kubka, jakby oczekiwał, że nagle się napełni kawą, albo przynajmniej rozwiązaniem. Blondynka przyglądała mu się uważnie, aż w końcu zdjęła okulary. Pomasowała skroń i ciężko westchnęła. Spodziewała się, że dowie się paru szokujących rzeczy oraz, że nie powinna w ogóle tego słyszeć. Jednak z powodu, że wcześniej unikała słuchania o tych sprawach, jej brat musiał opowiedzieć wszystko od początku by mogła zrozumieć co go dręczy.
- Po jakiego grzyba pchałeś się do tego? – spytała załamana.
Spojrzał na nią i poczuł jak zalewa go gniew. Z hukiem odłożył kubek na biurko i przyjął postawę obronną.
- Jakoś nikt inny nie kwapił się by się tym zająć, więc proszę nie mieć do mnie pretensji.
- Nikt Ci nie kazał. Sam wybrałeś taką drogę – syknęła.
Był na siebie wściekły, że w takim momencie znowu zaczynają się kłócić o to samo. Potrzebował wsparcia, ale rodzinne sprzeczki zawsze były ważniejsze. Nie ważne w jakich okolicznościach się spotykają, zawsze kończy się tak samo. Każdy idzie w swoją stronę trzymając w sercu urazę, że rozmowa potoczyła się w ten a nie inny sposób.
- Bo lepiej pozwolić by nasz dziadek gnił w więzieniu… Masz rację. Dlaczego tylko ja się tym przejąłem?
- Może dlatego, że skończony z ciebie idiota? – zmarszczyła brwi. – Należał mu się taki koniec za to co zrobił!
Poderwał się z krzesła i oparł ręce o blat biurka. Zgrzytał zębami i mierzył wzrokiem swoją siostrę. Gdyby nie więzy krwi, to nie byłby pewien czy powstrzymał się od rękoczynu. Ścisnął palce w pięść tak mocno, że aż kostki zbielały.
- Olejmy to, że dzięki niemu jesteśmy kim jesteśmy… W końcu gdyby nie brudne pieniądze to w życiu nasza rodzina nie miałaby takich dochodów z interesów.
- Nie obracaj kota ogonem, Vincencie!
Prychnął i gwałtownie odsunął się od biurka. Szybkim krokiem podszedł do okna i oparł się o parapet. Nie mógł się powstrzymać od szyderczego uśmieszku.
- Czy tak Ci to przeszkadza, że żyjemy tak dostatnie przez to, że…
- Zamilcz! – poderwała się z fotela. – Nie chcę o tym nawet słyszeć.
W środku czuł się jak ostatni partacz, który posuwa się do najgorszych rzeczy by być na górze. Jednak nic nie mógł poradzić na to, że irytuje go „czystość” siostry. Wkurzało go, że blondynka brzydzi się krwi, zabójstw, morderstw, a nawet głupiego bicia. Była czysta niczym tabula rasa.
- Ale jednak korzystasz w pełni z tych pieniędzy? Widziałem nowe Volvo na parkingu… Prosto z salonu. Pewnie było drogie, a nawet półroczny dochód z tego interesu by nie pokrył jego wartości…
Obserwował jak zaciska usta w wąską kreskę i próbuje pohamować gniew.
- To nie twoja sprawa – wydukała przez zęby.
- A teraz to nie moja sprawa… Nieładnie Sophie. Ty i Charlie ciągle narzekacie, że nie interesuję się rodziną, a kiedy zaczynam to nie moja sprawa?
- Chyba mylisz pojęcie rodzin… Chodzi nam o prawdziwą rodzinę, a nie mafię, którą nazywacie podobnie.
Musiał przyznać, że jego siostra idealnie zmieniła tok dyskusji. Chciała odwrócić jego uwagę od tego, że sama korzysta z brudnych pieniędzy, na to, że za mało czasu poświęca krewnym. Otwierał usta by coś powiedzieć, kiedy rozległo się głośne pukanie. Spojrzeli na siebie widocznie zaskoczeni. Modlił się by ich kłótni nie było słychać na zewnątrz, bo mieliby teraz niezłe kłopoty. Sophie podeszła powoli do drzwi i otworzyła je za pomocą kluczy. Vincent nie widział kto za nimi stał, ale zauważył, że blondynka się rozluźniła. Do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna, z czarną brodą. Był ubrany w czarny płaszcz, a na głowie miał w podobnym odcieniu kapelusz.
- Do jasnej cholery o co znowu wam poszło? Słychać was na pół pola… - odezwał się ochrypłym głosem.
Sophie ostentacyjnie padła na fotel i podparła głowę ręką.
- A jak myślisz? Vincent znowu się czepia dlaczego olaliśmy sprawę dziadka.
Mężczyzna zdjął z głowy kapelusz i uważniej przyjrzał się Vincentowi, swoimi brązowymi oczyma. Wolną ręką pogładził się po brodzie i ciężko westchnął.
- Nie wypowiem się, bo wyjdzie kolejna awantura.
- Charlie! Do jasnej cholery przecież to jest nasz dziadek! Tylko ja mu pomogłem, bo wy woleliście bawić się w firmę, Denis zwiał do Rosji, a tato uznał, że nigdy nie miał ojca! – podszedł do brata i zadarł głowę do góry. – Nawet nie pomyśleliście jakie konsekwencje by wyszły gdyby go skazano! Od razu spadły by dochody z wina bo kto kupi towar od rodziny mafiosa? – Sophije spuściła wzrok. – Zapewne odebrano nam tytuł i cały majątek, by pokryć szkody wyrządzone przez dziadka… A już nie mówię co by się stało z nami. Bylibyśmy spaleni wśród ludzi.
Charlie powoli podszedł do wieszaka i powiesił swój kapelusz. Przez chwilę stał w miejscu jakby walczył ze swoimi myślami. Spojrzał przez ramię na brata, a Vincent miał wrażenie, że ten wzrok przeszywa go na wskroś.
- Wiemy co by się stało gdyby… - urwał i schował ręce do kieszeni. – Nie mamy Ci za złe co zrobiłeś… Prawdę mówiąc jesteśmy Ci wdzięczni. Tylko ty miałeś na tyle odwagi by się tym zająć, ale to nie zwalnia Ciebie z interesowania się naszą rodziną. Odizolowałeś się od nas, to przez Ciebie nasza Ma-
- Charlie! – przerwała mu Sophie.
Jednak za późno to zrobiła i Vincent zrozumiał jego przekaz. Pokiwał bezwiednie głową, mamrocząc coś pod nosem, że ma rację. Chwiejąc się zaczął się cofać, aż doszedł do drzwi. Otworzył je i wyszedł. Chciał ukryć swoje łzy. Blondynka zerwała się z miejsca i wybiegła na zewnątrz, po drodze obrzucając starszego brata groźnym wzrokiem.

            Nerwowo zerkała na boki, nie mogąc przystosować się do nowej sytuacji. Zauważyła, że nie tylko jej to przeszkadza, ponieważ Luke także wydaje się poddenerwowany. Robił wszystko by nie patrzeć w jeden punkt, więc podziwiał wygląd kawiarni. Przyglądał się starym fotografią Paryża, kopią obrazów. Zawieszał oko na menu, oraz patrzył na widoki za oknem. Zazdrościł przechodniom, że nie muszą przejmować się takimi sprawami jak on. Żyją sobie swoim rytmem i nie przejmują się zbytnio tym co dzieje się na zewnątrz.
- Czy oni na serio myślą, że nie wiemy, iż tutaj są? – spytał znudzony.
- Niech myślą, że są jak ninja… Łatwiej będzie ich zgubić.
Oboje unikali patrzenia w jeden punkt. Był to stolik w samym rogu pomieszczenia, który zajmowali dwaj mężczyźni. Jeden z nich czytał gazetę, a drugi był zajęty swoim tabletem. Przynajmniej udawali, że tym się zajmują, a tak w rzeczywistości przyglądali się Asumie i Lukowi. Dwójka francuzów nie mogła powstrzymać westchnięcia. Ciszę przerwała kelnerka, która podała im zamówienie. Brunetka od razu sięgnęła po kubek karmelowej latte machiato i z uśmiechem zatonęła w słodyczy, natomiast mężczyzna niemrawo chwycił swoją kawę.
- Serio nie potrzebnie powzięli takie środki ostrożności… Przecież do tej pory nic nam się nie stało, więc po jakiego grzyba każą nas pilnować? – mruknął i podparł się ręką.
- Za coś muszą opłacać tych swoich ludzi… W końcu za nic nie robienie i pierdzenie w stołek nie należy się wypłata.
Spojrzał na nią jak na idiotkę, na co ona wzruszyła ramionami. Napił się kawy i pokręcił głową.
- Serio nie masz lepszej teorii?
Podniosła wzrok znad kubka i wywróciła teatralnie oczyma. Przez chwilę spokojnie sączyła gorący napój, by lekko nachylić się na stołem.
- Druga opcja to taka, że wymyślili tego zabójcę by nam się lepiej przyjrzeć… Jednak ta historia jest zbyt zagmatwana i niezrozumiała, by była wymysłem jakiegoś grubasa w wojsku.
Kiwnął głową, że się zgadza. Na jakiś dziwny sposób, słowa dziewczyny były rzeczywiste. Dobrze pamiętał zajęcia, kiedy kazano im wymyślać fałszywe historie na potrzeby różnych przedsięwzięć. Zawsze kładziono nacisk na wiele szczegółów, masę faktów oraz klarowność wypowiedzianej historii. Mieli mówić ją bez mrugnięcia okiem i zawahania, a wczorajsza rozmowa z dyrektorem była przeciwieństwem. Znali mało faktów, a mieli mniej dowodów dotyczących tych zabójstw. Nie był znany motyw, ani prymitywny rysopis mordercy. Nie potrafili określić czy pochodził on z Afganistanu, czy może był Francuzem. A tym bardziej niezrozumiały był fakt, jak odnajdywał swoje ofiary i dlaczego tak je wybierał. Jak się dowiedzieli, trwały kolejne edycje projektu „Afganistan” i uczestnicy tych części nie byli nawet prześladowani. Oczywiście im wpadł do głowy jeden podejrzany, ale wraz z jego pojawieniem szybko może zostać uniewinniony.
- Myślisz, że Thomas stawi się na „przesłuchanie”.
Wzruszyła ramionami. Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Thomas był jedyną osobą oprócz nich, która była uczestnikiem projektu i jeszcze żyje. Chociaż w głębi duszy miała złe przeczucia. Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek telefonu. Szybko wyciągnęła komórkę i odebrała połączenie. Z uwagą wsłuchiwała się w słowa rozmówcy, by bez słowa się rozłączyć.
- Mamy problem… - spojrzał na nią pytająco. – Thomasa znaleźli niedaleko lotniska… Ponoć jego ciało było tak zmasakrowane, że tylko nieśmiertelnik pomógł go zidentyfikować.
Odruchowo położył dłoń w tym miejscu, gdzie chłodny kawałek stali stykał się z jego ciałem. Najgorszą informacją jest to, że ten kawałek metalu pomógł rozpoznać zwłoki. Gdy nie da się już tego zrobić na podstawie uzębienia jest źle. Mordercą musi być jakiś psychopata, szaleniec lub seryjny morderca.
- Co robimy?
- Muszę spotkać się z Vincentem.
Kiwnął głową. Teraz była jego kolej by się wykazać swoim doświadczeniem. Musiał coś wykombinować by ich obstawa się niczego nie domyśliła i Asuma mogła sama spokojnie udać się na spotkanie. Na jego twarzy zagościł uśmiech.

            Z trudem udało mu się otworzyć drzwi, co w sporej mierze utrudniały torby podróżne. Z syknięciem popchnął je i wszedł do środka. Skrzywił się lekko, kiedy zauważył pustkę w domu. Odruchowo spojrzał na zegarek i nie mógł ukryć swojego zdziwienia. Zazwyczaj o tej godzinie wszyscy byli już w domu. Siadali w salonie i oglądali jakieś durne seriale, które wymyślili amerykanie. Nie śmiali się z rodzimej brytyjskiej komedii tylko z idiotycznych sitcomów. Położył powoli torby na podłodze i udał się do salonu. Telewizor był wyłączony, a na stoliku nie było żadnych oznak, że tutaj siedzieli. Zawsze było pełno różnych przekąsek, a tym razem blat był czysty. Wszedł na górne piętro, gdzie znajdowały się sypialnie, ale w nich także nikogo nie było. Zamyślony zaczął skubać się po zaroście i ostatecznie zeszedł do kuchni. Otworzył lodówkę, która była pełna, co oznaczało, że nigdzie nie wyjechali. W końcu kto normalny by zostawił tyle artykułów spożywczych na czas wyjazdu. Wyciągnął kawałek kiełbasy i zamknął lodówkę. Kątem oka zauważył, że coś spada na podłogę. Schylił się po niewielką karteczkę i o mało co nie zakrztusił się mięsem. Bez namysłu pobiegł ku drzwiom i wypadł na podjazd. Starał się utrzymać równowagę na mokrej trawie i z hukiem wpadł na swój samochód. Wsiadł do środka i klął na auto, które nie chciało odpalić. Gdy to zrobił, wdepnął gaz i przez chwilę boksując, wyjechał z podwórka. W ostatniej chwili mu się to udało, bo do jego uszu doszedł huk i poczuł jak ziemia się trzęsie. Gdy znalazł się na bezpiecznej odległości, spojrzał przez ramię na stojący w płomieniach dom i latających w powietrzu fragmentach. Czuł, że coś go ściska od środka, więc przestał wpatrywać się w miejsce gdzie się wychował. Ciężko oddychając sięgnął po telefon. Czekał, aż połączenie zostanie wybrane i wcisnął mocniej pedał gazu, zostawiając za sobą swoją przeszłość.
- Vinc… - sapnął. – Mają moją rodzinę.

            Zmęczony przejechał ręką po twarzy i wpatrywał się w jeden z symboli Francji. Metalowa konstrukcja mocno odcinała się o krajobrazu, tworząc ją jeszcze bardziej wyjątkową. Znał na pamięć jej historię oraz sprawy związane z jej budową, ale nie miał teraz siły o tym myśleć. Po kłótni z rodzeństwem nie mógł spać, chociaż Sophie starała się wszystko złagodzić. Czuł, że nie powinien wracać do domu, ale nie chciał zostawiać Asumy samej z tym wszystkim. Nawet nie odwrócił głowy, kiedy ktoś przy nim usiadł.
- Jak się czujesz?
Wzruszył ramionami. Nie chciał się jej zwierzać z dręczących ją problemów. Sama nie miała lekko w tym momencie. Poczuł jak kładzie swoją głowę na jego ramieniu i odruchowo ją do siebie przytulił. W tym momencie czuł się jak stary człowiek, który już dawno się wypalił.
- Ja już nie widzę w tym sensu… Nie czuję już tego. – szepnął.
Czuł jak mocniej się do niego przytula. Miał wrażenie, że Asuma ma tak samo. Z wiekiem ta praca stawała się coraz bardziej męcząca, trudna. A przecież tyle nowych rzeczy się odkrywało, chciało się żyć jak inni.
- Nie było żadnego przesłuchania…
Dopiero teraz spojrzał na nią. Powoli podniosła głowę z jego ramienia i wpatrywała się w niego zasmucona.
- Okazało się, że ktoś morduje uczestników projektu i chcieli nas ostrzec oraz wziąć pod ochronę…
- Czekaj – pokręcił głową. – Morduje? Ktoś chce Cię zabić?
Przyłożyła rękę do jego ust by zamilkł. Był w szoku i nie potrafił logicznie myśleć. Odsunął jej dłoń i otwierał usta by ponownie zdać to samo pytanie. Brunetka uciszyła go pocałunkiem, chociaż była widocznie zdenerwowana.
 - Nie wiem… Ale teraz nie spuszczają mnie i Luka z oka… Ledwo im umknęłam, a do tego… - załamał jej się głos. – Za dużo do opowiadania, ale muszę coś Ci powiedzieć.
Przerwał jej dźwięk telefonu. Vincent przeprosił ją i spojrzał na wyświetlacz. Zaskoczył go widok, który zobaczył i szybko odebrał.
- Vinc… - Chris sapnął do słuchawki. – Mają moją rodzinę.
Zamurowało go. Nie wiedział co powiedzieć, a Brytyjczyk miał słowotok. Mówił wiele bezwartościowych informacji i Vincent był pewien, że blondyn płacze.
- Nic sam nie rób… Zaraz poinformuję pozostałych. Czekaj na nas.
Christopher coś mamrotał, ale powtórzył rozkaz i dopiero zamilkł. Rozłączył się i od razu wybrał potrzebne numery. Asuma przyglądała się temu z mieszanymi uczuciami. Przygryzła dolną wargę i otwierała usta by coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili zrezygnowała.
- Muszę już iść, bo się zorientują, że mnie nie ma.
Brunet nie przestawał rozmawiać przez telefon, więc jedynie pocałowała go w policzek. Zbierała się do odejścia, jednak coś jej przeszkadzało.
- Vinc… - zaczęła.

            Ten poranek należał do jednego z najlepszych jakie miał Antonio. Na samo wspomnienie wieczoru, nie mógł powstrzymać uśmiechu. Przeciągnął się na łóżku i powoli wstał. Wzdrygnął się kiedy poczuł chłód. Spojrzał przez okno i się lekko skrzywił. Słońce było skryte za ciemnymi chmurami, ale to i tak nie zepsuło mu humoru na długo. Szybko założył na siebie bluzę oraz spodnie, po czym zbiegł po schodach. Z uśmiechem witał klientów, kiedy znalazł się w pizzerii i wpadł do kuchni. Tak bardzo tęsknił za pracą w tym miejscu, że nie mógł się doczekać pierwszego zamówienia. Przewiązał fartuch i w pośpiechu zjadł kanapkę. Kiedy tylko oznajmiono mu co zawiera zamówienie, z radością małego dziecka wziął się za wyrabianie ciasta. Chcąc się popisać podrzucał do  góry, tak jak robią prawdziwi kucharze. Gdy miało odpowiednią grubość rzucił je na formę i rozsmarował sos pomidorowy z przyprawami. Na sam zapach świeżych składników, poczuł jak ogarnia go rozkosz. Jakby w transie zaczął układać dodatki i wrzucił pizzę do pieca. Wytarł ręce o fartuch w momencie, kiedy jego telefon zadzwonił. Odebrał połączenie i podtrzymał telefon ramieniem, kiedy zaczął przygotowywać kolejne ciasto.
- Siema Vinc…
Pozostali spojrzeli na niego zaskoczeni, kiedy gotowe ciasto wypadło mu z rąk i spadło na podłogę. Zdezorientowany rozejrzał się po kuchni i bez słowa ją opuścił. Wbiegł na górę i zamknął się w swoim pokoju.
- Ale jak? – szepnął.
- Sam nie wiem… W ogóle kto to zrobił? Chris jest zbyt wielkim szoku i mówił bez ładu i składu – Vincent na chwilę umilkł i coś mruknął. Antonio podejrzewał, że do Asumy, którą słyszał w tle. – I… - nagle przerwał. – Co powiedziałaś?!
            Przybrała najgroźniejszą minę jaką potrafiła zrobić i za pomocą nogi skutecznie odsuwała od siebie Hitoshiiego. Brunet nie wydawał się zadowolony bliskim spotkaniem jego twarzy z jej stopą. Mówił coś, ale wychodził z tego jeden wielki bełkot. Itamaki nie przejmowała się tym, że go nie rozumie i uparcie próbowała przewrócić stronę w albumie. Za każdym razem kiedy podnosiła kartkę, brunet wyciągał ręce i próbował jej w tym przerwać. Nagle do pokoju wszedł młody chłopak, który został mianowany na asystenta Hitsohiiego. Spojrzał na nich i oblał się rumieńcem.
- Przepraszam, nie chciałem wam przeszkodzić – jęknął i zakrył oczy dłońmi.
- No chyba sobie żarty stroisz – sapnęła szatynka. – Że ja niby z nim…
Sama się zarumieniła i mocniej próbowała odsunąć od siebie bruneta. Skończyło się na tym, że w końcu chłopak znalazł się nad nią i jedną ręką trzymał jej nogę.
- Dobra a teraz oddaj mi mój album – sapnął.
Całkowicie zignorował obecność swojego podwładnego. Itami miała wrażenie, że twarz Hitoshiiego ją przeraża. Była pełna determinacji oraz czegoś dziwnego, czego nie potrafiła określić.
- Nie! – krzyknęła.
Pochylił się nad nią bardziej i w końcu zasłoniła twarz albumem. Odebrał od niej swoją własność i przeniósł się na drugi koniec kanapy. Z uśmiechem satysfakcji spojrzał na chłopaka.
- Słucham Ryuu, co Cię sprowadza?
Młodzieniec wyglądał na bardzo zażenowanego z powodu tego co zobaczył, jednak dzielnie starał się to ukryć. Wyciągnął z teczki, zapisaną kartkę, którą podał szefowi. Nie czekając na odprawę, opuścił jak najszybciej pokój. Itami było jej go trochę żal.
- Cholera… - syknął.
Spojrzała na niego pytająco. Miała złe przeczucia i modliła się by była w błędzie. Feniks i tak już jakiś czas temu mocno ucierpiał i kolejna afera by go chyba zrujnowała.
- Musisz lecieć do Anglii, więc się szybko spakuj. Zaraz masz samolot.

            Czuła jak wszystko ją boli i z każdym momentem, kiedy odczuwała więcej tym bardziej bolało. Gdy w końcu otworzyła oczy, miała wrażenie, że oślepnie od ostrego światła. Podniosła rękę i zasłoniła natrętne źródło jasności i poczuła jak coś ją uwiera. Spojrzała na dłoń, do której miała podłączoną kroplówkę. Próbowała się podnieść, ale nie miała na to tyle siły. Po chwili zobaczyła nad sobą jakąś kobietę, która była chyba przełożoną.
- Jak się Pani czuje?
Przymrużyła oczy powoli przyswajając słowa pielęgniarki. Była świadoma, że pewnie narkoza ją tak otumaniła, ale nie potrafiła z tym nic zrobić.
- Wszystko mnie boli – szepnęła.
- To dobrze… - mimo, że wolno kojarzyła to ta wypowiedź była dla niej dziwna. – Czyli wszystko się udało.
- Co?
- Nie jest to w stu procentach pewne, ale prawdopodobnie będzie Pani mogła chodzić.

___________________
A więc mimo masy pracy i nauki dodałam rozdział, który jest nawet długi, czyli inaczej spełnia moje standardy na udany rozdział. Wiele informacji, które nie są wytłumaczone... Cóż taki urok. xD
czwartek, 19 września 2013

28

- Halo… Ziemia do Itami!
Zamrugała oczyma i odsunęła od siebie rękę Hitoshiiego. Japończyk przyglądał jej się uważnie by po chwili wrócić do picia herbaty. Zrobiła to samo i próbowała ponownie nie odlecieć myślami.
- Martwisz się o nich…
- Dziwisz się? – podniosła na niego wzrok. – Po raz pierwszy od kiedy jestem w Głównym Składzie, wszyscy się rozdzielili… Ale i tak tego nie zrozumiesz.
Ciężko westchnął i wrócił do czytania dokumentów. Nie miał siły, by się z nią sprzeczać. Zbyt wiele miał rzeczy na głowie, które olali jego poprzednicy. Między innymi zaniedbali sprawy związane ze służbami bezpieczeństwa. Musiał teraz przekazać łapówki odpowiednim osobą, by nie martwić się, że nagle Feniks stanie się dla nich ciekawym kąskiem. Do tego miał wybrać nową kwaterę, ponieważ obecna była w złym stanie. Itamaki niby miała mu pomóc, chociaż w rzeczywistości została dla bezpieczeństwa. Podobnie jak pozostali, wrócili do swoich domów by przeczekać sprawę związaną z przesłuchaniem. Jednak kiedy spoglądał na pochmurną Itamaki, nie potrafił nic olać.
- Oj wiem jak to jest…
Spojrzała na niego zaskoczona, ale po chwili wróciła do oglądania budynków.
- W końcu kiedyś w naszym zespole był Kai… Rok ale zawsze coś – uśmiechnął się pod nosem na samo wspomnienie. – Ten to był niezastąpiony.
W końcu szatynka przestała udawać, że ogląda nowe kwatery i zainteresowała się słowami rodaka. Hitoshii nie mógł powstrzymać rozbawienia i pewnej satysfakcji, że zwrócił na siebie uwagę.
- No tak… Ponoć się znaliście i Kikari nie raz się zastanawiała jakim cudem.
Pokiwał energicznie głową i upił łyk herbaty. Odchylił się na krześle i położył nogi na biurku. Jednak po chwili uznał, że to przesada i zdjął je z mebla. Natomiast Itami przewróciła oczyma i zaczęła bawić się włosami. Nie mogła się przyzwyczaić do ich długości, ani tego, że nie może ich związać by nie wpadały jej na oczy.
- Chyba mówiłem, że kiedyś tutaj mieszkał, ale nie tobie… - machnął ręką. – Jako dziecko przeprowadził się do Japonii i mieszkaliśmy obok. Wkurzał mnie jak mało kto przechwalając się jak Australia jest wspaniała… Ale stał się moim najlepszym kumplem.

- Hitoshii!
Nim się zdążył obrócić, poczuł ostry ból w plecach. Syknął z bólu i spojrzał z wyrzutem na Kaia. Chłopak szczerzył się jak głupi do sera i nie wyczuwał, żadnego zagrożenia ze strony przyjaciela. Brunet pokręcił głową, chcąc ukryć swoje zażenowanie.
- Czy ty nawet na cmentarzu nie umiesz się zachować?
Blondyn pokręcił głową, jednak przestał się uśmiechać. Spojrzał na nagrobek rodziny Kirsagi i wyciągnął z kieszeni znicz i postawił obok kadzideł. 
- Po prostu wiem, że oni by nie chcieli byś przez całe życie ich opłakiwał.
Hitsohii spojrzał na niego zaskoczony i zaśmiał się pod nosem – po raz pierwszy od wypadku jego rodziców. Schował twarz w dłoniach, ciągle się trzęsąc ze śmiechu.
- Mogłeś przynajmniej kupić kadzidło… Znicze to nie ta religia.
- Co? – odsunął się od niego teatralnie przybierając jak najbardziej zszokowaną minę. – Ale staruszek mi powiedział, żebym wziął znicz!
Oboje milczeli i kiwnęli zgodnie głowami. Kyouya był zdolny do czegoś takiego. Kai wzruszył ramionami i objął przyjaciela i wskazał palcem wyjście.
-Gdzieś tam jest bar, który czeka by się w nim upić…
Chichrając się pod nosem, szedł posłusznie z przyjacielem. Nawet jego żałoba nie może wyglądać kiedy obok jest Australijczyk.
- Ale jutro jest spotkanie Feniksa… - zauważył. – Staruszek wygoni nas na korytarz byśmy klęczeli na ziarenkach grochu, kiedy poczuje alkohol.
Blondyn wydął usta w dziubek i po chwili odetchnął z ulgą, kiedy opuścili mury cmentarza. Odkleił się od przyjaciela i spojrzał na niego z góry. Po raz kolejny cieszył się, że ma nad nim przewagę wzrostu… Jak nad większością Japończyków.
- Jak nie będziemy musieli mieć na głowach wiadra z wodą to nie będzie tak źle… Do grochu się już przyzwyczaiłem.

            Itamaki nachyliła się bardziej nad biurkiem oczekując końca opowieści. Natomiast Hitoshii rozmarzony wpatrywał się w ścianę.
- I jak to się skończyło? – nie wytrzymała i szturchnęła go ołówkiem.
- No i klęczeliśmy z wiadrem oleju na głowie.
Przez chwilę patrzyła na niego wielkimi oczyma, by wybuchnąć śmiechem. Przy okazji dziwiła się, że nigdy ich nie widziała… W końcu z jego opowieści wynikało, że spędzali dużo czasu z jej dziadkiem, a ona sama robiła podobnie. Musieliśmy się mijać.

            Mimo że wszystko ją bolała i była bardzo zła, to na wspomnienie Kaia nie mogła nie prychnąć z rozbawienia. Przynajmniej na chwilę zapomniała o wszystkich dołujących sprawach. Blondyn także wydawał się rozbawiony na myśl o starych latach. Podskoczył jak oparzony, kiedy do Sali weszła przełożona. Wysiliła się na uśmiech i podeszła do łóżka Kikari.
- Wyznaczono termin zabiegu. Odbędzie się on za dwa dni.

            Zmęczony przetarł ręką twarz i rozejrzał się po lotnisku. Masa ludzi zmierzała w różne strony, a jeszcze więcej siedziało i oczekiwało na swój lot. Najbardziej mu w tym wszystkim przeszkadzał hałas, który wręcz rozsadzał jego uszy. Był niewyspany, padnięty i marzył tylko o ciepłym i cichym miejscu, w którym będzie mógł się chodź na chwilę zdrzemnąć. Zazwyczaj spał w samolotach, ewentualnie droczył się z Chrisem, ale tym razem tak nie było. Mimo iż większość podróży spędził z Brytyjczykiem to jednak coś było inaczej. Martwił się co będzie z głównym składem i jak potoczy się przesłuchanie Asumy. Chociaż w rzeczywistości był wściekły na blondyna, który próbował go przekonać do tego, by został we Włoszech. Nie chciał ich zostawiać w tak ważnym momencie, a tym bardziej się martwić jak zareaguje Louis kiedy będzie miał go zastąpić. Mężczyzna od lat zajmował pozycję lokalnego szefa i Antonio był pewien, że nie podoba mu się ta wizja. Nawet mógł podejrzewać, że Louis postarałby się go pozbyć w sposób, jaki Latynosowi się nie podobał. Poprawił swoją torbę podróżną i podszedł do punktu obsługi gdzie pokazał kwit, iż na pokładzie znajduje się jego samochód. Młoda włoszka podniosła słuchawkę telefonu i zaczęła rozmawiać z kimś kto zajmuje się rozładunkiem. Podała numer wozu i wsłuchiwała się w odpowiedź.
- Pański samochód będzie na parkingu za dziesięć minut. Proszę podpisać ten dokument – położyła na ladzie kartkę.
Uważnie przeczytał jej zawartość po czym złożył podpis w wyznaczonym miejscu. Latynoska się uśmiechnęła i pożegnała go oklepaną formułką. Odpowiedział jej coś grzecznie i ruszył w stronę wyjścia. W między czasie zapiął swoją skórzaną kurtkę i poprawił szalik pod szyją. Byłą już wczesna wiosna, ale i tak uważał, że jeszcze jest zimno. Zmienił zdanie gdy wyszedł na zewnątrz. Słońce miło grzało, a powietrze było dość ciepłe. Rozwiązał szalik i oparł się o słupek.
- Tonio!
Obrócił się w stronę skąd dobiegało wołanie. Nagle całe zmęczenie gdzieś znikło i radośnie podbiegł do brata. Przytulili się po bratersku oraz pocałowali się po policzkach. Pablo odsunął się trzymając młodszego brata za ramiona. Było widać, że jest wzruszony spotkaniem po tak długim czasie.
- Przybrałeś na masie – zaśmiał się i jeszcze raz przytulił Antonia. – Przyznaj się, że pakowałeś jak szalony.
Szatyn nie mógł się powstrzymać od śmiechu i poklepał go po plecach. Gdy się od siebie odsunęli, przymrużył oczy i uśmiechnął się szeroko.
- A ty chyba zapomniałeś, że istnieje coś takiego jak maszynka do golenia.
Pablo teatralnie poskubał się po swojej brodzie, przybierając minę podrywacza. Bracia się zaśmiali i powoli szli w kierunku parkingu.
- Nawet nie wiesz jak się o Ciebie martwiłem… Każda informacja o tym co się działo, powodowała palpitacje serca… - by mocniej zaakcentować swoje słowa zaczął szybko klepać się po klatce piersiowej. – Gdyby matka o tym wiedziała to chybaby tego nie przeżyła…
- Ale nic jej nie mówiliście, więc jeszcze żyje… Ale jak z jej zdrowiem?
Mężczyzna machnął ręką i zaczął się śmiać.
- Wiesz jaka ona jest… Jak tylko dowiedziała się, że przyjeżdżasz ozdrowiała i lata po całym domu i pizzerii by wszystko było gotowe na twój powrót.
Antonio ciężko westchnął. Dobrze wiedział jaka jest jego rodzicielka, która nie powinna się przemęczać. Jednak jeśli, któreś z jej dzieci potrzebuje pomocy to odzyskuje siły i jak lwica gna na pomoc. Dobrze pamiętał, że jak był młodszy, jego mama pobiła torebką włamywacza, który próbował go uciszyć. Po prostu ta kobieta byłą trochę straszna, ale bardzo kochana. Gdy ujrzał jak jego samochód zdejmują z lawety, przyspieszył kroku.
- Przyjechałeś taksówką czy swoim autem? – spojrzał na brata.
- Przecież wiedziałem, że nie rozłączysz się ze swoim Ferrari, więc użyłem taryfy.
Kiwnął zadowolony głową i podziękował obsłudze lotniska. Wsiadł do samochodu i z czułością pogładził deskę rozdzielczą. Pablo tylko się zaśmiał i zapiął pasy. Spojrzeli na siebie znacząco i dobrze wiedzieli co trzeba zrobić. Ruszyli z piskiem opon, by pokazać wszystkim do czego służy Ferrari. Ryk silnika i pisk opon – właśnie do tego stworzona jest ta marka.

            Radosne śpiewy i granie na gitarze było czymś normalnym kiedy jego rodzina urządza przyjęcie. Już sama domowa kuchnia była dla niego najlepszą niespodzianką, ale zebranie jego znajomych go wzruszyło do łez. Śmiał się ze swoimi kumplami z którymi kończył gastronomię i słuchał jak sami zaczynają zakładać swoje własne biznesy. Także został zaproszony Louis oraz jego siostra. Mężczyzna przyglądał mu się podejrzanie i Antonio dobrze wiedział dlaczego. Jeszcze nie określił czy chce zostać w kraju i na razie nie miał ochoty tego robić. Chciał się trochę z nim podroczyć, chociaż naprawdę nie potrafił powiedzieć co chce ze sobą zrobić. Nie wiedział czy potrafiłby siedzieć w domu i zajmować się takimi sprawami. Zawsze unikał angażowania się w zarządzanie grupą i trochę go to przerastało. Do tego jego rodzina byłaby w niebezpieczeństwie, bo w końcu szef jest zawsze głównym celem jeśli chce się pozbyć jakiejś rodziny. Nim zauważył dosiadła się do niego Marina. Czuł na sobie wściekłe spojrzenie Louisa, ale sam był tym zaskoczony.
- Coś cię gryzie – powiedziała i spojrzała mu w oczy.
Zanim zrozumiał jej słowa, był zajęty podziwianiem jej urody. Już od dawna podobała mu się ta dziewczyna, ale jeśli jej brat zbytnio za nim teraz nie przepadał to nie wiedział co ma zrobić. Przeczesał ręką włosy i wysilił się na śmiech.
- Wydaje Ci się… - starał ukryć sztuczność swojego rozbawienia.
- Nie. Zapomniałeś, że jestem siostrą lokalnego szefa? Potrafię zauważyć kiedy coś go trapi.
Uniósł dłonie w geście kapitulacji.
- Rozgryzłaś mnie…
Uśmiechnęła się z satysfakcją, po czym wstała i wyciągnęła do niego dłoń. Nie wiedział o co jej chodzi i zaskoczony się jej przyglądał. Marina chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę ławki, położonej na krańcu ogrodu. Gdy tam dotarli usiadła na ławce i pociągnęła go za sobą. Posłusznie usiadł obok i przypatrywał się zdeterminowanej twarzy dziewczyny.
- Nie przejmuj się moim bratem… Rób to co chcesz zrobić, chociaż nie byłabym zła gdybyś został tutaj we Włoszech.
Mówiąc ostatnie zdanie zarumieniła się. Antonio miał wrażenie, że to sen. Do tego dręczyła go pewna dwuznaczność jej wypowiedzi. Jednak postanowił zaryzykować. Przyłożył swoją dłoń do jej policzka.

            Wysiadł z samochodu i próbował nie wzdrygnąć się na widok szklarni. Nie miał ochoty tutaj przebywać, ale nie miał wyboru. Potrzebował pomocy, albo przynajmniej wsparcia. Był pewien, że jego prośba zostanie zignorowana, biorąc pod uwagę, że jego ostatnie spotkanie z ojcem skończyło się kłótnią. Szedł powoli alejką i każdy krok wydawał się dla niego męczący. Parę pracowników kiwało mu głową na przywitanie, a niektórzy obserwowali go z zaskoczeniem. Gdy ujrzał bardzo znajomą twarz jednego z starych pracowników, nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
- Dzień dobry Panie Jaquez.
Siwiejący mężczyzna spojrzał na niego i zdjął z głowy czapkę.
- Vincencie – podszedł do niego i uściskał jego dłoń. – Co cię sprowadza do Francji?
Machnął ręką, że to długa historia i spytał czy nie widział jego ojca. Mężczyzna pokręcił głową, ale powiadomił, że ktoś inny teraz zajmuje się pracą Pana Varina. Zaskoczony podziękował i pędem ruszył w stronę biura. Z hukiem otworzył drzwi i spojrzał zaskoczony na kobietę. Miała długie blond włosy, związane w wysoki koński ogon. Zza okularów patrzyły na niego zielone oczy, które kontrastowały z jasną karnacją. Była ubrana w strój typowo biurowy – biała koszula, dopasowana marynarka oraz obcisła czarna spódnica. Podniosła się z krzesła i zmierzyła go wzrokiem.
- Co ty tu robisz? – zmarszczyła brwi.
- Gdzie jest ojciec?
Kobieta ciężko westchnęła i wskazała krzesło. Nie podobało mu się to, ale posłusznie usiadł.
- Tato miał wylew i aktualnie odpoczywa w klinice.
Był to dla niego kolejny cios. Zbyt wiele nieszczęść ostatnio się wydarzyło i czuł się coraz bardziej przybity.
- Dlaczego przyjechałeś?
Spojrzał na nią zaszklonymi oczyma.
- Siostra… Ja nie wiem co mam już robić.
Podniosła się z krzesła i podeszła do ekspresu. Nalała kawę do dwóch kubków, które postawiła na biurku po czym podeszła do drzwi i zamknęła je na klucz. Zamknęła jeszcze okna, które później zasłoniła.
- Co się stało?

            Wpatrywała się w swoje buty, czując jak stresuje się przesłuchaniem. Nie tylko ona tak miała, ponieważ siedzący obok Luke nerwowo strzelał palcami. Nie pasowało je to, że oboje tego samego dnia mają się stawić na przesłuchaniu i do tego czekają razem na wezwanie do środka. Przecież uczyli ich, że jeśli chce się złamać przesłuchiwanego, trzeba go odizolować, by nie wiedział jakie zeznania złożył ktoś inny. To była zagrywka psychiczna jak wiele innych rozegrań. Oni także zastosowali pewne rozegranie. Nie przyszli ubrani w mundur, przez co pokazywali, że nie chcą mieć nic wspólnego ze swoim zawodem. Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich starszy mężczyzna. Rozpoznali go. Był jednym z najbardziej szanowanych wojskowych w ich akademii. Zawsze jak działo się coś ważnego zakładał mundur, na którym wręcz roiło się od odznaczeń.
- Takamachi, Fabre…
Spojrzeli po sobie zbici z tropu. Grupowe przesłuchanie im nie pasowało. Powoli weszli do środka i zamiast ujrzeć typowe pomieszczenie do przesłuchania, znaleźli się w biurze. Wszystko było na odwrót. Za biurkiem siedział dyrektor akademii, który podniósł się kiedy weszli do środka. Z uśmiechem wskazał na wygodne fotele, które zajęli. Podszedł do barku i grzecznie spytał czego chcą się napić, po czym podał im wedle życzenia wodę. Asuma zaczęła podejrzewać, że chcą w ten sposób uśpić ich czujność, by nagle zmusić ich do zeznań.
- Chcę was na początku przeprosić za małe kłamstwo – Luke zakaszlał gdy woda wleciała nie do tej dziurki co trzeba. – Tak naprawdę nie będziemy was przesłuchiwać…
- Więc po co nas ściągnęliście? – zdziwiła się.
Dyrektor ciężko westchnął i odebrał od wojskowego, pewną teczkę. Powoli wyciągał różne dokumenty, zdjęcia oraz wycinki z gazet. Na początku nic im to nie mówiło jednak po chwili dostrzegli przerażający szczegół. Każdy dokument opisywał okoliczności śmierci pewnych wojskowych, na zdjęciach były ich martwe ciała, a wycinki opisywały szokujące spekulacje.
- Nikt jeszcze tego nie połączył, ale jak już zauważyliście te osoby razem z wami uczestniczyli w projekcie Afganistan… - dyrektor spojrzał przez okno. – Ktoś skutecznie usuwa osoby, które uczestniczyły w pierwszej edycji.
- Czyli chce Pan powiedzieć, że jesteśmy zagrożeni? – spytał Luke.

Mężczyzna jedynie kiwnął głową. Asuma nie wiedziała co ma czuć. Czy ulgę, że nie będzie przesłuchiwana i nie odkryją jej działalności, czy się martwić bo ktoś czyha na jej życie.

______________________
I o to spóźniony rozdział. Znaczy się nie spóźniony, ponieważ miał się pojawić w przyszłym miesiącu, ale jeśli już go skończyłam to dlaczego mam nie dodać? W końcu strona skończona.
PS. Co sądzicie o nowej szacie graficznej?
środa, 18 września 2013

Miniaturki

Jako iż już dawno nastąpiło 3000 wejście to trzeba dodać jakiś dodatek. Niestety nie miałam wcześniej pomysłu co by tu napisać… Łatwiej było przy Echu z przeszłości. Nagłe natchnienie i nawet nie zauważam jak coś takiego piszę. Tym razem z powodu sporego obciążenia pracą, nauką oraz męczeniem się nad samym końcem nic nie chciało mi wpaść do głowy. Pierwotnie chciałam napisać coś o czasach nauki Josepha… Ale uznałam, że tłumaczenie tej francuskiej strony będzie zbyt męczące, więc chciałam wyrazić swoją artystyczną wizję. Ta artystyczna wizja legła, kiedy przypomniano mi, że istnieje coś takiego jak koszary… No to myślę sobie czemu by nie napisać o kimś kto żyje? No więc biorę długopis w rękę, łapię zeszyt i… No i nic. Zero. Żadnych pomysłów. I tak siedząc przed komputerem i pisząc ten wstęp coś mi się przypomniało. Jedno głupie wyzwanie jakie wyznaczyła mi koleżanka. Napisz coś co będzie się działo w średniowieczu. Wtedy pokiwałam głową i zaczęłam coś pisać. To coś (bo nawet tak nazwałam ten dokument) pisałam w trakcie wieczoru i po ośmiu stronach uznałam, że mi się nie chce. I tak nieruszone znajduje się gdzieś w odmętach folderu „Teksty”. Jednak po co to piszę jeśli tak nie zrobię. Bohaterowie nie wylądują w średniowieczu gdzie by się załamali nad brakiem takiego urządzenia, które zwie się szczotką i pastą do zębów. Fajna wizja ale nie. Ale coś innego mnie natchnęło. Coś co siedziało w mej głowie podczas pisania jednego z rozdziałów.
Otóż jak wiadomo bardzo oklepanym i popularnym motywem jest szkoła. A ja z doświadczenia wiem, że w szkole zdarzają się bardzooo dziwne i śmieszne sytuacje. Więc może czas powrócić do dobrej starej komedii? Tragedia, komedia to ten sam gatunek, więc różnicy nie ma! A więc postanowiłam stworzyć jednostrzałowca o tym co by było gdyby główny skład uczyłby się w jednej szkole. Ale halo! Coś mi krzyczy nad uchem… Nie napiszę niczego z sensem więc nadałam temu bonusowi ciekawy tytuł, który odnosi się do tego, że tylko pewne wymyślone sytuacje będą przedstawione minimalistycznie.

MINIATURKI


            Zwykły szary budynek niezbyt zachęcał do wejścia. A tym bardziej grupa chłopaków ubrana w za duże dresy, która co chwilę wspomina o pannach lekkich obyczajów oraz pewnych genitaliach. Oczywiście przy tym jest przerwa by się zaciągnąć papierosem. Tak, trzeba pokazać, że będąc gimnazjalistom ma się jaja by umrzeć dwa lata później na raka płuc. Autorka popiera całym sercem takie postępowanie i dopinguje zacnych dresiarzy, którzy w końcu znają łacinę – podwórkową. Mniej takich ludzi będzie na tym świecie. Podobnie myślały dwie dziewczyny, które starają się bezpiecznie obejść kółko raka płuc i wejść przez główną bramę. Gdy im się to udało z przykrością zauważyły, że przejście między kupkami zieleni jest zaminowane kałużami. A jak na złość by nie deptać tych ostatnich fragmentów trawy, zostały one zabezpieczone barierkami. Spojrzały na swoje buty, które były obuwiem galowym. I ku zdziwieniu szatynki nie oznaczało to w chodzeniu tak samo jak Astelix i Obelix. Blondynka bardziej była zaskoczona tym jakim cudem są tutaj kałuże jeśli od kilku dni było upalnie. Więc stały tak jak kołki i wpatrywały się w taflę wody. W tym stwarzaniu pozorów myślenia przerwał im pewien brunet. Chłopak ominął je i poszedł w stronę samochodów nauczycieli, by po chwili skręcić i iść obok ściany budynku. Dziewczyny wiedziały co to znaczy.
- Tam jest przejście! – wskazała palcem Itamaki.
Podbiegły do wskazanego miejsca, jednak ku ich zdziwieniu nie mogły przejść, ponieważ stała tam grupka chłopaków. Okularnik, ciota udająca macho oraz ktoś kto chyba się uważał za bossa albo ojca chrzestnego. Przynajmniej tak ich podsumowała w myślach Kikari. Itamaki natomiast ich zakwalifikowała jako: informatyka, gościa który nie wie gdzie jego miejsce ale jest macho oraz prawdopodobnie elektronika. Brunet spojrzał na nie, po czym podniósł nogę i oparł o pobliską barierkę przybierając pozę myśliciela walczącego ze swoimi myślami.
- Już wiem! – krzyknął i uniósł rękę do góry.
W tym samym czasie blondyn wyjął kredę i zaczął pisać na ścianie.

01.09.2013
Zmarł Vincent Varin
I się nie narodził.[1]
Vincent oburzony spojrzał na napis i pokręcił głową.
- Nie tak Chris! To nie lekcja polskiego by przerabiać przemianę Gucia w Kondzia![2]
Okularnik tylko wzruszył ramionami i wrócił do poprawiania swojego dzieła. Natomiast Latynos schował ręce do kieszeni i zaczął się kiwać. Brunet spojrzał na niego znaczącym spojrzeniem.
- Nie spytasz o co mi chodzi?
Dziewczyny były gotowe przejść już przez rzekę by tylko ominąć tych facetów, jednak szatyn przymrużył oczy.
- Ah… Dobra – uśmiechnął się zawadiacko. – Co Ci wpadło do tej głowy?
- Dobrze, że pytasz mój przyjacielu – objął Antonia ramieniem. – Widzisz te dziewczęta coś w sobie mają, że uznałem, iż muszą być w naszej paczce.
Tonio pokiwał głową widocznie zadowolony, natomiast Chris oderwał się od poprawiania swego życiowego dzieła i spojrzał na blondynkę.
- Po moim trupie.
- Patrz Itami! – zawołała dziewczyna. – Jak szybko przystanął na moje warunki.
Nim okularnik zorientował się o co może chodzić blondynce, oberwał w swoje klejnoty rodowe. Pozostałe męskie grono syknęło jakby z bólu. O dziwo inni przechodzący nieopodal chłopacy zrobili podobnie. Ten niekoniecznie dla wszystkich sielankowy klimat przerwał dźwięk stąpania po kałużach. Dziewczyny zdziwiły się, że jakaś niewiasta bez problemu idzie przez taflę brudnej wody nie martwiąc się o swoje półbuty. Zagadka się rozwiązała gdy ujrzały jej całą sylwetkę. A dokładniej buty zwane glanami.
- No ej! A ponoć miało być galowo! – oburzyła się Kikari.
Brunetka na nich spojrzała i podeszła. W tym samym momencie z ziemi podniósł się Chris, który odsunął się na bezpieczną odległość jego jaj.
-Siema… - zawołał Antonio i wyciągnął rękę.
Przybili sobie piątkę. Natomiast Vincent wyciągnął ręce i przytulił się z dziewczyną.
- Co tam robicie? – spytała i spojrzała na Tośka. – Daj gumę…
Chłopak wyciągnął z kieszeni opakowanie gum do żucia i wręczył po jednej dla każdego. Rozległ się dźwięk mlaskania i ciamkania, które przerwał dzwonek.
- Do szkoły hej lamusy, do szkoły bo tam wróg! Musimy go pokonać i wyrzucić go na bruk!
Zaśpiewał Vincent próbując naśladować melodię z Kolendy. Dziewczyny nie wiedziały dlaczego posłusznie za nim poszły. Chociaż nie… Były ciekawe gdzie jest rozpoczęcie, a ten idiota wyglądał na idealnego przewodnika.

            Jakim cudem znaleźli się w tej samej klasie patrząc na taką rozbieżność wieku? Ktoś normalny by spytał: jakim kurna cudem takie staruchy siedzą w szkole; ale jako iż autorka ma swoją wizję w to nie wnikajmy. Więc starały się ogarnąć sytuację, patrząc na wszystkich po kolei. Dalej nie wiedziały jak się zwie owa klasa, kto jest wychowawcą, bo nauczyciel ukrył się za ekranem laptopa i co jakiś czas coś krzyczał.
- Podbiję cały świat! – krzyknął.
- Ale połowę świata ma Francja, a to twój sojusznik! – odkrzyknęła inna dziewczyna, siedząca nad swoim laptopem.
- To podbiję drugą połowę! – wrzasnął nauczyciel.
- Za późno bo ją skolonizowałam!
Antonio obrócił się na krześle i spojrzał na nowe dziewczyny.
- Tego nie ogarniecie… To po prostu… Nawet ja tego nie wiem co to jest.
Więc ten moment kiedy wychowawca powinien tłumaczyć rzeczy związane z nowym rokiem szkolnym, zapełniała melodyjka z Europa Universalis III[3].
- Dobra ludzie… - szepnął konspiracyjnym szeptem Vincent. – To za tymi drzwiami czeka na nas wybawienie.
Wskazał palcem na zielone drzwi. Wszyscy wiedzieli co to oznacza. Trzeba się tam dostać. Bez żadnego planu podeszli do wierzeji i po prostu je otworzyli. Rozejrzeli się po pełnym korytarzu czy nikt ich nie widzi. Uznali, że jak ktoś na nich patrzy to widzi pustkę więc weszli na dach. A na dachu było zimno, ale idealna baza dla ich gangu różowych słoni. Nikt nigdy nie widział różowego słonia, ale nazwa tak zarąbiście brzmiała, że ją przyjęli. Rozsiedli się na ziemi i spoglądali na siebie.
- I co teraz? – spytała Itamaki.
- Stwarzamy pozory sekty i zobaczymy czy katecheta nas wyczai.
W tym samym momencie brodaty mężczyzna zaczął pociągać nosem w pokoju nauczycielskim. Tym facetem był katecheta, który wszystkich przeraził tym, że na lekcji wyciągał do każdego rękę.

            Jak mowa o lekcjach to na zajęciach co ponoć zwą się zawodowe, ale nikt nie wiedział do jakiego przedmiotu przygotowują; coś ciekawego działo się za oknem. Otóż był dym. Ale nie byle jaki dym. Ten dym był ciemny. Tak jakby coś się paliło. Wszyscy podeszli do okna, a na parapecie stanął Vincent.
- Będę bohaterem i ich uratuję.
Przez kolejne tygodnie gang różowych słoni odwiedzał bruneta w szpitalu.

            Jeśli już wspomniało się coś o szpitalach to jest jeden taki, który prześladuje nasz gang. Ten szpital słynie z tego, że personel zakłada pacjentom takie sweterki z długimi rękawami i te rękawy wiąże z tyłu. Później tak ubranego pacjenta wsadzają do pokoju bez klamek. A w tym pokoju jest bialutko i mięciutko. Gdy o tym miejscu opisywała Asuma, Antonio się zamyślił.
- Czemu opowiadasz o moim pokoju?
Itamaki spojrzała na Latynosa z zaskoczeniem i pokręciła głową.
- Przecież mówiła o tej Sali językowej… Tam też nie ma klamek.

            Członkowie gangu rozsiedli się w Sali komputerowej, w której mieli mieć język niemiecki. Itamaki z dumą mówiła, że jej dziadek jest wzruszony, iż ma dwóje z tego języka i okazuje swój patriotyzm. Natomiast Asuma chlipała nad tym, że z niej dziadek nie jest dumny bo miała trójkę. Za to chłopacy starali się ochłonąć po języku polskim. Dokładniej to odrabiali lekcje.
- Jak Soplica odkupił winy? – mruknął Tosiek.
- Winy? A nie kraj?
W tym samym czasie nauczyciel prowadził dalej lekcje.
- Polska biedny kraj… - wyrwano jego zdanie z kontekstu.
- Bo Soplica go odkupił – krzyknął cały gang.

            Każdy wie, że gangi często mają jakiś wrogów. Często tymi wrogami są osoby, które chcą robić to samo co ty i mają w sobie coś podobnego. Oni mieli by wrogów, gdyby pewien pirat nie wystraszył się elektrycznego japońskiego kibla. [4]

            By jednak chodź trochę złagodzić tą bez logiczną parodię – ktoś tam w tle krzyknął, że logistycy są nie logiczni; trzeba napisać o pewnej misji gangu różowych słoni. Polegała ona na przedarciu się do pewnego punktu, w którym mieli zaopatrzyć się w potrzebny sprzęt. Itamaki stanęła na czatach i po godzinie wytłumaczono jej, że nie musi dosłownie stawać na czatach, bo chodzenie po sprzęcie komputerowym w niczym nie pomoże. Kikari miała za zadanie odstraszać wszystkich okularników jacy przechodzili obok. Wystarczyło, że na nich spojrzała a od razu osłaniali klejnoty rodowe i uciekali. Asuma z gracją goryla tańczącego partię w balecie, przemierzyła cały korytarz i skoczyła ku drzwiom. Drzwi były zamknięte na klucz. I w ten sposób kończy się wielka misja.

            Gdy nadszedł czas gdy trzeba odebrać świadectwa, wszyscy zastanawiali się za co dostali oceny i czy w ogóle jakieś przedmioty będą wypisane na świadectwie. Rok szkolny minął tak szybko, że nawet nie zauważyli innych dni wolnych. Bardzo możliwe, że była w tym wina przebywania w pokoju Antonia w pewnym zakładzie szpitalnym w miejscowości na B. Jednak nie koniecznie musi mieć to coś wspólnego, a na pewno po rozdaniu świadectw nie uciekną w siną dal, póki ich przepustki są jeszcze ważne. Więc weszli do pomieszczenia, gdzie rozpoczynali szkołę i jak zwykle nauczyciel siedział przed komputerem. Każdy wziął sobie swoje świadectwo i z radością dzikiego dziecka ruszyli by to oblać. Jedynie gdzieś tam w dali gang różowych słoni zauważył, że ich przepustki już nie są aktualne i trzeba uciekać. Ostatnio widziano ich w Benny Hillsie, jak biegają wraz z innymi bohaterami w takt każdemu znanej melodyjki.



[1] Parodia napisu w celi Konrada/Gustawa z III części Dziadów
[2] Wspomniana przemiana, zdrobnienia imion zapożyczone od koleżanki.
[3] To tak jakby jest odniesienie do mnie… Ale nie czytajcie tych przypisów. xD
[4]  Nawiązanie do Klucza Itami…