Gdy Vincent zakończył swą opowieść
na dworze było już całkowicie ciemno, a pracownicy dawno wrócili do domów.
Tępym wzrokiem wpatrywał się w dno pustego kubka, jakby oczekiwał, że nagle się
napełni kawą, albo przynajmniej rozwiązaniem. Blondynka przyglądała mu się
uważnie, aż w końcu zdjęła okulary. Pomasowała skroń i ciężko westchnęła.
Spodziewała się, że dowie się paru szokujących rzeczy oraz, że nie powinna w
ogóle tego słyszeć. Jednak z powodu, że wcześniej unikała słuchania o tych sprawach,
jej brat musiał opowiedzieć wszystko od początku by mogła zrozumieć co go
dręczy.
-
Po jakiego grzyba pchałeś się do tego? – spytała załamana.
Spojrzał
na nią i poczuł jak zalewa go gniew. Z hukiem odłożył kubek na biurko i przyjął
postawę obronną.
-
Jakoś nikt inny nie kwapił się by się tym zająć, więc proszę nie mieć do mnie
pretensji.
-
Nikt Ci nie kazał. Sam wybrałeś taką drogę – syknęła.
Był
na siebie wściekły, że w takim momencie znowu zaczynają się kłócić o to samo.
Potrzebował wsparcia, ale rodzinne sprzeczki zawsze były ważniejsze. Nie ważne
w jakich okolicznościach się spotykają, zawsze kończy się tak samo. Każdy idzie
w swoją stronę trzymając w sercu urazę, że rozmowa potoczyła się w ten a nie
inny sposób.
-
Bo lepiej pozwolić by nasz dziadek gnił w więzieniu… Masz rację. Dlaczego tylko
ja się tym przejąłem?
-
Może dlatego, że skończony z ciebie idiota? – zmarszczyła brwi. – Należał mu
się taki koniec za to co zrobił!
Poderwał
się z krzesła i oparł ręce o blat biurka. Zgrzytał zębami i mierzył wzrokiem
swoją siostrę. Gdyby nie więzy krwi, to nie byłby pewien czy powstrzymał się od
rękoczynu. Ścisnął palce w pięść tak mocno, że aż kostki zbielały.
-
Olejmy to, że dzięki niemu jesteśmy kim jesteśmy… W końcu gdyby nie brudne
pieniądze to w życiu nasza rodzina nie miałaby takich dochodów z interesów.
-
Nie obracaj kota ogonem, Vincencie!
Prychnął
i gwałtownie odsunął się od biurka. Szybkim krokiem podszedł do okna i oparł
się o parapet. Nie mógł się powstrzymać od szyderczego uśmieszku.
-
Czy tak Ci to przeszkadza, że żyjemy tak dostatnie przez to, że…
-
Zamilcz! – poderwała się z fotela. – Nie chcę o tym nawet słyszeć.
W
środku czuł się jak ostatni partacz, który posuwa się do najgorszych rzeczy by
być na górze. Jednak nic nie mógł poradzić na to, że irytuje go „czystość”
siostry. Wkurzało go, że blondynka brzydzi się krwi, zabójstw, morderstw, a
nawet głupiego bicia. Była czysta niczym tabula rasa.
-
Ale jednak korzystasz w pełni z tych pieniędzy? Widziałem nowe Volvo na
parkingu… Prosto z salonu. Pewnie było drogie, a nawet półroczny dochód z tego
interesu by nie pokrył jego wartości…
Obserwował
jak zaciska usta w wąską kreskę i próbuje pohamować gniew.
-
To nie twoja sprawa – wydukała przez zęby.
-
A teraz to nie moja sprawa… Nieładnie Sophie. Ty i Charlie ciągle narzekacie,
że nie interesuję się rodziną, a kiedy zaczynam to nie moja sprawa?
-
Chyba mylisz pojęcie rodzin… Chodzi nam o prawdziwą rodzinę, a nie mafię, którą
nazywacie podobnie.
Musiał
przyznać, że jego siostra idealnie zmieniła tok dyskusji. Chciała odwrócić jego
uwagę od tego, że sama korzysta z brudnych pieniędzy, na to, że za mało czasu
poświęca krewnym. Otwierał usta by coś powiedzieć, kiedy rozległo się głośne
pukanie. Spojrzeli na siebie widocznie zaskoczeni. Modlił się by ich kłótni nie
było słychać na zewnątrz, bo mieliby teraz niezłe kłopoty. Sophie podeszła
powoli do drzwi i otworzyła je za pomocą kluczy. Vincent nie widział kto za
nimi stał, ale zauważył, że blondynka się rozluźniła. Do pomieszczenia wszedł
wysoki mężczyzna, z czarną brodą. Był ubrany w czarny płaszcz, a na głowie miał
w podobnym odcieniu kapelusz.
-
Do jasnej cholery o co znowu wam poszło? Słychać was na pół pola… - odezwał się
ochrypłym głosem.
Sophie
ostentacyjnie padła na fotel i podparła głowę ręką.
-
A jak myślisz? Vincent znowu się czepia dlaczego olaliśmy sprawę dziadka.
Mężczyzna
zdjął z głowy kapelusz i uważniej przyjrzał się Vincentowi, swoimi brązowymi
oczyma. Wolną ręką pogładził się po brodzie i ciężko westchnął.
-
Nie wypowiem się, bo wyjdzie kolejna awantura.
-
Charlie! Do jasnej cholery przecież to jest nasz dziadek! Tylko ja mu pomogłem,
bo wy woleliście bawić się w firmę, Denis zwiał do Rosji, a tato uznał, że
nigdy nie miał ojca! – podszedł do brata i zadarł głowę do góry. – Nawet nie
pomyśleliście jakie konsekwencje by wyszły gdyby go skazano! Od razu spadły by
dochody z wina bo kto kupi towar od rodziny mafiosa? – Sophije spuściła wzrok.
– Zapewne odebrano nam tytuł i cały majątek, by pokryć szkody wyrządzone przez
dziadka… A już nie mówię co by się stało z nami. Bylibyśmy spaleni wśród ludzi.
Charlie
powoli podszedł do wieszaka i powiesił swój kapelusz. Przez chwilę stał w
miejscu jakby walczył ze swoimi myślami. Spojrzał przez ramię na brata, a
Vincent miał wrażenie, że ten wzrok przeszywa go na wskroś.
-
Wiemy co by się stało gdyby… - urwał i schował ręce do kieszeni. – Nie mamy Ci
za złe co zrobiłeś… Prawdę mówiąc jesteśmy Ci wdzięczni. Tylko ty miałeś na
tyle odwagi by się tym zająć, ale to nie zwalnia Ciebie z interesowania się
naszą rodziną. Odizolowałeś się od nas, to przez Ciebie nasza Ma-
-
Charlie! – przerwała mu Sophie.
Jednak
za późno to zrobiła i Vincent zrozumiał jego przekaz. Pokiwał bezwiednie głową,
mamrocząc coś pod nosem, że ma rację. Chwiejąc się zaczął się cofać, aż doszedł
do drzwi. Otworzył je i wyszedł. Chciał ukryć swoje łzy. Blondynka zerwała się
z miejsca i wybiegła na zewnątrz, po drodze obrzucając starszego brata groźnym
wzrokiem.
Nerwowo zerkała na boki, nie mogąc
przystosować się do nowej sytuacji. Zauważyła, że nie tylko jej to przeszkadza,
ponieważ Luke także wydaje się poddenerwowany. Robił wszystko by nie patrzeć w
jeden punkt, więc podziwiał wygląd kawiarni. Przyglądał się starym fotografią
Paryża, kopią obrazów. Zawieszał oko na menu, oraz patrzył na widoki za oknem.
Zazdrościł przechodniom, że nie muszą przejmować się takimi sprawami jak on.
Żyją sobie swoim rytmem i nie przejmują się zbytnio tym co dzieje się na
zewnątrz.
-
Czy oni na serio myślą, że nie wiemy, iż tutaj są? – spytał znudzony.
-
Niech myślą, że są jak ninja… Łatwiej będzie ich zgubić.
Oboje
unikali patrzenia w jeden punkt. Był to stolik w samym rogu pomieszczenia,
który zajmowali dwaj mężczyźni. Jeden z nich czytał gazetę, a drugi był zajęty
swoim tabletem. Przynajmniej udawali, że tym się zajmują, a tak w
rzeczywistości przyglądali się Asumie i Lukowi. Dwójka francuzów nie mogła
powstrzymać westchnięcia. Ciszę przerwała kelnerka, która podała im zamówienie.
Brunetka od razu sięgnęła po kubek karmelowej latte machiato i z uśmiechem
zatonęła w słodyczy, natomiast mężczyzna niemrawo chwycił swoją kawę.
-
Serio nie potrzebnie powzięli takie środki ostrożności… Przecież do tej pory
nic nam się nie stało, więc po jakiego grzyba każą nas pilnować? – mruknął i
podparł się ręką.
-
Za coś muszą opłacać tych swoich ludzi… W końcu za nic nie robienie i
pierdzenie w stołek nie należy się wypłata.
Spojrzał
na nią jak na idiotkę, na co ona wzruszyła ramionami. Napił się kawy i pokręcił
głową.
-
Serio nie masz lepszej teorii?
Podniosła
wzrok znad kubka i wywróciła teatralnie oczyma. Przez chwilę spokojnie sączyła
gorący napój, by lekko nachylić się na stołem.
-
Druga opcja to taka, że wymyślili tego zabójcę by nam się lepiej przyjrzeć…
Jednak ta historia jest zbyt zagmatwana i niezrozumiała, by była wymysłem
jakiegoś grubasa w wojsku.
Kiwnął
głową, że się zgadza. Na jakiś dziwny sposób, słowa dziewczyny były
rzeczywiste. Dobrze pamiętał zajęcia, kiedy kazano im wymyślać fałszywe
historie na potrzeby różnych przedsięwzięć. Zawsze kładziono nacisk na wiele
szczegółów, masę faktów oraz klarowność wypowiedzianej historii. Mieli mówić ją
bez mrugnięcia okiem i zawahania, a wczorajsza rozmowa z dyrektorem była
przeciwieństwem. Znali mało faktów, a mieli mniej dowodów dotyczących tych
zabójstw. Nie był znany motyw, ani prymitywny rysopis mordercy. Nie potrafili
określić czy pochodził on z Afganistanu, czy może był Francuzem. A tym bardziej
niezrozumiały był fakt, jak odnajdywał swoje ofiary i dlaczego tak je wybierał.
Jak się dowiedzieli, trwały kolejne edycje projektu „Afganistan” i uczestnicy
tych części nie byli nawet prześladowani. Oczywiście im wpadł do głowy jeden
podejrzany, ale wraz z jego pojawieniem szybko może zostać uniewinniony.
-
Myślisz, że Thomas stawi się na „przesłuchanie”.
Wzruszyła
ramionami. Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Thomas był jedyną osobą
oprócz nich, która była uczestnikiem projektu i jeszcze żyje. Chociaż w głębi
duszy miała złe przeczucia. Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek telefonu. Szybko
wyciągnęła komórkę i odebrała połączenie. Z uwagą wsłuchiwała się w słowa
rozmówcy, by bez słowa się rozłączyć.
-
Mamy problem… - spojrzał na nią pytająco. – Thomasa znaleźli niedaleko
lotniska… Ponoć jego ciało było tak zmasakrowane, że tylko nieśmiertelnik
pomógł go zidentyfikować.
Odruchowo
położył dłoń w tym miejscu, gdzie chłodny kawałek stali stykał się z jego
ciałem. Najgorszą informacją jest to, że ten kawałek metalu pomógł rozpoznać
zwłoki. Gdy nie da się już tego zrobić na podstawie uzębienia jest źle.
Mordercą musi być jakiś psychopata, szaleniec lub seryjny morderca.
-
Co robimy?
-
Muszę spotkać się z Vincentem.
Kiwnął
głową. Teraz była jego kolej by się wykazać swoim doświadczeniem. Musiał coś
wykombinować by ich obstawa się niczego nie domyśliła i Asuma mogła sama spokojnie
udać się na spotkanie. Na jego twarzy zagościł uśmiech.
Z trudem udało mu się otworzyć
drzwi, co w sporej mierze utrudniały torby podróżne. Z syknięciem popchnął je i
wszedł do środka. Skrzywił się lekko, kiedy zauważył pustkę w domu. Odruchowo
spojrzał na zegarek i nie mógł ukryć swojego zdziwienia. Zazwyczaj o tej
godzinie wszyscy byli już w domu. Siadali w salonie i oglądali jakieś durne
seriale, które wymyślili amerykanie. Nie śmiali się z rodzimej brytyjskiej
komedii tylko z idiotycznych sitcomów. Położył powoli torby na podłodze i udał
się do salonu. Telewizor był wyłączony, a na stoliku nie było żadnych oznak, że
tutaj siedzieli. Zawsze było pełno różnych przekąsek, a tym razem blat był
czysty. Wszedł na górne piętro, gdzie znajdowały się sypialnie, ale w nich
także nikogo nie było. Zamyślony zaczął skubać się po zaroście i ostatecznie
zeszedł do kuchni. Otworzył lodówkę, która była pełna, co oznaczało, że nigdzie
nie wyjechali. W końcu kto normalny by zostawił tyle artykułów spożywczych na
czas wyjazdu. Wyciągnął kawałek kiełbasy i zamknął lodówkę. Kątem oka zauważył,
że coś spada na podłogę. Schylił się po niewielką karteczkę i o mało co nie
zakrztusił się mięsem. Bez namysłu pobiegł ku drzwiom i wypadł na podjazd.
Starał się utrzymać równowagę na mokrej trawie i z hukiem wpadł na swój
samochód. Wsiadł do środka i klął na auto, które nie chciało odpalić. Gdy to
zrobił, wdepnął gaz i przez chwilę boksując, wyjechał z podwórka. W ostatniej
chwili mu się to udało, bo do jego uszu doszedł huk i poczuł jak ziemia się
trzęsie. Gdy znalazł się na bezpiecznej odległości, spojrzał przez ramię na
stojący w płomieniach dom i latających w powietrzu fragmentach. Czuł, że coś go
ściska od środka, więc przestał wpatrywać się w miejsce gdzie się wychował.
Ciężko oddychając sięgnął po telefon. Czekał, aż połączenie zostanie wybrane i
wcisnął mocniej pedał gazu, zostawiając za sobą swoją przeszłość.
-
Vinc… - sapnął. – Mają moją rodzinę.
Zmęczony przejechał ręką po twarzy i
wpatrywał się w jeden z symboli Francji. Metalowa konstrukcja mocno odcinała
się o krajobrazu, tworząc ją jeszcze bardziej wyjątkową. Znał na pamięć jej
historię oraz sprawy związane z jej budową, ale nie miał teraz siły o tym
myśleć. Po kłótni z rodzeństwem nie mógł spać, chociaż Sophie starała się
wszystko złagodzić. Czuł, że nie powinien wracać do domu, ale nie chciał
zostawiać Asumy samej z tym wszystkim. Nawet nie odwrócił głowy, kiedy ktoś
przy nim usiadł.
-
Jak się czujesz?
Wzruszył
ramionami. Nie chciał się jej zwierzać z dręczących ją problemów. Sama nie
miała lekko w tym momencie. Poczuł jak kładzie swoją głowę na jego ramieniu i
odruchowo ją do siebie przytulił. W tym momencie czuł się jak stary człowiek,
który już dawno się wypalił.
-
Ja już nie widzę w tym sensu… Nie czuję już tego. – szepnął.
Czuł
jak mocniej się do niego przytula. Miał wrażenie, że Asuma ma tak samo. Z
wiekiem ta praca stawała się coraz bardziej męcząca, trudna. A przecież tyle
nowych rzeczy się odkrywało, chciało się żyć jak inni.
-
Nie było żadnego przesłuchania…
Dopiero
teraz spojrzał na nią. Powoli podniosła głowę z jego ramienia i wpatrywała się
w niego zasmucona.
-
Okazało się, że ktoś morduje uczestników projektu i chcieli nas ostrzec oraz
wziąć pod ochronę…
-
Czekaj – pokręcił głową. – Morduje? Ktoś chce Cię zabić?
Przyłożyła
rękę do jego ust by zamilkł. Był w szoku i nie potrafił logicznie myśleć.
Odsunął jej dłoń i otwierał usta by ponownie zdać to samo pytanie. Brunetka
uciszyła go pocałunkiem, chociaż była widocznie zdenerwowana.
- Nie wiem… Ale teraz nie spuszczają mnie i
Luka z oka… Ledwo im umknęłam, a do tego… - załamał jej się głos. – Za dużo do
opowiadania, ale muszę coś Ci powiedzieć.
Przerwał
jej dźwięk telefonu. Vincent przeprosił ją i spojrzał na wyświetlacz. Zaskoczył
go widok, który zobaczył i szybko odebrał.
-
Vinc… - Chris sapnął do słuchawki. – Mają moją rodzinę.
Zamurowało
go. Nie wiedział co powiedzieć, a Brytyjczyk miał słowotok. Mówił wiele
bezwartościowych informacji i Vincent był pewien, że blondyn płacze.
-
Nic sam nie rób… Zaraz poinformuję pozostałych. Czekaj na nas.
Christopher
coś mamrotał, ale powtórzył rozkaz i dopiero zamilkł. Rozłączył się i od razu
wybrał potrzebne numery. Asuma przyglądała się temu z mieszanymi uczuciami.
Przygryzła dolną wargę i otwierała usta by coś powiedzieć, jednak w ostatniej
chwili zrezygnowała.
-
Muszę już iść, bo się zorientują, że mnie nie ma.
Brunet
nie przestawał rozmawiać przez telefon, więc jedynie pocałowała go w policzek. Zbierała
się do odejścia, jednak coś jej przeszkadzało.
-
Vinc… - zaczęła.
Ten poranek należał do jednego z
najlepszych jakie miał Antonio. Na samo wspomnienie wieczoru, nie mógł
powstrzymać uśmiechu. Przeciągnął się na łóżku i powoli wstał. Wzdrygnął się
kiedy poczuł chłód. Spojrzał przez okno i się lekko skrzywił. Słońce było
skryte za ciemnymi chmurami, ale to i tak nie zepsuło mu humoru na długo.
Szybko założył na siebie bluzę oraz spodnie, po czym zbiegł po schodach. Z
uśmiechem witał klientów, kiedy znalazł się w pizzerii i wpadł do kuchni. Tak
bardzo tęsknił za pracą w tym miejscu, że nie mógł się doczekać pierwszego
zamówienia. Przewiązał fartuch i w pośpiechu zjadł kanapkę. Kiedy tylko
oznajmiono mu co zawiera zamówienie, z radością małego dziecka wziął się za
wyrabianie ciasta. Chcąc się popisać podrzucał do góry, tak jak robią prawdziwi kucharze. Gdy
miało odpowiednią grubość rzucił je na formę i rozsmarował sos pomidorowy z
przyprawami. Na sam zapach świeżych składników, poczuł jak ogarnia go rozkosz.
Jakby w transie zaczął układać dodatki i wrzucił pizzę do pieca. Wytarł ręce o
fartuch w momencie, kiedy jego telefon zadzwonił. Odebrał połączenie i
podtrzymał telefon ramieniem, kiedy zaczął przygotowywać kolejne ciasto.
-
Siema Vinc…
Pozostali
spojrzeli na niego zaskoczeni, kiedy gotowe ciasto wypadło mu z rąk i spadło na
podłogę. Zdezorientowany rozejrzał się po kuchni i bez słowa ją opuścił. Wbiegł
na górę i zamknął się w swoim pokoju.
-
Ale jak? – szepnął.
-
Sam nie wiem… W ogóle kto to zrobił? Chris jest zbyt wielkim szoku i mówił bez
ładu i składu – Vincent na chwilę umilkł i coś mruknął. Antonio podejrzewał, że
do Asumy, którą słyszał w tle. – I… - nagle przerwał. – Co powiedziałaś?!
Przybrała najgroźniejszą minę jaką
potrafiła zrobić i za pomocą nogi skutecznie odsuwała od siebie Hitoshiiego.
Brunet nie wydawał się zadowolony bliskim spotkaniem jego twarzy z jej stopą.
Mówił coś, ale wychodził z tego jeden wielki bełkot. Itamaki nie przejmowała
się tym, że go nie rozumie i uparcie próbowała przewrócić stronę w albumie. Za
każdym razem kiedy podnosiła kartkę, brunet wyciągał ręce i próbował jej w tym
przerwać. Nagle do pokoju wszedł młody chłopak, który został mianowany na
asystenta Hitsohiiego. Spojrzał na nich i oblał się rumieńcem.
-
Przepraszam, nie chciałem wam przeszkodzić – jęknął i zakrył oczy dłońmi.
-
No chyba sobie żarty stroisz – sapnęła szatynka. – Że ja niby z nim…
Sama
się zarumieniła i mocniej próbowała odsunąć od siebie bruneta. Skończyło się na
tym, że w końcu chłopak znalazł się nad nią i jedną ręką trzymał jej nogę.
-
Dobra a teraz oddaj mi mój album – sapnął.
Całkowicie
zignorował obecność swojego podwładnego. Itami miała wrażenie, że twarz
Hitoshiiego ją przeraża. Była pełna determinacji oraz czegoś dziwnego, czego nie
potrafiła określić.
-
Nie! – krzyknęła.
Pochylił
się nad nią bardziej i w końcu zasłoniła twarz albumem. Odebrał od niej swoją
własność i przeniósł się na drugi koniec kanapy. Z uśmiechem satysfakcji
spojrzał na chłopaka.
-
Słucham Ryuu, co Cię sprowadza?
Młodzieniec
wyglądał na bardzo zażenowanego z powodu tego co zobaczył, jednak dzielnie
starał się to ukryć. Wyciągnął z teczki, zapisaną kartkę, którą podał szefowi.
Nie czekając na odprawę, opuścił jak najszybciej pokój. Itami było jej go
trochę żal.
-
Cholera… - syknął.
Spojrzała
na niego pytająco. Miała złe przeczucia i modliła się by była w błędzie. Feniks
i tak już jakiś czas temu mocno ucierpiał i kolejna afera by go chyba
zrujnowała.
-
Musisz lecieć do Anglii, więc się szybko spakuj. Zaraz masz samolot.
Czuła jak wszystko ją boli i z
każdym momentem, kiedy odczuwała więcej tym bardziej bolało. Gdy w końcu
otworzyła oczy, miała wrażenie, że oślepnie od ostrego światła. Podniosła rękę
i zasłoniła natrętne źródło jasności i poczuła jak coś ją uwiera. Spojrzała na
dłoń, do której miała podłączoną kroplówkę. Próbowała się podnieść, ale nie
miała na to tyle siły. Po chwili zobaczyła nad sobą jakąś kobietę, która była
chyba przełożoną.
-
Jak się Pani czuje?
Przymrużyła
oczy powoli przyswajając słowa pielęgniarki. Była świadoma, że pewnie narkoza
ją tak otumaniła, ale nie potrafiła z tym nic zrobić.
-
Wszystko mnie boli – szepnęła.
-
To dobrze… - mimo, że wolno kojarzyła to ta wypowiedź była dla niej dziwna. –
Czyli wszystko się udało.
-
Co?
-
Nie jest to w stu procentach pewne, ale prawdopodobnie będzie Pani mogła
chodzić.
___________________
A więc mimo masy pracy i nauki dodałam rozdział, który jest nawet długi, czyli inaczej spełnia moje standardy na udany rozdział. Wiele informacji, które nie są wytłumaczone... Cóż taki urok. xD