piątek, 11 stycznia 2013

11 cz.1

- Skąd pewność, że to akurat tam będą? – Przyglądał się punktowi oznaczonemu na mapie.
- To jedyny budynek w tym okręgu, który przypomina starą Łubiankę. Do tego należy do niego oraz jak nam wiadomo, wnętrze jest dokładną kopią wspomnianego budynku.
- Dokładną? – Zdziwił się Vincent. – Skąd to wiecie?
- Paru z naszych ludzi podjęło się pracy, przy budowie w celach czysto zarobkowych i dopiero teraz wyjawili nam dokładniejsze plany budynku. Ponieważ jak wiadomo, część nas pracowała w Łubiance to od razu rozpoznaliśmy ten sam schemat.
Brunet kiwną głową i zaczął poważnie się głowić. Najważniejsze informacje posiadali i jeśli nic nie zostało zmienione od tamtego czasu, to posiadali szczegółowy plan samego budynku. Jednak coś mu mąciło myśli kiedy tylko przyglądał się rysunkowi technicznemu. Zmarszczył brwi kiedy określił co go niepokoiło:
- To jest duży obiekt, pełen pomieszczeń… Jak macie zamiar znaleźć ich tak szybko, by Moskwianie nie zareagowali na przykład zamachem na ich życie?
Padła niezręczna cisza, która wręcz mówiła, że nie ma takiej możliwości by tak przeprowadzić tą akcję. Westchnął i oparł się o ścianę, patrząc na wszystkich zebranych:
- Na czym polega wasz plan? – Spytał zdejmując okulary, które założył kiedy przyglądał się mapie.
- W ciągu następnych dwudziestu czterech godzin, będziemy wysyłać w roboczych busach ludzi, których wysadzimy w pobliskiej miejscowości. Oni jak najdyskretniej przemieszczą się w okolice naszego celu, każda z grup będzie miała wyznaczony dany punkt gdzie będą czekać na dalsze rozkazy. Oczywiście nie będą mogli wykonywać żadnych ruchów zbrojnych i w razie dekonspiracji mają się wycofać. – Zaczął tłumaczyć Christopher. – Najważniejsza jest dyskrecja… Nikt nie może wiedzieć, że coś takiego ma miejsce!
- Dlatego każdy z… oddziałów nie będzie wiedział o położeniu reszty. Wyjątkami są te, które będą zaczynać, ale będą znać miejsce tylko tych, którzy z nimi pracują. – Odezwała się Kikari.
- Oczywiście nie zapominając o tym, że kiedy ich znajdziemy to na pewno będą potrzebować pomocy medycznej, więc wypuścimy jeden bus z paroma lekarzami i sprzętem medycznym. – Kontynuował Antonio.
- Aby uniknąć niespodzianki podczas wynoszenia rannych, będą jak to określiła Panienka Souten; oddziały których zadaniem będzie pozbycie się strzelających z okien. Zapewniam, że będą to nasi najlepsi snajperzy. – Dokończył Wasilij.
Vincent z uwagą się im przysłuchiwał i zaczął sobie wyobrażać przebieg akcji. Zerknął na swojego dziadka, który mimo panującej sytuacji, wydawał się dumny, że tacy ludzie niegdyś dla niego pracowali.
                Słońce powoli wschodziło, oświetlając jeszcze zaspane ulice Sankt Petersburga. W okolicach nadmorskich, unosiła się lekka mgła, a rybacy przygotowywali się do wypłynięcia w morze. Vincent siedział na pomoście i przyglądał się temu wszystkiemu, ze stoickim spokojem. Wiedział, że powinien odpocząć by być w pełni siły podczas akcji odbicia, jednak nie potrafił usnąć. Za każdym razem kiedy jednak morfeusz wygrywał, budził się przerażony tym co mu się śniło. Chcąc wyrzucić z myśli te koszmary, zaczął się bawić krótkim nożem, który trzymał jeszcze za czasów harcerskich. Teraz raczej mu już nie służył, a był bardziej amuletem, który miał przynosić szczęście:
- Tu się schowałeś. – Odezwał się starszy mężczyzna, który uśmiechał się jakby znalazł dziecko bawiące się w chowanego.
- Nie chowałem się… - Mruknął i schował nóż.
Pan Varin z wielkim stęknięciem, usiadł obok wnuka i zaczął się przyglądać morzu, które przybrało pomarańczową barwę:
- Morze jest wspaniały miejscem by wyrzucić z siebie to co zadręcza duszę. Ile musi ono mieścić w sobie żalów, wyznań, gniewu… To jest wręcz morze emocji i myśli. - Powiedział i rzucił kamyk daleko przed siebie. – A ty co do niego dorzuciłeś?
- Co Cię tak nagle wzięło na takie przemyślania… - Zaśmiał się brunet, jednak po chwili ucichł. – Czy tak trudno się domyślić, co zaprząta mi głowę?
- Nie jestem tobą, więc nie wiem co siedzi w tej pustej makówce. – Puknął lekko wnuka w czoło, chcąc go jakoś rozbawić.
- Przecież to proste i nie trzeba być mną… Chociaż czy ty teraz nie jesteś mną, a ja tobą? – Spytał się jednak po chwili machnął ręką, że nieważne. – Zastanawiam się jakby się to wszystko potoczyło gdybym ich nie zwerbował… Gdyby główny skład nie powstał.
Starszy mężczyzna zmarszczył brwi, widocznie niezadowolony z odpowiedzi jaką usłyszał. Przez chwilę wyglądało jakby chciał wrzucić swojego następcę do morza, jednak zabrał rękę i spojrzał pod swoje nogi, jak fale zderzają się z belkami:
- Po pierwsze nie myśl o takich rzeczach. W tym fachu nie ma czegoś takiego jak „gdyby”, nie można sobie gdybać bo to nic nie daje. Do tego teraz wiesz, dlaczego ja unikałem jakichkolwiek powiązań pracy z najbliższymi. No ale to nie czas na takie rozmowy, bo musimy wypocząć przed wyjazdem.
Podniósł się ociężale i dało się usłyszeć jak coś mu strzyka w kościach. Przeklął parę razy pod nosem i poklepał wnuka po plecach, by także się ruszył. Vincent niezbyt chętnie wykonał polecenie.

                Zaczęła się powoli zastanawiać jak jej organizm może wytrzymywać tyle bez snu, albo raczej ile jeszcze da radę tak pociągnąć. Mimo iż ponownie ją posadzono na kanapę to jednak tym razem, zabezpieczyli się by nie było powtórki ostatniego. Więc została przykuta do kanapy, za pomocą kilku węzłów. Jednym plusem tej sytuacji jest to, że jest mi tak niewygodnie. Pocieszała siebie w myślach. Powoli zaczęła się niepokoić co z Denisem, który przecież był poważniej ranny od niej. Nie mogła się dłużej głowić nad tym, ponieważ Pietrovic powrócił, wycierając z obrzydzeniem swoje ręce. Nie umknął jej fakt, że chusteczka była poplamiona prawdopodobnie krwią. W duchu pomodliła się by to nie była krew Denisa:
- Widzę, że się jeszcze jakoś trzymasz... – Zaśmiał się pod nosem i usiadł na krześle.
Nie miała ochoty na odpowiedzenie mu, bo pewnie by nie szczędziła w szyderstwach, a biorąc sytuację w jakiej była, to wolała milczeć. Mężczyzna widzą to jedynie się zaśmiał i spojrzał na swojego podwładnego. Rosjanin pod napływem wzroku szefa, zasalutował i opuścił pomieszczenie. Nie podobał się jej ten fakt i zwiększyła swoją czujność, która i tak była już na wyczerpaniu:
- Dosyć tych podchodów i teraz odpowiesz mi na parę pytań. – Rzekł spokojnym głosem i bliżej się niej przysunął. – Gdzie znajduje się Lew Andrijev?
Jej rozum musiał przez chwilę zanalizować to pytanie, ponieważ z coraz większym zmęczeniem trudniej rozumiała rosyjski. Kiedy zrozumiała co powiedział, zaczęła się zastanawiać kim jest poszukiwany człowiek. Siergiej był cierpliwy, jakby wiedział, że w takim stanie myślenie sporo zajmuje. Spojrzała na niego zdziwiona:
- Przecież on nie żyje…
Rosjanin nagle się zerwał z krzesła i kopnął je pod ścianę z taką siłą, że rozpadło się na części. Pochylił się nad Asumą, chwytając ją za żuchwę:
- Nienawidzę kiedy ktoś próbuje mi wcisnąć taki kit… - Syknął.- Jeszcze raz się pytam. Gdzie jest Andrijew!
- Powtarzam, że on nie żyje.
Pietrovic puścił jej podbródek i chwycił kij, który pozostawił jego wspólnik. Spojrzał na nią i zamachnął się, w ostatniej chwili wypuścił go i zaczął się śmiać:
- No tak… Przecież on nie żyje. – Śmiał się coraz bardziej. – Lew Andrijev jest trupem! – Krzyknął i kopnął pozostałości po krześle.
Poczuła się zbita z tropu widząc śmiejącego się Rosjanina, który zachowywał się teraz jak typowy wariat. Stanowczo to nie pomagało jej w tej sytuacji:
- Ale! – Zakrzyknął i podbiegł do kanapy. – Ale zmartwychwstał jako ktoś inny! – Krzyknął prosto w jej twarz. – Ale kto?
Milczała i jedynie wpatrywała się w te bladoniebieskie oczy, które emanowały szaleństwem. Nie wiedziała co zrobił ten którego szuka, ale przez niego Siergiej zwariował. Tego była pewna. Jego oczy wbijały się w nią żądając odpowiedzi, której nie znała. Nie mogła tego powiedzieć bo by oznaczało, że nie jest już potrzebna:
- Kim jest teraz ten skurwiel? – Zapytał tym razem po francusku. – Jakie nazwisko przybrał Ruski Wilk?
Zamurowało ją. Nagle jej mózg zaczął ciężej pracować i szybko skojarzył wszystkie fakty, opuściła wzrok będąc w zaszkodzeniu ze swojego odkrycia. Wiedziała, że popełniła błąd. On też to wiedział i miał pewność, że usłyszy odpowiedź. Uniósł jej podbródek karząc patrząc w oczy i oczekiwał odpowiedzi. Nie wiedziała co zrobić i jak się wszystko potoczy po danych odpowiedziach. Nagle drzwi się otworzyły i stał w nich zasapany mężczyzna:
- Szefie…
- Czego! – Krzyknął nie odwracając swojego wzroku od niej. – Mówiłem by mi nie przeszkadzać, więc wynocha!
- Ale.. – Zająkał się.
Puścił jej podbródek i wyciągnął pistolet za pazuchy, który przystawił do czoła swojemu podwładnemu:
- Nie słyszałeś co powiedziałem? – Spytał i pociągnął za spust.
Rozległ się huk wystrzału i dźwięk padającego ciała. Przyglądała się temu z niewzruszoną miną, jednak wewnątrz była przerażona. Do czego jest zdolny człowiek, który zabija swoich współpracowników? Nie zdążyła poważniej pomyśleć nad odpowiedzią kiedy poczuła zimną stal na swojej skroni:
- Chcesz do niego dołączyć? – Spytał, uśmiechając się.
- Pietrovic! – Ktoś krzyknął i prawie się nie potknął o zwłoki kumpla. – Mamy kłopot na dole.
- Ty też chcesz kulkę w łeb! – Ryknął i wycelował z pistoletu w drugiego mężczyznę.
- Petersburg szturmuje dół. – Odpowiedział przerażony.
Siergiej nagle znieruchomiał i podbiegł do jednej ze ścian. Przyłożył rękę i po chwili fragment ściany ustąpił wpuszczając zimne nocne powietrze. Mężczyzna spojrzał z ukrytego okna na zewnątrz jednak nic nie mógł zauważyć przez mrok. Przeklął parę razy i ruszył ku drzwiom:
- Rzucić czerwoną racę i wystrzelać tych skurwysynów na dworze, tych wewnątrz też wybić! Zwiększcie ochronę tej dwójki i mają oni żyć! Rozumiemy się? – Wydał rozkazy do podwładnych, którzy zebrali się by zabrać zwłoki przyjaciela.
Jak na zawołanie puścili trupa i ruszyli by wykonać swoje polecenie. Spojrzała na dwóch Rosjan, którzy stanęli po obu jej bokach i wpatrywali się we drzwi. Nie wyglądali na zbytnio silnych, ale zawsze nie wiadomo czego się spodziewać po ruskach. Zauważyła też plus, że Pietrovic zostawił otwarte okno, więc po pierwsze jest świeższe powietrze, a po drugie może się jeszcze do czegoś przydać.
                Oparł się o ścianę i spojrzał na Antonia, który zawiązywał materiał na krwawiącym ramieniu. Czuł się źle z świadomością, że jego przyjaciel przez jego nieuwagę oberwał. Niby Włoch tłumaczył, że to nic takiego i przynamniej będzie miał pamiątkę po tym wszystkim, ale jednak niezbyt mu się to podobało. Zaczął się zastanawiać jak sobie radzą dziewczyny, które poszły z drugą grupą na niższe kondygnacje. Największym kłopotem był fakt, że nie wiedzą gdzie mogą być przetrzymywani. Zmienił szybko magazynek w obu pistoletach i zerknął na Tośka. Szatyn kiwnął głową, że mogą dalej iść, co podobnie robili pozostali. Wymusił lekki uśmiech i powoli wychylił się z zakrętu. Uniósł rękę i dał znać, że jest czysto. Szybkim krokiem ruszyli i nagle rozległy się strzały:
- Góra! – Krzyknął Vincent.
Posłusznie pozostali zaczęli ostrzał wspomnianym kierunku. Poczuł na ramieniu rękę Hiszpana, który wskazał na ponumerowane sale. Szybko zrozumiał o co mu chodzi i przekazał dowodzenie Wasilijowi. Antonio nie czekając na kumpla zaczął wykopywać po kolei drzwi, jednak każde pomieszczenie było puste. Stanęli pod ostatnim drzwiami na tym piętrze i niebyli zbytnio przekonani do tego czy ktoś tam jest. Włoch kopnął i w ostatniej chwili pociągnął za spust widząc wycelowany kałasznikow. Vincent także zaskoczony strzelił w towarzysza poległego ruska i ciągle mierząc wszedł do pomieszczenia. Poczuł jak w jego butach robi się mokro:
- Woda… - Zdziwił się.
- Patrz! – Krzyknął Tosiek.
Spojrzał tam gdzie wskazywał jego kumpel i pohamował okrzyk przerażenia. Zobaczył swojego brata, który siedział na krześle, w wodzie po kolana i posiniaczoną twarzą:
- Denis. – Szepnął zaskoczony i nie zwracając na nic uwagę podbiegł do niego.
Zaczął rozwiązywać węzły i w połowie musiał przerwać by złapać brata, który miał kłopot z utrzymaniem się na własnych siłach. Antonio pomógł mu wyprowadzić francuza i dopiero na oświetlonym korytarzu zauważyli jak w ciężkim stanie znajduje się mężczyzna. Jak w synchronizowanym zegarku pojawiła się ekipa ratunkowa pod dowodzeniem Ivanowicza i zajęli się rannym. Vincent i Antonio mieli ruszyć na dalsze piętro kiedy Denis się odezwał:
- Sto jedenaście…


______________
Tak nie miałam weny na pisanie, albo inaczej... Miałam wenę co do pisania, ale samo siedzenie nad klawiaturą mnie wręcz dołowało! No ale napisałam i jestem z siebie dumna .3.
Pewnie nie uszło wam uwadze, że na górze znajduje się pasek z dwiema zakładkami, a jedna z nich to "Blog" nudzi mi się więc postanowiłam zanudzać was moim życiem. Serdecznie zapraszam do jakże nudnej lektury :'D
No i zmieniłam szatę graficzną bo śniegu nie było... No właśnie, nie było... .3.

2 komentarze:

  1. Tosiek w akcji wydaje się całkiem pociągający...XD

    Niestety uszło mojej uwadze, ale dzięki przypisowi sobie zobaczyłam. XD

    OdpowiedzUsuń