niedziela, 30 grudnia 2012

10 cz.3


W gabinecie pojawiło się więcej osób, którzy wsłuchiwali się w relacje z panującej sytuacji. Większość widocznie pamiętała czasy Związku Radzieckiego oraz byli zapoznani z metodami KGB. Dymitr co chwilę wskazywał na mapę Rosji i wymieniał zdania z znajomymi, po czym zaznaczał niebieską szpilką tych, którzy mogą być zwerbowani na stronę Moskwy. Vincent postanowił skorzystać z chwili wolnego czasu i przysiadł się bliżej swoich ludzi:
- Niezłe bagno… - Westchnął Christopher.
- No co ty nie powiesz. – Warknęła Kikari.
- Oj przynajmniej teraz się nie kłóćcie. – Żachnęła się Itamaki.
- Popieram. Teraz najważniejsze jest zgranie oraz zaufanie. Jeszcze nie mamy planu na akcję, ale jak zerkam tylko na mapę to z każdą chwilą zapowiada się coraz gorsze piekło. – Mruknął Vincent.
Reszta spojrzała w kierunku ściany gdzie wcześniej roiło się od czerwonych główek szpilek, a teraz prawie połowa z nich była niebieska:
- Okręg Moskiewski jest bardzo duży. – Zauważył Antonio. – I do tego jeszcze służby bezpieczeństwa.
- I ta wątpliwość, czy jeszcze żyją. – Odezwał się Arsene.
Natychmiastowo został zaatakowany morderczymi spojrzeniami, jednak było widać, że ta wątpliwość także się ich tyczy. Od razu pojawił się przy nich jeden z starszy Rosjan, który nazywał się Wasilij i klepnął Delivieta po plecach:
- Ruski wilku! – Zaśmiał się. – Nie wciskaj dzieciakom kita, bo przecież dobrze wiesz, że Petrovic będzie trzymał ich przy życiu. No przynajmniej zależy to od ich odporności na tortury jakie pewnie będą wykonywane.
Mimowolnie odetchnęli z ulga na myśl, że jednak oni żyją. Nie zwrócili uwagę już na drugie zdanie odnośne tortur bo wiedzieli, że muszą się spieszyć:
- To jakie pomysły panowie? – Spytał Vincent podnosząc się z krzesła.
Mężczyźni spojrzeli na niego i zauważyli dobrze znaną iskrę w oczach. To właśnie ta iskra dodała im werwy, bo przecież nie raz tak często widzieli ją w oczach starego szefa. Spojrzeli na siebie i zajęli miejsca przy stole, który dopiero teraz pokazał swoje znaczenie w tym pomieszczeniu. Można by rzec, że liczba krzeseł jest idealnie wyliczona by pomieścić najważniejsze osoby:
- Pietrovic był dowódcą oddziału, w którym parę z nas było, co daje nam możliwość przewidzenia jego działań. Wiadomym jest, że jest perfekcjonistom wiec akcje bardzo długo planuje. Do tego jak schwyta jakiś jeńców to utrzymuje ich przy życiu póki są potrzebni, ale za to nie szczędzi im w torturach. – Mówił siwy mężczyzna zwany między swoimi Ivanem Ivanowiczem, ale jak się nazywa to nie chce powiedzieć.
- Zna najgorsze metody z Łubianki… Sam nawet uczestniczył w wielu torturach. – Powiedział ktoś inny.
- Mimo iż z Moskwą się niezbyt dogadujemy przez to, że ,my byliśmy pierwsi to jednak uważamy, że zostali do tego zmuszeni. Do tego nagła zmiana dowódcy jest trochę niepokojąca.
- Jednak od początku było wiadome, że Moskiewski półświatek jest pod silnym działaniem FSB…
Vincent z uwagą się im wsłuchiwał i chciał odruchowo zwrócić się do Asumy o sugestię, ale w porę ugryzł się w język. Zbyt bardzo przywykł, że w takich sprawach na niej i Chrsie polegał. Zauważył kątem oka, że przyjaciel chce mu pomóc jednak dał mu znak, że ma się nie wtrącać:
- Posiadamy dokładne mapy lub informacje co do ich budynków? – Ktoś tam kiwnął głową. – Dobrze. Chris, Kikari i Tosiek, weźcie się tym zajmijcie wraz z Ivanowiczem i Wasilijem. – Wymienieni zajęli jeden z końców stołu i wzięli się do roboty. – Ile zajmuje wam kontakt z sojusznikami?
- W zależności od regionu Rosji od 5minut do godziny.
- A zwołanie tutaj wszystkich z tego okręgu?
- Godzinę.
- To zróbcie to. – Spojrzał na Itamaki. – Chodź ze mną.
Szatynka posłusznie wykonała prośbę i wyszła z Vincentem na chłodne, nocne powietrze. Brunet wyciągnął papierosa i go odpalił, patrząc w gwieździste niebo:
- O co chodzi? – Spytała dość niepewnie.
- Przez dotychczasowy czas nie miałaś się okazji wykazać, jednak w tej chwili będziesz musiała. – Powiedział puszczając obłoczki dymu
- Na pewno?
- Zgadza się. Wiem, że stosujesz dość niekonwencjonalną metodę walki, ba! Nawet mogę powiedzieć przestarzałą! – Nagle zakrztusił się dymem. –Ekhe! – Poklepał się po klatce piersiowej i kiedy tylko się uspokoił wrócił do monologu. – Kikari też tak ma, jednak ona sięgnęła po nowsze wydanie i dlatego używa kuszy. Jednak ty pozostajesz wierna ideałom…
Zamilkł i spojrzał na nią pytająco:
- Czy zrobisz dla mnie użytek ze swojej katany?
Przez chwilę się zawahała. Dobrze potrafiła posługiwać się tym rodzajem broni, jednak była świadoma, że w tych czasach bardziej użyteczna jest broń palna. Nie widziała żadnego sensu z korzystania z broni białej przeciw kulom. Oczywiście szkoląc się w walce kataną, uczyła się też szybkości, która ma duże znaczenie:
- Co ja mogę nią zrobić? – Szepnęła.
- Wróg spodziewa się wszystkiego. Karabinów maszynowych, ładunków wybuchowych, gazów bojowych… Nawet strzał z kuszy, której użyła wtedy Kikari. Ale nie spodziewa się katany. Będzie to dla nich wielki szok i trochę minie jak zrozumieją o co chodzi.  
Doznali szoku, że w ciągu niecałej godziny, aż tyle osób potrafi zebrać się:
- Z jakieś sto osób… - Szepnął Antonio niedowierzająco w swoje obliczenia.
Pan Varin przeprosił swojego rozmówcę i podszedł do wnuka. Spojrzał na niego pytająco, kładąc ręce na jego ramionach. Vincent przełknął głośno ślinę i kiwnął głową, że sobie poradzi. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i poklepał go po plecach na pocieszenie. Jeden z ludzi pokazał mu stół, jednak pokręcił głową i jedynie poprosił o ciszę:
- Nie stanę na stole, bo uważam was za równych sobie, więc wypada mi bym był z wami na równi. - Zerknął na wysokiego Rosjanina obok siebie. – No może na jednym poziomie…
Pozostali wybuchli śmiechem i wymienili parę zdań między sobą.
- Pewnie dziwi was to, że nagle wyciągnąłem was z domów, gdzie pozostawiliście swoich najbliższych. Otóż zadano nam wielki cios… Jak widzicie nie ma między nami mojego brata, a przecież jest waszym szefem… Nie. Przyjacielem, który dba o was, waszych bliskich i o ich bezpieczeństwo. – Parę osób się rozejrzało i pojawiły się pierwsze szepty. – Podobnie jest z Asumą, która przecież należy do głównego składu naszej rodziny…
Nagle się zawahał nad tym co miał powiedzieć dalej. Rozejrzał się po zebranych, którzy powoli zaczynali rozumieć co się stało. Zamknął oczy i westchnął:
- Zostali oni schwytani i zapewne są teraz poddawani torturą, o których każdy z was tylko słyszał, a może nieliczni je przeżyli. Do tego  najgorszym jest to, że stoi za tym Moskwa… - Rozległy się okrzyki oburzenia. – Jednak to nie czas na rozmyślanie jak mogli to zrobić, tylko musimy jak najszybciej interweniować! Właśnie jest obmyślany plan działania i proszę was o to byście jedynie byli w pogotowiu, w razie rozpoczęcia akcji. Jak możecie to potrenujcie, zadbajcie o bezpieczeństwo swoich krewnych i najważniejsze. Nie może to wycieknąć poza tutaj zebranych! Pozostałych sam wraz z waszą piętnastką powiadomię.

Czuła w ustach smak krwi i wyklinała stojącego obok ruska, jak nigdy kogokolwiek innego. Od kilku godzin nie spała, a kiedy przymykała oczy, obrywała. Kiedy uczyła się o tej torturze to nie wydawała się taka okropna jak teraz. Do tego te precyzyjne ciosy, które powodowały obrażenia wewnętrzne, a nie zewnętrzne. To było najgorsze bo miała świadomość, że z każdym uderzeniem jest większe prawdopodobieństwo wewnętrznego krwotoku, który mógł już nastąpić. Usłyszała jak drzwi się otwierają i nie musiała patrzeć kto wszedł, bo tylko Pietrovic tutaj przychodził. Czuła, że się jej przygląda i puściła w myślach wiązkę przekleństw pod jego adresem:
- Czy już się uspokoiłaś? – Spytał siadając naprzeciwko.
- W cuda wierzysz? – Warknęła i splunęła mu pod nogi.
- Kobieta nie powinna się tak zachowywać… - Westchnął i wyciągnął papierosa. – Widać, że wojsko was psuje.
- I powiedział to produkt KGB.
Odpalił papierosa i się zaciągnął, uważnie obserwując ją wzrokiem. Po raz pierwszy w życiu nie miała ochotę zapalić tylko zdeptać tego peta na gębie Siergieja:
- Twarda z Ciebie sztuka… - Mruknął, uśmiechając się. – Lubię takie. Chociaż wiem, że Ciebie tak wyszkolono by najgorsze tortury nic na tobie nie robiły…
Prychnęła i odwróciła wzrok. Nie mogła patrzeć w te bladoniebieskie oczy, jak u trupa. Mężczyzna się zaśmiał i zgasił niedopałek. Pochylił się bardziej na krześle i chwycił ręką jej brodę, zmuszając by spojrzała na niego:
- Jednak ja znam twoje słabości. – Syknął. – Wiem o tobie wszystko.
Przeraziło ją to, jednak nie dała po sobie poznać. Robiła dokładnie tak jak ja szkolono, wiedziała, że jak pokaże jakąkolwiek słabość to będzie na przegranej pozycji. Właśnie w takich chwilach dziękowała, za te chore ćwiczenia jakie mieli w akademii, a przecież miała zajmować się polityką międzynarodową, a nie siedzieć na linii frontu:
- Wiem, że straszenie rodziną nic nie da, bo wszyscy są psami armii. – Mówił ciągle zmuszając ją by patrzyła na niego. – Tak samo grożenie utraty życia nic na tobie nie zrobi. Grożenie wyjawieniem, że pracujesz dla mafii, także niezbyt bo zaraz pojawią się spekulacje, że tak na serio jesteś szpiegiem. – Zaśmiał się ironicznie. – Ale czy przypadkiem nie uczestniczyłaś w szkolnym projekcie „Afganistan”?
Mimowolnie się wzdrygnęła na samo wspomnienie. Wiedziała, że właśnie odsłoniła swój słaby punkt, jednak nie mogła zrozumieć skąd on o tym wiedział. Przecież rząd Francji zataił wszystkie informacje związane z tym projektem.
Siedziała w wojskowym śmigłowcu wraz z kumplami, którzy także zostali wyróżnieni w wynikach w nauce i przypięci do projektu „Afganistan”. Wszyscy dobrze wiedzieli, że miało to na celu pokazanie, że ich akademia jest lepsza od amerykańskiego Marines, dlatego wysłano ich do Afganistanu by zobaczyli jak pracują prawdziwi żołnierze:
- Ale czad! Będziemy walczyć z prawdziwymi komandosami! – Krzyknął Gerard.
- Nie będziemy walczyć, tylko siedzieć w bazie i się przyglądać… - Poprawił go Luck.
- No coś ty… - Żachnął się.
Nie mogła powstrzymać się od śmiechu i skupiła na sobie wzrok pozostałych. Wzruszyła ramionami i postanowiła poprawić swoją kamizelkę kuloodporną. Nie mogła zrozumieć, że pomimo tego, iż mają siedzieć w bazie, to wręczono im karabiny i kazano się przebrać w strój polowy. Nagle zapaliła się lampka, oznaczająca, że zaraz mają wyskoczyć. Odpięli pasy i zebrali się przy włazie, jeden ze starszych żołnierzy dał im instrukcje, że kiedy zmieni się kolor lampki, będą na wystarczającej wysokości by wyskoczyć na ziemię. Słuchali z uwagą jakby rzeczywiście mieli uczestniczyć w walce. Po chwili zmienił się kolor i cała dziesiątka wyskoczyła po kolei z samolotu. Dobiegły ich huki wystrzałów i natychmiastowo podbiegli do wskazanego miejsca. W tym momencie zapomnieli o tym jak wydawało im się to fajne, kiedy widzieli strzelających żołnierzy. Nagle pojawił się przy nich jeden z sojuszników:
- Wybaczcie, ale z powodu sytuacji musicie nam pomóc… - Powiedział sprawdzając czy jest bezpiecznie.- Znacie podstawy jak strzelać by w razie obrażeń były to obrażenia nóg?
Kiwnęli wszyscy głowami i po chwili przygotowali się do rozkazów jakie otrzymali. Wraz z Gerardem schowała się za jednym z krzaków skąd wykonywali ostrzał. Przeraziła się kiedy jeden z Afgańczyków zbliżył się do ich kryjówki.  Kątem zobaczyła, że chłopak podnosi się i miała krzyknąć by padł na ziemię kiedy ujrzała jak kula trafia w jego czaszkę.
Poczuła jak po jej policzku spływa łza na to wspomnienie. Dobrze wiedziała, że sprawia mu to przyjemność jednak nie mogła pohamować tych emocji:
- Przykre, że rząd zrobił wszystko by nie wyszło to na światło dzienne… - Powiedział udając zatroskanie. – Czy on nie był twoim chłopakiem? Czy to właśnie nie przez jego śmierć przystąpiłaś do mafii?
- Ty! – Krzyknęła i zerwała się z kanapy.
Gdyby nie związane nogi i ręce, pewnie by mu przywaliła jednak jedynie skończyło się to na jego upadku z krzesła, a dla niej kilkoma ciosami w żebra. Pietrovic przeklął parę razy i spojrzał na nią z nieukrywaną satysfakcją:
- Widzę, że trafiłem w czuły punkt… Twoi towarzysze są dla Ciebie wszystkim, nieprawdaż? – Kucnął przy niej i przyglądał się jak zwija z bólu. – Dlatego wtedy kazałaś tej dziewczynie uciekać, ponieważ nie chciałaś by i ona przechodziła te katusze… Co za bohaterska postawa!
Ciężko oddychała i nie miała już siły na jakiekolwiek słowo. Marzyła tylko o tym by skopać temu gościowi tyłek.

Przez korytarz biegła Kikari, która co chwilę musiała wymijać pracowników tutejszego baru. Podczas jednego z takich manewrów zauważyła, że są oni uzbrojeni i to jeszcze w broń z tłumkiem. Uznała ich za cichych zabójców, którzy wkraczają do sytuacji kiedy coś idzie nie tak. Po chwil się otrząsnęła i wpadła do pomieszczenia gdzie wcześniej odbywał się zgromadzeniem. Musiała w duchu przyznać, że jeszcze nigdy się czymś tak nie przejęła:
- Vincent! – Krzyknęła rozglądając się za wołanym. – Vinc! – Ponownie się wydarła. – Varin ty idioto jebany!
- Co? – Odkrzyknął wychodząc z toalety.
- Zareagowałeś. – Uśmiechnęła się szyderczo, jednak po chwili oprzytomniała. – Mamy już gotowy plan, ale musisz na niego spojrzeć.

___________
I tak dochodzimy do końca tego rozdziału c: Ponieważ są święta i kończy się ten rok więc wypada by skończyć go w tym roku x3 Tak przy okazji składam wam życzenia:
Niech w nic sylwestrową niebo rozświetlą fajerwerki, a szampan leje się z butelki. Niechaj impreza będzie udana, a znajomi siedzą do rana. By nad ranem lub południem, kacyk niezbyt męczył waszą główkę. By nowy roczek był udany, tak przynajmniej do następnego sylwestra bym napisała lepsze życzenia! :'D 

1 komentarz: