czwartek, 19 września 2013

28

- Halo… Ziemia do Itami!
Zamrugała oczyma i odsunęła od siebie rękę Hitoshiiego. Japończyk przyglądał jej się uważnie by po chwili wrócić do picia herbaty. Zrobiła to samo i próbowała ponownie nie odlecieć myślami.
- Martwisz się o nich…
- Dziwisz się? – podniosła na niego wzrok. – Po raz pierwszy od kiedy jestem w Głównym Składzie, wszyscy się rozdzielili… Ale i tak tego nie zrozumiesz.
Ciężko westchnął i wrócił do czytania dokumentów. Nie miał siły, by się z nią sprzeczać. Zbyt wiele miał rzeczy na głowie, które olali jego poprzednicy. Między innymi zaniedbali sprawy związane ze służbami bezpieczeństwa. Musiał teraz przekazać łapówki odpowiednim osobą, by nie martwić się, że nagle Feniks stanie się dla nich ciekawym kąskiem. Do tego miał wybrać nową kwaterę, ponieważ obecna była w złym stanie. Itamaki niby miała mu pomóc, chociaż w rzeczywistości została dla bezpieczeństwa. Podobnie jak pozostali, wrócili do swoich domów by przeczekać sprawę związaną z przesłuchaniem. Jednak kiedy spoglądał na pochmurną Itamaki, nie potrafił nic olać.
- Oj wiem jak to jest…
Spojrzała na niego zaskoczona, ale po chwili wróciła do oglądania budynków.
- W końcu kiedyś w naszym zespole był Kai… Rok ale zawsze coś – uśmiechnął się pod nosem na samo wspomnienie. – Ten to był niezastąpiony.
W końcu szatynka przestała udawać, że ogląda nowe kwatery i zainteresowała się słowami rodaka. Hitoshii nie mógł powstrzymać rozbawienia i pewnej satysfakcji, że zwrócił na siebie uwagę.
- No tak… Ponoć się znaliście i Kikari nie raz się zastanawiała jakim cudem.
Pokiwał energicznie głową i upił łyk herbaty. Odchylił się na krześle i położył nogi na biurku. Jednak po chwili uznał, że to przesada i zdjął je z mebla. Natomiast Itami przewróciła oczyma i zaczęła bawić się włosami. Nie mogła się przyzwyczaić do ich długości, ani tego, że nie może ich związać by nie wpadały jej na oczy.
- Chyba mówiłem, że kiedyś tutaj mieszkał, ale nie tobie… - machnął ręką. – Jako dziecko przeprowadził się do Japonii i mieszkaliśmy obok. Wkurzał mnie jak mało kto przechwalając się jak Australia jest wspaniała… Ale stał się moim najlepszym kumplem.

- Hitoshii!
Nim się zdążył obrócić, poczuł ostry ból w plecach. Syknął z bólu i spojrzał z wyrzutem na Kaia. Chłopak szczerzył się jak głupi do sera i nie wyczuwał, żadnego zagrożenia ze strony przyjaciela. Brunet pokręcił głową, chcąc ukryć swoje zażenowanie.
- Czy ty nawet na cmentarzu nie umiesz się zachować?
Blondyn pokręcił głową, jednak przestał się uśmiechać. Spojrzał na nagrobek rodziny Kirsagi i wyciągnął z kieszeni znicz i postawił obok kadzideł. 
- Po prostu wiem, że oni by nie chcieli byś przez całe życie ich opłakiwał.
Hitsohii spojrzał na niego zaskoczony i zaśmiał się pod nosem – po raz pierwszy od wypadku jego rodziców. Schował twarz w dłoniach, ciągle się trzęsąc ze śmiechu.
- Mogłeś przynajmniej kupić kadzidło… Znicze to nie ta religia.
- Co? – odsunął się od niego teatralnie przybierając jak najbardziej zszokowaną minę. – Ale staruszek mi powiedział, żebym wziął znicz!
Oboje milczeli i kiwnęli zgodnie głowami. Kyouya był zdolny do czegoś takiego. Kai wzruszył ramionami i objął przyjaciela i wskazał palcem wyjście.
-Gdzieś tam jest bar, który czeka by się w nim upić…
Chichrając się pod nosem, szedł posłusznie z przyjacielem. Nawet jego żałoba nie może wyglądać kiedy obok jest Australijczyk.
- Ale jutro jest spotkanie Feniksa… - zauważył. – Staruszek wygoni nas na korytarz byśmy klęczeli na ziarenkach grochu, kiedy poczuje alkohol.
Blondyn wydął usta w dziubek i po chwili odetchnął z ulgą, kiedy opuścili mury cmentarza. Odkleił się od przyjaciela i spojrzał na niego z góry. Po raz kolejny cieszył się, że ma nad nim przewagę wzrostu… Jak nad większością Japończyków.
- Jak nie będziemy musieli mieć na głowach wiadra z wodą to nie będzie tak źle… Do grochu się już przyzwyczaiłem.

            Itamaki nachyliła się bardziej nad biurkiem oczekując końca opowieści. Natomiast Hitoshii rozmarzony wpatrywał się w ścianę.
- I jak to się skończyło? – nie wytrzymała i szturchnęła go ołówkiem.
- No i klęczeliśmy z wiadrem oleju na głowie.
Przez chwilę patrzyła na niego wielkimi oczyma, by wybuchnąć śmiechem. Przy okazji dziwiła się, że nigdy ich nie widziała… W końcu z jego opowieści wynikało, że spędzali dużo czasu z jej dziadkiem, a ona sama robiła podobnie. Musieliśmy się mijać.

            Mimo że wszystko ją bolała i była bardzo zła, to na wspomnienie Kaia nie mogła nie prychnąć z rozbawienia. Przynajmniej na chwilę zapomniała o wszystkich dołujących sprawach. Blondyn także wydawał się rozbawiony na myśl o starych latach. Podskoczył jak oparzony, kiedy do Sali weszła przełożona. Wysiliła się na uśmiech i podeszła do łóżka Kikari.
- Wyznaczono termin zabiegu. Odbędzie się on za dwa dni.

            Zmęczony przetarł ręką twarz i rozejrzał się po lotnisku. Masa ludzi zmierzała w różne strony, a jeszcze więcej siedziało i oczekiwało na swój lot. Najbardziej mu w tym wszystkim przeszkadzał hałas, który wręcz rozsadzał jego uszy. Był niewyspany, padnięty i marzył tylko o ciepłym i cichym miejscu, w którym będzie mógł się chodź na chwilę zdrzemnąć. Zazwyczaj spał w samolotach, ewentualnie droczył się z Chrisem, ale tym razem tak nie było. Mimo iż większość podróży spędził z Brytyjczykiem to jednak coś było inaczej. Martwił się co będzie z głównym składem i jak potoczy się przesłuchanie Asumy. Chociaż w rzeczywistości był wściekły na blondyna, który próbował go przekonać do tego, by został we Włoszech. Nie chciał ich zostawiać w tak ważnym momencie, a tym bardziej się martwić jak zareaguje Louis kiedy będzie miał go zastąpić. Mężczyzna od lat zajmował pozycję lokalnego szefa i Antonio był pewien, że nie podoba mu się ta wizja. Nawet mógł podejrzewać, że Louis postarałby się go pozbyć w sposób, jaki Latynosowi się nie podobał. Poprawił swoją torbę podróżną i podszedł do punktu obsługi gdzie pokazał kwit, iż na pokładzie znajduje się jego samochód. Młoda włoszka podniosła słuchawkę telefonu i zaczęła rozmawiać z kimś kto zajmuje się rozładunkiem. Podała numer wozu i wsłuchiwała się w odpowiedź.
- Pański samochód będzie na parkingu za dziesięć minut. Proszę podpisać ten dokument – położyła na ladzie kartkę.
Uważnie przeczytał jej zawartość po czym złożył podpis w wyznaczonym miejscu. Latynoska się uśmiechnęła i pożegnała go oklepaną formułką. Odpowiedział jej coś grzecznie i ruszył w stronę wyjścia. W między czasie zapiął swoją skórzaną kurtkę i poprawił szalik pod szyją. Byłą już wczesna wiosna, ale i tak uważał, że jeszcze jest zimno. Zmienił zdanie gdy wyszedł na zewnątrz. Słońce miło grzało, a powietrze było dość ciepłe. Rozwiązał szalik i oparł się o słupek.
- Tonio!
Obrócił się w stronę skąd dobiegało wołanie. Nagle całe zmęczenie gdzieś znikło i radośnie podbiegł do brata. Przytulili się po bratersku oraz pocałowali się po policzkach. Pablo odsunął się trzymając młodszego brata za ramiona. Było widać, że jest wzruszony spotkaniem po tak długim czasie.
- Przybrałeś na masie – zaśmiał się i jeszcze raz przytulił Antonia. – Przyznaj się, że pakowałeś jak szalony.
Szatyn nie mógł się powstrzymać od śmiechu i poklepał go po plecach. Gdy się od siebie odsunęli, przymrużył oczy i uśmiechnął się szeroko.
- A ty chyba zapomniałeś, że istnieje coś takiego jak maszynka do golenia.
Pablo teatralnie poskubał się po swojej brodzie, przybierając minę podrywacza. Bracia się zaśmiali i powoli szli w kierunku parkingu.
- Nawet nie wiesz jak się o Ciebie martwiłem… Każda informacja o tym co się działo, powodowała palpitacje serca… - by mocniej zaakcentować swoje słowa zaczął szybko klepać się po klatce piersiowej. – Gdyby matka o tym wiedziała to chybaby tego nie przeżyła…
- Ale nic jej nie mówiliście, więc jeszcze żyje… Ale jak z jej zdrowiem?
Mężczyzna machnął ręką i zaczął się śmiać.
- Wiesz jaka ona jest… Jak tylko dowiedziała się, że przyjeżdżasz ozdrowiała i lata po całym domu i pizzerii by wszystko było gotowe na twój powrót.
Antonio ciężko westchnął. Dobrze wiedział jaka jest jego rodzicielka, która nie powinna się przemęczać. Jednak jeśli, któreś z jej dzieci potrzebuje pomocy to odzyskuje siły i jak lwica gna na pomoc. Dobrze pamiętał, że jak był młodszy, jego mama pobiła torebką włamywacza, który próbował go uciszyć. Po prostu ta kobieta byłą trochę straszna, ale bardzo kochana. Gdy ujrzał jak jego samochód zdejmują z lawety, przyspieszył kroku.
- Przyjechałeś taksówką czy swoim autem? – spojrzał na brata.
- Przecież wiedziałem, że nie rozłączysz się ze swoim Ferrari, więc użyłem taryfy.
Kiwnął zadowolony głową i podziękował obsłudze lotniska. Wsiadł do samochodu i z czułością pogładził deskę rozdzielczą. Pablo tylko się zaśmiał i zapiął pasy. Spojrzeli na siebie znacząco i dobrze wiedzieli co trzeba zrobić. Ruszyli z piskiem opon, by pokazać wszystkim do czego służy Ferrari. Ryk silnika i pisk opon – właśnie do tego stworzona jest ta marka.

            Radosne śpiewy i granie na gitarze było czymś normalnym kiedy jego rodzina urządza przyjęcie. Już sama domowa kuchnia była dla niego najlepszą niespodzianką, ale zebranie jego znajomych go wzruszyło do łez. Śmiał się ze swoimi kumplami z którymi kończył gastronomię i słuchał jak sami zaczynają zakładać swoje własne biznesy. Także został zaproszony Louis oraz jego siostra. Mężczyzna przyglądał mu się podejrzanie i Antonio dobrze wiedział dlaczego. Jeszcze nie określił czy chce zostać w kraju i na razie nie miał ochoty tego robić. Chciał się trochę z nim podroczyć, chociaż naprawdę nie potrafił powiedzieć co chce ze sobą zrobić. Nie wiedział czy potrafiłby siedzieć w domu i zajmować się takimi sprawami. Zawsze unikał angażowania się w zarządzanie grupą i trochę go to przerastało. Do tego jego rodzina byłaby w niebezpieczeństwie, bo w końcu szef jest zawsze głównym celem jeśli chce się pozbyć jakiejś rodziny. Nim zauważył dosiadła się do niego Marina. Czuł na sobie wściekłe spojrzenie Louisa, ale sam był tym zaskoczony.
- Coś cię gryzie – powiedziała i spojrzała mu w oczy.
Zanim zrozumiał jej słowa, był zajęty podziwianiem jej urody. Już od dawna podobała mu się ta dziewczyna, ale jeśli jej brat zbytnio za nim teraz nie przepadał to nie wiedział co ma zrobić. Przeczesał ręką włosy i wysilił się na śmiech.
- Wydaje Ci się… - starał ukryć sztuczność swojego rozbawienia.
- Nie. Zapomniałeś, że jestem siostrą lokalnego szefa? Potrafię zauważyć kiedy coś go trapi.
Uniósł dłonie w geście kapitulacji.
- Rozgryzłaś mnie…
Uśmiechnęła się z satysfakcją, po czym wstała i wyciągnęła do niego dłoń. Nie wiedział o co jej chodzi i zaskoczony się jej przyglądał. Marina chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę ławki, położonej na krańcu ogrodu. Gdy tam dotarli usiadła na ławce i pociągnęła go za sobą. Posłusznie usiadł obok i przypatrywał się zdeterminowanej twarzy dziewczyny.
- Nie przejmuj się moim bratem… Rób to co chcesz zrobić, chociaż nie byłabym zła gdybyś został tutaj we Włoszech.
Mówiąc ostatnie zdanie zarumieniła się. Antonio miał wrażenie, że to sen. Do tego dręczyła go pewna dwuznaczność jej wypowiedzi. Jednak postanowił zaryzykować. Przyłożył swoją dłoń do jej policzka.

            Wysiadł z samochodu i próbował nie wzdrygnąć się na widok szklarni. Nie miał ochoty tutaj przebywać, ale nie miał wyboru. Potrzebował pomocy, albo przynajmniej wsparcia. Był pewien, że jego prośba zostanie zignorowana, biorąc pod uwagę, że jego ostatnie spotkanie z ojcem skończyło się kłótnią. Szedł powoli alejką i każdy krok wydawał się dla niego męczący. Parę pracowników kiwało mu głową na przywitanie, a niektórzy obserwowali go z zaskoczeniem. Gdy ujrzał bardzo znajomą twarz jednego z starych pracowników, nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
- Dzień dobry Panie Jaquez.
Siwiejący mężczyzna spojrzał na niego i zdjął z głowy czapkę.
- Vincencie – podszedł do niego i uściskał jego dłoń. – Co cię sprowadza do Francji?
Machnął ręką, że to długa historia i spytał czy nie widział jego ojca. Mężczyzna pokręcił głową, ale powiadomił, że ktoś inny teraz zajmuje się pracą Pana Varina. Zaskoczony podziękował i pędem ruszył w stronę biura. Z hukiem otworzył drzwi i spojrzał zaskoczony na kobietę. Miała długie blond włosy, związane w wysoki koński ogon. Zza okularów patrzyły na niego zielone oczy, które kontrastowały z jasną karnacją. Była ubrana w strój typowo biurowy – biała koszula, dopasowana marynarka oraz obcisła czarna spódnica. Podniosła się z krzesła i zmierzyła go wzrokiem.
- Co ty tu robisz? – zmarszczyła brwi.
- Gdzie jest ojciec?
Kobieta ciężko westchnęła i wskazała krzesło. Nie podobało mu się to, ale posłusznie usiadł.
- Tato miał wylew i aktualnie odpoczywa w klinice.
Był to dla niego kolejny cios. Zbyt wiele nieszczęść ostatnio się wydarzyło i czuł się coraz bardziej przybity.
- Dlaczego przyjechałeś?
Spojrzał na nią zaszklonymi oczyma.
- Siostra… Ja nie wiem co mam już robić.
Podniosła się z krzesła i podeszła do ekspresu. Nalała kawę do dwóch kubków, które postawiła na biurku po czym podeszła do drzwi i zamknęła je na klucz. Zamknęła jeszcze okna, które później zasłoniła.
- Co się stało?

            Wpatrywała się w swoje buty, czując jak stresuje się przesłuchaniem. Nie tylko ona tak miała, ponieważ siedzący obok Luke nerwowo strzelał palcami. Nie pasowało je to, że oboje tego samego dnia mają się stawić na przesłuchaniu i do tego czekają razem na wezwanie do środka. Przecież uczyli ich, że jeśli chce się złamać przesłuchiwanego, trzeba go odizolować, by nie wiedział jakie zeznania złożył ktoś inny. To była zagrywka psychiczna jak wiele innych rozegrań. Oni także zastosowali pewne rozegranie. Nie przyszli ubrani w mundur, przez co pokazywali, że nie chcą mieć nic wspólnego ze swoim zawodem. Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich starszy mężczyzna. Rozpoznali go. Był jednym z najbardziej szanowanych wojskowych w ich akademii. Zawsze jak działo się coś ważnego zakładał mundur, na którym wręcz roiło się od odznaczeń.
- Takamachi, Fabre…
Spojrzeli po sobie zbici z tropu. Grupowe przesłuchanie im nie pasowało. Powoli weszli do środka i zamiast ujrzeć typowe pomieszczenie do przesłuchania, znaleźli się w biurze. Wszystko było na odwrót. Za biurkiem siedział dyrektor akademii, który podniósł się kiedy weszli do środka. Z uśmiechem wskazał na wygodne fotele, które zajęli. Podszedł do barku i grzecznie spytał czego chcą się napić, po czym podał im wedle życzenia wodę. Asuma zaczęła podejrzewać, że chcą w ten sposób uśpić ich czujność, by nagle zmusić ich do zeznań.
- Chcę was na początku przeprosić za małe kłamstwo – Luke zakaszlał gdy woda wleciała nie do tej dziurki co trzeba. – Tak naprawdę nie będziemy was przesłuchiwać…
- Więc po co nas ściągnęliście? – zdziwiła się.
Dyrektor ciężko westchnął i odebrał od wojskowego, pewną teczkę. Powoli wyciągał różne dokumenty, zdjęcia oraz wycinki z gazet. Na początku nic im to nie mówiło jednak po chwili dostrzegli przerażający szczegół. Każdy dokument opisywał okoliczności śmierci pewnych wojskowych, na zdjęciach były ich martwe ciała, a wycinki opisywały szokujące spekulacje.
- Nikt jeszcze tego nie połączył, ale jak już zauważyliście te osoby razem z wami uczestniczyli w projekcie Afganistan… - dyrektor spojrzał przez okno. – Ktoś skutecznie usuwa osoby, które uczestniczyły w pierwszej edycji.
- Czyli chce Pan powiedzieć, że jesteśmy zagrożeni? – spytał Luke.

Mężczyzna jedynie kiwnął głową. Asuma nie wiedziała co ma czuć. Czy ulgę, że nie będzie przesłuchiwana i nie odkryją jej działalności, czy się martwić bo ktoś czyha na jej życie.

______________________
I o to spóźniony rozdział. Znaczy się nie spóźniony, ponieważ miał się pojawić w przyszłym miesiącu, ale jeśli już go skończyłam to dlaczego mam nie dodać? W końcu strona skończona.
PS. Co sądzicie o nowej szacie graficznej?

3 komentarze:

  1. Antonio w akcji. ;>
    Ejejejej...Franek..tak się nie robi Vincentowi. D:
    To żeś mnie zaskoczyła z zakończeniem. :o

    Śliczna szata. :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Antonio jak nie Antonio. :x
    A Kai nie zachowuję się teraz jak głupek.
    Mnie się podoba zakończenie rozdziału. >D

    No a szata... jest pomarańczowy i niebieski!
    Więc z miłą chęcią na nią patrzę. *w*

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję wam za uznanie co do grafiki. <3

    Ten rozdział rzucił trochę inne światło na bohaterów, ale mam nadzieję, że nie aż tak drastycznie. ^^"

    OdpowiedzUsuń