wtorek, 3 grudnia 2013

32 cz.2

            Znudzony oparł głowę o szybę i wpatrywał się w przybliżający się prom do wybrzeża. Scott nie kwapił się do wyjaśnienia co tu robią zamiast być w pobliżu miejsca spotkania. Jedynie wspomniał o tym, że nie długo się przekona. Natomiast w tym czasie zaczęły pojawiać się pierwsze informacje odnośnie porywacza. Antonio spojrzał na telefon i przyglądał się zdjęciu samochodu pogrzebowego. Powiększył obraz i próbował odczytać nazwę i siedzibę zakładu.
- Francja? – zmarszczył brwi.
Szkot zerknął mu przez ramię i także wydawał się zaskoczony. Po chwili przyszła kolejna wiadomość z wizerunkiem ich przeciwnika. Tylko pytaniem było czy nie jest to charakteryzacją. Nie raz mieli okazję spotkać osoby, które były genialnie przebrane i nie dało się ich rozpoznać.
- O już jest – mruknął Scott.
Zaczął się rozglądać za osobą, o której wspomniał mężczyzna ale nikt nie zwracał jego uwagi. Dopiero po chwili dostrzegł w sznurze wyjeżdżających samochodów, dobrze znany pojazd. Nawet nie ukrył swojego szoku, kiedy biały Range Rover zatrzymał się koło nich i wysiadła z niego Asuma. Szybko odpiął pasy i wysiadł z Mercedesa.
- Asu… Co ty tu robisz? – starał się by jego głos brzmiał naturalniej.
Brunetka uśmiechnęła się lekko i dopiero teraz zauważył, że coś się w niej zmieniło. Była blada jak ściana, a pod jej oczyma straszyły sine worki. Odruchowo przytulił ją do siebie, chcąc ją jakoś pocieszyć nawet jeśli nie okazywała słabości.
- Jest bardzo dużo do opowiedzenia w tak krótkim czasie, więc przenieś się do mojego samochodu.
Scott kiwnął głową, że zgadza się na taki pomysł i wrócił do swojego auta. Powiadomił ich, że jedzie na miejsce spotkania by zobaczyć jak im idzie. Francuzka poparła jego pomysł i poprosiła by pozostali w kontakcie.
            W Range Roverze odruchowo się rozluźnił, czując się w dobrze w znanym sobie pojeździe. Czekał, aż brunetka odpali auto i wyjedzie na drogę. Dobrze wiedział, że zacznie rozmowę dopiero gdy przejadą parę kilometrów. Był to jej zwyczaj, który nikt nie potrafił zrozumieć.
- A więc zacznijmy od tego, że Scott powiadomił mnie o przykrych faktach…

            Nigdy tak się nie cieszyła, że znajduje się na lotnisku w Londynie. Za każdym razem kiedy przylatywała tutaj z drużyny łuczniczej, czuła się jak w wielkiej kuwecie. Odrażało ją to miasto jak i flegmatyczni mieszkańcy. Nawet wolała nie wspominać akcentu, który przyprawiał ją o dreszcze. Możliwe, że właśnie przez to nie mogła ścierpieć osoby Christophera, który była tak bardzo brytyjski. Chociaż ktoś bardzo wścibski mógłby wypomnieć, że Australia to taka kolonia Wielkiej Brytanii. Chociaż musiała przyznać, że mają świetną służbę zdrowia.

            Jeśli kiedykolwiek uznała, że nikt nie może ją bardziej wkurzać od Christophera i Kaia jednocześnie, to się myliła. Postać doktora Falcone pobijała dwójkę blondynów i to tylko przez to, że miał czelność wydawać jej rozkazy. Gdyby nie chęć stanięcia na nogach o własnych siłach, to by go olała. Jednak zbytnio jej na tym zależało, więc z trudem podniosła się z ziemi, podciągając się rękoma przez barierkę.
- Jak dalej będziesz mieć takie podejście to nigdy nie będziesz chodzić.
Spojrzała na niego i miała wielką ochotę mu przywalić. Nie mogła zrozumieć jakim prawem ma zacząć chodzić bez żadnej pomocy. Gdy tylko przyszedł do jej pokoju, postawił ją na bieżni i kazał iść. Zawsze myślała, że zakłada się na nogę gips i chodzi się o kulach. Widocznie medycyna poszła do przodu. Z tego co dała radę zrozumieć z medycznego bełkotu, to jej noga była pełna stali i innych świństw.
- Długo mam czekać? – z rozmyślań wyrwał ją głos lekarza.
Próbowała zrobić krok, ale tak jak poprzednio skończyło się na upadku gdy tylko przestała podtrzymywać rękoma ciało. Do jej uszu doszło głośne westchnienie lekarza. Emanowało od niego rozczarowaniem, co ją bardziej irytowało. Jakim prawem ktoś kto ją nie zna może oceniać jej możliwości?

            Nie ukrywała dumy, kiedy powoli zaczynała chodzić. Może i była strasznie powolna, ale przynajmniej potrafiła utrzymać swój ciężar ciała. To był już spory sukces biorąc pod uwagę, że minęły tylko dwa dni. Za każdym razem kiedy odwiedzał ją Kai to zaznaczała, że to nie zasługa medycyny ale jej silnej woli i chęci wyrwania się z tego zasranego szpitala. Teraz w pełni rozumiała dlaczego Asuma narzekała przebywając w takim ośrodku. Nie dość, że śmierdzi różnymi lekarstwami i chorymi ludźmi to jeszcze lekarze i pielęgniarki są strasznie wkurzający.
- Widać, że wracasz do formy – zaśmiał się blondyn.
- Czy ty coś sugerujesz? – przymrużyła oczy i była gotowa do zaatakowania w razie potrzeby.
- Znowu twoje wiązanki przekleństw trwają ponad dwie minuty i przy tym się nie zapowietrzasz.
Więc jakże zirytowana zaczęła wyzywać cały świat, że niby jakim cudem ocenia się jej stan zdrowia poprzez to ile wulgarnych słów wyrzuci z siebie w ciągu dwóch minut.
- Tylko się nie zapowietrz – powiedział rozbawiony kiedy skończyła.
- Tak cholera. Jestem w zajebistej formie – burknęła
Kai z uśmiechem na ustach dotknął palcem policzka Kikari, która jeszcze bardziej zaczęła kląć na świat. Blondyn przestał się śmiać, kiedy do pokoju wszedł lekarz. Mężczyzna wydawał się zażenowany tym co zobaczył i skupił się na oglądaniu widoku za oknem.
- Nie chcę przeszkadzać gołąbeczkom ale trzeba zacząć ćwiczenia…
- Że czemu?!
Kikari zadziwiająco szybko poderwała się z łóżka i była gotowa rzucić się na doktora Falcone, jednak czuła, że na tyle to jeszcze ją nie stać. Natomiast Kai szczerzył się jak głupi do sera i kiwał głową.
- Chyba już rozumiem na czym polega pana rehabilitacja.

- Jak herbatę kocham, przysięgam, że w końcu pana dogonię i zadźgam jak świnię na Ukrainie!*
Medyk nie wydawał się poruszony słowami pacjentki i spokojnie jechał na deskorolce, kiedy Kikari próbowała go dogonić. Nie biegała tak szybko jak kiedyś, ale i tak dużo osiągnęła, mogąc już normalnie chodzić i krzywo biegać. Nawet już uknuła plan jak będzie poruszać się za pomocą deskorolki lub wózka golfowego. Druga opcja była lepsza, ponieważ nie wymagała żadnego wysiłku. Czuła, że zaczyna się męczyć i ze smutkiem przypomniała sobie, jak kiedyś miała bardzo dobrą formę. Zatrzymała się i schyliła po kamień. Zamachnęła się i idealnie trafiła mężczyznę w plecy.
- Przynajmniej cel mam dalej taki sam – szepnęła do siebie z satysfakcją.
W momencie kiedy Falcone upadł na ziemie z głośnym hukiem i zaczął wyklinać, że chyba coś sobie złamał; uznała, że czas wrócić do pokoju.

            Uśmiechnęła się na same wspomnienia rehabilitacji i powoli szła w stronę wyjścia. Z każdym krokiem zastanawiała się czemu jej walizka jest tak cholernie ciężka. Nie miała ochoty otwierać ją na samym środku poczekalni, ale była ciekawa co Kai jej takiego spakował. Gdy była gotowa jednak zajrzeć do środka, odezwał się jej telefon. Przeczytała wiadomość tekstową i przyspieszyła kroku. Musiała jak najszybciej dostać się na obrzeża Londynu. Jak się dowiedziała, każda sekunda się liczyła.

            Kiedy Luke wysiadł z samochodu, Vincent był gotowy sięgnąć po broń by jak najszybciej odbić Elizabeth. Spodziewał się, że ich przeciwnik wkurzony tym, że go oszukali może dokonać egzekucji. Jednak wszystko potoczyło się inaczej. Mężczyzna zaczął się śmiać, przez co Christopher był bliski zawału. Z przerażeniem w oczach przyglądał się jak ostrze przy szyi jego siostry niebezpiecznie się porusza.
- Chyba powinienem zaznaczyć płeć w moich żądaniach – powiedział nie kryjąc z rozbawienia. – Chociaż nie powiem, że się tego nie spodziewałem.
Zbiło to ich z tropu. Czyżby ich przeciwnik był o krok przed nimi i dobrze wiedział co planują. Po raz pierwszy miał do czynienia z czymś takim. Nie liczył sytuacji w Japonii, ponieważ ojciec Itamaki był szpiegiem i przekazał wszystkie informacje odnośnie ich planu. Tym razem nikt ich nie oszukał, więc mężczyzna musiał być bardzo sprytny i inteligentny, że sam na to wpadł. Chyba, że blefował chcąc podłamać ich morale.
- Siema Thomas – zawołał Luke.
Szybko się obrócił w stronę bruneta, wyciągając pistolet. Niestety Luke już trzymał swój wycelowany w Chrisa. Blondyn próbował zrobić unik, jednak wystrzelony pocisk trafił go w nogę. Padł na ziemie, wyklinając Francuza. Elizabeth przerażona, próbowała się wyrwać Thomasowi, jednak ten mocno ją trzymał.
- A teraz uważnie patrz jak ginie twój brat – szepnął jej do ucha. – Gwarantuję, że będzie to inne widowisko, niż przy twoich rodzicach.
Ostatnie zdanie powiedział na tyle głośno, by pozostali go usłyszeli. Nagle Christopher nabrał siły i stanął na nogach. Wyciągnął swój pistolet i wymierzył w rudego mężczyznę. Patrzył na niego z chęcią mordu, na co Thomas śmiał się coraz głośniej.
- Nie zastrzelisz mnie! – krzyknął. – A wiesz dlaczego?
Mocniej przycisnął nóż do szyi Elizabeth, przez co lekko rozciął jej skórę i pojawił się mały strumyk krwi. Vincent cały czas celował w Luka, który uśmiechał się niczym psychopata. Dobrze wiedział, że tym razem któreś z nich zginie. Teraz nikt ich nie powstrzyma.
- Wiesz, że ja nic do Ciebie nie mam… No może oprócz tego, że przez Ciebie nie żyje Joseph, oraz narażasz życie Asumy…
- Ja mam podobnie… Tylko u mnie wyjątkami jest to, że postrzeliłeś mojego przyjaciela, podziurawiłeś mi koszulę w Kanadzie oraz oszukałeś nas wszystkich.
Brunet wzruszył ramionami i nagle pokręcił głową. Vincent zrozumiał, że ten gest nie był do niego skierowany tylko do stojącego za nim Thomasa. Chciał wiedzieć o co chodzi, ale był świadomy, że jeśli na chwilę się obróci to może przez to zginąć. Żaden z nich nie pociągnął za spust, jakby czekał na coś. Nawet nie wykonywali żadnego ruchu, tylko w milczeniu się sobie przyglądali.

            W momencie kiedy porywacz wyciągnął z bagażnika Elizabeth, Francis nagle stał się bardzo agresywny. Ledwo dała radę go powstrzymać przed wyskoczeniem z samochodu i zbiegnięciem na dół. Rzucał się jakby był w konwulsjach, co przerażało Itamaki.
- Uspokój się! – krzyknęła. – Nic jej się nie stanie!
Chwile to trwał nim dotarły do niego słowa szatynki. Siedział w bezruchu i ciężko oddychał, wpatrując się w przed siebie. Chwilę spokoju wykorzystała Itamaki, poprawiając rozwalone włosy. Zaniepokojona przyglądała się chwili „zwieszenia” się Francisa. Sięgnęła po lornetkę i przyłożyła ją do oczu. Nie wiedziała co mówią, ale zauważyła wielkie zdziwienie na twarzy Vincenta. Nagle obrócił się w stronę Luka, który trzymał w ręce pistolet. Nawet w miejscu gdzie byli dobrze było słychać huk wystrzału. Francis jak na zawołanie, obudził się z letargu i wybiegł z samochodu.
- Nie mogę tego tak zostawić!
- Francis!
Wyskoczyła za nim. Dobrze wiedziała, że nie powinni interweniować, nawet jeśli jest tak źle. Dostrzegła go jak stanął na kamieniu i nerwowo przeszukiwał kieszenie.
-Cholera gdzie moja broń – mamrotał pod nosem.
W duchu cieszyła się, że wpadła na pomysł by podczas powstrzymywania blondyna, zabrała mu pistolet. Ostrożność okazała się słuszna i prawdopodobnie uratowała sytuację.
- Słuchaj… I tak nie mamy snajperki, więc nic byś nie wskórał.

            Spotkanie z szybą nie należało do najprzyjemniejszych doznań w ciągu tego dnia. Gdy tylko Range Rover wyszedł z zakrętu, odkleiła się od szkła i z ciężkim sapaniem spojrzała na przednie siedzenia.
- Na serio, aż tak się nam spieszy?
- Czy ty mnie w ogóle słuchałaś – westchnęła Asuma.
Kiwnęła głową i próbowała uniknąć kolejnego naruszenia swojej przestrzeni osobistej przez szybę. Z opowieści Francuzki wywnioskowała, że po raz kolejny zostali wrobieni. Dziewczyna szybko rozpoznała zdjęcie porywacza, z czego nie była zadowolona. Okazało się, że ich przeciwnikiem jest znajomy Asumy i to ten sam, który niedawno został uznany za martwego. Jednym słowem nie było ciekawie. Dwóch wyszkolonych do zabijania mężczyzny, są przeciwnikami Christophera i Vincenta. Żadne z nich nie wątpiło w zdolności absolwentów Oxfordu, jednak obawiali się o ich życie.
- Cholera co to jest – warknęła Kikari, kiedy w bok wpiło jej się coś w skórzanym pokrowcu.
- Nie domyślasz się? – uśmiechnął się Antonio.

            Sytuacja nie była zbytnio korzystna i z każdą chwilą był tego pewien. Słyszał za sobą spanie Christophera, który jeszcze trzymał się na nogach, ale adrenalina zaczęła go opuszczać. Jednak jakoś osłaniali swoje plecy przed przeciwnikami. Vincenta gryzło to, dlaczego Luke zaplanował coś takiego z Thomasem. Był ciekaw jego motywów, ale to nie była żadna bajka gdzie każdy zły charakter wyjawia swoje plany, by bohater mógł je zniwelować. Nawet jak się nad tym zastanowić, to żaden z nich nie nadawał się na miano dobrego bohatera. Oboje byli zamieszani w takie sprawy, które nie pasowały do bohaterów. W końcu Vincent ma na sumieniu tyli istnień ludzkich, że nazywają go potworem. Chociaż jeszcze nie odkryto jego prawdziwej „twarzy” to nie raz w wiadomościach słyszy różne oszczerstwa i przekleństwa skierowane do głowy Nationale de la Famille.
- Co się tak zamyśliłeś? – zaśmiał się Luke. – Zdałeś sobie sprawę, że jesteście na przegranej pozycji?
- Chyba mnie nie doceniasz? – zmusił się do uśmiechu.
Delikatnie pochylił się do przodu i nie umknęło jego uwadze jak brunet zrobił krok do tyłu. Czyli się mnie obawia. Dobrze. Jeśli ma się jakiś respekt do swojego wroga to mimo wszystko się go boi. A co najważniejsze dla Vincenta, to walka będzie na zasadzie równości. Było mu to na rękę, bo sam wolałby to zakończyć bez żadnych oszustw, chociaż jego zdaniem to Luke był mistrzem w fortelach.
- Chyba czas to już zakończyć…
Od dłuższego czasu miał wrażenie, że słyszy jakiś szum. Dopiero teraz wiedział co go powodowało. Nagle w Luka wjechał Mercedes. Brunet mimo wszystko trzymał się na masce i wykonał kilka strzałów w stronę kierowcy. Gdy samochód gwałtownie się zatrzymał zsunął się na ziemię. Jednak Vincent nie miał czasu na podziwianie tej akcji, ponieważ poczuł jak Christopher zerwał się do biegu. Obrócił się i przyglądał się jak Thomas odrzuca na bok Elizabeth i pędzi do samochodu. Blondyn bez celowania wystrzelił w postać mężczyzny, ale niestety nie trafił.
- Źle zrobiłeś – usłyszał nad uchem.
Nim zdążył ponownie obrócić się, poczuł jak kula przeszywa jego ramię. Chwycił się za miejsce gdzie pocisk wyleciał i osunął na ziemię. Kątem oka widział stojącego nad nim Luka, który trzymał się za brzuch.
- Tym razem się nie zawaham… - wycelował w głowę Vincenta. – Trzeba było nasyłać tego durnego szkota by we mnie wjechał? – krzyknął wkurzony.
Słyszał w tle wystrzały i miał nadzieję, że wydobyły się z broni Christophera. Nie miał co liczyć na jego pomoc, jeśli sam był zajęty drugim wojskowym. Starał się zapomnieć o bólu i próbował podnieść się z ziemi. Przerwał kiedy zobaczył braki w barierce, odgradzającej drogę od przepaści.
- Cóż teraz on nie żyje i za chwilę do niego dołączysz.
W tej chwili zostało mu jedynie zmówić pacierz i prosić o przebaczenie Boga.

            Dobrze słyszał wystrzał, który przeszył Vincenta. Chciał mu pomóc, jednak nagle Thomas zrezygnował z ucieczki i zaczął kontratak. Kątem oka zerknął na siostrę, która próbowała się schować w rowie. Teraz mógł spokojnie walczyć, chociaż ból w lewej nodze był do niewytrzymania. Najlepszym rozwiązaniem było ukrycie się za jakimś obiektem i stamtąd zacząć ostrzał. Jedynym takim rozwiązaniem był samochód Vincenta. Jeśli z tego cało wyjdziemy, to mnie za to zabije. Najszybciej jak potrafił schował się za samochodem i z przykrością wsłuchiwał się w dźwięki zderzającego się pocisku z metalem. Gdy strzały ucichły powoli się wysunął i oddał kilka strzałów. Ku zniesmaczeniu jego przeciwnik zastosował tą samą metodę co on. Oparł się o koło i postanowił poszukać wzrokiem Vincenta. Przysiągłby, że był niedaleko wozu. Dopiero parę metrów dalej zauważył Luka. Uniósł pistolet, ale nagle zauważył jakiś błysk w lesie. Nawet nie zdążył pomyśleć co to było, kiedy kolejna seria wystrzałów zderzyła się z Mercedesem Francuza. 
            Czuł się tak samo jak w Kanadzie. But bruneta wbijał mu się w plecy, mocniej dociskając go do ziemi. Lewe ramię pulsowało od bólu i krwawiło obficie. Tylko tym razem znał swojego przeciwnika i nie był z tego powodu zadowolony. Przy kimś kto byłby obcy, nie chciałby znać jego motywów.
- To głupie… - sapnął. – Ale dlaczego?
- Dlaczego? – zaśmiał się i nagle zaczął kaszleć.
Zobaczył jak coś czerwonego pojawia się na ziemi. Czyli masz obrażenia wewnętrzne. Twoje poświęcenie, Scott, nie poszło na marne. Poczuł jak ucisk na plecach zaczyna być lżejszy, więc nie czekając aż w końcu zginie, wyciągnął zza spodni nóż, który zresztą go niemiłosiernie uwierał. Nim Luke zdążył zauważyć, że coś się zmieniło, wbił mu w nogę ostrze. Wojskowy krzyknął z bólu i padł na ziemię obok. Chwycił się za obolałe miejsce i z szokiem wpatrywał się w tryskającą krew. Może i nie trafił w tętnice, ale wykonał takie cięcie, że nie było szans na poruszanie się z taką raną.
- Ty skurwielu – krzyknął Luke, starając się zatamować krwotok.
Nie miał ochoty słuchać kolejnych wyzwisk, więc podniósł się z ziemi i był gotowy pomóc Chrisowi. W momencie gdy się obrócił, dostrzegł jak Thomas uśmiecha się i w niego celuje. Co się go tak uczepili? Bo Vinc jest idealną tarczą strzelniczą. To co się stało później, wprawiło go w osłupienie. Nagle głowa mężczyzny rozwaliła się na kilka części, a mózg latał w powietrzu. Ciało przez chwilę stało, by paść na ziemię bez ruchu. Kiedy zaczął rozumieć co się dzieje, nawet nie zdążył paść na ziemię, kiedy tak samo jak Thomas, skończył Luke. Nie podobało mu się to, ponieważ był pewny, że nie umieścił tutaj żadnych snajperów, więc raczej to nie byli jego ludzie. Szybko podbiegł do auta i spojrzał na Christophera. Blondyn miał parę ran i gdzieś zapodział swoje okulary. Zdenerwowany chciał pobiec do siostry, jednak zrezygnował kiedy mózg Thomasa znalazł się na jego twarzy. Spojrzał w stronę gdzie wydawało mu się, że jest tam Vincent. Jedyne co widział to masę rozmazanych kolorów, ale gdy Francuz zauważył jak wygląda jego samochód bez problemu wiedział gdzie jest. Brunet zaczął przeklinać cały świat, nie wierząc, że jego ukochane auto wygląda jak siedem nieszczęść. Przestał kiedy do jego uszu dotarły czyjeś kroki. Odruchowo przygotował się do obrony, jednak ten ktoś nie szedł w ich stronę. Christopher przeraził się, czując, że jego siostra jest w niebezpieczeństwie. Wsłuchiwali się w kroki, oczekując na to co się stanie.
- Francis! – usłyszeli rozpaczliwy głos dziewczyny.
Blondyn od razu rozpoznał swoją siostrę i poderwał się na nogi. Nie widział nic, ale dobrze wiedział gdzie stoi jego siostra oraz Francis. Vincent poklepał przyjaciela i pomógł mu podejść do Elizabeth. Dziewczyna oderwała się od Francuza i rzuciła się na szyję swojemu bratu. Mamrotała zrozpaczona o tym co się stało i co przeżyła. Po chwili zaczęła bać się o zdrowie Christophera. Francis wyglądał jakby przez parę godzin biegł przez las i Vincent szybko się domyślił, że gdy się uspokoiło od razu pobiegł by pomóc swojej dziewczynie.
- Jak się czujesz – spytał patrząc na ranę bruneta.
- Na pewno lepiej niż w Kanadzie – zaśmiał się. – Przynajmniej jestem przytomny.
Teraz kiedy było już po wszystkim cały stres i złe myśli odeszły w przeszłość. Zerknął na ciała ich przeciwników i poczuł niesmak.
- W ogóle kto strzelał? – przypomniał sobie.
Francis podrapał się po brodzie i ciągle przyglądał łkającej Elizabeth, która nie potrafiła się odkleić od Christophera. Blondyn uśmiechał się delikatnie i gładził ją po głowie. Nagle oprzytomniał i skupił się na pytaniu przyjaciela.
- Naprawdę się nie domyślasz?
W tym momencie na drogę wjechał biały Range Rover. Miał wrażenie, że ma zwidy przez obrażenia. Jednak gdy z samochodu wysiedli pozostali członkowie głównego składu, już nie podejrzewał siebie o wstrząs. Nawet dostał nowego zastrzyku energii, kiedy ujrzał Asumę. Podbiegł do brunetki i mocno ją do siebie przytulił. W tej chwili nie potrzeba było mu więcej do szczęścia, chociaż z każdą chwilą zaczął dostrzegać niepokojące fakty. Spojrzał na dziewczynę i zaczął jej się znacząco przyglądać.
- Nie patrz tak na mnie – pocałowała go w usta. – Wszystko tak rozplanowałam, że nawet się nie domyślą, że mnie nie ma w domu.
- Akurat tym najmniej się przejmuję…
Ciężko westchnęła i przytuliła się do niego. Nie miała ochoty rozmawiać na ten temat o który chodziło Vincentowi. Kikari i Itamaki, postanowiły odsunąć się od pary i podeszły do pozostałych. Zadziwiająco Kikari nie rzuciła żadnej obelgi w Christophera, który dalej uspokajał swoją siostrę. Mimo swojej nienawiści do Brytyjczyka, nie chciała mu zepsuć tej chwili. Nagle poczuła jak ktoś unosi ją do góry i stawia na bok. Nawet nie zdążyła spojrzeć spod byka na Antonia, który znalazł się przy Chrisie i wręczył mu zapasowe okulary. Kikari złapała się ramienia Itamaki, czując, że jej nogi jeszcze nie są gotowe na takie podnoszenie mimo woli.
- Dobrze się czujesz? – spojrzała na przyjaciółkę.
- Tak, kurna. Zajebiście. Nie widzisz?
Wskazała wolną ręką na swoje nogi, które lekko się trzęsły.
- To dobrze – odpowiedziała z uśmiechem. – Wszyscy się o Ciebie martwili.
Zerknęła na mężczyzn, którzy otaczali Elizabeth. Jakoś trudno jej było uwierzyć w słowa szatynki, ale w momencie kiedy przyglądała się Christopherowi, ten lekko się uśmiechnął i kiwnął głową. Była w szoku ponieważ Pan Wieczny Pokerface się uśmiechnął ale odpowiedziała tym samym gestem. Po chwili do każdego zaczęło docierać, że mają stratę. Vincent podszedł do urwanej barierki i spojrzał w dół. Mercedes Scotta wyglądał jak puszka na konserwy. Leżał do góry kołami, między drzewami. Francuz wykonał znak krzyża i zmówił krótką modlitwę. Dobrze wiedział, że Szkot poświęcił swoje życie by go uratować, chociaż nie był związany z tą sprawą tak jak główny skład. Do tego stracił szefa lokalnego, który trzymał w ryzach całą Wielką Brytanię. Był światom, że nie będzie łatwo znaleźć kogoś na jego miejsce.
- Trzeba tutaj trochę uprzątnąć.

            W barze było zadziwiająco mało klientów. Największą grupką, był główny skład, który siedział na samym końcu sali. Vincent masował obolały bark, który mimo kilku tygodni dalej bolał. Pozostali rozmawiali o błahych sprawach, jedząc fast foody, a niektórzy zapijając je piwem. W gronie nie pijących był tylko Antonio i Asuma. Pozostali nie żałowali sobie trunku.
- Ja nie chcę wracać… - zaczęła żalić się Itamaki. – I co ja będę robić w Japonii?
Z udawanym płaczem wtuliła się w Kikari, która spojrzała zdezorientowana na przyjaciółkę. Nawet przerwała rozmowę z Christopherem, który zachowywał się całkowicie inaczej. Tryskał energią i szczęściem. Przestał ukrywać swoje uczucia, co zaczęło się podobać pozostałym. Tylko Antonio żałował, że nie może się już droczyć z Brytyjczykiem.
- Ale będę Cię odwiedzać – starała się pocieszyć szatynkę.
- To zrób coś by Hitoshii mnie nie męczył…
Asuma spojrzała na dziewczyny i zaczęła się śmiać. Nikt nie rozumiał co było powodem rozbawienia brunetki, ale nie przerywali jej w śmiechu. Nawet Vincent do niej dołączył, udając, że wie co myśli jego dziewczyna.
- Itami… Czy ty wiesz jak to dwuznacznie zabrzmiało?
Dopiero w tym momencie, Japonka się zarumieniła i schowała w objęciach Kikari. Co jakiś czas było słychać ciche burknięcia o tym, że miała na myśli coś innego. Tym razem wszyscy się śmiali. Może dlatego, że od dawna brakowało im takiej atmosfery.
- Oj nie wstydź się – zarechotała blondynka. – Wezmę Kaia i gwarantuję, że będziesz mieć spokój.
- Weźmiesz go? – zaciekawił się Francis. – A na jaki sposób.
Kikari w porównaniu do swojej przyjaciółki nie oblała się rumieńcem, ale tylko wystawiła język. Francuz rozbawiony objął ramieniem Vincenta i zaczął kiwać głową. Brunet spojrzał na przyjaciela, jakby zaczął podejrzewać go o molestowanie.
- Francis… Ale ty pamiętasz, że jestem zajęty?
Jak na zawołanie nastąpił wybuch śmiechu, a blondyn zaczął macać kolegę po torosie. Siedząca obok Asuma nie mogła oddychać ze śmiechu, ale kiedy przestała. Zdjęła rękę Francisa z Vincenta i sama się przytuliła do swojego chłopaka.
- Wybacz kochany, ale ja się nie dzielę zabawkami.
Francuz uniósł ręce w geście kapitulacji i wrócił do opróżniania swojego kufla. W między czasie Itamaki powróciła do swoich naturalnych barw na twarzy i radośnie rozmawiała z Christopherem. Brytyjczyk nagle przybrał poważną minę, co zaczęło jej przypominać starego Chrisa. Podniósł do góry z wyprostowanym wskazującym palcem.
- Zaprawdę przesiaduję z samymi zboczeńcami i bezguściami smakowymi, które nie potrafią docenić wspaniałości tej potrawy – wskazał ręką na talerz.
Gdy skończył, roześmiał się i poczochrał po włosach Antonia, który się zapowietrzył. Włoch był gotowy do walki kulinarnej, ale gdy zorientował się, że Brytyjczyk tylko żartuje, uspokoił się.
- Co jak co… Ale chyba powinniśmy wypić za dwóch nowych lokalnych szefów Anglii i Włoszech– roześmiał się Vincent i wstał. – Za Christophera i Antonia!
Wszyscy podnieśli swoje napoje i powtórzyli toast. Wspomniani podnieśli się i skłonili oraz pogratulowali sobie nawzajem.
            Mimo wczesnej pory Paryż już tętnił życiem. Na lotnisku było mnóstwo ludzi, którzy czekali na swoje samoloty. Niektórzy nawet spędzili tam noc co było widać po ich zmęczonych twarzach. Itamaki ze smutkiem przyglądała się tablicy odlotów. Za parę minut będą musiały stawić się na odprawę. Spojrzała na pozostałych z łzami w oczach.
- Ale obiecajcie, że się kiedyś jeszcze spotkamy…
Asuma kiwając głową podeszła do niej i przytuliła. Stojąca obok Kikari, próbowała pohamować swój smutek odnośnie rozstania. Brunetka wyciągnęła jedną rękę i zgarnęła ją do uścisku.
- Przecież nie ma szans, byśmy się nie widzieli – powiedziała ciągnąc przy tym nosem.
Antonio nie wytrzymał i także dołączył się do uścisku, mamrocząc po włosku o tym, że będzie tęsknił. Skończyło się na tym, że wszyscy każdego obtulili.
- Pamiętajcie, że będziemy w kontakcie – dodał Vincent odsuwając się z Asumą. – I macie zadzwonić jak dolecicie.
Dziewczyny kiwnęły głową i pociągnęły za sobą walizki. Gdy stanęły przy odprawie, obróciły się ostatni raz i pomachały pozostałym.
            Gdy wyszli przed lotnisko, słońce zaczęło znikać za chmurami. Antonio odruchowo zapiął kurtkę i schował ręce do kieszeni. Christopher jedynie wywrócił oczyma. Mimo wszystko pewne nawyki mu zostały i nie potrafił się ich całkowicie wyzbyć.
- No cóż, ja przynajmniej mam blisko więc postaram się do was wpadać – odezwał się Latynos. – Więc nie chcę słuchać jakichkolwiek wymówek, że nie macie czasu.
Para się roześmiała i pokiwała głowami. Asuma ponownie przytuliła się do Włocha, po czym do Brytyjczyka.
- Ja raczej od was wymagam odwiedzin – mruknęła.- Jak mi będzie was brakować…
Ponownie się rozpłakała, więc Vincent musiał interweniować i zaczął ją uspokajać. W końcu poprosił Francisa by poszedł z nią do parku. Gdy dwójka Francuzów zniknęła z pola widzenia, ciężko westchnął. Chris poklepał bruneta po plecach, a Antonio jedynie pokiwał głową.
- Przyzwyczaj się… Hormony kobiece są bronią masowego rażenia dla mężczyzn – odezwał się blondyn.
- A gdy się uspokoją to będą wspaniałe nie przespane noce pełne płaczu dziecka.
Vincent spojrzał na nich z mordem w oczach, po czym się roześmiał.

- Wy to kurde wiecie jak mnie dobić.

2 komentarze:

  1. Jeeeny, serio kończysz w takim momencie? Q_______________Q
    To takie wredne. D:
    Co tu się dzieje..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam... To wszystko przez to, że musiałam od nowa napisać...
      Wytrzymaj trochę a się dowiesz. c:

      Usuń